W knajpie

Siedziałem kiedyś z kumplem w obskurnej knajpie, był to lokal w którym nie odwołano Stanu Wojennego. To, że nie dostałem jeszcze po mordzie, zawdzięczałem koledze ze szkoły którego tam spotkałem. Należy poinformować czytelnika (w razie, gdyby w podobnym miejscu się znalazł), że nikomu z konsumentów nie patrzyłem prosto w oczy dłużej niż trzy sekundy. Częstowałem z ochotą papierosami, stawiałem piwo, rzuciłem dwie dychy na stół których w ten, czy inny sposób i tak zostałbym pozbawiony – wielka jest cena prowadzenia badań antropologicznych.

Jeden z tych, co to nie wolno patrzeć w oczy, przyniósł skądś dwa litry – nawet nie wiem czego, bałem się zapytać – i ryzykując utratę kontaktu wzrokowego ze światem, cały spocony, wychyliłem pierwszą literatkę. Nawet się nie skrzywiłem, co mnie samego wprawiło w zdumienie, bo inni, zaprawieni w bojach zakapiorzy, krztusząc się wyli, że podobnego świństwa jeszcze nie pili. Gdy rąbnęliśmy po trzeciej lufie, Maniek powiedział, że piję jak Ruski, który jest teraz unieruchomiony i w żadnym razie przeszkadzać mu nie wolno. Już miałem – nabrawszy śmiałości – dokonać pomiarów czerepów, szczęk, policzyć zęby, gdy poczułem się jakoś tak niespecjalnie. Poszedłem do ustępu aby zwrócić naturze to, co prawdopodobnie miało być spalone w rakietowym silniku.

Kibel w knajpie tego typu, jest wyższym stopniem wtajemniczenia, jeśliś zielony nawet tam nie idz – wal w gacie, to stara mądrość ludowa której ja, intelektualista, znać nie miałem prawa. W pierwszym wychodku stał facet, który po przymierzeniu sztucznej szczęki wyłowionej z muszli klozetowej marudził, że to nie ta którą zgubił tam wczoraj i dał nura w poszukiwaniu właściwej. Akcja nabrała niespotykanego dynamizmu; skurcz żołądka wypchnął zawartość w górę, zaciskając mocno usta, a pragnąc zachować się kulturalnie, wyrwałem następne drzwi i – techniką „na tygrysa” – wywaliłem wszystko co miałem w sobie do pomieszczenia ufając, że większość trafi tam gdzie powinna.

Zróbmy pauzę, zastanówmy się nad pewną czynnością fizjologiczną, której nigdy na spotkaniach towarzyskich, przyjęciach, rautach, nie poświęca się należytej uwagi – więcej – każde wspomnienie tego tematu jest nietaktem, chamstwem, prymitywizmem. Nie od dziś wiadomo, że aby żyć, trzeba to robić, zaś wyjątkowe skupienie, koncentracja, porzucenie każdej, najwznioślejszej nawet myśli, na rzecz ulżenia sobie, stawia robienie kupy na równi z medytacją. Są sytuacje gdy strasznie się chce, ale nie ma gdzie, są to chwile tak okropne i rozpaczliwe jak zobaczenie filmu „Lejdis” i kiedy w końcu znajdziemy swój cichy zakątek, wszystko całkowicie się zmienia – zamykamy oczy, jesteśmy w krainie szczęśliwości absolutnej, przez krótki czas każdy ma okazję poznać to, co filozofia buddyjska nazywa oświeceniem.

Jest jeszcze druga strona tego medalu; gdy strasznie się chce, a nie można – jesteśmy jak zakorkowani. Idąc w takim stanie ulicą pałamy nienawiścią do każdego psa, który wywalając jęzor, śmiejąc nam się prosto w twarz, robi z niespotykaną łatwością to, o czym my marzymy. Po powrocie do domu spędzamy długie godziny w WC, prąc, wywalając gały, pocąc się, stękając, ściskając deskę klozetową jak obcęgami – i nic! Wszystko ma jednak swój początek i koniec; powoli, na początku nieśmiało, wydostaje się na światło dzienne to, co jeszcze niedawno było sushi, łososiem, frutti di mare zapijane wybornym winem, w towarzystwie takich samych durni jak my sami. Tak jak w przypadku poprzednim tak i teraz, jest to chwila mistyczna, wzniosła, lecz gdy przedtem wszystko szło lekko, teraz wymagana jest praca fizyczna całego ciała, musi współgrać każdy mięsień. Pod żadnym pozorem nie wolno przeszkadzać człowiekowi walczącemu-robiącemu – jeśli przerwie, wszystko musi rozpocząć na nowo, przejść wszystkie etapy prowdzące do rozluźnienia organów wewnętrznych, przy jednoczesnym, maksymalnym naprężeniu wszystkich mięśni, w podobnym stanie znajduje się zawsze puma przed atakiem.

Szkolnym wręcz przykładem walki z zatwardzeniem, był osobnik zrośnięty od rana z muszlą klozetową, tworzący z nią nierozerwalną całość – był nim Ruski, na miejskiej liście „The best of Zakapiors” plasujący się w ścisłej czołówce. Dochodził powoli do skupienia całkowitego, równowagi ciała i umysłu, odkrywał światy dotąd przed nim zaryglowane i już widział światełko w tunelu…, nagle ktoś wyrywając skobel, gwałtownie otworzył drzwi i wymiotując obficie spłoszył Nirwanę nieśmiało wkradającą się do pomieszczenia.

To, że nie zostałem na miejscu uduszony, zawdzięczam tylko temu, że natura nie obdarzyła człowieka zbyt długimi kończynami. Przede mną siedział – a właściwie teraz już wstawał, wciągając szybko spodnie – cały upaprany (wiadomo czym) Fred Kruger, to z czym on miał takie problemy, ja zrobiłem w momencie. Chciałem uciec, już brałem nogi za pas, gdy facet w euforii po znalezieniu właściwej szczęki otworzył z impetem drzwi nokautując mnie – nic więcej nie pamiętam.

Rok trwało moje leczenie i rehabilitacja, lęki mam cały czas. Ruski niedługo ma kryminał opuścić, kumple mówią, że nie zostawią mnie i obiecują pomoc. a ja se tak myślę - a co, jeśli spotkam go w ciemnym zaułku sam na sam?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania