W poszukiwaniu... czego?
Jego niemy krzyk duszy roztrzaskiwał się dotychczas nieusłyszany o bruk, którego z każdym tygodniem był coraz bliżej. Im bliżej go był, tym jego echo szybciej i głośniej do niego wracało. Zdawał się wiedzieć, że długo nie pociągnie ciągle szlajając się od baru do baru i znajdując uciechę w rzeczach tak nikczemnych, brudnych i niegodnych porządnego człowieka. Pewnego razu, zataczając kręgi w drodze do domu jak samolot, którego pilot przeceniając swoje możliwości stracił przytomność z przeciążenia, upadł ponownie. Tym razem jego wołanie rozpłynęło się w powietrzu niczym setki obietnic, zasad, zapewnień, którymi był karmiony przez całe życie. Stracił jedyny łącznik ze światem, którym z resztą i tak gardził. Wsłuchiwał się w dno, czekając aż to zarezonuje, lecz ono milczało jakby jego krzyk stracił już swą moc. Leżąc twarzą w kałuży nieruchomo szukał odpowiedzi na rozpacz, która zawsze z pełnią bólu, ale uświadamiała mu jednak, że jeszcze żyje. Odpowiedź nie nadeszła. Zrozumiał, że po prostu nie zdążył przed ostatnim upadkiem niczego z siebie wydusić. Pogrążał się w agonii, a całe jego życie przelatywało mu przed oczami.
-Brazylijskie telenowele jednak nie kłamały - pomyślał. Czy ja naprawdę nie żyję? Czy tak wygląda śmierć?
Widział swoje pierwsze kroki, rodzinny dom, dzieciństwo, które nagle przerwał wielki strach. Strach, który rozpoznawał tym bardziej im głośniejsze były jego kroki. Znał je doskonale. To kroki jego pijanego ojca, który zbliżał się w środku nocy do domu, szukając sobie sparing-partnera w postaci jego matki. Przypomniał sobie ten ból, niemoc, łzy, które powtarzały się przez lata, trawiąc go od środka gdyż nie miał nikogo komu mógł o tym wspomnieć. Może nie chciał już mieć. Nie chciał mieć, bo bał się, że kiedyś o tym będzie musiał powiedzieć temu doskonałemu, sielankowemu światu, który był taki wspaniały, ciepły, pełen szczęścia, radości, wakacji rodzinnych i powszechnej miłości - a który jemu sprawiał jedynie przykrość, gdyż uczestnicząc w nim, nigdy go nie zaznał. Był dla niego jak łyżwiarstwo figurowe dla beznogiego kaleki, który oglądał je bezmyślnie w telewizji popijając kolejną puszkę taniego piwa.
Potem widział jak wyrastał na zamkniętego faceta, który ze słomianym zapałem zabierał się co rusz do nowego życia. Nigdy go nie odnalazł. Bez przerwy nowe, ciekawe ścieżki, które wydawały mu się tunelem do nowego, lepszego życia, do którego chciał się w końcu wybić, były wysadzane przez jego myśli i wspomnienia, których się bał. Zobaczył jak próbował pierwszy alkohol, który dawał mu całkowicie inne doznania niż jego rówieśnikom, którzy śmiali się, bawili, dostawali energii jakby wstępował w nich jakiś dziki duch. Jego duch był inny. Pozwalał się w końcu uspokoić. Zabierał go tam gdzie wcześniej nie był. Tam, gdzie nie ma problemów, strachu, bólu... Było tylko tu i teraz, które tak bardzo mu się spodobało, że z tym duchem spędził resztę życia, coraz namiętniej rozwijając wspólną przyjaźń, która go niszczyła od wewnątrz, dając ułudę, namiastkę życia, które zawsze chciał mieć. Myślał, że mógł zrobić wszystko, dzięki nienawiści, która z jednej strony zawsze go napędzała, a jednocześnie nie mógł nic z tego samego powodu.
- Ja naprawdę nie żyję... Po co było to wszystko?
Jego duch powoli opuszczał ciało, ale z dziwną niepewnością. Zdawał się nie wiedzieć dokąd się udać. Nie było dla niego nic oprócz niezmierzonej pustki, rozciągającej się od leżącego pod nim truchła aż po horyzont. I wtedy odezwał się nieznany głos... Niski, przerażający, męski głos.
- Nie wiesz gdzie iść? Całe życie nie wiedziałeś dokąd iść, więc i teraz twój duch będzie szlajał się bez celu, bez końca, idąc przez jedną, wielką noc po której nigdy już nie zaświta... Będziesz pragnął i łaknął, ale nigdy nie uda ci się nasycić... Będziesz martwy i żywy jednocześnie. W nieskończoność. Nie umiałeś się odnaleźć na Ziemi to i tutaj nie pozwolę ci się odnaleźć.
- Gościu nie baw się w myśliciela. Mam kaca, boli mnie głowa i do tego nie żyję. Myślisz, że mnie czymś dzisiaj jeszcze zaskoczysz?
- Tak. Mimo, że tobą gardzę to jednak dam ci szansę, bo tak przegranej kupy gówna jak ty nie widziałem, odkąd przyszedł tutaj jakiś facet, który mi chciał wmówić ojcostwo, a jego matka groziła mi sprawami w sądzie i dożywotnimi alimentami. Tak w ogóle to mówicie na mnie Bóg.
- W końcu obraliśmy wspólny język. Czyli to nie prawda z tą całą historyjką o chrześcijaństwie?
- Nieee... Co prawda byłem na tej imprezie, ale tak się najebałem, że mój fiut nawet nie drgnął. No tak już mam po tym waszym wynalazku. Całkiem dobrym nawiasem mówiąc...
- Hehe, jak śpiewał Niemen - "Mam tak samo jak ty".
- Aaaa... ten też tu był. Bredził coś po pijaku, że jest pod papugami, więc dla jaj wysłałem go z powrotem i teraz pracuje w zoologicznym. Ale wracając do ciebie, że sam jestem na kacu to pozwolę ci się wykupić. Będziesz wracał do chwil z przeszłości, aż nie uświadomisz sobie czego tak naprawdę szukałeś. A jeśli to znajdziesz, to tam cię wyślę i zaznasz w końcu spokoju.
Z potwornym bólem głowy postanowił przypomnieć sobie na nowo wszystkie chwile, wszystkie rzeczy, które absorbowały jego uwagę przez te wszystkie lata i którym tak namiętnie się oddawał, lecz w których nie znajdował nic lub tylko chwilowe ukojenie.
- Jesteś pewien, że chcesz się z tym zmierzyć? - zapytał tajemniczy głos, kontynuując:
Błądziłeś jak pies,
choć znałeś jak jest,
wiedziałeś, że nic,
co pozwoli żyć,
nie znajdzie się tam,
gdzie dno, bruk i szlam,
gdzie ułuda marna,
jak dusza twa czarna,
co truje co dnia,
ją czysta jak łza,
z marzeń twych maź,
okrutna jak kaźń,
co pozwala w chwilę,
zapomnieć o sile,
co ciągnie cię w dół,
byś chociaż raz czuł,
jak wygląda świat,
tak wolny od wad,
gdzieś nie był ni raz,
gdzieś zmarnował czas,
boś nie wiesz coś szukał,
lecz gdym ja zapukał,
rozumiesz swój błąd
i odejść chcesz stąd?
- Spierdalaj z tymi tanimi wierszami dyletancie! - odpowiedział bełkotliwie z wyraźnym grymasem na twarzy. Już wiem gdzie wrócę.
Huk obudził go zaspanego w knajpianej ławeczce. Na stoliku stała popielniczka przypominająca jeża, który wydawał się prosić aż ktoś mu nabije na kolce jabłko. W szklance znajdował się ostatni łyk whisky, którego mocno rozcieńczył roztopiony już lód. Wstał, otrzepał się i poszedł po następną kolejkę. Chwytając pełną szklankę w dłoń udał się z powrotem do stolika. Jego krok był lekko chwiejny, niepewny jak pijany elektryk z lękiem wysokości, montujący światło sygnalizacyjne na szczycie wieży kontroli lotów. Ku jego zdziwieniu przy stoliku, siedziały dwie młode Panie, popijające swe kolorowe drinki ze słomką. Gdy złapał już ostrość obrazu i chwycił kolejnego papierosa zapytał niskim od przepicia głosem:
- Gdzie jesteśmy?
- Niedaleko rynku - odezwała się mała, czarnowłosa blondynka z błękitnymi, zielonymi oczami.
Nie był do końca przekonany co do słuszności swojej aktualnej percepcji, ale wydając ostatni, pomięty niczym silikonowa pierś prostytutki w średnim wieku banknot, zrozumiał, że miało prawo do tego dojść. Nie zastanawiając się dłużej nad figlami, które płatał mu umysł zapytał:
- Daleko mieszkacie?
- No dosyć daleko stąd i nie bardzo mamy jak już wrócić o tej porze.
- No to idziemy do mnie - odparł zdając się czekać na taką odpowiedź niczym śmierdzący szczur, czekający aż pod osłoną nocy uda mu się zakraść do śmietnika i pobuszować w odpadkach.
C.D.N.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania