Warkoczyki losu
Odkręcam kran i przez dłuższą chwilę wsłuchuję się w cichą pieśń wody. Ciepła, taka jaką lubię… a może raczej lubiłam. Razem z tą myślą czuję narastającą we mnie wolność. Od zawsze coś mnie ograniczało, nikt mnie nie dostrzegał, a teraz… Ach już widziałam oczami wyobraźni jak wszyscy ci ludzie, wcześniej obojętni i oschli obwiniają się za to co mnie spotka. Niemal śledziłam oczami naładowane winą czarno-białe nagłówki „Niespodziewane samobójstwo osiemnastoletniej Cellie” „Śmierć wybitnej studentki drugiego roku medycyny”. Aż szkoda, że tego nie zobaczę. Patrzę w bok na swoje blade, niczym nie wyróżniające się oblicze. Widzę jak powoli znika za zasłoną pary. W końcu… moja ostatnia kąpiel jest gotowa. Ściągam z siebie czarne ubrania i zanurzam się, powoli. Dokładnie tak jak lubię, a może lubiłam… teraz to i tak nie ma żadnego znaczenia. Chowam się pod bezpiecznym płaszczem wody i słyszę jak na kościelnej wieży wybija godzina 22. Uspokajam oddech i przywołuje wszystkie cierpienia, które mnie spotkały, całą nienawiść i tę jedyną chęć bycia przez kogoś docenioną czy zauważoną. O tak… chociaż zginę godnie. Sięgam do małego stoliczka i podnoszę przygotowaną wcześniej suszarkę. Wiem… żyletka może lepiej by brzmiała, ale niedawno mi się skończyły więc… cóż… do dzieła. Podłączam i trzymam ją nad powierzchnią wody … nie waham się. Puszczam.
Mike właśnie otwierał swoje małe mieszkanko gdy z górnego piętra dobiegł go kobiecy krzyk- Jasna cholera! Szlag by to wszystko!- Z akompaniamentem tłuczonego szkła i przewracanych mebli. Szybko przypasował sfrustrowany głos do mieszkającej wyżej sąsiadki. Była to dziwna dziewczyna mniej więcej w wieku 20 lat. Mike często mijał ją na klatce schodowej i za każdym razem intrygował go jej nieobecny głos. Na wszystko odpowiadała z lekkim opóźnieniem. Zapewne gdyby dziesięć lat temu nie stracił wzroku dostrzegłby również jej uwieszony w przestrzeni wzrok i zamyślony wyraz twarzy.
Przez krótką chwilę szarpał się ze starym zamkiem po czym wkroczył do swojego wiecznie ciemnego królestwa. Jak na dom niewidomego przystało wszystko tutaj utrzymane było w nienagannym porządku. Każdy przedmiot z wiadomej przyczyny posiadał swoje stałe, niezmienne miejsce. Zdążył jedynie podejść do małej i łatwej w zlokalizowaniu brzęczącej lodówki, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Przepraszam? Jest tu ktoś? Przyszłam odwiedzić przyjaciela, ale po ciemku nie mogę trafić do jego mieszkania.
Mike nie ukrywał zdziwienia z odwiedzin. Brooklyn krył w sobie zapomniane korytarze, które obowiązywała niepisana zasada braku odwiedzin. Mieszkali w nich ludzie którzy A) chcieli aby świat o nich zapomniał, B) sami pragnęli o nim zapomnieć.
Uchylił drzwi tak że blokował je jedynie łańcuch.
- Jak to po ciemku?- spytał
- Nie widzi pan? Chyba wywaliło korki, albo coś. W całej budynku panują kompletne ciemności.
W tym momencie na wyższym piętrze przeszła kolejna fala ataków na przedmioty martwe.
- Co się tutaj do cholery dzieje? -spytała dziewczyna nie kryjąc irytacji
- Sąsiadka miała najwidoczniej gorszy dzień i właśnie dotarła do kuchni. – Kogo chciała pani odwiedzić?
- Przyszłam do Tomiego. Mówił że znajdę go w mieszkaniu o numerze 46.
- Była pani blisko, znam Tomiego Smitha, ma pokój dokładnie pod moim.
- Wybacz, mam słabą orientacje w terenie gdzie jest klatka?
Mike westchnął i ostatecznie zrezygnował z bezpiecznego schronienia jakie dawał mu przymocowany do drzwi łańcuch. Bez problemu doprowadził nieznajomą pod drzwi Tomiego Smitha.
- Tu już raczej powinna pani trafić.
-Naprawdę?
- Tak właściwie to właśnie patrzy pani na jego drzwi.
Kobieta zaśmiała się szczerze i serdecznie.
- Słabo widzę w ciemnościach, ale pan za to ma wzrok nietoperza. Nawet się pan nie potknął.
- Tak właściwie to ja nie….potykam się na korytarzach.
- Naprawdę?
-To dar.
Niemal kopniakiem otwieram zardzewiałe drzwiczki od pocztowej skrzynki. Jestem zła, załamana, a może i nawet wściekła. Już wczoraj wieczorem dotarła do mnie oczywista prawda. Jestem żałosnym człowiekiem, który nie potrafi nawet odebrać sobie życia. Z wnętrza skrytki wyjmuję kolejną szarą kopertę. Nakaz eksmisji. Jasna cholera- rzucam pod nosem.
- Kolejny nakaz?
Odwracam się i widzę jak niewidomy sąsiad wyjmuje z własnej skrzynki identyczny list. Ma blade oblicze kontrastujące z czarnymi, okrągłymi okularami i ciemną czupryną. Pod pachą trzyma swoja biało-czerwoną laskę, a długimi palcami śledzi zapisany alfabetem brajla napis na kopercie.
- Wczoraj odłączyli nam prąd.- Odpowiadam po krótkiej przerwie.- Nie mogłam nawet wysuszyć włosów.
-To tak bardzo panią zdenerwowało?
Dupek
-Zdenerwowało?
Odwraca się do mnie z uśmiechem.
- Tak, brak prądu. Zapewne każdego z mokrą głową by to zdenerwowało. Po ciemku pewnie nieźle się pani poobijała.
Uśmiech - rozpoznaje sarkazm.
- Odrobinę… przepraszam śpieszę się… na zajęcia.
- Co studiujesz?
- Genetykę.
Widzę jak jego czoło delikatnie marszczy się pod czarnymi okularami.
- Czyżby miał pan z tym jakiś problem?
- Nie po prostu pani głos pasował mi do kogoś bardziej… cóż… artystycznego.
- Mam głos artystki?- pytam z lekkim rozbawieniem.
- Po prostu często się pani zawiesza.
Uśmiecha się
Dupek
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania