W którą stronę? [Saga Roderycjańska II]

Nic nie zapowiadało burzy, która miała rozpętać się tej nietoperze północnej stronie Isenny. Księżyc w pełnej krasie bił niezmąconym blaskiem po zaspanej faunie i florze rzecznej doliny. Pohukiwanie sówek tworzyło jakoby akompaniament do odgłosów walki garstki kompanijczyków, kurczliwo trzymających się skrawka vascońskiego brzegu i bohatersko odpierających próby zepchnięcia ich do rzeki.

Zza wzgórz nadjechał podjazd konny, prowadzony przez chorążego i cesarza Radeona, ubranego w pozłacany kirys oraz długą, zieloną pelerynę. Za nimi podążali nie mniej dostojnie rycerze, dosiadający ciężkich, bojowych koni. Chorągiew przejechała kilka metrów przez płaszczyznę, po czym się zatrzymała.

-Na wprost Wasza Cesarska Mość - Wskazał ręką chorąży brzeg rzeki, gdzie rozgrywały się sceny batalii.

-Tylko na tyle stać tego uzurpatora Rudolfa? - Zapytał z nieukrywanym szyderstwem monarcha, głosząc się po roztarganych nadal włosach. W przeciwieństwie do pozostałych nie przywdział hełmu, co było dosyć charakterystyczne dla Radeona. W Cesarstwie powszechnie krążyły plotki o obsesji Vascończyka na punkcie swych włosów, o które miał bardziej dbać niż o swoje włości.

-I to jest niepokojące monsieur - Odparł chorąży, człek doświadczony, przenikliwy, którego ostrze miecza zawsze było w idealnym stanie.

-Nonsens - Prychnął cesarz na uwagę barona Thibaulta - Poprowadźcie moją chorągiew na garstkę tych idiotów. Nie brać jeńców. Wszystkich wyrżnąć - Nakazał stanowczym tonem.

Chorąży spojrzał na Radeona z nieukrywaną wątpliwością. Już w tej chwili na oddział Pontyjczyków nacierały roty vascońskiej piechoty, co mijało się z celem. Z drugiej strony chorągiew tak ciężkiej jazdy nie mogła w żaden sposób rozwinąć szarży w terenie zalesionym, w którym przecież toczyły się walki. Lecz rycerzowi nie przystawało kwestionować decyzji suwerena i poprowadził oddział królewskiej gwardii do boju. Ociężałe wierzchowce ruszyły z miejsca i pogalopowały ku brzegom Isenny.

 

Zamęt bitewny w końcu dał o sobie znać i uprzednio ustawieni w dwie linie najemnicy znali się w bezładną gromadę, spychając coraz bardziej do tyłu. W walce w zwarciu uczestniczyli teraz wszyscy. Kusznicy porzuciwszy swą broń rzucili się w wir walki z mieczami, wspierając rozpaczliwie próbujących utrzymać pozycję towarzyszy. Do walki włączył się również Roseburg, którego ruchy mieczem siały popłoch wśród Vascońskich żołdaków. Pomimo dzielnej obrony, sytuacja stawała się krytyczna

-Nie damy rady, musimy się wycofać! - Roderyk krzyknął w stronę kapitana po czym sparował atak wojownika w kolczudze i pchnął go w brzuch. Młody rycerz zaakcentował szczególnie słowo "musimy" a jego brzmienie było pełne krytycyzmu, tragizmu i braku wiary w sens dalszej walki. Roseburg w ferworze ataków i obrony zbliżył się do Roderyka, tak że prawie stanęli ramię w ramię. Spojrzał przez moment na młodzieńca a następnie na swoich ludzi. Widział w nich waleczność i odwagę, ale i potęgującą niepewność oraz bezsilność wobec przewagi wroga. Wiedział że musi podjąć decyzję, trudną decyzję. Nie wiedział czy konetabl i marszałek przeprawili się przez Isennę i czy mogą przybyć mu z odsieczą. Kontynuacja walki w tej sytuacji oznaczała pewną śmierć. Ucieczka również nie była dobrym wyborem nie tyle z braku konkretnej drogi co z faktu że byli przyparci do brzegu, otoczeni nad nim, mając za plecami dużą rzekę, na której przeprawy promowe zostały zerwane. Niejasne zdawały się i konsekwencje takiego ruchu, otwartego do posądzenia o dezercję. Spojrzał jeszcze raz po swoich ludziach i już wiedział.

-Wycofujemy się! Zrzucić z powrotem promy do wody i wycofać się! - Zagrzmiał donośnym głosem.

-Daleko nie popłyniemy, liny są przecież zerwane! - Odparł Lothar, dzierżący dumnie sztandar kompanii.

-Popłyniemy wraz z nurtem rzeki! Trąbić na odwrót! Na promy!

Pomysł dla wielu zjerzył włos na głowie lecz uznali to za jedyne wyjście. Pozostały przy życiu drugi chorąży zadudnił w róg, na znak którego najemnicy zmieszali się, lecz ujrzawszy trzepoczący na samym styku plaży z rzeką sztandar, poczęli cofać się w jego stronę. Momentalnie, niczym tąmpnięcie w tamie runęła linia obrony. Zapanował bezwład. Za cofającymi się ruszyli Vascończycy, wybijając wszystkich tych którzy zostali odizolowani od reszty. Promy pod wpływem ponicznych działań najemników poczęły spadać do wody, po czym zostawały w sekundę obsadzone a wręcz oblężone przez chcących wyrwać się z tej matni. Kiedy wszyscy rzucili się do ucieczki, Roseburg stał dzielnie wysunięty w stronę wrogów , chcąc jakoby własną piersią przez chwilę zatrzymać nacierajacych, aby jego ludzie mogli spokojnie wycofać się. W tym momencie ktoś przeraźliwie zakrzyczał

-Jeźdźcy!!!

 

-Konetablu - Odezwał się zza pleców żołnierz z upiętą w kaftan lilią - Wszystkie chorągwie jazdy i regimenty knechckie gotowe są do przeprawy - Zameldował, dumnie stojąc na baczność. Brożki lilii oznaczały przynależność do Cesarskiej Akademii Inżynieryjnej. Jej absolwenci nie bez powodu wykazywali się wielką dumą gdyż Akademia miała reputację kuźni elit wojsk cesarskich, szkolącej nie tylko w zakresie inżynierii, lecz również fechtunku, retoryki czy nawet dworskich manier!

-A marszałek fon Hardenberg?

-Z jego skrzydła przekazywane są sygnały świetlne że mają pełną gotowość bojową.

-Dobrze. Rozpocząć przeprawę. Niechaj Hardenberg też rusza - Rozkomanderował opierając się o burtę barki. Żołnierz tupnął nogą na rozkaz i odmaszerował.

Na statku konetabla podniesiony został wysoko sztandar dowódcy, który zasygnalizował dla reszty floty desantowej rozpoczęcie przeprawy przez Isennę. Flota rzeczna marszałka fon Hardenberga po badaniu sygnałów świetlnych również odpowiedziała i w taki sposób z jednego brzegu naraz odbiło kilka tysięcy zbrojnych oraz konnych.

 

-Jeźdźcy !! - Rozległ się głos najpierw jednej, a następnie kolejnych osób.

Grupa ciężkich kawalerzystów podążających brzegiem od strony obozu vascońskiego wzbudziła popłoch wśród walczących obu stron na tym skrzydle. Momentalnie tarczownicy oręża Radeona rozbiegli się, ustępując pola królewskiej chorągwi, która wbiła się klinem w najgorszym, możliwym dla najemników momencie. Wycofujący się na barki zostali staranowani przez pędzące konie lub zasiekania przez konnych rycerzy. Wysunięty do przodu kapitan Roseburg stanął na drodze jeźdźców. Nie mogąc uciec, przeciw kopii przeciwstawił swój miecz. Rycerz z zakrytą hełmem twarzą i w ciężkim rynsztunku nie wstrzymując konia zaszarżował i wbił gros kopii w pierś dzielnego z dzielnych, który ośmielił się stanąć twarzą w twarz z jeźdźcem. Dowódca najemników, niczym rażony piorunem, upadł na ziemię a jego miecz poszybował metr dalej. Kopijnik wstrzymał się jedynie na chwilę. Ujrzawszy z satysfakcją rannego przeciwnika, pogalopował w stronę innych walczących pozostawiając za plecami konającego Roseburga.

 

Roderyk i Lothar, obserwując to nierówne starcie z boku, ujrzawszy upadek kapitana rzucili się w jego stronę z pomocą, przedzierając przez masy nacierających nieprzyjaciół.

-Kapitanie! Kapitanie! - Zaczęli potrząsać ramię dowódcy przed którym klęczeli. Ich wzroki wędrowały od oczu Emila do jego mocno karmazynowej rany, w której znajdowały się szczątki kopii.

-To... nic...To...nic - Odparł banalnie ranny dowódca, odpychając ręce kompanów od swojej rany - Musicie... musicie wyrwać ... - Jego słowa stawały się ciężkie a wzrok zaczęła przesłaniac mgła - ... moich ludzi z tego ... piekła - Przełknął z trudem ślinę, dodając ostatkiem sił - Roderyku, weź mój miecz. Wybaczam ci, wybaczam... - Nie zdążył wytłumaczyć, gdyż jego głos zcichł a dusza zgasła. Lecz Roderyk wiedział co miał na myśli jego przybrany ojciec, mistrz i autorytet.

 

Pomimo całej, otaczającej ich zawieruchy, Lothar i Roderyk zszokowani tym co się stało spojrzeli po sobie. Pierwszy z nich opierając głowę Roseburga o kolano wymownie odwrócił głowę w stronę leżącego miecza. Roderyk podjąwszy go, zacisnął dłoń na rękojeści i bacznie zaczął odczytywać wyrytą na nim sentencję.

-Musimy się stąd wyrwać - Przerwał chwilę milczenia Lothar, wskazując wycinanych w pień ich współtowarzyszy oraz odpływających ostatnich promów.

-Nie możemy zostawić go tutaj - Stwierdził stanowczo odrywając spojrzenie od rękojeści. Nie czekając na odpowiedź zarzucił ciało dowódcy na plecy i zaczął je przenosić w stronę plaży nadal obleganą przez najemników.

-Pośpieszmy się tylko!

 

Roderyk asekurowany przez Lothara począł zmierzać półbiegiem na ostatni prom. Najemnicy widząc dwóch towarzyszy broni niosących martwego dowódcę wsparli ich ostrzałem z kusz oraz wypadem kilku zbrojnych na brzeg. Na ich szczęście duża część Vascończyków zajęła się ograbianiem trupów . Inni, którym nie przypadły żadne łupy skierowali się przeciw dwóm ostatnim obrońcom. Ostrzał z kusz i zręczna ręka Lothara oraz trzech najemników , którzy przyszli im z odsieczą, powstrzymało na brzegu żołdaków Radeona. Roderyk zrzuciwszy ciało Roseburga na pokład, wskoczył na prom i pomógł wejść pozostałej czwórce.

 

Gdy odpłynęli poza zasięg stłoczonych na brzegu piechociarzy i jeźdźców, młodzieniec poczuł na ramieniu dłoń

-W samą porę - Rzekł z podziwem sędziwy Limeryk.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania