W tamten wieczór
Przycupnął na gzymsie anioł. Z góry widok ma lepszy...
zobaczył torebkę tanią, szalem skrywany pieprzyk,
dziewczę o złotych lokach, szary berecik siwizny
i gdzieś, przy papilotach, cień młodego mężczyzny
Zobaczył chorych i zdrowych, prostych, powykrzywianych,
z nosem na kwintę, surowych, zbawieniem swym roześmianych
Przechadzał się między ławkami cichutko, wręcz bezszelestnie,
słuchał serc skołatanych i poranionych boleśnie
Słyszał żalu karcenie, próśb cały koszyk niesiony
i niewierzących w zbawienie podpierał skrzydłem zdumiony
W lekkiej ciszy, półmroku, ledwo co widząc gdzie stawał,
o cudze krzyże co krok potykał się, ale wstawał
Szybciutko pióra pozbierał, zerknął czy nikt nie widzi
Kilka piór to nie strata, lecz diabeł widział i szydził
Więc na skraj ściany wrócił, przysiadł znów cichuteńko,
tłumu twarze porzucił widząc Wierność Maleńką
Najpierw smugą owiana spojrzy na nas stopniowo,
swym tęsknotom oddana, Duchem oddycha miarowo
Przenika myślą anioły te bliskie i nieco dalsze
i pocałuje w policzek twarze sercem najtwardsze
Głosem ust swych wybranych wylewa wiadro szczerości,
aż w gardłach pościskanych cień słowa nie mógł zagościć
Sam anioł, ze ścianą sklejony, z trudnością łzy powstrzymywał
Dziesiątki głów rozmodlonych głos wybrany roztkliwiał
I nie znalazłam momentu gdy ciemność nas ogarnęła,
mimo świateł stłumionych każda dusza płonęła
I rozważałam z daleka cóż za pomysłodawca..
Któż jest autorem wszystkiego... moje spojrzenie? czy Zbawca?
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania