W imię miłości
Byłyśmy zżyte niczym siostry, wszystkie trzy indywidualistki, ale bez żadnych problemów godziłyśmy nasze zainteresowania, poglądy, zwykłe zdania na każdy temat.
Może zadecydowało o tym, że wszystkie wyszłyśmy z szarych murów, a nic nie jednoczy tak mocno, jak wspólne nieszczęście, niemniej każda z nas dobrze ułożyła sobie życie.
Mało kto wiedział, że los nas nie pieścił, większość znajomych na pewno byłaby w szoku, wiedząc, że zaczynałyśmy od zera. Mając tylko siebie, wspierałyśmy się od pierwszego dnia w bidulu, nic nie zmieniło się po jego opuszczeniu.
Nauka, nauka, nauka... później coraz lepsza praca, sukcesy.
Dziewczyny miały już jakieś związki, tylko ja nie potrafiłam wybrać kogoś, kto mógłby zatrzymać mnie na dłużej, jakby była we mnie potrzeba przeżycia miłości wielkiej, wzniosłej, najprawdziwszej. Dlatego kręciłam zadartym noskiem, aż narodził się mit, że jestem zimną, wręcz lodowatą, do tego wredną zołzą.
Bo ile można odmawiać zaproszenia na kawę, jak często udawać, że nie widzę zainteresowania, ba dla świętego spokoju wybrać jednego, żeby reszta mogła odpocząć?
Paweł dołączył do naszego zespołu po rezygnacji szefa. Mówiono, że jest rozwiedziony, zbiera siły po burzliwym rozstaniu, dlatego zmienił miasto i otoczenie. Tak naprawdę nigdy nie był żonaty, ale nie zaprzeczał też plotkom, których musiał być świadomy.
Mnie uderzyła jego inteligencja. Nie był wyjątkowo przystojny, ale rekompensował brak kaloryfera na brzuchu, niesamowitym poczuciem humoru, ciętą ripostą, no i przede wszystkim wiedzą. Ta była rozległa, jakby niczego innego nie robił, tylko chłonął, zagarniał dla siebie jak najwięcej.
Szybko znaleźliśmy wspólny język i dosyć szybko wylądowaliśmy w łóżku. Pierwszy raz byłam na maksa zakochana, no i coraz bardziej oderwana od rzeczywistości. Paweł ani na chwilę nie pozwalał mi zapomnieć o sobie. Spojrzenia, muśnięcie ręki, słodkie wyznania do uszka, wreszcie sugestie, żebyśmy zamieszkali razem.
Następnie prośba o rezygnację z pracy. Wszystko, oczywiście, w imię miłości.
Kiedy opowiadałam o tym przyjaciółkom, namawiały mnie do zatrzymania i złapania oddechu. Sama czułam, że ta miłość mnie pochłania, a z drugiej strony czy nie chciałam właśnie takiej, dla której warto oszaleć?
Nie posłuchałam głosu rozsądku, zresztą miałam na koncie trochę kasy, a to pozwalało mi przeżyć kilka lat bez pracy, dlatego postawiłam wszystko na jedną kartę.
Na początku było bajecznie, istna magia. Prezenty, codzienne kwiaty, noszenie na rękach. Pławiłam się w miłości, nie patrząc nawet, że zaczynam izolować się od wszystkich.
Minęło pół roku, kiedy Paweł zaczął wracać zmęczony, zdenerwowany i na mnie wylewał frustrację, skupiał złość. Fakt, wtedy jeszcze szybko mijały te 'ataki', ale symptomy były już widoczne. Coś się zmieniło.
Uderzył mnie w twarz, kiedy powiedziałam, że wychodzę spotkać się z dziewczynami, wtedy też pierwszy raz zgwałcił. Od tamtej pory robił to regularnie.
W ten sposób poznałam najlepsze kosmetyki, pudry w płynie idealnie maskujące siniaki.
'Jeżeli odejdziesz, znajdę cię i zabiję' - te słowa szeptał codziennie przed wyjściem z domu, i powtarzał po powrocie. Przynosił też, zamiast kwiatów, nowe egzemplarze broni. Kolekcjoner w końcu.
Któregoś dnia stracił na tyle panowanie nad sobą, że skończyłam w kałuży krwi. Przestraszony krwotokiem nie miał wyjścia i zadzwonił po pogotowie. Poroniłam.
Razem z dzieckiem odszedł strach przed Pawłem, zrodził się bunt, a może było mi wszystko jedno, może wolałam, żeby mnie zabił niż życie z nim?
Wyszłam ze szpitala na własną prośbę i poszłam na najbliższy posterunek policji. Opowiedziałam o wszystkim, pokazałam obdukcję.
Zamieszkałam u przyjaciółki.
Po latach sądowych batalii dostał zakaz zbliżania i wyrok w zawieszeniu.
Często przez znajomych przesyła mi pozdrowienia. Wiem, co znaczą...
Pomimo tego staram się żyć normalnie, pomijając paniczny strach przy każdym dzwonku do drzwi i manii oglądania się za siebie.
Komentarze (23)
Wybrała jednak 'księcia'...
Bo jak, taka niby inteligentna, a dała się porwać grze pozorów?
Posterunkowy Maliniak zakończył spisywanie zeznań poszkodowanej przez życie, pogniótł kartkę i wyrzucił do kosza. Poszkodowana przerażona... co pan robisz? Odpowiedział — Tu nie ma... napiszemy jeszcze raz.
Halinka patrzy i docenia...
Ile by zmieniło w obrazie czytelniczym, gdybym rozpisywała się na temat gwałtu albo pobicia? Każdy to zna z różnych opisów i raczej wszystkie kobiety jednakowo odbierają przemoc na nich.
Ja z szacunku do czytelników pozwalam im spojrzeć ich oczami, szkicuję obraz, im pozwalam malować...
Dziękuję za przeczytanie i słowo pod tekstem
Pozdrawiam
Kwestię lania wody rozumiem, też nie lubię tego szczegółowego przedstawiania każdej czynności, czy ma znaczenie, czy nie.
Dzięki za odpowiedź i pozdrawiam:)
Doceniam jednak Twoje zdanie i dziękuję za nie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania