Upojony latem
Ziemia poci się lipca ogniem --
a ja: boso, pijany ciepłem,
żrę jeżyny z kolcami, jak leci,
krwawiąc usta.
Słońce warczy mi w żyłach
jak dziki pies zamknięty pod skórą.
Idę wśród wysokich traw,
wśród motyli -- ostrych jak śliny dnia.
Czas nie ma nóg --
leży w trawie, sapie z otwartym pyskiem,
jakby chciał gryźć.
Stąpam po jego bezkształtnym ciele,
a moje stopy parzą go jak sen.
Ciało aż dźwięczy --
światłem, jęykiem ziemi.
Pełnia wżera się pod skórę,
jak tajemnica wypisana cieniem na skórze.
Noc ma język.
Szorstki, jak język wilka.
Liże mnie po karku --
zimna, słona jak krew z gwiazd.
Zostawia ślad --
znak plemienny, wypalony oddechem.
Kocham to.
I wtedy biegnę.
Nie po ludzku. Po zwierzęcemu.
Na golasa -- jak dziki w lipcowym słońcu,
bez wstydu, bez celu, bez pytań.
Mam wszystko --
świat i lipiec we krwi,
wolny jak wiatr,
wolny bez granic.
Biegnę,
aż ziemia śpiewa pod moimi stopami.
Komentarze (1)
Tego golasa trudno sobie wyobrazić. 😆
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania