Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Upiory z Prypeci
25 KWIETNIA 2019, KRAKÓW
Zwiedzając Wawel przypadkowo spotkałam koleżankę Patrycję. Nie widziałyśmy się od czasu ukończenia szkoły podstawowej. Teraz świętujemy trzydziestą ósmą wiosnę. Upłynął kawał czasu. Zmieniłam się przez te lata. Ze złośliwej i niegrzecznej dziewczynki stałam się miłą, dobrą i dojrzałą kobietą. Jednak zły los chciał, że mam pewne zaburzenia psychiczne. Wraz z mężem Szymonem i synem Jankiem podziwialiśmy Zamek Królewski na Wawelu. Byliśmy zadowoleni z udanej wycieczki. Robiąc zdjęcie synowi, zobaczyłam Patrycję. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Pomyślałam, że mam omamy wzrokowe. Podeszłam i przywitałam się. Radość była obopólna. Dowiedziałam się, że Patrycja wyszła za mąż za Ukraińca Saszę i dzisiaj mija dokładnie dwudziesta rocznica ich ślubu. W piątek jadą z tej okazji na Ukrainę.
-Chcemy zatrzymać się w Kijowie, potem zwiedzimy Czarnobyl - powiedziała Patrycja.
- Nie boicie się promieniowania? - zapytałam
- Dzisiaj mamy dwudziesty piąty kwietnia. Prawie trzy dekady temu miała miejsce awaria elektrowni atomowej w Czarnobylu. Chcę udać się tam z Saszą na wycieczkę. Promieniowanie występujące w okolicach Czarnobyla jest raczej nieszkodliwe.
- Jeśli się nie mylę to od awarii minęło trzydzieści jeden lat – powiedziałam.
- Mylisz się Moniko. Od wybuchu w elektrowni w Czarnobylu minęły trzydzieści trzy lata.
- Dokładnie w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 roku nastąpiła awaria elektrowni atomowej. Bezpośrednio od śmiertelnej dawki promieniowana zginęło trzydzieści jeden strażaków i żołnierzy gaszących pożar reaktora – wytłumaczyła mi zorientowana Patrycja.
- Powiedziałaś, że jedziecie na Ukrainę w piątek z mężem. Zaciekawiłaś mnie tematem katastrofy w Czarnobylu. Życzę wam udanej wycieczki. Ja z Jankiem i Szymonem będziemy jeszcze w piątek zwiedzać Kraków. Miło było cię spotkać Patrycjo po tylu latach. Może to nie zbieg okoliczności, a działanie naszej przysięgi – wyjaśniłam zadowolona ze spotkania.
- Nie wierz w przysięgi, upiory, klątwy i inne zabobony Moniko. Właśnie wpadłam na pomysł, że możemy w piątkę pojechać do Kijowa, a z niego jest około 134 kilometry do Czarnobyla. Tak się składa, że jutro o siedemnastej jest wyjazd z Krakowa do Kijowa. W sobotę około dziesiątej dotrzemy do stolicy Ukrainy. Trochę pozwiedzamy miasto i nazajutrz dotrzemy do Czarnobyla , do Strefy Wykluczenia. Co ty na to?
- To może być ciekawa przygoda Moniko. Nasz syn Janek się zgadza. Ja też jestem za tym szalonym pomysłem. Zgódź się kochanie. Zawsze chciałaś wyjechać za granicę - powiedział Szymon.
- No dobrze. Przedłużmy sobie wakacje.
- Super! – krzyknął syn.
28 KWIETNIA 2019, CZARNOBYL - 2
Nasza pięcioosobowa wycieczka zwiedziła zabytki Kijowa. Utrudzeni chodzeniem, położyliśmy się wcześniej spać, by w niedzielę wyruszyć do Strefy Wykluczenia. Pełni wrażeń związanych z przejazdem przez punkt kontroli paszportowej nie umieliśmy ukryć emocji. Dotarliśmy do miejscowości o nazwie Czarnobyl – 2. Tam zwiedziliśmy radar zwany „Okiem Moskwy”. Ta wielka, stalowa konstrukcja wysoka na 150 i długa na 600 metrów zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Kształtem przypominała gigantyczne rusztowanie. Radar został zbudowany pod koniec lat pięćdziesiątych i obecnie jest jednym z największych obiektów militarnych, jakie zbudował człowiek w okresie „zimnej wojny” .Wybudowany radar przez ZSRR jest nazywany przez turystów „Duga”, co po rosyjsku znaczy „Łuk”. Miał wykrywać potencjalne pociski nuklearne i je neutralizować. Zwiedziliśmy opuszczony budynek straży pożarnej i tutaj zaczęły się problemy z moją psychiką. Nagle źle się poczułam. Zapytałam przewodnika wycieczki, czy mogę wyjść na zewnątrz. Zgodził się. Na dworze zobaczyłam ścianę i dach porośnięty bluszczem i dziką roślinnością. Liście nagle poruszyły się gwałtownie. Myślałam, że to wiatr nimi porusza, jednak w Czarnobylu-2 było bezwietrznie. Zastanawiałam się, co to może być. Znienacka usłyszałam głos za plecami. Odwróciłam się i przeraziłam. Za mną nikogo nie było. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Stwierdziłam, że to objawy choroby. Drżącymi palcami wyjęłam szybko z torebki opakowanie relanium i połknęłam dwie tabletki. Popiłam je wodą i wtedy coś dotknęło moich pleców i prawego ramienia. Przestraszyłam się niesamowicie. Myślałam, że to jakiś upiór. Na szczęście był to tylko Szymon, który zaniepokojony moją nieobecnością, chciał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
- Co się stało, kochanie? – spytał zmartwiony.
- Już dobrze. Miałam znowu omamy. Wzięłam leki i już jest OK. - powiedziałam mężowi roztrzęsiona.
- Chyba Moniko łykasz za dużo tych psychotropów?
- Szymon, powiedziałam ci, że wszystko jest w porządku. Masz mnie za wariatkę?
- Oczywiście, że nie skarbie. Kocham cię i twoja choroba mi nie przeszkadza. Po postu się o ciebie martwię – uspokoił mnie mąż.
Postanowiłam wrócić do Patrycji, jej męża i Janka. Trochę się zdziwili, że jestem blada, ale nie drążyli tematu niewygodnymi dla mnie pytaniami. Nie wiedziałam, czy powiedzieć im, że to opuszczone i zaniedbane miasto mnie przeraża i stresuje .W Czarnobylu – 2 zwiedziliśmy szkołę, przedszkole i kilka lokalnych budynków mieszkalnych. Smutno mi było, gdy widziałam opuszczone w pośpiechu sale lekcyjne, w których znajdowały się zniszczone z upływem czasu przewrócone stoliki i krzesła. Puste i długie korytarze szkoły były zakurzone, miały zniszczone ściany. Farba na nich straszyła wyglądem. Wszędzie zwisały pajęczyny, był brud. Na zdewastowanej podłodze widać było porzucone maski przeciwgazowe. Podobnie swoim wyglądem budziło lęk opuszczone przedszkole. Podczas jego zwiedzania postanowiłam wejść do dziewczęcej toalety, by zrobić w niej zdjęcia. Włączyłam aparat. Popatrzyłam na rozbite i popękane lustro. Skierowałam na nie obiektyw. Strach sparaliżował moje ciało, gdy zobaczyłam w nim małą dziewczynkę. Odwróciłam się szybko, ale nikogo w toalecie nie było. Byłam tylko ja oraz pająki, szczury i robaki. Wyszłam rozdygotana na korytarz. Tam spotkałam Szymona.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Jesteś blada i roztrzęsiona – powiedział Szymon
- Dziwnie się czuję. Jestem zmęczona. Chyba nasilają mi się objawy choroby.
Przemierzając obskurne korytarze przedszkola miałam cały czas wrażenie, że ktoś na mnie śledzi i zna moje myśli. Korytarze i pomieszczenia przypomniały mi pobyt w szpitalu psychiatrycznym w Katowicach. Gdy miałam dwanaście lat wpadłam w nerwicę. Stany lękowe nasiliły się, gdy rozstałam się z Patrycją, która wyjechała z ojcem z miasta. Wpływ negatywny miała też nagła śmierć jej matki. Trafiłam po raz pierwszy do szpitala
psychiatrycznego w wieku osiemnastu lat. Leżałam nieprzytomna pod wpływem silnych psychotropów. Do psychiatryka trafiłam po nieudanej próbie samobójczej. Pocięłam się nożyczkami i miałam rany na rękach. Dlaczego zdecydowałam się na ten ryzykowny i niebezpieczny krok? Po prostu wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale widzę zmarłych. Śniła się mi matka Patrycji. Jednak, gdy się obudziłam i otworzyłam oczy, zobaczyłam, że zmarła unosiła się, lewitując nade mną. Zamarłam z przerażenia. To już nie był sen, a rzeczywistość. Matka Patrycji była złym duchem. Była odziana w białą i długą suknię. Nagle zmarła zamieniła się w upiora i na moich oczach zmaterializowała się. Upiorna kobieta była łysa, nie miała zwykłych źrenic, a białe gałki oczne. Zęby były czarne jak smoła. Nie miała piersi. Były amputowane nożem lub innym ostrym narzędziem. Kikuty na klatce piersiowej zostały przypalone. Znajdujące się na niej blizny tworzyły pentagram. Zamknęłam szybko oczy i zasłoniłam twarz rękami. Myślałam, że demon rzuci się na mnie i szponami rozszarpie na strzępy. Jednak ataku nie było. Nastała grobowa cisza. Otworzyłam oczy, złego ducha nie było. Nie wytrzymałam psychicznie. Poraniłam się nożyczkami. Później obudziłam się w szpitalu psychiatrycznym. Nie pamiętam dokładnie jak znalazł mnie ranną ojciec i zadzwonił na pogotowie.
28 KWIETNIA 2019, PRYPEĆ
Po wydarzeniach z Czarnobyla- 2 i niemiłych wspomnieniach z katowickiego szpitala psychiatrycznego dotarliśmy do celu wycieczki – Prypeci, czyli tzw. „Miasta Duchów”. Pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców miasta musiało w wyniku katastrofy reaktora nr 4 opuścić swoje domy i ewakuować się między godziną czternastą a szesnastą trzydzieści. Osadnicy mieszkający głównie w pięciu kondygnacyjnych blokach byli pracownikami czarnobylskiej elektrowni atomowej. Mieszkali wraz ze swoimi rodzinami około cztery kilometry od słynnej na całym świecie elektrowni w Czarnobylu. Mieszkańcy Prypeci mieli do dyspozycji między innymi kawiarnie, kina, centrum handlowe, supermarket, stadion, basen , szpital, szkoły, 15 przedszkoli, hotel „Polesie” oraz nigdy nie otwarty park rozrywki z „Diabelskim Młynem”. Zwiedziliśmy w piątkę opuszczone miasto. Dodatkowo towarzyszył nam przewodnik. Mogliśmy zwiedzać z nim przez kilka godzin teren zagospodarowanego w kształcie trójkąta miasta. Zaczęliśmy zwiedzanie od lokalnej szkoły muzycznej. Na estradzie sali koncertowej szkoły znajdował się fortepian. Sasza, który z zawodu był muzykiem, podszedł do stojącego na środku sali instrumentu i zagrał przyjemną dla ucha melodię. Zadowolony grał ciągle, aż rozbolały go palce. Skończył, a ja dalej słyszałam muzykę mimo, że Sasza odszedł od fortepianu. Pomyślałam, że mam omamy słuchowe. a może grała na fortepianie jakaś niewidzialna postać. Wolałam o tym nie myśleć, bo podszedł do mnie Janek i powiedział, że teraz udamy się do wesołego miasteczka. Miało być otwarte na Święto Pracy, ale ewakuacja po wybuchu przerwała jego otwarcie. W Prypeci na podłodze i ścianach zniszczonych budynków i zdewastowanych pomieszczeń można było zobaczyć plakaty, pożółkłe kartki i ulotki zachęcające mieszańców do celebrowania tego komunistycznego święta. W drodze do wesołego miasteczka miałam wrażenie, że ktoś mnie znowu obserwuje. Boję się i nie umiem zaakceptować faktu , że jestem chora. Nie lubię za bardzo mówić o swojej chorobie. Po dotarciu ma miejsce zastaliśmy przygnębiający widok – opuszczone miasteczko. Nad nim górował symbol Prypeci. Był to znacznych rozmiarów „Diabelski Młyn”. Opuszczone przez mieszkańców miasto jest aktualnie atrakcją turystyczną. Jednak turyści i nikczemni szabrownicy, głównie zbieracze złomu, dewastują i plądrują Prypeć. Nagle naszym oczom ukazały się elektryczne samochodziki z antenkami. Janek poprosił mnie, żebym zrobiła mu zdjęcie w zepsutym pojeździe. Już miałam nacisnąć przycisk, gdy nagle usłyszeliśmy potężny huk. Okazało się, że za naszymi plecami zawalił się niski budynek mieszkalny. Szymon z przewodnikiem szybko pobiegli zobaczyć, czy nikomu nie stała się krzywda. Do większości zabudowań w Prypeci nie można było wejść, bo groziły zawalaniem.
- Czy ktoś tam jest? – zawołał przewodnik.
Nastała cisza. Nikt z uczestników wycieczki nie powiedział żadnego słowa. Jednak ja coś usłyszałam. Był to błagalny głos uwięzionej w gruzach budynku rannej osoby.
- Pomóż mi. Proszę – słyszałam.
- Tam ktoś jest. Błaga o pomoc. To chyba dziecko – zaczęłam krzyczeć.
- Kochanie. Nie ma tu nikogo.
Uspokajający głos Szymona przerwało szczekanie dzikich psów. W tym momencie nagle unieruchomiony młyn z żółtymi wagonikami zaczął się poruszać. W wagonikach widać było ludzi, a raczej szkielety oskubane z ciała do kości przez głodne kruki. To nie były kolejne omamy, bo oprócz mnie widzieli te upiory inni uczestnicy wycieczki.
- Co to kurwa jest? Miałaś rację Mo… - powiedział Szymon.
Nie dokończył mojego imienia, bo w tej samej chwili chwycił go masywnymi i silnymi szczękami dziki pies. Trysnęła z tętnicy krew i ochlapała nas wszystkich wokół. Rozbiegliśmy się i każdy uciekał w inną stronę. Straciłam z oczu syna. Uciekałam razem z Patrycją w kierunku jednego z opuszczonych przedszkoli. Nie wiem co stało się z Saszą, ale usłyszałam przeraźliwy krzyk przewodnika zagryzionego przez dzikie bestie. Psiska doganiały nas. Wbiegłyśmy do holu przedszkola. Sapiąc głośno wołałam do Patrycji
- Pamiętasz jak bawiłyśmy się w lesie w chowanego i też goniły nas psy? Rozdzieliłyśmy się. To nas uratowało. Rozdzielmy się i schowajmy, to może te agresywne psy skoncentrują się na jednej z nas, a druga ucieknie – powiedziałam.
Wbiegłam po schodach na pierwsze piętro i wparowałam do pierwszego otwartego pomieszczenia. Krzesłem podparłam drzwi. Znajdowałam się w niewielkiej sali lekcyjnej. Rozejrzałam się i zobaczyłam lalki i pełno masek przeciwgazowych na podłodze. Naprzeciw mnie znajdowała się wielka szafa. Chciałam się w niej schować, ale zmieniłam zdanie. Nagle wszystkie lalki otworzyły oczy i zaczęły się poruszać. Skamieniałam ze strachu. Lalki zaczęły pluć krwią. Stałam pośrodku cała w purpurowej posoce. Nagle drzwi szafy otworzyły się i wyszedł z niej upiór. Był to goły mężczyzna z ciałem na którym widziałam wielkie, ropiejące bąble i krosty. Na twarzy miał maskę przeciwgazową. Poruszał się w moim kierunku jak pająk po ścianie. Później wszedł i zaczął chodzić po suficie. Nagle zeskoczył z niego na mnie i zamachnął się swoimi ostrymi szponami. Była to ostatnia rzecz jaką widziałam tego dnia w Prypeci.
DZISIEJSZY DZIEŃ LISTOPADA 2023, KATOWICE
Ocknęłam się w szpitalu psychiatrycznym w Katowicach, tym samym, do którego trafiłam mając osiemnaście lat. Byłam przywiązana do łóżka. Nagle drzwi izolatki otworzyły się. Do środka wszedł lekarz w otoczeniu dwóch dobrze zbudowanych sanitariuszy.
- Pani Moniko, pamięta pani dzień, w którym policja znalazła panią całą we krwi w poplamionej piżamie z nożem w ręce? – spytał mnie doktor
- Jaka piżama i krew? Jaki nóż? Nie rozumiem… Prypeć! Lalki! Lalki! Upiór! Patrycja! Upiór!
- Majaczy pani. Jest pani na silnych lekach uspokajających.
- Ale ja byłam z Patrycją . Spotkałyśmy się w Krakowie w 2019 roku i …
- Pani Moniko. Teraz mamy rok 2023. Nie spotkała się pani z koleżanką ze szkoły w Krakowie w 2019 roku. Nie było żadnej wycieczki na Ukrainę. To wszystko objawy choroby Czy pamięta pani co zrobiła mężowi i synowi w tę tragiczną noc?
- Nie i nie wiem o czym pan doktor mówi.
- Miała pani wczoraj silny atak choroby. Wpadła pani w szał. Wzięła z kuchni długi nóż kuchenny i zadała kilkanaście ran kłutych i ciętych zarówno mężowi jak i synowi.
- Ale… Nie rozumiem… Te upiory… Te upiory z Prypeci…
- Pani Moniko. Na świecie nie ma ani upiorów ani duchów. To choroba psychiczna zmieniła u pani prawidłowe postrzeganie świata. To tylko strach, który „ma wielkie oczy”. Może kiedyś pani Moniko, zda sobie pani sprawę z tego, co zrobiła. Teraz musi pani zostać u nas na dłużej…
Komentarze (9)
Końcówka zaskakująca, choć nieco oklepana, dlatego powinieneś pociągnąć tekst dalej. Zrobić jeszcze jednego fabularnego fikołka, który wprowadzi czytelnika w zagubienie.
Z końcówką jaką masz teraz, gdy przeczytałem opowiadanie do końca, powiedziałem sobie - "aha. ok, zaskakujące". Chodzi o to, żebym się zagubił i nie wiedział, co jest prawdą, a co urojeniem.
Przydałaby się część druga.
Pomyśl też o tym, czy nie warto podzielić tekstu na więcej akapitów. W ten sposób, nie będziesz stawiał czytelnika przed ścianą tekstu.
Fajnie, że wpadłeś na pitolo. Masz kwalifikacje, żeby tam przebywać. Andrzeju :)
Pisać! Pisać! Pisać!
Tylko z WAMI się uda
To co fabuły, to szkoda właśnie, że zakończenie jest takie oczywiste. Czasem wystarczy detal, by zmienić wszystko. A co gdyby jednego dnia zrobili sobie zdjęcie przy diabelskim młynie, które Monika znalazłaby wzrokiem przy swoim łóżku? Zobacz, tak niewiele, a jak potrafi namieszać.
Powodzenia w dalszym pisaniu.
To, co uważam za niezwykły plus tego tekstu, to wielość opisanych upiorów/zjaw/duchów. Dla mnie jako czytelnika pomogło mi to bardziej dookreślić, jak mam wyobrażać sobie daną sytuację.
To, czego jestem "głodna" w tym tekście, to zwiększenie opisu na temat choroby psychicznej, o której mowa. Mówię o tym, bo pojawia się w tekście nerwica, co oczywiście mogło mieć miejsce, jak i późniejsza schizofrenia. Jednak nie umiem oprzeć się wrażeniu, że później opisane objawy - mogę się mylić - pasują bardziej do zaburzeń typu schizofrenii i urojeniowych. W szczególności, iż: "zabrzmi dziwnie, ale widzę zmarłych". Wspominam o tym wątku choroby psychicznej, bo dla mnie jest to czymś takim jak magdalenka dla Marcela Prousta.
Kolejny raz dziękuję za miłe doświadczenia, choć nie wiem, czy przed snem to był najlepszy pomysł. :)
Sam pomysł bazowy nawet fajny. Tekst raczej wymaga korekty, chwilami ciężko się czyta. Wydaje mi się jednak że sam atak nawet w chorobie wymaga jakiejś świadomej koordynacji (np. bronisz się przed psem który wygląda groźnie a to jest człowiek) i miałem zdziwienie w zakończeniu. Pomijam brak prób obrony przed tymi psami, przecież tam pełno różnych konkretnych elementów jest. Ja rozumiem że całą scenerię wytwarza chory umysł bohaterki, to nie jest real i nic nie musi być logiczne ale budowanie napięcia przez to słabe jest, można to było (nawet jak na konwencje rozbiegamy się jak króliki) lepiej napisać. Jakąś emocję dodać czy coś, w końcu to się trupami kończy realnymi przecież. Nic z akcji nie pasuje mi do morderstwa z powodu przewidzenia, o to mi chodzi, nie ma żadnej wskazówki, wzmianki o tym. Możliwe że w jakiś ciężkich psychozach tak jest (nie znam się) ale ja jakiegoś jednak połączenia oczekuje.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania