Uparta miłość r.22 [4]

– O, mój Boże, mój Boże! – babcia siadła na krześle i chwyciła się za głowę.

– Mamusiu, to jest dobra, porządna dziewczyna! Podli ludzie tak ją prześladowali, że życie jej obrzydło, dlatego. Ale jest śliczne dziecko i ona już wyszła z najgorszego.

– Przestań! – Szymon zamilkł przestraszony wyglądem rodzicielki, chustka zsunęła jej się z głowy, oczy nabiegły krwią, a cała twarz stała się tak czerwona, że zdawało się, że jeszcze moment a krew wytryśnie.

– Kogo ty mi chcesz przyprowadzić do domu? Pegeerowską ścierkę? Z cudzym bękartem na dodatek?! Znalazł się wybawiciel! Skoro taka porządna, to czemu ojciec dziecka jej nie bierze, albo ten, co się z nią prowadzał? Ty durniu! Zaślepiło cię?! – wycharczała, bo gniew zatykał gardło dławił oddech.

– Mamo, mamusiu – Szymon trwożnie kręcił się przy matce, która z trudem łapała powietrze. Chwycił doniczkę z okna, druga spadła; otworzył okno. Przybiegł Adam, popatrzył i pobiegł po torbę lekarską. Na migi pokazał chłopakowi, by wyszedł. Podał krople, powolutku ułożył na tapczanie. Usiadł obok, gładził po twarzy, po rękach, przemawiał łagodnie.

– No już dobrze, babciu, już przeszło.

o Jego spokojny głos powolutku wyciszał emocje; lecz wciąż uparcie wracała do tego, że bardzo rozgniewała ją ta propozycja, by taką zdzirę z pegeeru brać pod swój dach.

– Babciu, jeszcze się nic nie stało, szkoda twego zdrowia. Postaraj się go zrozumieć; czy i ty nie miałaś dwadzieścia lat? Wtedy tak człowiek działa, tak myśli. Ta, albo żadna, bo się świat zawali. Tak się myśli, a właściwie to się nie myśli! Tak jest w tym wieku – przemawiał łagodnie.

– A jak się uprze!? Jak zechce z domu odejść? – zapytała unosząc się na łokciu.

o Dajmy mu ochłonąć. Takie ostre zakazy są najgorsze, bo on zrobi na złość po swojemu.

o – Ja już widzę po nim, że tak, czy siak – zrobi po swojemu. Trzeba zawczasu wybić mu to z głowy – znów próbowała wstać.

– Babciu, leż spokojnie – przykrył ją kocem.

– Ja znam Brygidkę i teściowie ją znają od urodzenia. To nie jest żadna taka, jak myślisz. Mój kuzyn Waldek chodził do niej i byłby się ożenił, ale zaszło, co zaszło i stchórzył. Gdyby on tak umiał walczyć o dziewczynę, jak Szymon, to byśmy nie mieli dziś o czym gadać.

o – Też mi jest o co walczyć! – fuknęła, ale już bez złości.

– Może tak, a może nie – czas pokaże. A w tej chwili najważniejsze jest twoje zdrowie, babciu.

– Ano masz rację, Adaśku – rzekła już całkiem spokojnie, gdyż ogarniała ją senność. Adam poprawił koc i na palcach wyszedł z pokoju.

W nowej szopce, na nowym pniaku siedział Szymon zgnębiony, przybity nieszczęśliwy. Obok stała siostra też ze śladami łez na twarzy. Wyczerpała wszelkie argumenty, prośby i groźby, a Szymek powtarzał jedno;

- Ja do domu nie wrócę, już wolę do śmierci harować w jakimś majątku. Nadjechał pan Piotr z chłopcami, postał, posłuchał , po czym rzekł.

- Szymek, to nie jest dobry początek nowego życia. Adam mi przed chwilą powiedział, ze jeszcze moment – a wezwałby karetkę. Od choroby, albo nie daj Boże czegoś gorszego chcesz zaczynać? Jedź do domu, wszystko na spokojnie przemyśl. My i Brygidki i małej Anulki będziemy strzegli, by na ciebie czekały – dodał z uśmiechem. Szymek też blado się uśmiechnął. W nocy wymknął się do Grzelaków, a nazajutrz potulnie wrócił z matką do Białośliwia.

Q

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania