Urlop

Piąta rano. Bezczelny budzik dzwoni. Jak on śmie? A… no tak, przecież zaczął się upragniony urlop. Wakacje z rodziną. Wstać, pościelić łóżko, ubrać się, zjeść śniadanie, zabrać coś na drogę, spakować spakowane dzień wcześniej (wśród kłótni i przepychanek) torby. Beztroski i sielankowy wyjazd na wakacje. Całe dwa tygodnie. No może troszkę mniej. W końcu trzeba doliczyć prawie cały dzień na dojazd i powrót z drugiego końca Polski. A potem co? – Wstać niewyspanym następnego dnia do pracy (przecież nie wróci się wcześniej, skoro można wykorzystać wakacje do samego końca). I zasuwać przez osiem godzin dziennie, pięć dniu w tygodniu.

Ach… gdyby tak móc pozwolić sobie na wakacje gdzieś w egzotycznym kraju – pomyślał Jan. – Egipt? Może Malediwy? Gdziekolwiek, byle tylko z dala od tego starego, brudnego, polskiego morza.

A na wakacjach? Cóż, to samo co zwykle. Dojechać na miejsce, rozpakować się, a potem odespać podróż. I cały dzień zmarnowany. Następnego dnia obowiązkowo nad morze z samego rana. Najlepiej o piątej, żeby wschód słońca obejrzeć.

- Ania! Wstawaj, będziemy słońce nad horyzontem oglądać. Rób kanapki i budź dzieci, a ja nas spakuję, żeby nie musieć potem wracać. To zajmie się przy okazji dobre miejsca – poganiał swoją żonę Jan.

Kolejny dzień z brakiem snu. Ot! Wakacje – czas odpoczynku. Słońce oczywiście wstało wcześniej, bo już po czwartej. Na plaży było już dwóch wczasowiczów. Chłopak i dziewczyna. Oboje około 20 lat. No może troszkę więcej. Przechadzali się brzegiem plaży prowadząc zapewne interesującą wymianę zdań.

- Tato, tato! – zawołał mały Krzyś, ciągnąc Jana za rękaw. – Słońce już wstało, chodźmy do domu. Spać mi się chce. Kamilowi też – dodał po chwili, spoglądając na dwa lata młodszego brata, który mocno przecierał oczy.

- Wyśpicie się jutro – odpowiedział Jan. – Skoro tu przyszliśmy, to możemy zająć dobre miejsce. Zobaczcie jaki przyjemny wietrzyk wieje. Lepiej się nacieszcie, bo jak przyjdzie południe, to będziecie narzekać, że za gorąco.

Chłopcy niechętnie pomogli rozkładać koc, a potem cała rodzina wspólnie zaczęła jeść śniadanie. Jedna z nielicznych chwil, kiedy wszyscy razem, bez żadnych sporów, czy przepychanek (czy to wzajemnych, czy z innymi ludźmi), mogli się sobą nacieszyć.

- Uważaj gdzie lezież! – zawołał Jan do jakiegoś wczasowicza, który przeszedł zbyt blisko ich „obozu”. – Jeszcze coś zniszczysz – dodał, po czym wstał i zaczął poprawiać jeden z kijków, stanowiący szkielet wiatrołapu, który wcale nie został naruszony, jednak lekko tyrpnięty kolanem nieuważnego przechodnia.

- Kuuuuukurydza! Świerzutka kukurydza! – zaczął wołać trzydziestoletni facet z zapewne solidnie ocieplonym pojemnikiem.

- Lody, lody zimne danie! Daj pięć złotych, a dostaniesz! – wtórował mu idący z naprzeciwka facet z lodówką.

- Przepraszam, po ile te lody?

- Dla pięknej pani, nawet i po czwórce – odpowiedział 110-kilogramowej kobiecie, której obwisłych piersi nie był w stanie utrzymać na miejscu nawet solidnie wykonany, obowiązkowo jednoczęściowy strój kąpielowy. – A jeśli kupi pani dla całej rodzinki, to nawet po trzy-pięćdziesiąt.

- To wezmę cztery – odpowiedziała kobieta i wyciągnęła z portmonetki czternaście złotych.

- Dla mnie też cztery – odezwał się Jan. – Mam nadzieję, że cena taka sama.

- Oczywiście drogi panie – odpowiedział z uśmiechem lodziarz. – A że dzisiaj mam dobry humor, to sprzedam je panu nawet za dwanaście.

- Jako to?! Za dwanaście?! – oburzyła się kobieta – Ja musiałam zapłacić dwa złote więcej!

- Standardowa cena, droga pani, jest pięć złoty – zaczął tłumaczyć lodziarz. – To, że dałem pani upust, to tylko moja dobra wola. Jeśli będę chciał, to rozdam resztę lodów za darmo.

- Jak to tak?! Wiesz pan co? Ja już nie chcę tych lodów, wypchaj się pan nimi! – zawołała kobieta, po czym rzuciła cztery lody pod nogi sprzedawcy i odeszła do męża i dzieci.

Jan zapłacił i zabrał lody, po czym wrócił do rodzinki.

- Mamo! Mamo! Gdzie są lody? Co z nimi zrobiłaś? – dało się usłyszeć z oddali wołanie jakiejś dziewczynki.

- No nie mogłam… Nie było… Ten cham…! – zdało się słyszeć tłumaczenia matki.

- Ale ja chcę lody! – krzyczała dziewczynka, a chwilę później zaczął krzyczeć również jej młodszy brat.

- Może kukurydzę? Kukurydze… - próbowała opanować sytuację matka. – Panie kukurydza! Czekaj pan! Ja chcę kupić!

- Ale ja nie chce!! Ja chcę lody – krzyczała dziewczynka.

- Tato – zawołał niepewnie do Jana mały Krzyś – ja nie chcę loda. Daj go tej dziewczynce.

- Czemu nie chcesz? Nie lubisz waniliowych?

- Lubię. Ale ta dziewczynka pewnie lubi bardziej.

- No dobrze. To chodź, zaniesiemy jej razem – ucieszył się Jan i udał się razem z synem do płaczącej dziewczynki.

Chłopiec oddał swojego loda, po czym razem z tatą, wrócili na swój kawałek plaży.

- Masz! – powiedział Jan, wyciągając w stronę Krzysia rękę z lodem.

- A to ty nie chcesz tato? – zapytał chłopiec.

- Chcę. Będziemy go jeść razem – odpowiedział uradowany ojciec, będąc dumnym, że ma tak dobrego syna.

Tak. Te wakacje były niewątpliwie jednymi z najlepszych od kilku, może kilkunastu lat. A może najlepsze w ogóle?

Po niecałych dwóch tygodniach wrócili do domu późno w nocy i Jan, jak zwykle już następnego dnia wstał o piątej rano, żeby zdążyć do pracy na szóstą. Znowu niewyspany, ale jednak pełen energii tym razem.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Vasto Lorde 07.05.2015
    Przeczytałem bo zacząłem, a nie lubie przerywać. Jak dla mnie słabe, zwyczajnie opisany urlopik. Akcja z lodami i dobrym sercem chłopaka podciągnęła ocene do 3.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania