wakacje

Pif - paf! Kątem oka widzę nadąsanego gnojka, mierzącego do mnie ze swojej pukawki. Właśnie zginąłem – smażąc grzyby przy namiocie, w smrodku psiej kupy, bo kemping jest przyjazny zwierzętom, w porannym słońcu, w oparach wczorajszego deszczu… Piękna śmierć. Zawiedziony, że nie padam trupem, rusza rozwalać pozostałych, zaspanych wczasowiczów. Spokojna, systematyczna egzekucja. Mały Anders… Czeka go pracowity poranek, kemping jest napchany do granic możliwości. Namiot przy namiocie, wszystko buzuje jak w ulu, kontener na szkło dźwięcznie pobrzękuje, przyjmując kolejne butelki – kłoptliwe pamiątki po wczorajszym wieczorze. Coraz więcej nowo – rozstrzelanych. Zombie tłoczą się wszędzie: przed kibelkiem, przed sklepem, ustawiają się w kolejce do mycia zębów. Młodociany zabójca przestał tropić swoje ofiary - za dużo zachodu; stanął na ławce, jak na ambonie i stamtąd ładuje do wszystkich jak leci. Nawet specjalnie nie celuje, przecież gdy źle trafi, to poprawi. Nie ma pośpiechu... Niektórzy dostali już po kilka kulek. Cóż za miły chłopiec.

Huśtawki i piaskownice zapełniają się dziećmi w piżamach, wygonionymi z namiotów, aby rodzice mogli przygotować śniadania, lub wysłanymi ze szczoteczką do łazienki, do której nigdy nie dotrą – tyle ciekawszych zajęć po drodze. Biegają całymi hordami, potykając się o linki od namiotów i wrzeszcząc okrutnie. Widać, że dobrze się bawią. Zdrowe, szczęśliwe dzieciaki, aż miło popatrzeć. Mały Anders też to widzi. Strzelanie do ludzi wydaje się nagle straszliwie nudne, chowa pistolet i dołącza do którejś gromadki.

Jest bezpiecznie. Grzyby gotowe, jednak nie siadam do jedzenia – korzystam z chwilowego luzu w toaletach i łazienkach. Ruszam załatwić, co trzeba. To jest najlepsza metoda: robić wszystko kiedy indziej, niż wszyscy. Gotować, kiedy są w łazience, do łazienki, kiedy jedzą - później znów będzie zajęte, bo wszyscy pobiegną robić kupę, wtedy najlepiej być gdzieś daleko. Niektórzy wstają wcześnie i o tej porze są już na plaży, ale to ci bez dzieci. Większość czeka aż ich pociechy wstaną, zjedzą, spakują się… Trzeba mieć cały dzień, aby wyjść ten kawałek na plażę. Moje dzieci są już duże, śpią długo, mam więc luz i dużo czasu. Mógłbym zatkać uszy i próbować spać, ale gorąco mi w namiocie. Obserwuję sobie życie kempingowe.

Gdy wracam z łazienki, wokół syczą kafeterki i przyjemnie pachnie kawą. Sąsiad obok jeszcze chrapie. Na kempingu nie ma prywatności, wszystko słychać przez ściany namiotów. Wiadomo, kto chrapie, kto zjadł zbyt ciężką kolację lub wypił za dużo, kto przywiózł ze sobą problemy rodzinne, lub kogo zebrało w środku nocy na amory. Wszystko, co ludzkie, masz w pakiecie. I co psie, również. Przyglądam się ludziom i personalizuję znajome odgłosy. Nie powinno się tego robić, ale nie mogę się powstrzymać. To taka zbiorowa zgaduj- zgadula: kto tym razem nie dawał innym spać prowadząc pijackie dyskusje do późnej nocy, czyje dziecko wybudziło się z płaczem, czyje nasikało do śpiwora, czyje zaginęło wieczorem, tak że pół kempingu szukało go z latarkami? Wiem, że nie brzmi to zbyt dobrze, jednak nastrój jest zaskakująco pozytywny. Ludzie są dla siebie życzliwi, pozdrawiają się, rozmawiają. Dzieci, poza podstawowym serwisem, zajmują się przeważnie sobą. I to jest najważniejsze. Cała reszta to drobnostki.

Ludziom w moim wieku pola biwakowe kojarzą się z rozśpiewanymi, długowłosymi hippisami, wakacyjnymi włóczęgami o wiecznie pustych kieszeniach, z nieodłącznym piwkiem w ręce, w namiotach z Tesco za parę złotych, przemakających przy pierwszym deszczu. Dzisiejszy kemping to nie to samo. Dzisiejszy kemping to parada sprzętu biwakowego, przywiezionego porządnymi samochodami. Taka moda. Dzisiejszy kemping to przeważnie rodziny: dobrze wyglądający, wytatuowani rodzice, tatusiowie z wypielęgnowanymi brodami, mamy maszerujące do łazienki w swoich szlafrokach od Channel, by oddać się porannemu rytuałowi trąbienia w muszlę… Trzeba to lubić. Ja lubię, bo jakieś takie mam poczucie, że bliżej mi tam do drugiego człowieka. Nie da się ukryć, odizolować od innych – wszyscy jesteśmy na siebie skazani, nie ważne kto czym przyjechał, musimy się jakoś akceptować. I jakoś dajemy radę. Każdy ma jakieś swoje grzechy, ale i tak następnego ranka pozdrawiamy się z uśmiechem. Cała reszta to drobnostki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • EwelinaRyba ponad rok temu
    Jakoś tak przyjemnie skojarzyło mi się z filmem Dzień Świra Koterskiego.
  • TytusT rok temu
    Haha, bardzo możliwe - znam ten film i bardzo lubię. Na pewno wpłynął jakoś na sposób w jaki widzę Świat. Pewnie chodzi o scenę z psem:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania