Uparta miłość t.III r. 17[3]

Na początku grudnia przyszedł pierwszy podmuch zimy; świat się zabielił i poweselał. Mirkę zmobilizowało to do rozpoczęcia przygotowań świątecznych. Któregoś wieczoru zadzwoniła do teścia, żeby ustalić, czy przyjedzie, czy też oczekuje, że ktoś jego odwiedzi. Jak się spodziewała, pan Wiktor planował Święta u siebie.

- Nie zostawię Ireny, nie opuszczę Andrzeja. Będziemy świętować we trójkę, albo w czwórkę.

- Znaczy, przygadałeś sobie jakąś ponętną emerytkę ?-

- śmiala się synowa.

- To do Irki się przyczepił taki nieudacznik - pan Hirek. O nim to cała historia. On jest jubilerem, razem z rodzicami prowadzili sklep jubilerski, żyli dostatnio. Niestety rodzice zginęli w takim głośnym przed laty karambolu drogowym. On biedny przez lata wyłaził z ciężkiej depresji. Między innym Irena sie nim zajmowała. Teraz, gdy odnawiał recepty, wpadli na siebie. No i jak si dowiedział, co ją spotkało, uznał, że teraz on będzie jej pomagał.

- Jeśli jej to odpowiada, to chyba dobrze?

- Ona nie wie, co chce, bo latem przylatuje jej córka z mężem i synem do Polski. W drodze powrotnej zamierza zabrać matkę do siebie, do Kanady.

- Dla ciebie lepiej by było, by związała się z tym jubilerem?

- Oczywiście. Tylko, że to straszny niezguła, choć niby uznany artysta. Stary kawaler, zakład wynajął i u tego najemcy pracuje, bez przerwy jest nabijany w butelkę, oszukiwany. No, ale jeśli Irka uzna, ze trzeba go wziąć na plecy i przenieść przez życie - to ja będę pomagał.

- Rozumiem, ze wobec takich perspektyw, w tym lichym Rostowie, nie mamy szans, by cię ugościć

- Gołąbeczko moja kochana, bardzo się mylisz. Ja się wami chwalę, ja się szczycę i opowiadam, że mój syn, choć wszechstronnie wykształcony, nie wybrał kariery, pieniędzy, tylko - jako lekarz rodzinny pomaga potrzebującym w małym miasteczku i okolicznych wioskach. A moja synowa, choć się wywodzi z malej wioski pegeerowskiej - kieruje dużą szkołą. A matematyki uczy tak, że sto procent uczniów dostaje się do wybranych szkół!

- Oj, tato, jestem wzruszona. Jak nie teraz, to kiedy cię uściskam?

- No tak bliżej wiosny przyjadę pociągiem, bo na dalekie trasy samochodem już się boje ruszać.

Do Stasia Dalszewskiego, co trzy tygodnie przyjeżdżał masażysta. Ćwiczył z nim i robił masaż. Miał wieloletnie doświadczenie, więc spisał leki, jakich jego zdaniem potrzebował pacjent i namawiał Renię, by pojechała do Poznania, do przychodni przyszpitalnej, gdzie przyjmował lekarz prowadzący na konsultację. Możliwość oderwania się od nudnej rzeczywistości, choćby na jeden dzień,była bardzo kusząca; tym bardziej, że dysponowała pewną sumką, by raz - jedyny raz - zagrać...

Zamierzała też kupić sobie kozaczki i jak się uda - ciepłą kurtkę. Miała przy sobie sporą gotówkę. Całkiem bezwiednie, jak prowadzona na sznurku skierowała się do kasyna. Postanowiła sobie, że całą sumę, jaka by nie byla- przeznaczy na podarki dla rodziny.

Początek był obiecujący, ale kwota mała, próbowała więc dalej. Skończyło się tak, że przegrała wszystko, co miała. Ocalały jedynie pieniądze na leki, które miała w kieszeni. Straciła nie tylko forsę, ale i obliczony na wszystko czas. Z wielkim pośpiechem zdążała na tramwaj; przechodząc przez ruchliwą, wielopasmową jezdnię - nie spojrzała ani w prawo, ani w lewo. Potracił ją nadjeżdżający samochód - uderzyła głową w beton i straciła przytomność.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania