Poprzednie częściUn amor inesperado cz 1

Un amor inesperado cz 26

To co powiedziała wydawało mi się absurdalne. Federico będzie miał dziecko z inną? Nic mi o tym nie mówił. Znowu mnie zdradził? Kiedy? Boże zaczynam mieć wrażenie że w ogóle go nie znam. Nie wiedziałam co mam w tej chwili zrobić, w jednej sekundzie cały mój świat się zawalił…

- Ale… jak to… - i wtedy do salonu przyszedł Federico .

- Hej skarbie… - zamilkł kiedy zauważył Adę. – A co ty tutaj robisz? Mówiłem ci przecież że masz tu więcej nie przychodzić.- Ona się nie odzywała. Federico spojrzał na mnie. – Kotku wszystko w porządku?

- Dlaczego mi to zrobiłeś… -mówiłam kiedy łzy zbierały mi się w kącikach oczu. – Ja ci po tym wszystkim ponownie zaufałam a ty… dlaczego…

- Ale o co ci chodzi? Przecież ja nic nie zrobiłeś.

- Jak to nie? Ona mi teraz powiedziała że jest z tobą w ciąży. Znowu mnie zdradziłeś.

- Co? Kochanie i ty jej wierzysz? No błagam… przecież to jest jakaś wariatka. Wszystko sobie wymyśliła. Ada, wypierdalaj stad. – powiedziałem stanowczo.

- No to może na chwilkę zerkniesz… zobacz jakie śliczne maleństwo… - mówiła.

-Kurwa o czym ty gadasz. Ja nie będę miał z tobą żadnych dzieci. Idź stąd. W TEJ CHWILI. – Po tym coś jeszcze powiedziała i poszła.

*Federico*

Patrzyłem się na Tori. Powiedziałem jej żeby n mnie spojrzała ale nie, nie reagowała na żadne moje słowo.

- Kochanie. Dlaczego myślisz że mógłbym to znowu zrobić. Przecież powiedziałem ci, nigdy więcej. Czemu nie chcesz mi uwierzyć.

- To co mówiła było bardzo wiarygodne..

- Tori posłuchaj… no my faktycznie kiedyś byliśmy bardzo blisko, uprawialiśmy seks ale to było tak dawno… może i jest w ciąży ale to nie może być moje dziecko. Błagam uwierz mi…

- Nie. Przepraszam ale nie potrafię… - powiedziała i poszła na górę.

Co jest ze mną kurwa nie tak. Zawsze muszę się z nią pokłócić, zawsze muszę coś spierdolić. Z tej całej złości wyszedłem na dwór i choć rzadko to robię to teraz nie miałem wyjścia, sięgnąłem po papierosa. Dlaczego Ada mi to robi, ja rozumiem no… może nadal coś do mnie czuje ale teraz to przesadziła. Zaraz potem zaszedłem na chwilę na cmentarz do Diega. Kiedy wszystko ogarnąłem, wiecie powyrywałem chwasty posprzątałem pomnik, uklęknąłem zaraz potem mówiąc.

- Hej… długo nikogo tu nie było co? Przepraszam. Wszyscy mamy teraz bardzo dużo do roboty… jakiś czas temu, Tori zaszła w ciąże. Tak, dokładnie będziemy mieli dziecko… stresuję się tym wszystkim ale będę wierzył w to że będzie dobrze… Marco znalazł sobie dziewczynę, nową, młodsza… trochę za bardzo ale ważne że ją kocha. Bardzo za tobą tęsknię, tak samo jak reszta. Brakuje nam ciebie. Obiecuję że teraz będę częściej przychodził… - uśmiechnąłem się po chwili położyłem kwiaty które nabyłem w pobliskiej kwiaciarni. Kiedy to zrobiłem odszedłem. Wróciłem do domu Tori nadal nie chciała ze mną rozmawiać. Położyłem się na kanapie zaraz potem przyszedł Leo.

- Ej… co się stało? Jesteś jakiś taki smutny. – zauważył.

- A nic…. Pokłóciłem się z Tori. Nie ważne, poradzę sobie. – mówiłem.

- No wiesz… jeżeli chcesz to mogę z nią porozmawiać, może jakoś ją przekonam żebyście się pogodzili.

- Nie, nie chcę cię w to mieszać jesteś jeszcze za młody na to żeby zrozumieć problemy dorosłych ludzi – mówiłem bardzo przygnębiony.

- No wiesz co? Mam już tego dosyć! Ciągle mówisz ze jestem na coś za młody.Że nie umiem czegoś takiego zrozumieć. Jesteś niesprawiedliwy. Traktujesz mnie jak małe dziecko! –krzyknął.

- Traktuję cię tak, bo tak jest do cholery jasnej! Jak ci mówię że masz się do czegoś nie wtrącać to tak ma być! Jeżeli jeszcze raz podniesiesz na mnie głos to gorzej się to dla ciebie skończy! – byłem tak zdenerwowany… nie chciałem na niego krzyczeć ale nie pozostawił mi wyboru.

- Super. Okey, nie będę wtrącał. Może lepiej będzie jak w ogóle nie będę się do ciebie odzywał, bo co kol wiek powiem ty mówisz że jest coś nie tak. Dzięki. Ty masz naprawdę ogromny talent do kłótni, gratuluję kolejnego osiągnięcia. – powiedział i poszedł. Nie no zajebiście, teraz to Tori i Leo są na mnie źli, muszę się w końcu ogarnąć.

*Wieczór*

Siedzieliśmy wszyscy przy stole jedząc kolację. Leo oczywiście co robił? Zaczął się buntować.

- Jedz te warzywa w tej chwili. – zawsze jadł teraz robi to po to żeby mnie zdenerwować.

- Nie będziesz mi mówił co mam robić. – nie no ludzie trzymajcie mnie bo zaraz mnie szlag trafi.

- Mama ci kazała jeść.

- No i ? Nie ma jej tu, a ciebie się słuchał nie będę. – Po tych słowach odszedł od stołu. Tori tak samo. Oparłem łokcie o stół zaraz potem ukrywając twarz w dłoniach. Kiedy już wszystko posprzątaliśmy poszedłem na górę do Tori. Usiadłem obok niej na łóżku, odchyliłem głowę do tyłu głośno wzdychając. Spojrzałem w jej stronę, po chwili przysunąłem się. Delikatnie obiąłem ją ręką w tali.

- Kochanie który raz mam już powtarzać… ja nie mam z tym nic wspólnego, to nie jest moje dziecko, pamiętał był gdyby coś takiego się wydarzyło… naprawdę misiaczku uwierz mi… - mówiłem ze spokojem. Ona cały czas przesuwała lekko opuszkiem palca po pierścionku zaręczynowym.

- Ty już tyle razy ukryłeś przede mną prawdę że nie wiem czy mogę ci teraz uwierzyć…

- No tak to prawda ale teraz nie kłamię. Dałbym sobie rękę uciąć że to nie jest moje dziecko. – mówiłem z nadzieją że jednak się przełamie i mi uwierzy.

- Dlaczego mam ci wierzyć?

- Dlatego że cię kocham, dlatego że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, drugi raz powtórzę, nigdy nie zrobił bym tego drugi raz, złożyłem ci obietnicę, a ja ich nie łamię. Kocham cię całym sercem. Nigdy nie mógł bym cię tak zranić. Jedyna kobieta która kocham i z którą będę miał dziecko to ty. Żadna inna rozumiesz? Byłbym najgorszym debilem na świecie gdybym to zrobił. Naprawdę skarbie ty mój najukochańszy… nie zdradziłem cię z nią. Po tamtej sytuacji jestem i już zawszę będę ci wierny… - po tych słowach delikatnie pocałowałem ją w bark. Kiedy podniosłem głowę widziałem tą niepewność na jej twarzy. Zbliżyłem się do niej, nie odsunęła się więc postanowiłem kontynuować. Nie minęła chwila a nasze usta połączyły się w pocałunku. Na początku bardzo ostrożnie muskałem jej usta. Przysunąłem się bardziej, tym samym sprawiając że nasz pocałunek stał się bardzo namiętny. Po chwili odsunąłem się od niej. Jakiś czas potem dostrzegłem na jej twarzy lekki uśmieszek. Wiem co to oznaczało, ona mi wierzy. Byłem taki szczęśliwy, myślałem że to już koniec że uwierzy Adzie i mnie zostawi. Ten dzień jednak zakończy się dobrze… no znaczy prawie. Zależy od tego czy uda mi się pogodzić z Leo. Po tym jak wyszedłem z naszej sypialni poszedłem do Leo.

- Hej… mogę wejść?- zapytałem. – Chyba musimy porozmawiać…

- Ja nie mam ci nic do powiedzenia. – Po tych słowach wszedłem. Usiadłem na łóżku.

- Posłuchaj… ja wiem że to co powiedziałem mogło cię trochę zaboleć, ale powiedziałem to dlatego ze byłem zdenerwowany… mama jest na rehabilitacji, ja musze się Toba zajmować co już trochę mnie obciąża i jeszcze na dodatek ta cała kłótnia z Tori… ja nie chciałem. Wiem że mogłeś się poczuć źle, bardzo cię za to przepraszam… - z nim poszło mi o wiele łatwiej, a wiecie dlaczego? To jest mój brat, kocha mnie, nie potrafi długo się na mnie gniewać.

- No wiem… to raczej jednak ja powinienem cię przeprosić. Masz rację. Jestem małym dzieckiem, może faktycznie nie powinienem się w to wszystko mieszać. Obiecuję że już więcej nie będę.

- Chodź no tu do mnie. – powiedziałem zaraz potem przytulając go do siebie.

*tydzień później*

*Tori*

Nareszcie doczekałam się tego dnia. Dzisiaj ja i Federico bierzemy ślub! Jestem taka podekscytowana. W przygotowaniach pomaga nam mam Federico, tak wróciła już z rehabilitacji. Pomagała mi wybrać sukienkę, udekorować salę na wesele. Jest nam bardzo potrzebna. Kiedy już ubrałam się w suknię stanęłam przed lustrem.

- Wyglądasz przepięknie! – krzyknęła. – Jak Federico cię zobaczy to po prostu oniemieje z wrażenia. – wiecie moja suknia była dość obcisła dlatego było widać mój ciążowy brzuch, ale teraz nie miałam czasu na to żeby o tym myśleć.

- Dziękuje.

- Jejku… nie mogę uwierzyć że już dziś mój kochany synek bierze ślub. On tak szybko rośnie. Pamiętam jeszcze te chwile kiedy biegał po domu w samej pieluszce. – po tym się zaśmiała tak samo jak i ja.

Nadeszła godzina 16. Kiedy szłam po dywanie pomiędzy ławkami które były wypełnione ludźmi po prostu nie posiadałam się ze szczęścia. Stanęłam przed nim. Spojrzał na mnie, na jego twarzy widniał uśmiech.

-Ale ty jesteś piękna… - powiedział. Odwzajemniłam jego uśmiech i zaraz potem rozległy się słowa księdza.

***

Cała ceremonia dobiegała powoli końca. W pewnej chwili ksiądz wypowiedział ostatnie słowa.

- Ogłaszam was mężem i żoną, możecie się pocałować. – kiedy to usłyszeliśmy, Federico zbliżył się do mnie i lekko musnął moje usta. Po tym od razu rozległy się głośne oklaski. Po raz kolejny się do niego uśmiechnęłam. Wyszliśmy przed kościół, od razu każdy zaczął nam gratulować. Po chwili podeszła do nas jego mama razem z Leo.

- No synek… jestem z ciebie naprawdę dumna. – mówiła ze łzami w oczach.

- Dziękuje mamo… - powiedział i zaraz po tym się do niej przytulił.

- Tylko pamiętaj dbaj o nią bo to jest naprawdę świetna dziewczyna. – zwróciła się po tym w moją stronę.

- No oczywiście że będę o nią dał… nigdy nie skrzywdziłbym mojego misiaczka. – po tych słowach pocałował mnie w policzek. Następne co zrobiliśmy tego dnia to o wybraliśmy się na salę gdzie miało się odbyć wesele. Było po prostu cudownie. Kiedy leciał wolny kawałek Federico podszedł do mnie i poprosił mnie do tańca. Oczywiście się zgodziłam. Bujaliśmy się bardzo powoli na boki. W pewnej chwili on położył delikatnie rękę na moim brzuchu.

- Już nie mogę się doczekać tego dnia… - wyszeptał mi do ucha.

- Ja tak samo… - odparłam z lekkim uśmiechem.

Jakiś czas potem on powiedział że ma dla mnie prezent. Nie wiedziałam o co chodzi, poszedł. Wszedł na scenę i zaraz potem wszyscy ucichli a on zaczął mówić.

- Chciałbym coś powiedzieć mojej najukochańszej żonie… kochanie te wszystkie dni które z Toba przeżyłem, to był najlepszy czas w moim życiu. Kiedy pierwszy raz cię ujrzałem od razu wiedziałem że jesteśmy sobie przeznaczeni, ze to z tobą chcę być do końca życia. Mimo tego że czasami się kłócimy, że czasami masz mnie dosyć, ja i tak nigdy nie przestałem i nie przestanę cię kochać. Jesteś najlepszym co mnie spotkało. Nie wiem co by było gdybym cię nie poznał. Dla ciebie jestem gotów zrobić wszystko, i mam nadzieje że uda mi się, razem z tobą i naszym synkiem którego teraz nosisz pod sercem, stworzyć wspaniałą rodzinę. – To co powiedział było takie piękne. Aż się popłakałam. Powiedział żebym do niego przyszła, tak zrobiłam.

- Dziękuje skarbie… - powiedziałam a on zaraz po tym mnie pocałował. To był zdecydowanie najpiękniejszy dzień w moim życiu. Nie pamiętam kiedy ostatnio była tak strasznie szczęśliwa.

*Kilka dni później*

Wszystko układa się po prostu pięknie. Ja i Federico jesteśmy świeżo po ślubie, Marco i Kasia też radzą sobie dobrze, postanowili że kiedy tylko ona osiągnie pełnoletniość, wezmą ślub. A Leon i Amy? U nich też wszystko zaczyna się układać. Zaczęli nawet myśleć o założeniu rodziny. Leon niedawno zaczął pracować jako ochroniarz w banku. Za zarobione pieniądze chce kupić mieszkanie, wiecie bo przecież będziemy musieli kiedyś zamieszkać wszyscy oddzielnie. Idziemy teraz do lekarza na badanie USG. Mam nadzieje że wszystko będzie dobrze. Kiedy już tam byliśmy, wszystko na razie było dobrze. Federico oczywiście był razem ze mną, W pewnej chwili zauważyłam że lekarz ma trochę nie wyraźną minę.

- No wszystko jest dobrze tylko, jest taka jedna mała sprawa. –powiedział. – Czy któreś z państwa na coś choruje? – zapytał. Zaczęłam się martwić.

- No tak… ja mam wadę serca, anemię i trzy choroby wewnętrzne. – wymieniłam mu je i zaraz potem ponownie zaczął mówić.

- No bo… chodzi o to że wasze dziecko może być lekko obciążone genetycznie. – ŻE CO? Byłam w szoku.

- Co ale jak to? Jak bardzo? O co chodzi? – dopytywał zdenerwowany Federico.

- Może to wpłynąć na jego rozwój. Kiedy już będzie starszy będzie miał problemy fizyczne, nie będzie mógł się przemęczać, i będzie trzeba mu dawać codzienne dawki leków. I tak samo właśnie jak pani może urodzić się z wadą serca. – kiedy to mówił co raz bardziej chciało mi się płakać. W końcu nie wytrzymałam i łzy zaczęły spływać po mojej twarzy.

- Przepraszam ale czy mógłby pan nas na chwilkę zostawić. – zapytał Federico. Lekarz zgodził się i po chwili wyszedł.

*Federico*

- Kochanie posłuchaj… ja wiem że to jest dla ciebie ciężkie, dla mnie też i to nawet nie wiesz jak bardzo. Ale spokojnie, wszystko będzie dobrze poradzimy sobie. Naprawdę uwierz mi, razem damy radę. – powiedział trzymając moją trzęsącą się dłoń i delikatnie gładził ją kciukiem.

- To wszystko moja wina. Przeze mnie nasze dziecko będzie chore. Przepraszam cię… - zaczęła jeszcze bardziej płakać.

- Skarbie przestań. To nie jest twoja wina, nie powinnaś obwiniać się za to że jesteś chora. Nie masz mnie za co przepraszać. Już ci mówiłem, poradzimy sobie… - po tym wziąłem jej dłoń i delikatnie ucałowałem. No tak… wiecie było mi strasznie przykro że nasz synek będzie miał problemy zdrowotne ale takie rzeczy niestety się zdarzają. Chciało mi się płakać, przez chwilę byłem zły ale ja wierzę w to że wszystko będzie dobrze. Kiedy już udało mi się ją uspokoić, wyszliśmy stamtąd.

*Kilka miesięcy później*

Tori jest już w dziewiątym miesiącu ciąży. Jestem coraz bardziej podekscytowany. Wróciłem właśnie do domu. Leżała na kanapie i oglądała jakiś film.

- Hej kotku. – powiedziałem delikatnie nachylając się i cmokając ją w usta. – Jak się dzisiaj czuje moja królewna? – zapytałem.

-Dobrze. I wiesz co? Jemu chyba się strasznie nudzi, cały czas mnie kopie. – powiedziała zaraz potem śmiejąc się.

- Ale to chyba dobrze.

- No tak tylko wiesz, to boli. – odparła. – I dziwo Tori znosi tą ciążę bardzo dobrze, nie była wcale taka nerwowa, ani nic. Było dobrze. Ja miesiąc temu skończyłem 19 lat. Była zajebista impreza, oczywiście z alkoholem ale nie przesadzaliśmy bo wiem że po dużej dawce piwa zaczyna i nieźle odwalać. A nie chciałem zrobić czegoś głupiego co sprawiłoby że znowu pokłócę się z Tori. Kiedy siedzieliśmy w salonie nagle Tori syknęła przez zaciśnięte zęby.

- Misiu wszystko w porządku? – zapytałem zaniepokojony.

- Nie wiem… strasznie boli. – Jakiś czas potem zauważyłem że wody jej odeszły. Wtedy wiedziałem że to już czas. Szybko pobiegłem do chłopaków i zabraliśmy się do szpitala. Siedziałem z nią na tyle, Leon był za kierownicą a Marco siedział obok niego. Każdy z nas był cholernie zdenerwowany.

- Spokojnie kochanie już niedługo… - uspokajałem ją. Cały czas krzyczała z bólu. W końcu dojechaliśmy. Od razu poszliśmy w stronę budynku, kiedy już się tam znaleźliśmy od razu się nią zajęli. Nie pozwolili mi niestety tam wejść.

*3 godziny później*

- Czemu to tak długo trwa! – krzyczałem zdenerwowany, zaczynałem myśleć że coś jest nie tak.

- Spokojnie stary wszys… - nie dokończył ponieważ wyszedł lekarz. Od razu zapytał.

- Który z panów jest ojcem dziecka? – powiedziałem że ja. Poinformował mnie ze wszystko poszło dobrze i że mogę do niej wejść. Tak więc zrobiłem. Wszedłem tam po cichu. Tori leżała na szpitalnym łóżku a na rękach trzymała naszego synka. Podszedłem bliżej, kiedy tylko go ujrzałem od razu się uśmiechnąłem.

- Jaki on uroczy… - powiedziałem delikatnie dotykając jego maleńkiej rączki. – Kochanie… jestem z ciebie dumny. – powiedziałem zaraz potem całując ją w czoło. Jakiś czas potem podała mi go na ręce. Był taki maleńki, najpiękniejsza chwila w życiu.

*Tydzień później*

*Tori*

Wszystko już jest potwierdzone, nasz synek ma wadę serca. Było mi smutno ale trzymam się dobrych myśli. Daliśmy mu na imię Josh. Jestem taka szczęśliwa, nareszcie udało mi się jakoś ułożyć to wszystko. Lepiej być nie może. Dzisiaj jest 24 grudnia, święta. Jestem to dzień który lubię najbardziej. Wtedy można spędzić czas z rodziną, z przyjaciółmi. Jest wspaniale. A właśnie, dwa dni temu Kasia urodziła śliczną dziewczynkę. Marco jest strasznie szczęśliwy. Zobaczcie jak to wszystko się zmieniło. Kiedyś nie chciał tego dziecka a teraz je pokochał. Bardzo mnie to cieszy. Chłopaki właśnie kończyli ubierać choinkę. Podeszłam do łóżeczka gdzie leżał Josh. Wzięłam go bardzo delikatnie na ręce.

- Patrz synuś… choineczka. Prawda że śliczna? – mówiłam a on zaraz potem zaczął coś bełkotać po swojemu. Zaśmiałam się i delikatnie pocałowałam go w główkę. Po chwili podszedł Federico. Uśmiechnął się i zaraz potem wziął jego maleńką rączkę.

- Co kochanie… moje słoneczko. – powiedział zaraz potem biorąc go ode mnie. – Chodź do tatusia. – dodał i po chwili lekko go do siebie przytulił.

***

Jakiś czas potem kiedy wszyscy byli zajęci rozpakowywaniem prezentów Federico podszedł do mnie.

- Tori… chodź na chwile chciałbym z Toba o czymś porozmawiać… - trochę mnie to zaniepokoiło. Zaprowadził mnie pod drzwi mieszkania i zaraz potem znowu zaczął mówić. – No to teraz ci powiem… że dałaś się nabrać. – Co? O co mu chodzi – myślałam. – Spójrz w górę. – Kiedy to zrobiłam zobaczyłam jemiołę. – od razu zaczęłam się śmiać.

- Sprytny jesteś… - mówiłam ze śmiechem.

- No wiem. A teraz już nic nie mów. Znasz zasady, dawaj buzi… - powiedział śmiejąc się. Zrobiła to o co mnie prosił. Ten pocałunek był czuły, taki delikatny i pełen miłości. Po tym spojrzał na mnie.

- Wesołych świąt kochanie. – powiedział.

- Nawzajem, skarbie. – uśmiechnęłam się a on zaraz potem ponownie połączył nasze usta w pięknym pocałunku…

 

No to koniec! Jak wrażenia? Cieszycie się że to koniec czy raczej nie? Jeżeli nie i jesteście smutni no to przepraszam ale wiecie… kiedyś wszystko musi się skończyć. Mam nadzieje że to opowiadanie było ciekawie i że wam się podobało. A teraz się z wami żegnam. Pa!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Sky300 09.07.2015
    Najlepsze z możliwych zakończeń! 5
  • Luna 09.07.2015
    Nie możesz mi tego zrobić;(...
  • NataliaO 09.08.2015
    Dobre zakończenie. Fajne opowiadanie, dobrze się czytało. Bohaterzy byli naturalni i przyjemni w odbiorze. Tekst był prosty, lekki. 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania