W płomieniach
To była moja wyśniona Werona, jak dziś wspominam,
wtedy niemal konam.
Szept, co rozbierał,
aż spadały stringi,
pływałam naga w jego oczach piwnych.
Najpierw powoli, by rytm dopasować,
wszystko poddane,
wyłączona wola.
I bicie serca, gdy zdążam na szczyty,
w dzikim pragnieniu z pierwotnego bytu.
Niech żyje miłość, ona ponad wszystko.
Czuły kochanek,
ta cudowna bliskość.
Znaczy na skórze zdobyte rewiry,
warty jest tego, by umrzeć dla chwili.
Więc umierałam w momentach bezdechu,
z piersią nabrzmiałą
poszukując grzechu,
a dłonie kradły okrzyki szalone
jeszcze i jeszcze, niech cała zapłonę.
Tak, dumna jestem z pełni kobiecości,
pamiętam zachwyt,
który w oczach gościł.
Mówiłeś jesteś jedyną na świecie,
prawda to jeszcze? Taka byłam przecież.
Komentarze (16)
Dzięki za komentarz
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania