Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Ulica Stanisławowska

Pan Alfred, o swej chorobie, dowiedział się przed kilkoma tygodniami. Wieść o złośliwym nowotworze trzustki, doprowadziła mężczyznę do potężnego kryzysu emocjonalnego. Pomoc psychologa, a także pewnego znajomego księdza, sprawiły, że chory zaakceptował nadchodzącą śmierć i ponadto postanowił zrobić coś dobrego, aby, choć po części naprawić błędy przeszłości. Dla mężczyzny, (znanego biznesmena) przez całe życie najważniejsze były pieniądze. Robił wszystko, by zarobić ich jak najwięcej, jednocześnie z nikim nie musząc się dzielić. Pan Alfred, przed śmiercią, postanowił między innymi sprzedać swój Aquapark, przeznaczając tym samym pieniądze fundacjom charytatywnym. Oprócz tego, do głowy wpadł mu jeszcze jeden pomysł. Bilety do jego „ wodnego raju” kosztowały fortunę, – stać na nie było tylko najbogatszych. Mężczyzna zdecydował, że zanim umrze, sprawi przyjemność nie tylko dzieciom z zamożnych rodzin, ale także tym biednym, które nigdy nie miały szansy przekroczyć bram jego Aquaparku. Pan Alfred wydał dyspozycję, aby w zbliżający się dzień dziecka, cena biletów zarówno dla dzieci jak i dorosłych opiekunów, wynosiła symboliczne pięć złotych. Już po kilku dniach, w lokalnej gazecie, ukazała się reklama z nadzwyczajną promocją.

Anna Zalewska – matka samotnie wychowująca ośmioletnią córkę Elizę, siedziała w kuchni, przy stole, pijąc kawę i czytając gazetę. Bieda, z jaką przyszło zmierzyć się kobiecie, po tym jak przed dwoma laty zostawił ją mąż dla innej, atrakcyjnej kobiety, stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. Mężczyzna, często zalegał z płaceniem alimentów, a nawet jak już płacił, to były to małe sumy. Pani Anna, sprzątając wagony na pobliskiej bocznicy, zarabiała zbyt mało, aby wieść godne życie. Wraz z córką, mieszkały w małym mieszkanku, z jednym pokojem, małą kuchnią i zagrzybioną łazienką. Anna Zalewska, często płakała, z powodu niemożności zapewnienia swojej ukochanej córeczce wspaniałego dzieciństwa. Mała Eliza, żaliła się, że koleżanki ze szkoły mają ładniejsze piórniki, plecaki, bardziej kolorowe ubrania. Największym marzeniem dziewczynki, była jednak wyprawa, na – jak to często powtarzała:

– Bardzo, bardzo duży basen, ze zjeżdżalniami, bąbelkami i drewnianymi domkami, w których jest bardzo ciepło.

Eliza, nigdy nie widziała takiego basenu, ale koleżanka ze szkoły, często opowiadała klasie, jak to super jest w Aquaparkach, które w wakacje odwiedza z rodzicami. To właśnie od niej Liza słyszała, o wielkich zjeżdżalniach, wannach z bąbelkami i wielu innych niesamowitych atrakcjach.

Pani Anna, dopijała kawę, kończąc tym samym czytanie „Gazety Światowej”. W pierwszym artykule, przeczytała o mężczyźnie, który panicznie bał się, że zamarznie. Kiedy w piwnicy brakło węgla, (zima była wyjątkowo mroźna) człowiek ten postanowił zamordować młotkiem swoją żonę, po czym porąbał siekierą jej ciało i kilka dni palił nim w piecu. Być może, nikt nie odkryłby tej zbrodni, gdyby nie fakt, że mężczyzna wyrzucił na leśną polanę worki z popiołem, w których prócz popiołu, znajdowały się kości kończyn, z przylepioną ludzką skórą. Śledczym kilka miesięcy zajęło ustalenie tego, kto jest ofiarą.

Kolejny artykuł, przedstawiał finał głośnej sprawy, która jak to było napisane: „ Wstrząsnęła opinią publiczną”. Szesnastoletnia Oliwia, została umieszczona w zakładzie poprawczym do ukończenia dwudziestego pierwszego roku życia, za molestowanie seksualne swojego dziesięcioletniego brata. Rodzice dziewczyny dostali kuratora.

Na następnej stronie, pani Anna przeczytała o pewnym owczarku niemieckim, pogryzionym przez dwa Jorki, a ponadto dowiedziała się, że znana piosenkarka po raz szósty wychodzi za mąż.

Kobieta, już miała odłożyć gazetę, gdy nagle na ostatniej stronie, dostrzegła reklamę promocji, jaka ma mieć miejsce w dzień dziecka. Ogłoszenie dotyczyło znanego Aquaparku. Cena biletów dla dziecka i jednego opiekuna wynosi łącznie dziesięć złotych.

– To całkiem mało – pomyślała pani Zalewska. – Poza tym ten Aquapark, znajduje się tylko sześć przystanków od naszego domu.

W ogłoszeniu było także napisane, że do trzydziestego maja, a konkretnie godziny siedemnastej, można kupować bilety, jedynie w sklepach „Krecik”.

Anna Zalewska, spojrzała na kalendarz – był trzydziesty maja. Następnie przerzuciła wzrok na zegarek – piętnasta piętnaście.

– Liza! Chodź, ubieraj buty! – wykrzyknęła kobieta w stronę córki, bawiącej się rudowłosą lalką o imieniu Niunia.

– Ale mamo, miałaś zjobić kanapki z dżemem…

– Kochanie, mówiłaś kiedyś, że marzysz iść na taki wielki basen…

– Ze zjeżdżalniami i bąbelkami – wtrąciła nagle Eliza

– No właśnie! – kontynuowała pani Anna. – Wiesz, jaki dzień jest po jutrze?

– Dzień dziecka, jakbym mogła nie wiedzieć?

– Otóż to, – właśnie z tej okazji wybierzemy się pojutrze do Aquaparku.

¬ Mamo, nie żajtuj, wiesz ile to kosztuje? Przecież nie mamy pieniędzy.

Pani Zalewska pokazała córce reklamę, zamieszczoną w gazecie. Mała Eliza dość szybko zapoznała się z ofertą(Jak na ośmiolatkę, sprawnie szło jej czytanie) i po chwili wpadła w histeryczną radość

– Tak, tak, moje marzenie wjeszcie się spełni! Kocham cię mamusiu! – Liza rzuciła się mamie na szyję.

– No dość już tych czułości – odparła pani Anna. – Aby dotrzeć do Aquaparku, musimy najpierw kupić bilety. O piętnastej czterdzieści pięć, jedzie ostatni autobus, do centrum miasta, (tylko w centrum miasta jest sklep „Krecik”, w którym można kupić bilety) musimy, więc zdążyć na przystanek. Ubieraj szybko te buty!

Liza ubrała buty, a pani Zalewska zabrała ze stołu portfel. Kiedy zajrzała do środka, dostrzegła, że ma w nim tylko czternaście złotych (dziesiątkę i dwa razy po dwa złote). Dziwnym trafem, było to dokładnie tyle, ile potrzebowała, aby spełnić marzenie Lizy (dwa bilety autobusowe kosztują łącznie cztery złote). Na szczęście, kolejnego dnia miała dostać wypłatę, więc nie martwiła się na zapas, – zwłaszcza, iż w lodówce, znajdowało się jeszcze co nieco.

– Eliza, pamiętaj mam dokładnie wyliczone pieniądze, więc nic nie kupujemy po drodze.

– Jasne mamo – odparła dziewczynka.

Po kilku minutach, matka z córką przemierzały już pobliski park, by po chwili postawić stopy na początku długiej oraz szerokiej ulicy.

Ulica Stanisławowska, rozpoczynała się wraz z końcem parkowej alei i ciągnęła niemalże kilometr, w górę miasteczka, aż do ronda św. Piotra. Tuż przed tym rondem stał przystanek autobusowy. To właśnie na ten przystanek, zmierzały pani Anna z córką Elizą. Droga, nie posiadała żadnych zakrętów. Jeśli ktoś wyszedł z parku, momentalnie mógł dostrzec (o ile nie miał wady wzroku) koniec ulicy i wspomniany wcześniej przystanek. Być może, twórca (artysta) ulicy Stanisławowskiej, celowo tak ją zaprojektował, aby idący nią ludzie, od samego początku wędrówki dostrzegali cel. Czymże byłoby podróżowanie bez celu? Wdrapywanie się na szczyt, wśród spalin samochodowych, gorących promieni wiosennego słońca, chcących z jednej strony dostarczyć ci witaminy D, a z drugiej zmęczyć cię do tego stopnia, byś nie miał siły iść dalej?

Liza wraz z mamą, szły w górę ulicy, dość szybkim krokiem, – tak by zdążyć na autobus. W pewnym momencie, minęły duży szary budynek. Nad drzwiami wejściowymi, widniał czerwony napis: DOM UCIECH. Eliza kiedyś, bardzo chciała tam wstąpić, myśląc, że to coś w rodzaju malutkiego wesołego miasteczka, lecz mama wytłumaczyła dziecku, iż owszem – to jest wesołe miasteczko, ale dla dorosłych.

Jezdnią, poruszało się w stronę ronda św. Piotra wiele pojazdów. Eliza zwróciła uwagę szczególnie na jeden z nich. Starym, przyrdzewiałym fiatem, jechało w górę ulicy starsze małżeństwo. Z wnętrza samochodu (szyba z powodu upału i braku klimatyzacji w wozie, była otwarta) wydobywały się dźwięki piosenki „Five O’ Clock World” zespołu THE PROCLAIMERS, która akurat leciała w radiu. Starszy mężczyzna, kierujący fiatem, opierał lewą dłoń na kierownicy, a prawą trzymał rękę swojej żony, siedzącej obok. Otyła kobieta, w drugiej ręce trzymała chałwę, delektując się nią, co jakiś czas.

Przez moment, drogą nic nie jechało, dzięki czemu Eliza dostrzegła po drugiej stronie ulicy, niewielki sklep z zabawkami. W oknie na wystawie, siedział wielki pluszowy miś.

– Mamo, mamo, kup mi tego misia, on na pewno nie jest djogi!

– Liza, zwariowałaś, – odparła łagodnie matka dziecka. – Ten misiek na pewno kosztuje fortunę, a nawet jakby był tani, to musisz pamiętać, że mamy dokładnie wyliczone pieniądze na bilet do autobusu i Aquaparku.

Z oczu Elizy zaczęły spływać łzy, lecz dziewczynka zrozumiała, iż musi twardo stąpać po ziemi, aby jej marzenie o wielkim basenie ze zjeżdżalniami oraz bąbelkami się spełniło. Ośmiolatka przetarła oczy i dzielnie szła dalej, w górę ulicy Stanisławowskiej.

Kiedy pani Anna, po kilku minutach marszu spojrzała na drugą stronę drogi i ujrzała dwie dziwki uliczne, momentalnie poczerwieniały jej policzki, a oczy stały się wilgotne od łez. Silne emocje zaczęły targać wnętrzem kobiety, z pewnego przykrego powodu. Pani Zalewska odwróciła głowę w drugą stronę, z obawy, aby córka nie zadała matce tego trudnego pytania, którego pani Anna tak bardzo się obawiała:

– Mamusiu, dlaczego płaczesz?

Dwie ulicznice, stały jeszcze chwilę w cieniu wysokiej wierzby, aż nadjechał z góry czarny mercedes, do którego wsiadła jedna z nich. Druga, stała pod rozłożystą koroną pięknego drzewa, kolejny kwadrans, kusząc swym ciałem, jadących w dół ulicy kierowców. Po wspomnianym wcześniej kwadransie, na poboczu zatrzymał się ciemny samochód. Wysiadł z niego łysy mężczyzna w czarnych okularach i podszedł do prostytutki. Przez moment o czymś rozmawiali, aż wreszcie dziewczyna wymierzyła facetowi solidny policzek.

– Ty pierdolona kurwo, doigrałaś się! – wrzasnął mężczyzna, chwytając ulicznicę za włosy i wciągając ją do bagażnika. Ponieważ ulica była akurat pusta, nikt nie zareagował, przez co mężczyzna, spokojnie odjechał z prostytutką, w pewne zaciszne miejsce pod miastem.

Matka i córka, były już naprawdę blisko przystanku. Szły chodnikiem, w górę ulicy Stanisławowskiej. Dziewczynka widząc, że przystanek jest już na wyciągnięcie ręki, szeroko się uśmiechnęła. Od zdobycia biletu, gwarantującego wejście do „wodnego raju” dzielił ją tylko przejazd kilku przystanków autobusem. Gdyby Liza, szła do przodu, patrząc wyłącznie przed siebie (jak koń orzący pole), to za pewne nie zobaczyłaby małej cukierni, a w niej wielkiego różowego lizaka. Choć widziała go jedynie przez szybę sklepu, momentalnie jej umysłem zawładnęła myśl:

– Muszę go mieć.

Eliza, szybko zapomniała, dlaczego idzie na przystanek. Bez chwili wahania zapytała mamę

– Mamusiu, pjoszę kup mi tego wielkiego lizaka…

– Co, lizaka? Jakiego znowu lizaka?

¬– Jest w tej cukiejni, któją minęłyśmy

– Wykluczone, mamy dokładnie wyliczone pieniądze. Albo lizak, albo Aquapark.

Matka i córka, szły kolejne kilka minut w ciszy. Chodź Liza nic nie mówiła, to w głowie prowadziła ze sobą wewnętrzny dialog.

– Co ja jobię? – myślała – Przecież chcę znaleźć się na wielkim basenie. Ale ten lizak… on… on wyglądał tak, tak smacznie. Ale nie, z powodu głupiego lizaka, nie zjezygnuję z czegoś niepojównywalnie wspanialszego. Przecież lizanie lizaka, nawet tak ogjomnego tjwa kilkanaście minut, a zabawa na basenie… kilka godzin. Nie, wybieram basen. – Dziewczynka, znów wiedziała, czego chce, lecz po chwili, poczuła coś dziwnego. Na początku, Eliza słyszała w głowie swoje myśli. Najgorsze było to, że wcale nie chciała ich słyszeć:

– Dalej, Liza, wróć się i kup tego lizaka. Będziesz go mogła odpakować i delektować się nim jeszcze dzisiaj. Przecież nawet nie widziałaś tego basenu, skąd wiesz, że tam jest tak wspaniale? Ten basen to kłamstwo, a lizak jest prawdziwy – przecież go widziałam. Poza tym basen, byłby dopiero w dzień dziecka, a do tego dnia jeszcze sporo czasu. Lizakiem mogłabym się cieszyc już dzisiaj….

W pewnym momencie uświadomiła sobie, że to nie są jej myśli. To tak naprawdę myśli tego lizaka. On gada w jej głowie. Dziewczynkę od przystanku dzieliło już zaledwie dwadzieścia może trzydzieści metrów i wówczas stwierdziła, że nie tylko lizak do niej gada. Pobliskie brzozy zaczęły szeleścić, lecz z tego szelestu, można było usłyszeć ciche

– Lizaczek, lizaczek, dobry lizaczek…

Eliza spojrzała najpierw na mamę – ta szła jakby nigdy nic, a następnie na przystanek, – on był coraz dalej. Im bardziej się zbliżała, tym bardziej przystanek odpływał, razem z rondem św. Piotra. Nagle, ośmiolatka usłyszała pod nogami ciche mlaśnięcie. Gdy spojrzała w dół, ujrzała kratkę studzienki kanalizacyjnej. To z niej dochodził ochrypły, donośny głos

– Lizaczek, kup lizaczka. Dobrego, słodkiego, różowego lizaczka!

Dziewczynka momentalnie podniosła głowę i z przerażeniem stwierdziła, że przystanek oraz rondo zniknęły. Przed Elizą i jej mamą, (która wciąż szła jakby nigdy nic) dostrzec można było jedynie szarość. Liza znów usłyszała mlaśnięcie – tym razem z drugiej strony ulicy. Ujrzała tam niechlujnie ubranego mężczyznę (zapewne bezdomnego), który oddawał mocz, pod rozłożystą wierzbą. W pewnym momencie, kloszard odwrócił się w stronę dziecka, a jego penis zaczął wrzeszczeć:

¬– Na pewno tego chcesz! Chcesz sobie possać lizaczka! Wracaj do cukierni i ssij lizaczka! On tego bardzo chce! Rozumiesz!? On tego pragnie, bardziej niż myślisz!

Tego było już za wiele. Eliza w szaleńczym amoku, wyciągnęła portfel z matczynej kieszeni, następnie gwałtownie się odwróciła i ruszyła biegiem w stronę cukierni. Nie myślała o niczym innym jak tylko o wielkim, różowym lizaku.

– Lizka, co ty wyprawiasz! – krzyczała pani Anna, biegnąc za córką.

Eliza, była jednak szybsza. Kiedy dotarła pod drzwi cukierni, przez moment pomyślała, – co ja robię? Przecież nie warto. Kiedy tak myślała, jej wzrok nadział się nagle, na różowego lizaka, Stojącego sobie na ladzie sklepowej. Było w nim coś dziwnego, – coś, co zahipnotyzowało dziewczynkę.

Kiedy Eliza weszła do cukierni, za ladą w mgnieniu oka pojawił się otyły czarnowłosy mężczyzna w garniturze. Oprócz wielkich kwadratowych okularów, jego twarz przyozdabiał szeroki, sztuczny uśmiech.

– Ćo śobie źićiś dziecinko – rzekł mężczyzna, nawet na moment nie przestając się uśmiechać.

– Popjoszę tego lizaka – odpowiedziała Eliza, wskazując na różowego okrągłego łakocia.

– A maś pieniąśki, dziecinko? – Sprzedawca, nadal szeroko się uśmiechał, a z jego ust, zaczęła lecieć ślina. Liza dopiero teraz dostrzegła brązowy nalot na jego zębach.

– Tak, mam, a ile on kosztuje? – spytała.

– Hihihi, ćtery źłote. – Mężczyzna raz jeszcze zachichotał, po czym odchrząknął, przetarł okulary i znów zaczął się szeroko uśmiechać.

– Pjoszę, – odparła dziewczynka, dając sprzedawcy należne pieniądze.

Po chwili, Eliza znalazła się na ulicy. Nie pamiętała nawet, kiedy wyszła z cukierni. W lewej ręce trzymała lizaka, a w prawej portfel mamy. Dziewczynka odpakowała lizaka, i wówczas odkryła straszną prawdę – lizak nie był różowy, lecz fioletowy. Różowa folia, stanowiąca opakowanie zmyliła wzrok dziecka. Liza włożyła lizaka do ust, następnie wyjęła, i znowu włożyła. Wkładała i wyciągała. Ssała słodycz, a ponadto delikatnie łechtała językiem, powierzchnię lizaka. Po krótkiej chwili było już po wszystkim. Lizak zniknął, pozostał tylko biały, plastikowy patyk. Eliza, dopiero teraz dostrzegła mamę, stojącą tuż za nią.

– Lizka, co ty zrobiłaś? – zapytała chłodnym, lecz spokojnym głosem pani Anna.

– Mamo, przepjaszam, ja…, ten lizak wydawał się taki cudowny, a w rzeczywistości…

– Czyli zrezygnowałaś z wodnego raju, na rzecz jakiegoś lizaka?

– Mamo, nie, ja to napjawię – odparła przez łzy ośmiolatka, rozglądając się tym samym na boki. Próbowała namierzyć wzrokiem cukiernię, ale nie potrafiła.

– Przecież stała tam! Ta cukiejnia była tam! – krzyczała zrozpaczona dziewczynka, wskazując palcem na małą polanę, z rosnącą wierzbą pośrodku.

Po kilku minutach, Liza wraz z mamą wracały już do domu. Córka pani Anny płakała wycierając co jakiś czas smarki, o rękaw bluzki. Kiedy wchodziły do parku, Eliza usłyszała za sobą szyderczy śmiech. Odwróciła się, lecz nikogo nie zobaczyła. Widziała jedynie ulicę Stanisławowską, skąpaną promieniami wiosennego słońca.

Dwa dni później – w dzień dziecka, pani Anna wraz z córką przebywały w domu. Liza bawiła się lalkami na dywanie, natomiast matka dziewczynki, siedziała przy stole, pijąc kawę i czytając „Gazetę Światową”. Kobieta czytała ciekawy artykuł, którego temat dotyczył jej miasta. Wynikało z niego, iż policja wyłowiła dzień wcześniej, ciało prostytutki, z rzeki na obrzeżach miasta. Zwłoki znajdowały się w wodzie, nie dłużej niż dobę. Młoda dziewczyna, została przed śmiercią brutalnie zgwałcona. Przyczyną zgonu, było najprawdopodobniej uduszenie.

Mała Eliza, przerwała nagle zabawę, zwracając uwagę na ekran telewizora. Leciał akurat program, ukazujący jak lokalne dzieciaki spędzają dzień dziecka. Dziewczynka ze łzami w oczach, dostrzegła swoich rówieśników, roześmianych, świetnie bawiących się w Aquaparku. Liza dopiero teraz ujrzała, jak cudownie jest w tym miejscu, do którego dotrzeć tak pragnęła. Ujrzała ogromną zjeżdżalnię, wielkie wanny z bąbelkami i wiele innych niesamowitych rzeczy – szkoda tylko, że przez ekran telewizora.

Ośmiolatka jeszcze długo płakała. Wiedziała, iż straciła najprawdopodobniej jedyną szansę na spełnienie wielkiego marzenia. A przecież była tak blisko celu! Co wydarzyło się na tej samej ulicy, na której to przed dwoma laty, ojciec Lizy spotkał pewną dziwkę – dziwkę uliczną, i do której po kilku tygodniach romansowania postanowił odejść, zostawiając rodzinę? Odpowiedź na to, oraz wiele innych pytań wydaje się być nieosiągalna. Jednakże nie ma lepszego sposobu na poznanie tej odpowiedzi, Jak tylko wyjść z domu, ponownie przejść przez park i raz jeszcze ruszyć w górę ulicy Stanisławowskiej.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Aisak 02.06.2018
    rany, jaki avatar O_O
  • Tjeri 04.06.2018
    Bardzo ciekawy tekst - jedna wielka metafora.Odbieram go jako swoistą sonatę o naszych dążeniach, celach i o tym jak przez nasze namiętności, pragnienia łatwo możemy zboczyć z drogi. Podoba mi się utworzenie z ulicy Stanisławowskiej miejsca złych pokus, próby. Niektóre szczegóły ocierają się o groteskę, purnonsens.
    Nie podoba mi się jedynie zakończenie, a raczej jego forma - tak jakby Autorowi zabrakło pomysłu, czy umiejętności na spuentowanie utworu z gracją.
    Podsumowując - podobało mi się, czytało się płynnie, a po dopracowaniu tekstu, byłoby jeszcze lepiej. :)
  • Feliks Dworski 04.06.2018
    Dzięki Tjeri, za te motywujące słowa
  • maciekzolnowski 13.06.2018
    Zacne! Aha. Tutaj masz niepotrzebną spację: „ Wstrząsnęła opinią publiczną” (ale to drobiazg).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania