W końcu to wiesz.
Chyba nie wiem, co powinnam Ci powiedzieć. Powinnam wyjaśnić wszystko od a do zet, od początku do końca, ale raczej nie potrafię. Jestem tylko słabym człowiekiem, bohaterem epizodycznym w Twojej historii; takich jak ja było i będzie wielu. Nie różnię się się niczym od moich poprzedników. Nawet nie wiem czemu Bóg umieścił w tym scenariuszu, bowiem wybitnie do niego nie pasuję. Jestem chodzącą sprzecznością. Nie ma we mnie ni grama uporządkowania, które przecież tak bardzo cenisz.
Patrzysz na mnie z wyczekiwaniem. Na Twojej twarzy widzę pustkę. Chyba się łudziłam, że jednak z niej coś wyczytam. Lubię się łudzić, wiesz? Gdybam sobie wtedy, że to i to się stanie chociaż nie ma na to ni cienia szansy. Chyba jestem marzycielką, a może to tylko kretynizm w czystej postaci. Za dobrze i za wysoko oceniam ludzi, podczas gdy oni wpadają jedynie z buciorami w moje życie, robią raban i znikają jak złoty sen o poranku. Ty nie jesteś, ani nie byłeś lepszy, ty byłeś zwyczajnie inny. Jako jeden z niewielu zaskakiwałeś i fascynowałeś zarazem. Miałam nadzieję, że zostaniesz. Twoja domeną zaś od zawsze była ucieczka i tylko narobiłeś burdelu w moim życiu, by tak po prostu zamilknąć, zniknąć. Nawet nie wiesz jak bardzo Cię za to nienawidziłam. Podczas bezsennych nocy rozważałam wszelkie możliwe konteksty naszej ewentualnej rozmowy i wyobrażałam sobie jak wyrzucam Ci wszystkie „ale”. W rzeczywistości jednak niewidzialna taśma zakleja mi usta i nie potrafię wyartykułować nawet słowa.
Zaczynasz się niecierpliwić. Widzę to w nerwowych ruchach i rozbieganym spojrzeniu. Nie chcę odwlekać nieuniknionego, ale mam nadzieję, że ta chwila będzie trwała wiecznie. Chcę jeszcze przez moment, przez sekundę, wpatrywać się w twoją bladą twarz, śledzić twoje ruchy i czuć ciepło Twego ciała, które jeszcze tak niedawno obejmowało moje.
Frustracja wypełnia całe moje ciało, każdą pojedynczą komórkę, krąży w żyłach wraz z krwią. Mam ochotę krzyczeć, wyrywać sobie włosy z głowy, drapać i bić. Pragnę, abyś w końcu się przede mną otworzył. Mam dość tego nieprzeniknionego wyrazu twarzy; chcę w końcu z Ciebie czytać – tak jak Ty zwykłeś czytać ze mnie.
Dotykasz mnie, niby to przypadkiem, niby niecelowo, ale moje serce odbiera ten bodziec. Chyba nie powinnam już tego czuć, nie jestem w liceum, nie mam szesnastu lat, a do tego jestem na Ciebie cholernie zła. Oczekuję przeprosin.
Chcę to powiedzieć. Muszę to powiedzieć.
Nie umiem tego powiedzieć.
Chcę Ci to wykrzyczeć w twarz, ale wystarczy moment, jedno twoje srogie spojrzenie, a ja – niczym mała dziewczynka skarcona przez wymagającego ojca – potulnieje, uśmiecham się sztucznie i spuszczam głowę. Bywają momenty, kiedy naprawdę Cię nienawidzę i przeklinam dzień, w którym stanąłeś na mojej drodze. Wtedy wszystko było łatwe, a na pewno o wiele łatwiejsze niż obecnie jest; nie przywiązywałam się do ludzi, nic nikomu nie obiecywałam, nie mówiłam, że kocham, ani że tęsknię, nie wyczekiwałam jak głupia nastolatka spotkań, ani nie odczuwałam boleśnie ich braku.
Chwytasz mnie za podbródek i zmuszasz mnie do spojrzenia w swoje stalowe oczy. Nie chce w nie patrzeć, nie chcę ich widzieć, nie chcę, po prostu nie chcę. Zamykam oczy, a ty odpuszczasz. Wiesz, co to oznacza. Wiesz, co chcę Ci przekazać. W końcu to wiesz.
Komentarze (2)
,,Nawet nie wiem czemu Bóg (mnie) umieścił w tym scenariuszu," - myślę, że brakuje tu tego zaimka, nawet biorąc pod uwagę wcześniejsze zdania i ciąg dalszy, a nie patrząc tylko na ten fragment.
Daję 5:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania