W ramach zdrowotności

Zdrowy rozsądek, zdrowy krytyk, zdrowy egoizm. To tylko kilka zdrowych rzeczy, z którymi lepiej się zaprzyjaźnić, by żyć zdrowo. Można się ich nauczyć, zmieniając ścieżki neuronowe w mózgu. Wyobraźmy sobie, że nasze neurony są jak dzieci na placu zabaw. Takie rozwydrzone dzieci, które upierają się, że chcą zjeżdżać ze ślizgawki, lądując twarzą w piaskownicy. Ciągle od nowa, wdrapują się po drabince, potem dopasowują pupę do drogi zjazdowej i z czystym szaleństwem w oczach, zanurzają się w pędzie. Czasami ich pisk wywołuje u co wrażliwszych rodziców, palpitacje serce - niezdrowy objaw instynktu rodzicielskiego. Podobnie zresztą jak widok swojej pociechy z twarzą w piasku. Nie pomagają negocjacje ani ostrzejsze formy perswazji, maluch chce dalej zjeżdżać i już. Nie ważne, że zaczyna padać, a mama jeszcze zakupów nie zrobiła. Nie ważne, że inne mamy patrzą z wyższością, bo one już poradziły sobie ze swoim maluchem, przypinając go pasami w wózku. Nie liczy się dla nich to, że użyły agresji, której nikt nie zauważył, poradziły sobie, spełniając obowiązek rodzicielski, polegający na dostosowaniu potrzeb malucha do potrzeb świata dorosłych. A teraz mogą z ulgą myśleć o tym, że ich metody wychowawcze są lepsze, niż tamtej kobiety, która właśnie wyciąga piasek z buzi swojej pociechy.

Tak więc moje neurony są jak rozpuszczone dzieciaki. Przynajmniej te związane z myśleniem ( nie dam głowy, że moja teoria ma coś wspólnego z nauką. Tak sobie tylko dywaguję na temat swoich neuronów, wasze pewnie mają inaczej). Kiedy myślę, budzi się we mnie dzika potrzeba, zupełnie prymitywna, by podążyć za tym, zamknąć oczy i poczuć wiatr na twarzy. Często czuję ten wiatr, zupełnie jak wtedy kiedy miałam trzy lata i odkryłam przyjemność zjeżdżania na ślizgawce. Pamiętam również smak piasku w ustach. Kompletnie nieobrzydliwy, jednak trochę kłopotliwy.

No ale myślę, nie zwracając uwagi, że ciągle o tym samym, tak samo i z takimi samymi konsekwencjami. I chociaż czasami mi się to nudzi, zawzięcie trzymam się ślizgawki, nie zauważając innych przyrządów na placu zabaw. Przywiązuję się do jednego sprzętu, doskonaląc technikę. Zupełnie jak z myślą, dotyczącą mojego życia. Doskonalę się w padaniu twarzą w piasek, bo od jakiś dwudziestu lat tak postrzegam moje życie. Nie chodzi teraz o to, że chcę zrobić z siebie ofiarę, nic z tych rzeczy, w końcu każdy upadek, poprzedzony jest szaleńczym pędem.

Wracając jednak do myśli, moich o mnie. Nudne są. Kiedy tak na nie patrzę z boku, widzę jak się prężą chcąc wyglądać inaczej niż wyglądają. Z marnym skutkiem przybierają różne postaci, wkładają maski. Niby coś doskonalą ale w ostatecznym rozrachunku są jałowe i śmieszne.

Jałowe jest ciągłe gadanie w głowie, że jest się nie dość. Nie dość w tym, w tamtym i we wszystkim. Po trzydziestu ośmiu latach tej samej myśli – jej pierwsze pojawie się w mojej głowie datuję na czwarty rok mojego życia – zaczyna ona przybierać obraz karykaturalny, nawet dla wyćwiczonej w samokrytyce, idealnej wersji mnie. Więc przyjmuję jej codzienne pojawienie się jako coś, co nierozerwalnie wiąże się z moją osobowością i zaśmiewam się w sobie, że osobowość, którą wytworzyłam jest tak nudna. Podobnie jak moje dążenie do zaspokojenia swoich duchowych potrzeb za pomocą sukcesu, kariery i udanego związku, o którym nie mam pojęcia czym mógłby być, skoro z definicji własnej osoby uważam się za nie dość. Takie zamknięte koło, które czyni ze mnie dzieciaka, wiecznie lądującego z twarzą w piasku.

Tak więc wspinając się na wyżyny zdrowego krytyka, patrzę dziś w lustro i zamiast siebie, przez chwilę widzę w nim kogoś obcego. Oblewa mnie rumieniec, bo tak jakoś głupio obcemu mówić, że jest nie dość. Przecież ten obcy ma uczucia, ma swoją historię. Nie można ot tak powiedzieć komuś, że jest beznadziejny, że niczego w życiu nie osiągnął, kompletnie nie wiedząc, przez co ten obcy przeszedł. Może miał ciężkie życie, był skrzywdzony a mimo wszystko nigdy się nie poddał. Zdrowy krytyk przytuli, powie, ok Sadowska spieprzyłaś, ale teraz przeproś i nie rób tego więcej. Wypluj piasek z buzi i uśmiechaj się nie zważając na pozostałości błota między zębami.

A moje neurony skaczą sobie w moim mózgu, znudzone powtarzalnością ścieżki. Powoli zaczynam wyczuwać rodzący się w nich bunt. Zaczynają wierzgać, skręcać z wyznaczonej drogi. Chcą tańczyć, fruwać, oderwać się. Zdrowy rozsądek zaczyna się uginać, równie znudzony jak one powtarzalnością myśli. Na scenie pojawia się zdrowy egoizm, bo niby dlaczego już w końcu, nie pokochać siebie, nawet z tym błotem między jedynkami?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania