Upadek

Tamtego dnia pierwszy raz zobaczyłem w nim cierpienie. Nigdy wcześniej tego nie dostrzegałem. Pamiętam to doskonale, leżał, po prostu leżał i wpatrywał w niebo. Gdzieś w pustkę. Dobra, ale trzeba wrócić do początku. Wiedzieliśmy, że zbliża się do nas armia, wiedzieliśmy również, że miasto upadnie. Nie byliśmy w stanie go obronić, nie sami. Dowódcy brali go pod uwagę, ale nie tak łatwo było go przekonać. Nie lubił walki. Jednak walka lubiła go, w końcu był najpotężniejszą istotą, która istniała. Powiadają, że został stworzony przez samą magię. Ja w to nie wierzyłem, ale to by wyjaśniało dlaczego tak dobrze nią włada.

Był już wieczór, słońce prawie zaszło, może jeszcze dwie godziny zostały do nocy. Staliśmy na murach, pełniliśmy warty i wyczekiwaliśmy tego co nieuniknione. Ja stałem nad bramą. Nagle usłyszałem jakieś poruszenie dochodzące z głębi miasta. Hałas się nasilał. To był on, ubrany w płaszcz i kaptur, ale nie można było go z nikim innym pomylić. Szedł w stronę bramy, którą ktoś pośpiesznie otwierał. Już wtedy wiedziałem, że go przekonali. Gdy był parę metrów ode mnie, spojrzał w moją stronę. Nie powiedział nic, nie musiał. Jego wzrok wyrażał więcej niż jakiekolwiek słowa. Ja również nic nie powiedziałem, a chyba powinienem. W końcu byłem jego przyjacielem, a on moim. Może powinienem go wtedy zatrzymać? Jednak tego nie zrobiłem. Biernie patrzyłem jak opuszcza mury miasta i oddala się w stronę wrogiej armii. Była niedaleko, wiedzieliśmy, że kolejnego dnia zaczną oblężenie.

Na murach zrobiło się tłoczno, tak jakby każdy chciał go odprowadzić wzrokiem. Nikt nie miał odwagi ruszyć za nim. Nikt nie był w stanie, przy nim, byliśmy jak dzieci. Zbyt słabi. W końcu zniknął z pola widzenia. Nastała cisza, umilkły wszystkie rozmowy. Po prostu patrzeliśmy, chociaż nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Aż nagle niebo się rozświetliło jasnym blaskiem, a ciszę przerwał potężny huk, a tuż po nim podmuch wiatru, który powalił część ludzi, przynajmniej tych, którzy się niczego nie trzymali. Wiedzieliśmy, że to był on. Zrobił coś.

Nie mogłem czekać, szybko zbiegłem do stajni, wsiadłem na konia i ruszyłem w stronę obozu wrogiej armii. Za mną ruszyła grupa dowódców. Pędziłem tak szybko jak potrafiłem. W końcu ujrzałem ten obraz, jałowa ziemia, tam gdzie wcześniej był las, pustka i tylko on leżący na ziemi. Szybko do niego podbiegłem, bałem się, że coś mu się stało. Jednak nic mu nie było, był nietknięty. Leżał i patrzył w niebo, a po jego twarzy spływały łzy. Rozejrzałem się dookoła, nie było tam już niczego, nawet skał. Wszystko jakby wyparowało. Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, że to był potężny atak. Zniszczył wszystko. Uratował nas, niektórzy z tyłu krzyczeli z radości, ale nie ja. Ja zrozumiałem, jednym atakiem zabił tysiące ludzi, może nawet i dziesiątki tysięcy? Pewnie nawet kobiety i dzieci, w końcu cały obóz wroga zniknął, nie został po nim nawet ślad.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania