Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wanda

Gdybym posiadał własny samochód, być może nigdy nie przypomniałbym sobie pewnej dziwnej historii z czasów podstawówki. Jakiś czas temu jechałem autobusem, zerkając co chwilę na ekran, znajdujący się na samym przedzie. Oprócz nazwy kolejnego przystanku, wyświetlał on także imiona osób, które tego dnia obchodziły swoje imieniny. Jednym z takich imion, pojawiających się wówczas na ekranie, było imię Wanda. Nie potrafię przestać żałować, że właśnie tamtego dnia musiałem jechać akurat tym cholernym autobusem. W mojej pamięci odżyło pewne przerażające wydarzenie, co stało się powodem powrotu koszmarnych snów. Ktoś mądry mi kiedyś powiedział, że jedną z lepszych metod zwalczenia koszmarów, jest wyrzucenie z siebie naszych lęków, tajemnic. Właśnie dlatego postanowiłem podzielić się z tobą tą niecodzienną historią, której nie opowiadałem jak dotąd nikomu. Mam nadzieję, że pomoże mi to znów spać spokojnie.

Wszystko zaczęło się pewnego mroźnego dnia. Wiodłem wówczas wygodne życie piątoklasisty. Pamiętam, że tamtego roku zima była wyjątkowo sroga. Śnieg nie przestawał padać, a temperatura spadała poniżej piętnastu stopni poniżej zera. Nigdy nie zapomnę, jak cieszyliśmy się w ostatni dzień przed feriami zimowymi, oraz jak ciężko było wrócić do szkoły, po dwóch tygodniach całkowitej laby.

Właśnie pierwszego dnia po feriach po raz pierwszy raz ją zobaczyłem. Na imię miała Wanda. Nasza nowa „koleżanka” wyraźnie wyróżniała się na tle klasy. Była wyższa od innych dziewczynek. W zasadzie nawet chłopcy nie dorównywali jej wzrostem. Cechowała się również ogromna tuszą. Nogi i ręce Wandy, wyglądały, jakby ktoś wtłoczył do nich powietrze. Brzuch miała tak wielki, że koledzy na jej widok nie raz wołali:

– Proszę pani! Wanda próbuje ukraść piłkę lekarską! Schowała ją pod koszulką!

Tłuste, rude włosy, kwadratowe okulary, oraz wielki, czarny pieprzyk na nosie, również były częstym powodem do żartów z jedenastolatki. Jednak jej wygląd nie stanowił jedynej przyczyny, prześladowań ze strony rówieśników. Mianowicie, Wanda zachowywała się dość dziwnie. Nasza wychowawczyni często nam powtarzała, że nie wolno śmiać się z nowej koleżanki. Twierdziła, że Wanda jest lekko opóźniona, a ponadto ma bardzo chorą, młodszą siostrę.

Przechodząc do konkretów, chcę opowiedzieć o pewnym zdarzeniu, które jak już wcześniej wspomniałem, miało miejsce w pewien bardzo mroźny dzień. To właśnie tamtego dnia Wanda powiedziała coś, co wszyscy – łącznie ze mną, uznali za głupi żart. Jedenastolatka niejednokrotnie odpowiadała dość dziwnie na pytania. Raz zapytana przez nauczycielkę, czy lubi zimę, odpowiedziała, że bardzo. Polonistka spytała się wówczas, czy uprawia jakieś sporty zimowe. Wanda odrzekła, że nie. Na to nauczycielka ponownie zapytała

– Więc, dlaczego tak lubisz zimę?

– Bo śnieg przypomina mi kolor kości – odparła Wanda, swym donośnym, niskim głosem.

W klasie zwykle zapadała cisza, po wypowiedziach dziewczyny. Wszyscy siedzieli osłupiali, jakby nie wierząc w to, co usłyszeli. Inaczej było tego mroźnego dnia. Dzień wcześniej odbywało się zebranie dla rodziców. Podczas lekcji wychowawczej nasza wychowawczyni zapytała Wandę, dlaczego na zebraniu nie zjawili się rodzice dziewczynki. Wanda zachowując kamienną twarz odparła

– Bo zjadłam ich.

Cała klasa ryknęła śmiechem. Kolega, siedzący obok mnie jadł akurat kanapkę. Pamiętam, jak po słowach Wandy kawałek przeżutej kanapki wystrzelił z jego ust i wpadł prosto do plecaka koleżanki, zajmującej ławkę przed nami. Ja również dusiłem się wówczas ze śmiechu, jednak gdybym wiedział, co zobaczę jakiś czas później, za pewne nie byłoby mi tak wesoło.

Tego samego dnia kończyliśmy lekcje wyjątkowo późno. Nie wiem, która dokładnie była godzina, ale na dworze panował już mrok. Wyszedłem ze szkoły wraz z dwoma najlepszymi kolegami, z którymi codziennie wracaliśmy do domu. Latem jeździliśmy do szkoły rowerami, jednak obecnie panowała zima, więc musieliśmy chodzić pieszo. Szliśmy powoli chodnikiem w dół wioski, gadając o różnych pierdołach. Oliwer chwalił się nową grą, którą otrzymał na gwiazdkę, a Mikołaj opowiadał, jak to pokonał ostatnio jakiegoś potwora w swojej grze. Nie odzywałem się zbyt wiele, gdyż temat gier komputerowych to dla mnie czarna magia.

W pewnym momencie spostrzegliśmy postać, idącą jakieś trzydzieści metrów przed nami. Od razu zorientowaliśmy się, że to Wanda. Poruszała się swoim charakterystycznym krokiem, kiwając się z boku na bok. Nagle Oliwer wpadł na pewien pomysł

– Ej, chłopaki. Może pójdziemy za nią i zobaczymy, gdzie mieszka.

– Zwariowałeś? – spytałem. Chcesz ją śledzić?

– No dokładnie – odpowiedział z entuzjazmem Oliwer. – Zobaczymy gdzie mieszka i będziemy mogli ją nastraszyć.

– Jak chcesz ją nastraszyć? – spytał Mikołaj.

– No nie wiem. Możemy na przykład zapukać jej do okna, albo…

– Ale ty jesteś głupi – odparłem.

– Sam jesteś głupi! Jak się boisz to idź do domu. Pójdziemy z Mikołajem sami.

Coś mi mówiło, że to może się źle skończyć, ale nie chciałem, żeby najlepsi kumple mieli mnie za tchórza.

– No dobra – powiedziałem. – Idę z wami.

Śledząc Wandę, weszliśmy na ulicę Jasną. Staraliśmy się trzymać dystans przynajmniej pięćdziesięciu metrów – tak, aby nas nie rozpoznała. Śnieg akurat przestał sypać, a zza chmur wyszedł księżyc. Pełnia sprawiała, że w okolicy było bardzo jasno. Zastanawiałem się, jak długo tak jeszcze pójdziemy. Minęliśmy kilka domów, weszliśmy na małą górkę i dalej były już tylko pola. Pamiętam, że poczułem się wtedy dość dziwnie. Niepokój zaczął przeradzać się w strach.

– Chłopki, może powinniśmy wracać – powiedziałem.

– No co ty! Zwariowałeś! – krzyknął Oliwer. – Dopiero co zaczyna robić się ciekawie, a ty chcesz wracać do domu? Do mamusi?

Nic na to nie odpowiedziałem. Szliśmy dalej, polną drogą, co jakiś czas zwalniając – byle, by nie zbliżyć się zbytnio do Wandy. Widziałem, że Mikołaj również był wystraszony. On tak samo jak ja nie potrafił przeciwstawić się Oliwerowi. Chciał pokazać, że jest tak samo odważny, jak on.

Doszliśmy w końcu do skraju lasu. Wanda zboczyła wówczas drogi, kierując się w stronę małego, drewnianego domku, stojącego na polanie pod lasem.

– Poczekajcie, aż wejdzie do domu – instruował Oliwer.

– Nie zbliżajmy się lepiej do tego domu – powiedziałem. – Jak zobaczy nas jej tata…

– Ty idioto! – przerwał Oliwer. – Nie słyszałeś, jak ta kretynka mówiła, że zjadła swoich rodziców. – Mikołaj zachichotał.

Gdy Wanda weszła do domu, my podeszliśmy nieco bliżej. Stanęliśmy jakieś dziesięć metrów od okna, w którym zapaliło się światło. Chowaliśmy się za zieloną tują, tak aby pozostać niezauważonymi.

– Ona chyba rzeczywiście jest sama w domu – stwierdził Mikołaj.

W oknie nie było firanki, przez co dość dokładnie wiedzieliśmy wszystko, co działo się po drugiej stronie szyby. Pomieszczenie przypominało kuchnię. Wanda najpierw zrobiła dwie herbaty, następnie wyciągnęła z lodówki wielki garnek i postawiła go na kuchence. Kiedy tak krzątała się po kuchni, zauważyliśmy wózek inwalidzki, stojący w kącie obok lodówki.

– Co to jest? – spytał z obrzydzeniem Mikołaj, wskazując palcem na coś, co siedziało na wózku i kształtem przypominało człowieka.

– To chyba jakiś manekin – odparłem.

Czułem, jak krople potu spływają mi po czole. Wanda postawiła na stole dwa głębokie talerze, a następnie wlała do nich jakąś gęstą zupę, prosto z wielkiego garnka.

– Chłopaki. Chodźmy już do domu – zaproponował drżącym głosem Mikołaj.

– Poczekajmy – odparłem niemal równocześnie z Oliwerem.

To nie tak, że chciałem podglądać naszą nową koleżankę. Coś mi się po prostu nie podobało w tym wszystkim. Dlaczego przygotowała posiłek w dwóch talerzach, skoro najwyraźniej była sama w domu? No i jeszcze manekin na wózku inwalidzkim.

Sporym szokiem było dla nas, widzieć, jak Wanda pcha wózek z kukłą przez całą kuchnię, a następnie ustawia go przed napełnionym zupą talerzem.

– Ona chyba jest jakąś psychopatką – powiedział Oliwer, szeroko otwierając oczy.

Byliśmy naprawdę bardzo zaskoczeni, jednak to co ujrzeliśmy chwilę później, zamurowało nas dokumentnie. Z początku myślałem, że mam jakieś przywidzenie, jednak pytanie Mikołaja bardzo szybko przekonało mnie, że to, co widzą moje oczy, jest prawdą.

– Chłopaki, widzicie to samo, co ja?

Biała kukła ruszała głową – zupełnie jak opętana lalka z jakiego horroru, a ponadto chwyciła do trzęsących się rąk łyżkę i zaczęła jeść zupę.

– Kurwa, to żyje! Ten manekin żyje – powiedział Mikołaj, drżącym głosem.

Pamiętam, że byłem tak przerażony, że nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Oliwer przyglądał się chwilę całej tej scenie, a po chwili odparł

– Ale wy jesteście głupi. Przecież to nie jest żaden manekin, tylko żywy człowiek.

– Ale jak to? – spytałem, widząc bezwłosą, bladą jak trup postać, z powykręcanymi kończynami (przypominającymi bardziej kości niż kończyny), oraz małymi oczami, w których nie dostrzegałem życia. W tych oczach było coś przerażającego…

– Nie pamiętacie, co mówiła nasza wychowawczyni – kontynuował Oliwer. – Powiedziała, że siostra Wandy jest ciężko chora.

– Czyli to jest jej siostra? – spytał Mikołaj. – Ale co to za choroba.

– To musi być rak. – powiedział Oliwer. – Moja babcia też go miała. Bardzo podobnie wyglądała przed śmiercią.

W pewnym momencie wychyliłem głowę zza drzewa, by dokładniej przyjrzeć się postaci na wózku. Nagle postać ta podniosła głowę i nasze oczy się spotkały. Patrzyła na mnie przenikliwym, okropnym wzrokiem. Zesztywniałem, kiedy podniosła trzęsącą się rękę i wskazała na mnie palcem, ruszając przy tym ustami. Wówczas Wanda wstała z krzesła i zaczęła zbliżać się w stronę okna.

– Chłopaki, spadamy stąd! – krzyknął Oliwer, po czym całą trójką uciekliśmy do domów.

Mniej więcej na początku mojej opowieści wspomniałem, że chcę opowiedzieć o czymś przerażającym, co niestety dane mi było zobaczyć. Tak się składa, że wcale nie chodziło mi o ujrzenie pierwszy raz w życiu osoby chorej na raka. Miałem na myśli coś, co wydarzyło się siedem dni później.

Postanowiliśmy wraz z Oliwerem i Mikołajem, że dokładnie tydzień później, znów wrócimy pod dom Wandy. Tylko w ten dzień kończyliśmy lekcje na tyle późno, by móc udać się tam w zupełnej ciemności. To nie tak, że chcieliśmy kogoś podglądać. Po prostu podniecało nas robienie czegoś przerażającego, a uwierz mi, wtedy obok jej domu, naprawdę mieliśmy pietra. Całe szczęście, że nas wtedy nie rozpoznała, bo moglibyśmy mieć kłopoty.

Tego dnia, kiedy ponownie mieliśmy się udać pod dom Wandy, pierwszy raz zawiodłem się na moich przyjaciołach. Cały cholerny tydzień czekałem na ten dzień, a tu nagle Oliwer mówi mi, że nie da rady pójść dziś z nami, bo ma dodatkowy angielski, a Mikołaj stwierdził, że boli go ząb i także wraca dziś prosto do domu.

Pewnie pomyślisz, że ja również udałem się po lekcjach do domu – jednak nic bardziej mylnego. W lekkiej zadymce śnieżnej, kroczyłem powoli polną drogą, do ujrzenia czegoś, co chyba do końca życia będzie nawiedzało mnie w najgorszych koszmarach. Bałem się, ale ciekawość brała nad strachem górę. Zastanawiałem się nad tym, co powiedziała Wanda przed tygodniem: Zjadłam ich. Wiedziałem, że to nie mogła być prawda, jednak miałem jakieś dziwne przeczucia. Wtedy tydzień temu, nie zauważyliśmy żadnego z rodziców jedenastolatki. Hmmm, pewnie byli w pracy, chociaż…

Byłem jeszcze dobre sto metrów od małego drewnianego domku, jednak już wtedy dostrzegłem, że w tym samym oknie co ostatnio, pali się światło. Wieczór był o wiele ciemniejszy niż przed tygodniem. Ostrożnie zbliżyłem się do drzewa i przykucnąłem – tak, aby tym razem nikt mnie nie przyuważył.

Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to wózek inwalidzki – stał pusty w rogu kuchni. Na ten widok przeszył mnie lodowaty dreszcz. Następnie zauważyłem Wandę, która robiła coś przy zlewozmywaku. Tego dnia dziewczyny nie było w szkole. Przyznam, że stałem tak dłuższą chwilę i już miałem udać się do domu, gdy nagle Wanda wyciągnęła z kredensu wielki, płytki talerz. Kiedy położyła na stole jedną parę sztućców, zrozumiałem, że zamierza zjeść kolację sama. Zastanowiło mnie, gdzie jej chora siostra. Pomyślałem o najgorszym, lecz po chwili skupiłem się na czymś zupełnie innym. Na kuchence stał wielki gar, do którego zbliżyła się teraz Wanda. Widziałem jak się oblizała – przypomniał mi się mój pies Reks, który oblizywał się identycznie, widząc miskę pełną jedzenia. Wanda chwyciła do rąk wielki, płytki talerz, po czym podeszła do gara. Następnie wyciągnęła z szuflady ogromny cedzak i przy jego pomocy wyciągnęła z gara dużą, białą kulę, kształtem przypinającą dynię, po czym położyła ją na talerzu. Cóż to jest, do licha – pomyślałem, widząc jak Wanda niesie talerz z tym czymś w stronę stołu. Kiedy już postawiła talerz na stole i usiadła na krześle, poczułem jak krew odpływa mi z mózgu. Na moment zakręciło mi się w głowie, a ręce zaczęły mi drżeć bardziej, niż u osoby z zaawansowanym Parkinsonem. Zorientowałem się bowiem, że ta biała „kula”, przypomina tak naprawdę ludzką głowę. Nie posiadała włosów, czy brwi, ale dostrzegłem parę oczodołów, oraz usta, rozwarte w przedziwnym grymasie. Zarówno nos, jak i uszy były niekompletne, a na lewym policzku widniała dziura, odsłaniając kawałek szczęki – to niesamowite, jak wiele szczegółów dostrzec może człowiek, pod wpływem tak wielkiego szoku. Zatkałem sobie usta, próbując jakoś zdusić krzyk. Te wielkie dziury po oczach patrzyły się na mnie – zupełnie jak oczy tej postaci na wózku przed tygodniem. Wanda ponownie się oblizała, po czym zatopiła nóż w głowie i wykonała pionowe cięcie – z góry na dół. Ostatnie co zobaczyłem, to rozchodzącą się skórę i wyłaniająca się spod niej trupią czaszkę.

Kiedy zataczając się wracałem do domu, co chwilę przystawałem i wymiotowałem. Nie byłem w stanie opowiedzieć rodzicom tego, co zobaczyłem. Późnym wieczorem dostałem gorączki i chorowałem następnych kilkanaście dni. Mijał dzień za dniem, a ja próbowałem jakoś wytłumaczyć sobie to co zobaczyłem. Gdy na dobre wyzdrowiałem, nie chciałem wracać do szkoły. Mama krzyczała, że zaprowadzi mnie do psychologa, więc w końcu wróciłem do szkoły. Od czasu mojego powrotu Wanda ani razu nie pojawiła się na lekcjach. Wychowawczyni pytała, czy nie mamy z nią jakiegoś kontaktu, bo jak nie pojawi się w szkole do końca tygodnia, będzie musiała skontaktować się jakoś z jej rodzicami.

Tego samego tygodnia, a dokładnie w piątek, w naszej małej wiosce wybuchł pożar. To właśnie mały, drewniany dom, na końcu ulicy Jasnej stanął w płomieniach. Podobno nim na miejscu zjawiły się straże, budynek zdążył zamienić się w kupę popiołu. Ludzie twierdzili później, że to było podpalenie. Podobno na miejscu pożaru zabezpieczono ludzkie szczątki, jednak nigdy nie ustalono, do kogo należały. Zarówno Wandę, jak i jej rodziców i siostrę uznano za ofiary, tego tragicznego pożaru. Pamiętam, że po wsi chodziły różne plotki – niektóre sprawiały, że włos jeżył się na głowie. Pewien starzec, mieszkający na ulicy Jasnej, opowiedział kiedyś mojej babci, że chwilę przed pożarem widział jakąś otyłą postać w kapturze, zmierzającą chwiejnym krokiem w stronę lasku, trzymającą w ręce kanister. Kto inny stwierdził niegdyś, że widział kilka tygodni po pożarze rudowłosą, grubą dziewczynę – bardzo podobną do Wandy, błąkającą się po lesie, nieopodal szlaku, prowadzącego do pobliskiego schroniska.

Nie wiem co mam sądzić o tych opowieściach – myślę, że większość z nich to wydumane bzdury. Wiem natomiast, co widziałem tamtego wieczoru i żałuję, że w ogóle udałem się w to przeklęte miejsce. Niejednokrotnie próbowałem to sobie jakoś wytłumaczyć, lecz nie znalazłem żadnego racjonalnego wyjaśnienia. Czy Wanda zginęła w pożarze? Mam nadzieję, że tak. Kim była i czy zrobiła coś potwornego? Pewnie nigdy nie poznam prawdy, a ta koszmarna tajemnica na zawsze pogrzebana została w kupce popiołu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • oldakowski2013 26.10.2018
    Po kolei.
    ... na samym przedzie - przodzie..
    ... nasza koleżanka wyraźnie wyróżniała się na tle klasy - ... nasza koleżanka wyraźnie wyróżniała się od innych uczniów mojej klasy.
    .... nie raz... - ...nieraz, w tym przypadku.
    ...za pewne... - zapewne...
    Zaciekawiło mnie to opowiadanie i powiem ci szczerze, że nie wiem dlaczego, jakieś takie młodzieżowe, napisane prostym językiem. Ma pewne błędy stylistyczne, ale nie wpłynęły znacząco na moje czytanie, ale te błędy...trzeba poprawić Nie wystawiam oceny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania