W drogę
W szarych dniach, codziennością rutyny przepełnionych,
gdy więcej niźli chodzę, siedzę przed biurkiem,
zasłony okien, jako kraty, od świata mnie oddzielające.
Mija dzień za dniem: i śniadanie, i kolacja następna.
Zza krat obcy śmiech dobiega, w głowie rodzą się marzenia,
biurko spalić, kraty wyrwać i bez ostrzeżeń, z torbą jeno, odejść.
Poczuć, jak ciepłe słońce być potrafi, a jak mroźne noce,
zamiast w łóżku, na poboczu usnąć, pod sufitem gwiazd.
Z dnia na dzień żyć, bez papierów, śniadań czy kolacji.
Aby życie było tym, czym od początku być powinno:
nowe przeżycia, wyprawy w nieznane, nie tytuły kolejne.
W towarzystwie czy w samotności, w drogę co prędzej wyruszyć,
bo ważne, aby umieć siedzieć, lecz ważniejsze umieć chodzić.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania