Uśmiech demona

Gdy ujrzałem jej pobladłą twarz i błyszczące, rozszerzone źrenice, moją pierwszą myślą było: już tu są. W spojrzeniu Mileny odbijało się wszystko, niemal wpuściła mnie do swojej głowy. Poczułem dreszcz przesuwający się wzdłuż kręgosłupa. Oddech spowolnił. Gdyby nie żona mojego brata, która wcisnęła na siebie kożuch i wybiegając z domostwa, trąciła mnie łokciem, pewnie nadal tkwiłbym w progu chaty z rozchylonymi ustami.

Dłoń brata opadła na moje ramię, drgnąłem.

– Zostań z Mileną i dobrze się zamknijcie.

Nieszczęsna dziewczyna objęła się ramionami i już była przy mnie. Wsparła czołem o moją pierś i cicho załkała. Odruchowo odsunąłem ją od siebie, bo nie znosiłem obcego dotyku.

– Zaczekaj Libor! Idziecie tam sami? Powinienem…

Uciszył mnie, wskazując na mnie palcem.

– Zostajesz na miejscu, czy to jasne, Kalmir?

– Jak zwykle…

Był ode mnie starszy o dwanaście lat, to sporo. Jednak niedawno skończyłem szesnaście, więc te słowa głęboko ubodły.

Kiedy będę wystarczająco dorosły? Dla niego? – zastanawiałem się w ciszy umysłu. – Mogli natrafić na coś, na co nie będą przygotowani. Dodatkowa para rąk okazałaby się przydatna.

– Popełniasz błąd, ale niech ci będzie. Powiedz chociaż, co się dzieje…?

– Tego chcę się właśnie dowiedzieć.

Gdy ruszył pospiesznie przez tonące w mroku podwórze, dołączył do niego nasz czteroletni pies, Dzikus. Merdał ogonem i podskakiwał na długich łapach, poszczekując dziwnie, jakby wiedział o czymś ważnym, co nam umyka.

Zatrzasnąłem drzwi i spojrzałem z rezygnacją na Milenę. Miała na sobie długą do kostek koszulę nocną, ale zdążyła włożyć buty i okryć się kurtką. Przysunąłem do niej latarnię i krzyknąłem.

– Jesteś ranna?!

Podążyła za moim spojrzeniem.

– To krew! – krzyknęła, najwyraźniej dopiero teraz uzmysławiając sobie, jak strasznie wyglądała. – Jest wszędzie. O bogowie! – Zaczęła trzeć materiał, jakby sądziła, że w ten sposób pozbędzie się śladów napaści. Bez powodzenia.

– Przejdź do głównej izby, przyniosę ci coś do przebrania.

Pobiegłem do sypialni mojego brata i jego żony, nie patrząc czy Milena w ogóle ruszyła z miejsca. Wiedziałem, że muszę zachowywać się odpowiedzialnie i nie dać się ponieść emocjom, ale myśli miałem zupełnie splątane.

Tyle krwi na jej koszuli… Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Sprawa była naprawdę poważna.

I naraz pomyślałem o rodzicach, którzy zmarli kilka lat temu. Zostali mi tylko Libor i Jagna. Naprawdę nie chciałem ich stracić.

Przetarłem oczy, starając się przegonić resztkę snu. Zatrzymałem wzrok na skrzyni z ubraniami. Podszedłem do niej i wyciągnąłem z wnętrza jedyną suknię jaką Jagna posiadała. Wiedziałem, że bratowa nie będzie się o to złościć. Zawsze wybierała stroje praktyczne, nie krępujące ruchów. Zupełnie inaczej niż moja mama, ale Liborowi w ogóle to nie przeszkadzało. Zakochał się w odwadze Jagny i w jej inteligencji, była wyjątkowo zaradna. Choćby nastała najmroczniejsza zima, Jagna nigdy nie wróciłaby z polowania z pustymi rękoma. Dlatego miałem nadzieję, że będzie uważała na mojego brata, który wciąż próbował jej zaimponować.

Wróciłem do głównej izby.

– Coś ci przyniosłem. Mam nadzieję, że będzie pasować.

Dziewczyna akurat zdejmowała ubranie. Znalazła dla siebie misę z wodą i prawdopodobnie zamierzała się umyć. Okazała się bardziej przytomna ode mnie, albo działała pod wpływem szoku. Nie umiałem stwierdzić. Na mój widok przykucnęła, okrywając nagość. Odwróciłem się do niej bokiem.

– Położę ubranie na taborecie – wybąkałem. – Jesteś ranna?

– Nie wiem... Może trochę poobijana. To nie jest moja krew.

– To dobrze. Że nic ci nie jest. Zaraz wrócę.

Wyszedłem na podwórze, żeby dać jej przestrzeń.

Owiał mnie ciepły, letni podmuch wiatru. Nabrałem w płuca powietrza i spojrzałem na ścianę lasu, który majaczył w ciemności. Wokół panowała martwa cisza, jakby świat wstrzymał oddech. Zupełnie nie widziałem sąsiednich domostw i miałem wrażenie, jakby nasza chata stała pośród niczego. Nigdy dotąd otoczenie nie wydawało mi się bardziej złowieszcze, na pewno miało to związek z okolicznościami. Wydmuchałem powietrze z ust i skrzyżowałem ramiona.

Milena najprawdopodobniej potrzebowała pomocy znachora. Nie umiałem się zdecydować czy po niego pójść, czy też zostać, jak nakazał mi Libor. Ale może Jagna zdecydowałaby inaczej?

Rozważania zakłóciło skrzypienie drzwi.

– Myślałam, że gdzieś poszedłeś. Nie chcę być sama.

Uniosłem brwi. Ton głosu Mileny brzmiał błagalnie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek go usłyszę. Jednak jej emocje były prawdziwe. Biedulka trzęsła ze strachu i najwyraźniej liczyła, że w razie czego ją obronię.

– Wrócisz do środka? – poprosiła.

– Tak, wybacz…

Wstyd było to przyznać, ale nie przepadałem za Mileną i zawsze unikałem jej towarzystwa. Wyróżniała się urodą w osadzie i była tego świadoma. Nic w tym złego, lecz przez to bywała wyniosła i złośliwa. Pracować w gospodarstwie nie chciała. Jak mówili o niej jej wiecznie zmartwieni rodzice: jest tą drugą córką o delikatnym zdrowiu. Zdawać by się mogło, że chowają Milenę dla kogoś wyjątkowego, może dla samego szlachcica. Ludzie zaczynali już o tym plotkować. Dla mnie to się nie mogło udać. Dziewczynie brakowało ogłady. Gdy coś poszło nie po jej myśli, potrafiła tak się wydrzeć, że jej krzyki niosły się po całej wiosce. Przerażała mnie. Jednak wielu bawił jej temperament. Podobno posiadała nawet kilku cichych wielbicieli.

Milena usiadła na taborecie, w moim domu, prostując ramiona, niczym pani na włościach. Ja sam tkwiłem pośrodku głównej izby, jakbym czekał na pozwolenie, aby spocząć. Miałem wrażenie, że napierają na mnie ściany.

– Dziękuję, że ze mną zostałeś. Zauważyłam, że wolałeś wyruszyć wraz ze swoim starszym bratem. To bardzo odważne. Ale myślę, że widok martwych ciał źle by na ciebie wpłynął. Ja sama wolałabym nigdy nie być świadkiem czegoś podobnego.

– Widok martwych ciał?

Przygryzła usta, uciekając spojrzeniem w bok.

– Obawiam się..., że moi rodzice i siostrzyczka nie żyją.

– Co takiego?

Zakryła twarz dłońmi i jęknęła.

– To było straszne. Nie mogę uwierzyć, że już ich nie ma! Co ja pocznę?

Pokręciłem głową, zszokowany tą druzgocącą informacją. Rozumiałem jej ból aż za dobrze.

– Co się właściwie stało? Bardzo mi przykro.

Odruchowo pomyślałem o własnej stracie. Gdy mama umarła na uporczywy kaszel, przez który pluła krwią, odsunąłem się od wszystkich na długi czas, zamykając się w samotnym cierpieniu. Wtedy uważałem, że mój ból nigdy się nie skończy.

– Dziękuję. – Jagna przetarła kąciki oczu. – Twoi rodzice również umarli. Musiałeś się czuć okropnie. Z pewnością! Co mówiłeś, gdy sąsiedzi składali ci wyrazy współczucia? Nie wiem, czy znajdę w sobie tyle sił, by przez to przejść.

Zaczęła szarpać za warkocz. Ukląkłem i dotknąłem jej kolana.

– Jesteś pewna, że nie żyją? Może jeszcze da się im pomóc? Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Chcesz się… pomodlić?

Znieruchomiała z osobliwym wyrazem twarzy. I już chciałam coś powiedzieć, gdy przykryła moją dłoń swoimi długimi, zimnymi palcami.

– Jesteś takim dobrym młodzieńcem. Do tej pory w ogóle cię nie dostrzegałam. Zasługujesz na kogoś wyjątkowego. – Delikatnie acz stanowczo odsunęła moje ręce, jakbym przekroczył granicę.

Zaczerwieniłem się z zażenowania.

– Muszę się napić. Masz dobre wino? Pewnie nie… Po nim od razu poczułabym się lepiej.

Podniosłem się z kolan i rozejrzałem po niewielkiej izbie. Resztki z kolacji wciąż znajdowały się na nieuprzątniętych talerzach. Był czas żniw, więc wracaliśmy zmęczeni i nikt nie znajdował siły, żeby jeszcze sprzątać. Wino od kilku dni, może nawet tygodnia, stało w dzbanku. Z pewnością już bardzo kwaśne. Przedwczoraj chciałem go skosztować, ale pływała w nim tłusta mucha.

– Może naleję ci lepiej wody?

Uniosła brwi.

– Że nalejesz mi lepiej, czego? Jak mam to rozumieć?

– Dlatego, że…

– Dlatego, że co? – Wstała z krzesła. – Straciłam sporo krwi. Wino rozgrzałoby moje żyły. Masz je czy nie? A może o zbyt wiele proszę?

Zawahałem się, zastanawiając się w którym momencie ją uraziłem.

– Jeśli jesteś ranna…

– Proszę! Nie potrzebuję tego. – Pokierowała się do stołu i chwyciła dzbanek. – Zadaję proste pytania. Czy ty bardzo wolno myślisz? A może uważasz, że mam czas na pogawędki? Pojmujesz w ogóle, przez co przeszłam? – Przytknęła brzeg dzbanka do ust, wzięła parę łyków wina i skrzywiła się. – Odrażające! Co to w ogóle jest? A to w y zawsze mieliście się za tych lepszych.

Zmrużyłem oczy. Milena głęboko westchnęła.

– Wiesz, co mam na myśli.

– Niezupełnie.

– Oczywiście! Cóż, mniejsza o to. – Odstawiła głośno dzbanek i wytarła usta. – To prawda, co o tobie mówią, teraz to widzę. Jesteś skromny i zawsze ważysz słowa. Idealny chłopak. Czy wiedziałeś, że mój ojciec myślał o tym, żeby nas swatać? Nie czuj się urażony, ale do diabła, po tym wszystkim, co musiałam znosić, chciał mnie oddać tobie? Bo w całej osadzie macie największe gospodarstwo, jakby to o czymś świadczyło! Jakie to przykre… – pociągnęła nosem i zaczęła drżeć – że nie będzie mógł tego doczekać…

Zaczynałem czuć się nieswojo.

– Pokażę ci, gdzie możesz spać. Jest środek nocy, z pewnością słaniasz się na nogach. – I dodałem po chwilowym wahaniu: – Jeśli chcesz, obudzę cię, gdy wrócą Libor i Jagna.

Miałem nadzieję, że nie zauważyła oschłości w moim głosie, nie radziłem sobie dobrze w podobnych sytuacjach. Ale ona uniosła w geście protestu dłoń i pokierowała się do okna. Nie obchodziło ją co mówię.

– Nie zasnę. Muszę czuwać.

– Czego się boisz?

Zmrużyła oczy, jakby chciała przeniknąć zmrok ciągnący się na zewnątrz.

– Nie czego, a k o g o. Gdzieś tam jest o n. Sprawca moich rozterek. Czuję, że na mnie patrzy. Jego wzrok przypala mi skórę.

Wsunęła do ust kosmyk jasnobrązowych włosów.

– On? Masz na myśli demona? – spytałem, zanim to dobrze przemyślałem.

Coraz częściej słyszało się o rogatych istotach, które pojawiały się nagle wśród ludzi i wnosiły chaos. Żadnego nigdy nie widziałem i przez długi czas żywiłem mieszane uczucia, co do tych wieści. Libor upierał się, że to bzdury, ale niedawno nakryłem go, że wsuwa do kieszeni amulet i wtedy zaczynałem się zastanawiać, czy nie ma w tym wszystkim ziarna prawdy.

Milena utkwiła we mnie wzrok. Jej czoło przecięła zmarszczka zmartwienia.

– Jak ty mnie dobrze rozumiesz. Obawiałam się, że zaczniesz drwić. Udowadniać, że tylko go sobie wyobraziłam!

– To on skrzywdził twoją rodzinę?

Skinęła głową i skuliła ramiona.

– Dlaczego?

Wykrzywiła usta.

– Co dlaczego? Dlaczego ich zabił? To demon! Czy musi mieć powód? – I nagle wybuchnęła płaczem. – O Boże! Dlaczego, Dlaczego, dlaczego!

Chciałem do niej podejść, ale odsunęła się gwałtownie i zderzyła plecami ze ścianą. Zakryła twarz i opadła na kolana.

– Jak ja go nienawidzę! Mogłabym go zabić gołymi rękoma!

Gniew i rozpacz, które się z niej wylewały, były niemal namacalne.

Odruchowo podskoczyłem do okiennic, żeby je zatrzasnąć. Nie umiałem jej bardziej pomóc w tym momencie. Ale ona poderwała się na równe nogi i chwyciła się parapetu, uniemożliwiając mi to. W jej twarzy odbijało się rozgorączkowanie. Policzki płonęły.

– Zostaw! Nie znoszę ciemności!

– Mamy świece. Tu jesteśmy bezpieczni.

– Głupiec – warknęła.

Odsunąłem się, przypatrując się jej okrągłymi oczami. Nie spojrzała na mnie zatracona wizjami tego, co się może wydarzyć. Naraz zatrzepotała rzęsami, jak wybudzona z marazmu. Przetarła pot z czoła i uśmiechnęła się błyskając zębami.

– Popatrz – wyszeptała. – Tam. O n tam stoi. – I wskazała na coś palcem.

W pierwszej chwili pomyślałem, że to Libor i Jagna wracają, więc wyjrzałem za okno. Nikogo jednak nie dostrzegłem, mimo blasku pełni, która opromieniała podwórze i drzewa zagajnika niedaleko.

– Tam nic nie ma.

Ale dziewczyna była innego zdania. Wyraźnie się ożywiła. Narzuciła na siebie kurtkę i wyciągnęła z kieszeni nóż. Wzdrygnąłem się na ten widok.

– Co chcesz uczynić? – spytałem głucho.

Skierowała ostrzegawczo ostrze w moją stronę, a ja przełknąłem ślinę.

– Nie jestem twoim wrogiem – odparłem.

Zadrgał kącik jej ust. I naraz zerwała się biegiem do drzwi, jakby sądziła, że zechcę ją powstrzymać. Nie przeszło mi to przez myśl, byłem niczym sparaliżowany.

Milena zachowywała się, jakby postradała rozum. Przeżyła coś strasznego, czego nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Libor miał rację, gdy odsuwał mnie od odpowiedzialności. Nie dojrzałem do niej. Nie wiedziałem, jak powinienem teraz postąpić.

Dopiero trzaśnięcie zewnętrznych drzwi wyrwało mnie z odrętwienia. Ruszyłem do wyjścia. Milena biegła już w stronę zagajnika, gubiąc po drodze kurtkę. Przypominała zjawę. Krzyknąłem do niej, ale nawet się nie odwróciła.

– Muszę ją przyprowadzić – wypowiedziałem myśl na głos, pragnąc przekuć zamiary w czyny. – Jeśli coś jej się stanie, przeze mnie…

Przeraziła mnie ta możliwość. Nie potrzebowałem większej zachęty.

Pobiegłem w stronę czarnych drzew.

Gdy byłem mały, wraz z innymi dzieciakami z sąsiedztwa, bawiliśmy się dokładnie w tym zagajniku. Lubiliśmy gęstwinę krzewów, za którymi chowaliśmy się przed strasznym trollem ulepionym wspólnymi siłami naszą wybujałą wyobraźnią. Suche gałęzie służyły za miecze, innym razem za różdżki czarnoksiężnika. Ciekawe zakątki karmiły potrzebę odkrywania niesamowitości, a doły i wzniesienia okazywały się wyzwaniami godnymi najdzielniejszego rycerza.

Teraz moja wyobraźnia również ożyła, ledwie wkroczyłem do lasu. Ale niewiele pozostało w niej dziecięcej niewinności. Miałem wrażenie, że wkraczam w niebezpieczne rejony, zupełnie różne od tych, które zwiedzałem, jako dziecko. W każdym momencie mógł mnie zaatakować polujący drapieżnik. Poprzedni rok był surowy, więc ludzie z wioski zostali zmuszeni polować na dziką zwierzynę. Możliwe, że gdzieś jeszcze pozostały pułapki. Bardzo nie chciałem w nie wpaść.

Nad moją głową pohukiwała sowa. Dla niej byłem intruzem, dlatego śledziła każdy mój ruch.

Wtem strzeliła gałązka pod moim butem. Od razu podniosły mi się włoski na karku. Przełknąłem ślinę. Przykro to stwierdzić, ale byłem tchórzem.

– Milena? – W głosie niepewność mieszała się z irytacją. Prawie nic nie widziałem, bo księżyc co chwilę chował się za skłębioną chmurą. Świt nadciągał niespiesznie. – Wyjdź z ukrycia! To głupie, wiesz? Omówmy sytuację, jak rozsądni ludzie.

Potknąłem się o wystający korzeń i prawie upadłem. Przekląłem siarczyście zły na siebie, na nią, na całą tę sytuację! Ale najbardziej na brata, który pozostawił pod moją opieką zakrwawioną dziewczynę z obłędem w oczach.

Nie posunąłem się daleko w głąb zagajnika w obawie, że połknie mnie mrok i nie będę mógł łatwo wrócić. Zatrzymałem się i spróbowałem wychwycić szelest kroków Mileny pewny, że i ona zrezygnowała z dalszego marszu. Na próżno, jakby rozpłynęła się w powietrzu. I gdy zaczynałem tracić nadzieję, wreszcie coś zauważyłem – słabe światło, nie dalej niż sto kroków ode mnie.

Nie zastanawiałem się długo, tylko ruszyłem w tamtym kierunku. Gałązki chłostały mnie po twarzy i ramionach, a nierówności terenu znacznie spowalniały. Szybko złapałem zadyszkę. Ale to mnie nie powstrzymało. I w końcu znalazłem się na tyle blisko, żeby odkryć źródło światła. Była nim lampa naftowa pozostawiona na płaskim głazie. To nie wszystko, ktoś się znajdował nieopodal. Zaryzykowałem kilkoma krokami naprzód, żeby się upewnić, czy to Milena. Zimny pot spływał mi po plecach, a serce waliło młotem.

– Wreszcie cię znalazłem… – wyszeptałem.

Dziewczyna stała zwrócona do mnie plecami i coś mamrotała. Nie zauważyłem nikogo, do kogo mogłaby się odzywać. Zawołałem ją po imieniu, wypychając z gardła drżący dźwięk. Bez rezultatów, jakby ogłuchła. Wyszedłem z ukrycia.

– Aspiruje do bycia wielką panią, ale jej maniery pozostawiają wiele do życzenia. Panno Mileno, ktoś pannę woła już od dłuższego czasu. Bądź łaskawa zareagować – usłyszałem męski głos, miękki i spokojny.

Poderwałem głowę. Na drzewie ktoś siedział. Mrok go spowijał, więc niewiele umiałem dostrzec. Na stopach miał dobre buty. Kołysał nogami, jakby dopisywał mu humor.

Odskoczyłem, kompletnie zaskoczony jego obecnością i wpadłem w jeżyny. Milena odwróciła się i na mój widok wybuchnęła gromkim śmiechem.

– A to ci heca! Ten baran za mną poszedł! Myślałam, że nie starczy mu odwagi. – I znów skupiła uwagę na tajemniczym mężczyźnie, jakbym ja był nieznaczącym elementem otoczenia. – Jest twój, jeśli chcesz. Tak. Właśnie tak! Składam ci go w ofierze, najdroższy mego serca!

– I cóż miałbym z nim uczynić?

– A co zwykle robią demony?

Usłyszałem trzask. Na głowę Mileny wylądowała gałąź. Dziewczyna krzyknęła.

– Już ci powiedziałem. Nie jestem demonem.

– Uderzyłeś mnie!

– Bolało?

– Tak!

– Ale nie za bardzo…

– Nie tobie jest to oceniać! Błagaj o wybaczenie!

– Tak, jak rodzice błagali ciebie? Nie… Nie podoba mi się rola ofiary.

Milena podparła boki.

– O czym ty bredzisz? To ja jestem poszkodowana!

Z ust mężczyzny wydobył się pomruk wskazujący na spore powątpiewanie.

Słuchałem tego z tępym wyrazem twarzy, na próżno starając się wyłuskać sens z toczącej się rozmowy. Po mojej dłoni pełzł owad, strząsnąłem go z obrzydzeniem, a potem wyciągnąłem z jeżyn nogę, robiąc przy tym trochę hałasu.

Milena posłała mi zjadliwe spojrzenie.

– Nigdzie się nie ruszaj, Kalmir. Bo będziesz tego żałował.

Brzmiało, jak pogróżka. Ściągnąłem brwi.

– Co tu się dzieje? Ty! Kim jesteś? – spytałem nieznajomego. Jego głos brzmiał obco. Miałem wrażenie, że nie jest stąd.

– Ach! Bardzo chętnie ci opowiem. Mam cechę gawędziarza. Jednak to długa historia i wymaga otwartego umysłu.

Naraz zeskoczył na ziemię. W pierwszej chwili pomyślałem, że spadł. Sam nigdy nie spróbowałbym rzucić się z takiej wysokości. Nawet jeśli miałbym nad głową wściekłego rysia.

– Zaimponowałem ci? Chyba jesteś pod dużym wrażeniem.

– Co? – Cofnąłem się o krok. – Nic podobnego.

On nie był człowiekiem, pomyślałem, wstrzymując oddech z przerażenia.

Mężczyzna wyprostował się i otrzepał opończę z liści i kory. Na głowę narzucony miał kaptur, głęboko nasadzony na oczy, jakby chciał ukryć tożsamość. Ale byłem niemal pewny, że Milena wiedziała, jak wygląda. Znała go i zdawała się w nim po uszy zakochana.

– Nie czas na pogawędki. – Uczepiła się jego ramienia niemal z desperacją. – Wiedziałam, że nie odejdziesz. Że na mnie zaczekasz!

– To raczej nadzieja, niż przekonanie o moich zamiarach. – Próbował odczepić od siebie jej palce. – Sam do końca nie umiałem się zdecydować, czy wyruszyć już teraz. Ale wyczytałem z twoich oczu, że spróbujesz mnie jeszcze czymś zaskoczyć. I udało ci się.

– Naprawdę? Ale, co to znaczy? Czy wreszcie zasłużyłam by pójść z tobą? Teraz już nic nie stoi nam na drodze. Chyba zrozumiałeś, że jestem naprawdę nieustraszona!

– To coś innego…

– Milena. – Starałem się zwrócić na siebie jej uwagę. Na dźwięk mojego głosu wzdrygnęła się. – Wracajmy do domu.

– Jesteś tępy, czy jak?! – ryknęła z nienawiścią, po czym ruszyła na mnie i pchnęła mnie do tyłu. – Ja już nie mam domu! A moim ostatnim pragnieniem jest gdziekolwiek z tobą iść! – Odwróciła się do nieznajomego. – Ukarz go! Gdy byłam najbardziej bezbronna, próbował mnie posiąść! Udaje miłego, ale jest najgorszym z łajdaków! Rozerwał moją suknię! I chwycił za włosy… – wysunęła pięść – wyrywając mi z głowy cały pukiel! Dlaczego nie byłeś przy mnie, gdy to robił? Myślałam, że coś nas łączy! Do końca łudziłam się, że przybędziesz mi na ratunek!

Miałem wrażenie, że krew odpływa mi z twarzy. Milena kłamała z godną podziwu brawurą. Wiedziała, że nie zdołam podważyć jej historyjki. Była zbyt pewna siebie, zbyt przekonująca. Musiała nie raz nabijać ludzi w butelkę.

– Nie zrobiłem tego… – Mój głos nie podniósł się wyżej niż skala szeptu. Nie miało to jednak znaczenia. Równie dobrze mogłem być niewidzialny.

– Pożądliwość i chciwość to chyba najsilniejsze z ludzkich cech? – spytał z dziecięcym zaciekawieniem nieznajomy. – Intryguje mnie, że w ogóle potraficie przetrwać. Jakim sposobem? Zdaje się jakbyście wszystkiego i wszystkich nienawidzili. I ta niepotrzebna przemoc, zupełnie nie przystająca do gatunku obdarowanego tak szerokim zakresem myślenia.

Jego słowa wzbudziły we mnie irytację. Zanim zdołałem bardziej się nad tym zastanowić, ruszyłem ku mężczyźnie i zerwałem mu z głowy kaptur. Nie powstrzymał mnie, a czułem, że mógł.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Bądź poznania. – Wyszczerzył w uśmiechu zęby.

Odsunąłem się od niego, aż moje plecy natrafiły na pień brzozy.

– Demon – wyszeptałem, zapatrzony w jego wystające z głowy rogi.

Mężczyzna westchnął z głębi piersi.

– Czy krowa jest demonem, a może koza? Tak, mam rogi. Pomagają mi ustalić kierunki świata i sprawiają, że czuję się piękny.

I był. Dreszcz przebiegł mi po ramionach. Wyglądał jak mroczny anioł.

– Nie ważne, co powiesz najdroższy, on i tak nie zrozumie. Jest głupi.

– O! To również często spotykana cecha wśród ludzi.

– Proszę, zabij go. – Milena stanęła na palcach, bezskutecznie próbując go pocałować. – Inaczej opowie o naszym spotkaniu innym i będą nas ścigać. Nie chcę do końca życia oglądać się za siebie.

Demon postukał dziewczynę po czole.

– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej. Nie wiem dlaczego założyłaś, że jeśli zaszlachtujesz ludzi z własnej krwi, zechcę wziąć cię z sobą. Powiedziałem ci na samym początku, że działam w pojedynkę. Ja obserwuję. A w tym nie jesteś mi do niczego potrzebna.

Poczułem, jak skóra mi cierpnie. Nie chciało mi się wierzyć w to, co właśnie usłyszałem. Skierowałem wzrok na Milenę. Wiele mógłbym się po niej spodziewać, ale nie tego, że miała coś wspólnego ze śmiercią własnej rodziny. Ale nie zaprzeczyła. Co więcej, domagała się mojej śmierci. Miałem nadzieję, że demon nie zmieni zdania w tej kwestii.

– Ty… – Twarz Mileny poczerwieniała.

I nagle rzuciła się na demona z okrzykiem. Zszedłem im z drogi i patrzyłem, jak atakuje mężczyznę pięściami, ale nie dotyka go ani razu. Demon robił zgrabne uniki, śmiejąc się z jej bezradności. W końcu Milena przewróciła się z wyczerpania i poczęła rozpaczliwie zawodzić.

– Czego właściwie chcesz… – odważyłem się odezwać do tajemniczego przybysza.

Uśmiech natychmiast spłynął z jego ust. Spoważniał.

– Zbieram informacje o ludziach i ziemiach roztaczających się wokół. Wydają się nie mieć końca. Gleba mało urodzajna, ale ma potencjał. Zwiedziłem też zakątki nie dotknięte ludzkimi dłońmi. Przypomniały mi o moim własnym domie.

– Gdzie jest twój dom?

Zawahał się, a ja zdołałem dostrzec cień przemykający w jego spojrzeniu.

– Już nie istnieje. Wcześniej ja i moi pobratymcy żyliśmy na niewielkiej wyspie. Nie sądziliśmy, że coś może istnieć dalej za głębokimi wodami. Zresztą, nasz kawałek ziemi w zupełności nam wystarczał. Ale pewnego dnia pojawił się okręt... To wydarzenie wszystko zmieniło. – Schował do tyłu ręce i uczynił dwa kroki w moim kierunku. – Dostosowujemy się do nowej rzeczywistości. Wy ludzie też się będziecie musieli dopasować. Może jeszcze zdążysz zobaczyć, jak wszystko się pięknie zmienia.

W jego fiołkowych oczach dostrzegłem zimny błysk. Przełknąłem ślinę i odwróciłem wzrok, akurat w momencie, by ujrzeć nóż lśniący w mroku. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale wskazałem palcem na zbliżające się niebezpieczeństwo. Być może tylko dlatego mężczyzna zdołał wytrącić broń z ręki Mileny i uniknąć zranienia.

– Już naprawdę straciłem do ciebie cierpliwość.

– Oszukałeś mnie! – ryknęła.

– Niczego ci nie obiecywałem.

– Dla mnie możesz zdechnąć! Ty wstrętny potworze!

Chwycił ją za szyję i przyciągnął do siebie. Widziałem, jak Milena wybałusza oczy, a jej twarz przybiera ciemny kolor. Nie mogła złapać tchu.

– Mnie nazywasz potworem? A to zabawne. I jak się teraz czujesz? W roli ofiary?

Kucnąłem nie spuszczając ich z oczu i odszukałem nóż, który przepadł w zaroślach. Drżał w moich rękach, jakby był żywą istotą. Ścisnąłem go oburącz, w obawie, że go upuszczę.

– Zostaw ją!

Demon łypnął na mnie niechętnie, po czym rozluźnił palce i Milena osunęła się na kolana. Chwilę chwytała spazmatycznie powietrze, oczy miała szkliste, a czoło wilgotne od potu.

– Chłopaku. Ciekawa z ciebie osóbka – rzucił, mrużąc oczy. – I nie. Nie zamierzałem zabić tej głuptaski. Ale mógłbym opowiadać różne rzeczy, a ty i tak byś mi nie uwierzył. Ludzie są skrajnie nieufni, a ja jestem spoza twojego świata, co mi nie sprzyja.

– Nie o to chodzi, jednak…

Zanim wymyśliłem rozsądną odpowiedź, Milena porwała się na równe nogi i rzuciła do ucieczki. Nieznajomy ściągnął brwi, a jego usta wykrzywił diaboliczny uśmieszek. Przez moment sądziłem, że ruszy za nią i na samą myśl zrobiło mi się słabo. Miał coś z drapieżnika, czułem to wszystkimi zmysłami. Nic o nim nie wiedziałem i to stwarzało poważny problem.

Zacząłem się wycofywać, aż wyszedłem z kręgu złotego światła lampy. Chwilę później sam biegłem przez las, potykając się o własne nogi.

Milena była szybka, jak lis. Już niemal zniknęła mi z zasięgu wzroku. To przedziwne, że pobiegłem za nią. Nie była dobrym człowiekiem, a jednak to w jej towarzystwie czułem się bardziej bezpieczny. Wiedziałem też, że muszę ją złapać, zanim zrobi coś głupiego, a mogła dopuścić się wszystkiego w tym stanie.

Zwolniłem kroku, by skontrolować czy ściga mnie demon. Wtedy właśnie usłyszałem rozdzierający krzyk Mileny. Zatrzymałem się i ścisnąłem chropowatą korę, aż poczułem, że w skórę wbijają się drzazgi. Przed oczami przebiegły najgorsze obrazy tego, co jej się mogło przytrafić. Aż zesztywniałem ze strachu. Krzyk nie rozległ się ponownie, ale mogłem przysiąc, że słyszę przytłumione jęki.

Zmusiłem nogi do ruchu. Nóż zgubiłem po drodze, więc podniosłem grubą na trzy palce gałąź. Nie była dłuższa niż połowa mojej sylwetki. Kiepska broń.

– Milena?

– Tu… jestem…

Przyspieszyłem kroku.

– Gdzie? Odezwij się jeszcze raz.

Byłem skołowany. Słyszałem głos Mileny, ale nigdzie nie umiałem jej dostrzec, mimo, że niebo zaczynało już szarzeć. Chciałem zawołać raz jeszcze i wtedy grunt uciekł mi spod nóg. Pode mną otworzył się głęboki dół. Spadałem z wrzaskiem, w ostatniej chwili chwytając się spróchniałego korzenia. Prawdopodobnie to uratowało mi życie. Korzeń pękł, a ja zderzyłem się z twardą ziemią i rozciąłem łydkę. Jęknałem, przyciskając plecy do wilgotnej ściany. To, co ujrzałem, zmroziło mnie do szpiku kości. Rozwarłem szeroko oczy. Jeszcze kawałek, a nadziałbym się na sterczące z gruntu drewniane paliki o ostrych zakończeniach. Pot spłynął mi po skroni. Miałem szczęście.

– Pomóż. Mi.

Milena znajdowała się dwa kroki ode mnie. Patrzyła szklistymi oczami na blednący księżyc. Z kącików ust sączyła się krew. Dziewczyna miała przebitą pierś. Mimo palącego bólu, poderwałem się na nogi.

– Mój ojciec… będzie zły – wyjąkała.

Przełknąłem ślinę, przerażony obrażeniami jej ciała. Ona z tego nie wyjdzie, pomyślałem wstrząśnięty.

– Spał, kiedy mu t o zrobiłam. Ale… – Wciągnęła charkotliwie oddech. – Kalmir. Co mam im powiedzieć.

Miałem na końcu języka, że pewnie nie trafią w to samo miejsce, więc nie musi zawracać sobie tym głowy.

– Nie rozumiem, dlaczego musiałaś to zrobić. Gdybym miał wybór, poświęciłbym życie tego demona, aby choć przez chwilę pobyć z rodzicami. A ty? Zabiłaś dla niego.

Zacisnęła zakrwawione palce na paliku, jakby zamierzała wyrwać go z siebie. Na jej skroni zaznaczyły się żyły. Ściągnęła brwi.

– Moja rodzina i ja, to… odrębna historia. Żałuję tylko... – Urwała i w jej oczach pojawiło się poruszenie. – Żałuję śmierci mojej siostry… Kalmir. Boję się.

Przecisnąłem się do niej.

– Czy o n mógłby mnie uzdrowić?

Pochyliłem się, bo jej głos wyraźnie przycichł.

– Rozumiał… kim naprawdę…

Rozszerzyła oczy, jakby nagle coś dostrzegła. I wtedy jej usta ułożyły się w uśmiech tak upiorny, że aż się wyprostowałem. Chwilę później wydała ostatnie tchnienie.

Nic nie poczułem w związku z jej śmiercią, jakbym był odgrodzony od emocji. Musiałem teraz zadbać wyłącznie o siebie.

Spojrzałem w górę, zastanawiając się nad swoją sytuacją. Czy jeśli zacząłbym krzyczeć, ktoś by mnie usłyszał? Nie umiałem określić, jak daleko znajdowałem się od wyjścia z lasu. Spróbowałem się wspiąć, ale ból w łydce był zbyt silny. W dodatku korzenie ześlizgiwały się z dłoni, a inne urywały z trzaskiem i lądowałem z powrotem na dole, obok palików szczerzących się niczym zęby bestii.

Zakląłem z bezsilności i usiadłem na ziemi. Nie wiem ile czasu tak tkwiłem, ale niebo zrobiło się prawie jasne. Możliwe, że Libor i Jagna już wrócili. Zastanawiałem się, co pomyśleli, gdy nikogo nie zastali w domu i czy od razu wyruszyli mnie szukać.

Nagle coś spadło mi na głowę. Kamyk wielkości monety.

– No, no. Nie wygląda to za dobrze.

Serce zatrzepotało mi w piersi. Nad pułapką schylał się demon i uśmiechał przymilnie. W blasku dnia wydawał się mało złowieszczy. Włosy miał gładkie, układały się skrętem na kształtnej głowie, z której wyrastały rogi nie dłuższe od małego palca. Kości policzkowe wyraźnie się odznaczały, uszy choć odrobinę spiczaste, miały harmonijny kształt. Tylko odcień skóry wydawał się nieco dziwny. Sądziłem, że jest lekko fioletowy, a przynajmniej mieni się tym kolorem na policzkach i skroniach. Ale w końcu uznałem, że musi to być wyłącznie gra światła, ponieważ przez baldachim drzew zaczynały już przebijać się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Z pewnością wielu uznałoby tego mężczyznę za bardzo pięknego. Myślę, że mamił wyglądem nie jedno podatne serce i bezwzględnie z tego korzystał.

– Pomóc ci?

I gdy milczałem, podparł na dłoni podbródek i przyglądał mi się, jakbym był przedziwnym rodzajem stworzenia. Prawdopodobnie ja tak samo patrzyłem na niego. Może nawet mnie przedrzeźniał.

– Ktoś po mnie przyjdzie.

– Ach tak? Zawsze polegasz na innych?

– Po prostu nie chcę, żebyś mnie dotykał.

– A co jest nie tak z moim dotykiem?

– Milena… – Na krótką chwilę spojrzałem na dziewczynę, chcąc oderwać się od świdrującego wzroku. – Nie byłoby tej sytuacji, gdyby nie spotkała ciebie.

– Więc do takich doszedłeś wniosków.

Nie do końca w to wierzyłem, ale chciałem wyraźnie zaznaczyć, że nie stoję po jego stronie.

– Namieszałeś jej w głowie.

Położył się na brzuchu.

– Pierwszy raz natknąłem się na nią, gdy torturowała zabłąkane młodę jelenia. Jeszcze nie spotkałem kobiety, która z taką lubością zadawałaby komuś cierpienie. Ale to tak, jakbym uznawał, że kobiety to odrębny gatunek, a przecież również są ludźmi. Ze wszystkimi ich wadami.

– Masz jakiekolwiek pozytywne wnioski na nasz temat?

Przesunął się na skraj dołu i wyciągną rękę.

– Możliwe. Ale to nic dla was nie zmieni… A teraz spróbuj jeszcze raz chwycić się korzeni i do mnie dosięgnąć. Wyciągnę cię stąd, bo wyglądasz naprawdę żałośnie.

Zawahałem się. Nie rozumiałem powodów, dla których miałby mi pomagać. To, że przestałem tak bardzo się go obawiać, nie znaczyło, że nagle przeobraził się w oswojonego wilka.

– Jak masz na imię? – spytałem, żeby odwlec podjęcie decyzji.

– A to ci pomoże poczuć się pewniej? Wymyśl mi jakieś.

– Nie masz imienia?

– To skomplikowane. Wychodzisz? Czy czekasz na szczęście u boku martwej koleżanki?

Skrzywiłem się.

– Wspominałeś, że jesteś gawędziarzem, a teraz uchylasz się od odpowiedzi? – Chwyciłem korzeń i chwilę sprawdzałem jego wytrzymałość.

– W biodro wbija mi się kamień. Zaraz sam do ciebie zejdę. – Posłał mi rozbawiony uśmiech, a ja przyłapałem się na tym, że rozdziawiam z zaskoczenia usta. – Co to za mina?

Zacząłem się spinać, próbując zdusić jęk, co było trudne, gdy noga pulsowała takim bólem, jakbym ją rozrywał. Zanim się zorientowałem, byłem już w zasięgu dłoni demona. Złapał mnie pewnie i bez wysiłku wciągnął na górę. Nawet nie zdążyłem zaprotestować. Ponownie uderzyła mnie myśl, że mam do czynienia z niebezpieczną istotą o nieograniczonych umiejętnościach. Odsunąłem się od niego na czworakach.

– Nie było tak źle, co?

– Dziękuję – wyszeptałem i od razu poczułem, jak to słowo nie pasuje do całej sytuacji. – Oczekujesz czegoś w zamian? Dlaczego w zasadzie mi pomogłeś? – Uchwyciłem się konara i z ogromnym wysiłkiem podciągnąłem do pozycji stojącej.

Mężczyzna zlustrował mnie zamyślonym spojrzeniem i wiele bym dał, żeby się dowiedzieć, co mu chodziło po głowie.

– To był wyłącznie kaprys. Zresztą – dotknął płatka ucha – jestem twoim dłużnikiem. Pozbyłeś się Mileny całkiem skutecznie. Bardzo możliwe, że podążyłaby za mną, a to spore utrapienie.

Jakby uderzył mnie w twarz.

– Co? To był wypadek!

Zrobił skruszoną minę.

– Naprawdę?

– Tak. Z d e c y d o w a n i e.

– I nie napadłeś na nią wcześniej, pakując rozgorączkowane dłonie pod jej sukienkę?

Zakręciło mi się w głowie.

– Nic podobnego nie miało miejsca.

– Była pod twoją opieką. A teraz…

– Nie zrobiłem tego…

Zbliżył się do mnie tak, że bardzo wyraźnie dostrzegłem jego wyjątkowe tęczówki.

– Och, brzmisz coraz mniej pewnie. Jak myślisz, twoi bliscy będą skłonni ci uwierzyć? A inni? Ilu chłopców wzdychało do tej dziewczyny? Z pewnością zaczną zadawać niewygodne pytania. Jeśli coś pomylisz, zrobią się podejrzliwi.

Wyminąłem go, pragnąc żeby zniknął.

– Ja bym na twoim miejscu czmychnął, jak najdalej stąd!

– Nie jestem tobą. Kimkolwiek jesteś.

– Może wytworem twojej wyobraźni? Hej!

Zatrzymałem się i rzuciłem za siebie rozgniewane spojrzenie.

– Uwzględnisz mnie w swojej opowieści?

To pytanie starło ostatnie pokłady mojego spokoju. Czy wspomnę o nim innym? Był kluczowym elementem tych wydarzeń, a jednak jeśli opowiem o nim, mogę narazić się na niezrozumienie. Czy ktokolwiek uwierzy, że spotkałem mężczyznę z rogami? Miałem wrażenie, że krew odpływa mi z twarzy.

Demon zachichotał, jakby zdołał dokładnie prześwietlić moje myśli.

– Tak czy inaczej, życzę ci powodzenia. Kalmirze. Byłeś dziś bardzo dzielny. Może los dalej będzie ci sprzyjał?

Ukłonił się, jakby miał do czynienia z możnym panem. Następnie ruszył w swoją stronę raźnym krokiem, a ja patrzyłem za nim, aż zniknął mi całkowicie z oczu.

Gdy po mozolnym marszu w stronę wyjścia z lasu, dostrzegłem wreszcie znajomą polanę między drzewami, łzy popłynęły mi po policzkach. Wytarłem je szybko i wziąłem kilka głębokich wdechów. Szedłem dalej, aż przestałem zwracać uwagę na ból. Widziałem tylko podwórko i chatę na jego końcu. Kogut powitał mnie triumfalnym pianiem. W oknie nadal paliła się lampa, chociaż dzień zepchnął mrok. Czy to możliwe, że jeszcze ich nie ma?, zastanawiałem się w ciszy mojego chaotycznego, przerażonego umysłu. Ale ktoś wypuścił ptactwo, więc może jednak?

Nie byłem gotów spojrzeć najbliższym w oczy. Pchnąłem drzwi, opierając się o nie całym ciałem. Na krześle leżała porzucona kurtka mojego brata. Serce zatłukło o żebra. Rozchyliłem usta, gotów zawołać go, ale w porę się powstrzymałem, w obawie, że wyrwie się ze mnie łkanie. Obszedłem izbę, lecz okazała się pusta. Opadłem na łóżko, niczym worek kartofli i zacisnąłem oczy. Sen przyszedł niemal natychmiast.

Ile czasu upłynęło, zanim się ocknąłem? Czy wybudziły mnie ostre promienie słońca, wciskające się pod powieki, a może szarpnięcie za moje ramię?

– Kalmir!

Spojrzałem w zaokrąglone oczy Jagny. Dotknęła mojego czoła, potem policzka. Poderwałem się do pozycji siedzącej i wtuliłem w jej ramiona. Maska mężczyzny opadła, byłem tylko chłopcem.

– Libor szaleje od niepokoju. Szuka cię. – Przesunęła dłońmi po moich plecach. – Dobrze, że jesteś bezpieczny.

– Przepraszam… – wydusiłem i natychmiast zdałem sobie sprawę, że nie najlepiej zacząłem, jakbym miał zamiar od razu się przyznać do winy. Odsunąłem się od niej.

– Jesteś ranny.

– To nic.

– Gdzie ona jest? – Jagna ujęła mnie pod podbródek i kazała na siebie spojrzeć. Dopiero wtedy zauważyłem szkarłatne smugi na jej twarzy. – Milena. Gdzie poszła.

– Milena, ona…

Wyobraziłem ją sobie w dole, z wytrzeszczonymi oczami, unieruchomioną przez pale. Treść żołądka podeszła mi do gardła. Przycisnąłem palce do ust.

– Kalmirze?

Potrząsnąłem głową, a ona westchnęła.

– Opatrzę ci ranę.

Pozwoliłem jej na to i przez cały ten czas w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Czoło Jagny pokryło się zmarszczkami. Wiedziałem, że intensywnie rozmyśla, próbuje rozwikłać całą tę zagadkę. Naraz do naszych uszu dotarło szczekanie psa. Dłoń Jagny wystrzeliła w stronę noża wciśniętego za pasek spodni.

– To na pewno Libor – rzuciła, zniżając głos.

Zauważyłem, że jest spięta. Zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, wstała i wyszła.

Niebawem usłyszałem głos brata i odetchnąłem z ulgą. Przybiegł do mnie, a gdy go tylko ujrzałem, opadł na mnie błogi płaszcz spokoju. Wiedziałem, że nie ważne, co się stanie, on będzie po mojej stronie.

– Milena nie żyje – wyjąkałem.

– Tak, wiem. Dzikus zwęszył trop. Znalazłem ją. Na dole.

Przygryzłem wargę, a dłoń brata ścisnęła moje ramię.

– Ale przeżyła jej siostra.

Nie od razu dotarła do mnie waga tej informacji. Poprosiłem, by powtórzył. Usta Libora wygięły się w kwaśnym uśmiechu.

– Widocznie ręka Mileny zadrżała, przy zadawaniu ciosów. I to nieboraczkę uratowało. Zajmuje się nią teraz znachor. Jest przytomna i rozmowna.

Opadłem na poduszkę i zapatrzyłem się w sufit. Ciepłe powietrze lata, wydostające się z uchylonego okna, muskało moją skórę. Słyszałem bzyczenie pszczół i trzepot kaczych skrzydeł. Odgłosy zachwycającej codzienności.

 

Nie wiem skąd ta pewność, ale sądzę, że już nigdy nie spotkam mojego demona. Ale pogłoski o jemu podobnych niosą się z ust do ust zaskakująco szybko i już wkrótce nikt nie będzie powątpiewał w istnienie rogatych istot. Jaki los nas czekał? Co do mnie, doceniam zwykłe życie i staram się wieść je zgodnie z własnym sumieniem. W ludziach tkwią złe instynkty i łatwo je dopuścić do głosu. Nie rozumiem dlaczego, ale słowa tajemniczego mężczyzny na dobre rozgościły się w mojej głowie. Nie chcę okazać się takim, jakim zakładał, że jestem. Pewnie nie zrobię nic spektakularnego, żeby dowieść swej prawości, ale chcę żyć wystarczająco uczciwie, by stać się przykładem dla innych. Czasami fantazjuję, że znów się spotykamy. Wtedy wymyślam, co mu odpowiadam. Jednak głęboko w sobie mam nadzieję, że nasze drogi już nigdy się nie przetną.

 

*

 

Mam na imię Ida, ale rzadko słyszę teraz swoje imię. Nikt go nie chce wymawiać, jakby mogło przynieść nieszczęście. Nie mam ojca, ani matki. Nie mam ukochanej siostrzyczki. Samotność wpuszcza do głowy złe myśli. Ludzie patrzą na mnie zdziwieni, że w ogóle żyję. Są też tacy, którzy odwracają wzrok na mój widok, ale jeszcze zdążę dostrzec w ich spojrzeniu litość. Każdego wieczoru obiecuję sobie, że stąd odejdę. Zacznę nowe życie z ludźmi, którzy nic o mnie nie wiedzą. Wykreuję pozytywny obraz samej siebie. Ale wtedy coś mnie odciąga od tego pomysłu. Pewny krok Kalmira. Jego bezczelny uśmiech. W osadzie uważają go za bohatera, bo powstrzymał wariatkę. Wszyscy go kochają. To okrutne, bo przecież zamordował moją siostrę.

Od roku uważnie go obserwuję. Nigdy do mnie nie podszedł. Unika mnie jak ognia. Tchórz. Wiem, że coś ukrywa, takie rzeczy nie umykają mojej spostrzegawczości.

Milena miała trudny charakter, ale nie byłaby zdolna do morderstwa. Głęboko w to wierzę. Tak wiele przeszła biedulka… Ojciec chciał ją wydać za szlachcica, ale żaden z nich tak naprawdę nie był poważnie zainteresowany moją siostrą. Odebrali jej niewinność, zabawiali się nią, a potem wracała do rozczarowanych rodziców. Za każdym razem. Tak bardzo pragnęłam ją pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. Teraz dręczą mnie te myśli jeszcze bardziej niż za jej życia. Może to przez poczucie winy? Przecież to ja powiedziałam, że to Milena zadawała ciosy nożem. Jednak teraz nie jestem tego taka pewna. Modlę się o spokój dla jej duszy i błagam żeby mi wybaczyła.

Jeśli chodzi o Kalmira… Nie spocznę, dopóki nie zapłaci za zbrodnię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania