W nieznane ku szczęściu - część 3.
Rozdział 3
Od kilku godzin pod szkołą stał radiowóz policyjny. Gdy przyjechał, uczniów obleciał strach, bo każdy miał coś na sumieniu. Jedne palił papierosy, drugi ukradkiem przynosił wódkę na szkolne boisko a trzeci sprzedawał pirackie nagrania wśród młodszych klas. Jednak przypomnieli sobie ostatnie wydarzenia i wszyscy odetchnęli z ulgą, jednocześnie czując jakiś nieokreślony ciężar na sercu. Gęsta atmosfera panowała nie tylko w klasie IIa, a w całej szkole. Jak bywa w takich sytuacjach niespodziewanie znaleźli się ci, którzy tak bardzo martwili się o Kamila a przynajmniej tak mówili. Zapomnieli już jak się z niego wyśmiewali, kiedy był jeszcze w szkole.
Całe gimnazjum huczało od plotek. Podawano prawdopodobne miejsca gdzie przebywał zaginiony kolega: jedni mówili że nadal przebywa w Krakowie, drudzy że wyjechał do Warszawy, inni że uciekł za granicę. Jeszcze inni byli święcie przekonani że został porwany.
- Taa, na pewno porwany, przez kosmitów prawda? – drwił Andrzej
- Przez ruską mafię!
- Jaką ruską? Pruszkowską!
- Chyba wołomińską!
- Głupcy – zgromił ich Władek. – Przecież policja rozbiła mafię. A Kamila nie porwali tylko gdzieś się szlaja.
Policjant chodził od klasy do klasy i wypytywał o zaginionego. Z każdą kolejną odwiedzoną klasą na jego twarzy malowało się większe zniechęcenie. Chłopak samotnik, z nikim nie rozmawiał, nikt go nie znał. Rodzice piją, po odnalezieniu prawdopodobnie trafi do zakładu poprawczego. Bez wszelkich poszlak trudno jednak będzie go znaleźć. Pozostaje rozesłać listy gończe po całym kraju i liczyć że któryś patrol go zauważy.
*****************
W domofonie zabrzęczało ale nikt nie odpowiedział. Zadzwonił jeszcze raz – to samo. Pod klatką pojawiła się starsza kobieta. Na widok nieznajomego jej chłopaka nie zareagowała pozytywnie.
- Ty, czego tu szukasz? – spojrzała na Kamila podejrzliwym wzrokiem
- Yyy… Pana Skałkowskiego
- Nie ma, wyjechał. Teraz chłopcze puść mnie do domu, bo mi zaraz ręce odpadną.
Jak to: wyjechał? Poczuł krople potu spływające po jego twarzy. Gdzie on teraz pójdzie? Nie. Nie może płakać. Przecież brał taką możliwość pod uwagę. Usiadł przy elewacji wieżowca i zamknął oczy. Myślał.
Przede wszystkim musiał trzymać się terenów mniej zaludnionych . Na blokowisku w mieście policja na pewno będzie węszyć. Wstał uspokojony ruszył raźno przed siebie. Poradzi sobie. Musi sobie poradzić.
*******************
Z tych kilku dni, które Kamil spędzi z dala od domu wyniósł więcej nauki niż ze wszystkich lekcji w szkole.
Przede wszystkim, należało przebywać w miejscach mało zaludnionych, najlepiej na obrzeżach miasta. Gdy była potrzeba wycieczki do miasta należało czynić to z największą ostrożnością – nie rzucać się w oczy i zachowywać w miarę naturalnie. Wszystkie z tych rad Kamil wziął sobie do serca i ich przestrzegał. Sypiał koło domów, sklepów albo przy drodze. Postronne osoby, przechodnie zwykle brali go za turystę, był nawet pytany czy podoba mu się miasto. Inni wskazywali ciekawe miejsca do zwiedzania.
Któregoś dnia gdy odsypiał wczorajszy wysiłek jakim była praca w charakterze „przemywacza” szyb na światłach zbudzili go jacyś ludzie. Wyraźnie było widać, że nie mieli dobrych zamiarów. Nie wiedział dlaczego ale obaj przypominali mu jego ojca. Po chwili otępienia zrozumiał skąd takie skojarzenia. Spał pod sklepem, obydwaj zataczali się i okropnie śmierdziało od nich alkoholem. Uznał, że nie stanowią oni wielkiego zagrożenia. Gdy jeden z nich próbował pochwycić jego torbę uspokoił go widokiem noża w swojej ręce.
Kolejna lekcja: uważaj gdzie zasypiasz! Tym razem byli to niegroźni żyle jednak gdyby spotkał na swojej drodze groźnego złodziejaszka mógłby stracić cały swój dobytek. Spojrzał na zegarek – 1.30. Czyli musi się stąd zbierać. Idąc koło sklepu zauważył gestykulujących i krzyczących mężczyzn. Jeden z nich w pewnej chwili wypowiedział jego nazwisko. Przestraszony puścił się biegiem. Nie widział gdzie biegnie bo jego głowa ciągle oglądała się do tyły w poszukiwaniu pościgu. Zgrzany i osłabiony zatrzymał się wreszcie i rozejrzał. Dobiegł do jakieś opuszczonej hali. Wokół nie było widać żywej duszy, choć słyszał jakby oddechy. „Pewnie to moje przywidzenia” – pomyślał. Wreszcie dobre miejsce do odpoczynku. Rozłożył śpiwór, plecak rzucił na ziemię i zasnął prawie natychmiast po ułożeniu się w tym prowincjonalnym posłaniu.
**************
Po wybudzeniu poczuł nad sobą coś. „Może psy obwąchują mnie i chcą mnie zagryźć?” Jednak te psy miały najwyraźniej umyte zęby, rozpoznał to po zapachu. Gorzej, to nie psy - to ludzie. „Z deszczu pod rynnę”. Wreszcie przemógł się i otworzył oczy, Zobaczył pochylające się nad nim twarze osób w podobnym wieku.
- Ooo coo choodzi? – zaspanym głosem próbował się porozumieć
- O to samo chcieliśmy się ciebie zapytać. Kim jesteś?
Na to pytanie nie odpowiadał przynajmniej na razie.
- Ale coo wy tu roobicee? Przecież tu nikooogoo niee byyłoo!
- I dlatego postanowiłeś tu przenocować? Dla twojej wiadomości to nie jest opuszczone miejsce. Kim jesteś?
Zdecydował się powiedzieć prawdę.
- Kamil się nazywam, z domu zwiałem…
O dziwo oblicza osób rozjaśniły się po tym wyznaniu. Zaczynał się domyślać kim oni są.
- Tak się składa że my też. Jestem Wojtek – podał Kamilowi rękę i pomógł mu wstać.
Okazało się że obozowisko w starej hali mieści ponad 20 osób. Zaraz też pojął czemu ich nie widział – w hali wybudowano coś w rodzaju korytarzy umiejscowionych nieco niżej od poziomu podłogi. Były one szerokie przeszło na dwa metry, toteż bez problemu mieściła się tam osoba przeciętnego wzrostu.
W świetle dziennym widać było także sprzęty – stół z krzesłami, szafki i inne przedmioty zazwyczaj spotykane w domach. Czy jednak można było potraktować tę halę jako dom? Dla tej dwudziestki na pewno.
- Jesteśmy tu od kilku miesięcy. Zazwyczaj nikt tu nie zagląda. Pomyśleliśmy że razem będzie raźniej. Na początku było tylko kilka osób, tzn. Angela, Bartek i ja. Potem dochodziły kolejne. Jeśli chcesz możesz zostać, jeśli nie masz drogę wolną. Musisz tylko zapłacić za nocleg.
- Zapłacić?
- Tak, Bartek przechowuje kasę . Co tydzień jeździ do miasta robić zakupy.
- Mogę zostać. Ale jak to jeździ? Macie…
- Tak, mamy samochód. Bartek jeździ bo tylko on ma fałszywe papiery.
Po wysłuchaniu jeszcze kilku informacji Kamil nie mógł wyjść z podziwu że udało im się tak zorganizować. Zdecydował się tu zostać. Będzie bezpieczniej niż przebywanie w pełnym policji mieście.
*****************
Jak wcześniej zauważył, baza uciekinierów została świetnie zorganizowana. Mieszkańcy nazwali ją „castella” czyli po włosku twierdza. Castella posiadała szafki (ze śmietników), palniki gazowe i garnki. Każdemu przysługiwał jeden ciepły posiłek dziennie. Naturalnie nie za darmo: każdy mieszkaniec miał obowiązek wpłacić 100 zł raz w miesiącu do Bartka zarządzającego całym przedsięwzięciem. Nie wnikano w jaki sposób mieszkańcy zdobywali te pieniądze. Prowadziło to do wielu przykrych sytuacji zwłaszcza w przypadku dziewcząt. By zarobić dopuszczały się rzeczy które normalnym dzieciom w ich wieku nie przyszłyby do głowy.
Jeden z przypadków szczególnie zapadł w pamięć Kamilowi. Był już kwiecień, mijały dwa tygodnie od ucieczki. Pod wieczór do „castelli” przyszła zapłakana dziewczyna, imieniem Aneta. Na jej twarzy było widać rany, a ciemnoniebieski siniak szpecił jej oko. Głowa sprawiała wrażenie jakby uczestniczyła w bitwie morskiej. Dziewczyna ukryła się w kącie i wylewała łzy. Zagajana, nie chciała nic mówić. W końcu ze szlochem wyznała wszystko: zarabiała przez prostytucję, pobił ją jakiś obleśny typ. Po czym znowu zaniosła się płaczem.
Sam Bartek długo nie wiedział co z tym zrobić. Anetę wspierali pozostali mieszkańcy, ale pozostał problem pieniędzy.
Wreszcie po długim zastanowieniu się szef przybytku oznajmił, że Aneta jest zwolniona z opłaty za ten miesiąc, jednak musi znaleźć sobie jakąś inną pracę. Na początku usłyszał głosy sprzeciwu, lecz po spojrzeniu na pokrzywdzona czternastolatkę zamknęło usta wszystkim narzekającym. Niedługo potem Aneta znalazła pracę jako pomocnik na targu – przygarnęła ją pewna staruszka handlująca warzywami.
Długo po tym wstrząsającym wypadku nic się nie działo. Przynajmniej na zewnątrz, bo w głowie Anety wciąż trwała bitwa z myślami. Na początku oskarżała samą siebie, że jest zwykła dziwką i nie ma już dla niej ratunku. Potrzebowała pomocy pozostałych uciekinierów i kilkunastu dni, by dojść do siebie, jednak rana na sercu została właściwie na całe życie.
Sytuacja Anety głęboko wstrząsnęła nie tylko Kamilem ale i wszystkimi mieszkańcami. Kamil wyobrażał sobie ucieczkę jako raj, odejście od piekła zgotowanego mu przez rodziców. Sytuacja Anety była dla niego ciosem i wyraźnym sygnałem że na gigancie może spotkać człowieka gorszy los niż w dom, nawet tak chorym i znienawidzonym.
Pewnego dnia rano gdy spożywali śniadanie do „jadalnie” wpadł Bartek, wyraźnie zdenerwowany. Z jego monologu wygłoszonego podniesionym głosem i przyprawionego sporą ilością przekleństw wynikało że ktoś wykrada zapasy jedzenia. I to nie tylko jedzenia, ale także sprzęty niezbędnego do przeżycia i funkcjonowania „castelli”. Zapanowała konsternacja. Nikt przecież nie będzie kopał pod sobą dołka i kradł rzeczy z których korzysta na co dzień.
Podejrzenie padło na Kamila, jednak próbował się bronić.
- Przecież zawsze sumiennie oddaję swoja działkę, nigdy nie mieliście problemu ze mną. Czemu miałbym kraść?
Po namyśle zgodzili się z nim, jednak zagadka pozostała. Postanowiono obserwować w nocy spiżarnię przez lornetkę. Do obserwacji wyznaczono Kamila. Nie był z tego powodu zbyt zadowolony, jednak z drugiej strony nurtowała go tożsamość złodzieja. Z mieszanymi uczuciami zasiadł do obserwacji wyposażony w lornetkę, nóż do obrony i herbatę do rozgrzania się.
Przez pierwsze godziny nic ważnego się nie działo. Poza szumem miasta i przelatującymi tu i ówdzie myszami nie dało się zauważyć żywej duszy.
Wreszcie pojawili się złodzieje. Rozpoznał dwóch mężczyzn próbujących sforsować bramę z kłódką stanowiącą zabezpieczenie przed intruzami. Wyraźnie mieli z tym problemy, wreszcie jednak wyłamali kłódkę i z dużym wysiłkiem popchnęli ciężkie wrota. Przywłaszczyli sobie dwie butelki, garnek i palnik gazowy. Zapakowali do torby, którą jeden z nich miał ze sobą. Wyszli. Dylemat: iść za nimi? To może być pułapka. Z drugiej jednak strony to raczej zwykłe żule, niegroźni. A wartość przedmiotów też nie byle jaka.
Po cichutku zszedł ze stanowiska obserwatora i ruszył za złodziejami. Wyszli oni nieco poza teren „castelli” do niewielkich zabudowań niedaleko bazy. Tam czekali już inni mężczyźni, dużo lepiej zbudowani i ubrani.
- Tu są te rzeczy co mieliśmy przynieść panie kierowniku!
- Dobra. Gdzie to dokładnie jest?
- O, tam panie kierowniku – drugi wskazał „castellę”. Kamil przyczajony za oknem wytężył wzrok i słuch
- Macie po stówie, idźcie wpizdu – oddelegował żuli jeden z nich.
- Kierowniku, kurwa, kierowniku! Mamy miejsce pobytu smarkaczy. Sierżant walczak zorganizuje wjazd. Przy okazji rozwiąże się kilkadziesiąt zagnieć. Tak o szóstej będzie najlepiej, będą jeszcze spać.
Twarz Kamila zbladła, jednak zachował panowanie nad sobą. Poczekał aż policjanci oddalą się i dopiero wtedy pogonił do „castelli”. Jego krzyk pobudził wszystkich mieszkańców.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania