Wartmin Tajemnice Corvasji Rozdział czwarty "Cesarski Dąb"

Rozdział czwarty

Cesarski dąb

 

Kolejne dni edukacji w akademii mijały. Wiadomość o bójce pod koniec pierwszego dnia rozniosła się po całej szkole. Thomas był chyba pierwszym uczniem, który tak szybko zdobył tak wielką reputację. Część osób patrzyła na niego z podziwem i wdzięcznością za stanięcie w obronie swoich przyjaciół a część patrzyła na niego ze strachem i złością z dwóch powodów. Po pierwsze ludzie bali się tego, że im też połamie nosy oraz nie znosili go ze względu na jego ojca. Nathaniel Valentin, ojciec Thomasa od zawsze miał łatkę najbardziej znienawidzonego arystokraty ze względu na jego poglądy polityczne dotyczące równości wszystkich ras. Z powodu ekstremalnych poglądów innych arystokratów miał naprawdę kiepską reputację. Pomimo tego miał to wszystko gdzieś, ponieważ był uznawany za drugiego najsilniejszego maga na kontynencie oraz miał największą fortunę ze wszystkich arystokratów zdobytą poprzez masową produkcje i sprzedaż broni królestwu.

Thomas, Marcus i Elise musieli jednak ponieść konsekwencje za bójkę więc przez pierwszy tydzień zostali oddelegowani do pomocy Profesorowi Malbonowi w sprzątaniu klas po zajęciach NOD a bałaganu po ciągłych ćwiczeniach walki było dużo. Na szczęście nie doszło do kolejnej bójki podczas kary a sam Marcus unikał Thomasa jak ognia, choć gdy tylko trafiała się okazja na zaczepki on i jego siostra bez zastanowienia korzystali z oferty. Zresztą nie tylko oni. Po eskalowaniu konfliktu wiele najmłodszych klas podzieliło się na trzy strony. Jedna to strona popierająca grupę Termisa, druga popierała grupę Marcusa i Elise a trzecia stała na neutralnym gruncie.

Cała grupa już sobie znalazła swoje ulubione przedmioty choć dopiero kończył się pierwszy tydzień. Rose naprawdę polubiła lekcje zaklinania a jeszcze więcej chęci do nauki dodawał jej profesor Lepos, który wielokrotnie powtarzał, że uczenie jej to honor. Same lekcje zaklinania nie były jednak takie miłe, ponieważ Profesor bardzo lubi kupować dziwne rzeczy na przykład metalowy ptak wykrywający demony. Problem jest taki, że nie ma demonów w tym świecie przez co ptak wrzeszczy bez powodu. Ivy oczywiście pokochała botanikę i szybko zapamiętała co najmniej połowę roślin występujących w królestwie i ich funkcje. Profesor Herban wręcz uwielbiała ją i jej zapał. Lucy miała dar do alchemii, jak to mówił profesor Dżabir. Nikt nie był zdziwiony, ponieważ jej matka ma spore doświadczenie z alchemią i nie raz opowiadała o niej swojej córce. Drake polubił bestiologię pomimo, że wielu uczniów nie za bardzo lubiło ten przedmiot przez często irytujące stworzenia z jakimi musieli się użerać. Drake wielokrotnie mówił, że zabiłby za dostanie dziedziny magii bestii, która pozwala na zamienianie się w zwierzęta i rozmawianie z nimi. Termis i Thomas naprawdę mieli talent do lekcji NOD. Thomas bez dwóch zdań był najlepszy z tej sztuki magii, ale Termis i Rose też mieli spory talent. Szkoda, że nienawiść Malbona do ojca Termisa naprawdę dawała o sobie znać na lekcjach. Ze wszystkich uczniów, dla których był surowy to Termis obrywał najbardziej. Najgorsze było to, że zaprzysiężeni wrogowie całej grupy, Marcus i Elise byli naprawdę dobrzy z magii na większości lekcji. No może poza NOD, bo w oczach Profesora Malbona tylko Thomas i Rose nie byli kompletnymi miernotami.

Na piątkowej lekcji NOD każdy miał przydzielone zadanie dopasowane do ich dziedziny magii. Zdecydowanie fajniejsze zadanie niż czytanie teorii, zapisywanie zasad i wyrywkowe pytania znikąd na normalnych lekcjach. Oczywiście Thomas, który miał wytworzyć topór o długości co najmniej jednego metra oraz Rose która musiała stworzyć świecącą kule na minutę poradzili sobie bez problemu i obecnie tylko stali i patrzyli na innych. Termis obecnie skupiał się tak jak tylko mógł na stworzeniu perfekcyjnej kuli lodu o wielkości piłki tenisowej.

— Za mało się skupiasz — szepnął do niego Thomas po kolejnej nieudanej próbie stworzenia kuli — Lucy idzie to znacznie lepiej. Już prawie wystrzeliła laser z oczu.

— O dzięki, bo twoje gadanie na pewno mi pomoże w skupieniu się — odpowiedział cicho i stworzył tym razem znacznie lepszą kulę — myślę, że ta mu się spodoba. Tak w ogóle to co powiedział twój ojciec jak usłyszał o bójce?

— Na początku wyglądał jakby miał mnie zaraz spalić żywcem, ale później ja i Ivy wytłumaczyliśmy mu jak wyglądała sytuacja. Powiedział, że nie mam kłopotów, ponieważ broniłem Ivy i dopóki łamie ludziom nosy w obronie innych to on nie widzi w tym nic złego. No, ale dodał, że jak zacznę bójki bez powodu to następny trening robię z opaską na oczach i tylko lewą ręką.

Termis spojrzał na profesora Malbona, który teraz podszedł do jakiegoś niebiesko-skórego ucznia.

— Midnatt, chyba pamiętasz treść zadania dla magii transformacji, tak? Zamiana łyżki, na widelec i widelca na nóż. To bardziej wygląda na narzędzie tortur. Do poprawy — podszedł tym razem, do Drake’a który miał zrobić tarcze z symbolu gwiazdy o średnicy pół metra. Dokładnie ją zmierzył po czym z jego ręki wyleciała biała chmura, obtoczyła się wokół gwiazdy i roztłukła ją jak szkło — 48 centymetrów. Nie wyszło ci to mierzenie. Chyba nie musze was jeszcze uczyć jak używać linijki, prawda?

— Jak ja go nienawidzę — wycedził przez zaciśnięte zęby tak mocno, że jeszcze trochę więcej siły i by mu pękły — Przysięgam, że po wszystkich lekcjach chodzi ulicami i zabija dzieci w ciemnych uliczkach.

— Spokojnie, był u mnie w domu parę razy i nigdy nie widziałem, żeby wychodził z moim ojcem na spacerek i wracał z workiem trupów na plecach — Thomas obracał topór w dłoni i dalej rozglądał się po klasie — Ivy bardzo dobrze idzie. Widocznie nasze ćwiczenia jej pomogły.

— Ty ją uczysz? Myślałem, że będzie na odwrót.

— Po poniedziałku poszliśmy na taki układ, że ona pomoże mi z teorią a ja jej z praktyką. Chyba działa, bo wcześniej najdłuższe pnącze jakie wyczarowała miało półtora metra a teraz wykonuje zadanie bez problemu.

— Tibers! — warknął Profesor Malbon i wyrwał mu kule z rąk dokładnie ją analizując jak pod lupą — Po pierwsze nie gadać. Po drugie, twoje zadanie polega na stworzeniu perfekcyjnej kuli. Już ziemniaki jakie zrobiłem w wieku pięciu lat miały mniej grudek — jego oczy błysnęły i biały ogień roztopił lodową kulę — Do poprawy.

— Dobrze proszę pana... łysy, szujowaty dziad — dodał po cichu jak profesor spalił pnącze Ivy ponieważ brakowało jej centymetra do pełnych trzech metrów.

Nareszcie koszmar znany jako lekcja NOD się skończył, ale tylko kilka osób ukończyło zadanie. Dodatkowo cała klasa dostała prezent w postaci dokładnego opisania działań wybranego czarnoksiężnika na co najmniej 300 słów. Jakby nie mieli wystarczająco dużo zabawy przy tygodniowym hodowaniu Pokrzyw Kolczastych na botanikę i referacie z Historii Magów. Thomas i tak miał gorzej, ponieważ musiał sprzątać klasę z popiołu niezaliczonych projektów spalonych przez Profesora Malbona a później jeszcze trenować z ojcem.

— Gardzę absolutnie każdym momentem spędzonym w jednym pokoju z tą żywą skamieliną — Termis wyżalił się Rose czekając na kolejną lekcje — Tom ostrzegał, że jest surowy i wredny, ale mnie nienawidzi ponad wszystko! Na poprzedniej lekcji jestem prawie pewny, że specjalnie dał mi wadliwą tarcze i odleciałem na trzy metry po tej błyskawicy od Lucy.

— Po pierwsze, uspokój się troszkę, bo zamrozisz kanapę. Znowu. Po drugie, nie jest aż taki zły.

— Oczywiście, że nie jest wredny dla osoby z rodziny królewskiej, która już od roku może używać magii — odrzekł zezłoszczonym tonem i szybko się uspokoił, bo już czuł jak siedzenie pod nim robi się zimniejsze — Nie sądziłem, że coś może mi tak zrujnować ulubiony przedmiot — rozejrzał się i zobaczył, że brakuje paru osób — A tak w ogóle, gdzie są wszyscy?

— Ivy pewnie czeka na Thomasa przed salą NOD a Drake’a zawołała dyrektora z jakąś sprawą a Lucy poszła z nim. Albo znowu próbuje ukraść sedes z damskiej toalety.

— Albo znowu przykleili kanapę do sufitu. Zresztą jak oni to zrobili poprzednim razem?

Wtedy do Termisa i Rose podeszły dwie osoby. Jedną z nich była dziewczyna z długimi białymi włosami, zielonymi oczami, czarnymi, ostrymi paznokciami oraz co najbardziej przykuwało uwagę, dużymi, brązowymi, ptasimi skrzydłami. Drugą osobą był wyższy chłopak o niebieskiej skórze, na której miał namalowane czarne symbole z włosami tego samego koloru oraz żółtymi oczami.

— Cześć! — przywitała się dziewczyna ze skrzydłami — Czy wy jesteście Rose i Termis?

— Tak to my — odpowiedział

Oczy dwójki nieznajomych nagle się rozjaśniły i dziewczyna znowu przemówiła.

— Dobrze, że nie pomyliłam imion — powiedziała wypuszczając powietrze z ulgą — Zbyt często mi się to zdarza. Jestem Diana Bielin.

— A ja Aleksy Midnatt — dodał niebieskoskóry chłopiec.

— Słyszeliśmy o waszej bójce z tymi Hassenami — ostatnie słowo powiedziała z takim jadem jakby nienawidziła ich już od urodzenia. Zwróciła się do Rose — Widziałam wtedy jakiego kosza im dałaś. Jak wychodzili ze szkoły mieli miny jakby ktoś ich uderzył prosto w twarz... no w sumie to jednego ktoś uderzył.

— Rzadko tak się zachowuje, ale tym razem z chęcią spławiłam takich ludzi — odpowiedziała radośnie — Ale to i tak nic w porównaniu z tym co zrobił Tom.

— Oj tak, widziałem ten cios — powiedział śmiejąc się — Prawie odleciał pod sufit. Przy okazji co się stało z tym Thomasem?

— W sumie to nic złego — odrzekł Termis — Musi pomagać sprzątać Malbonowi po zajęciach naszej klasy. Hassenowie tak samo. Mówił, że takie towarzystwo to i tak najgorsza część kary.

— No to musimy mu pogratulować tak ładnego ciosu później — Aleksy powiedział do Diany i ponownie zwrócił się do Termisa — Często miałeś do czynienia z Hassenami i innymi arystokratami takiego typu? Bo jeśli dobrze pamiętam to Hektor Tibers jest twoim ojcem.

— W sumie to znałem Hassenów tylko z nazwiska. No i tak, to jest mój ojciec. Nasze rodziny od lat są skłócone i chcieli przekonać Rose, że nie jestem tyle warty, żeby się z nią zadawać. Ale skoro o takich ludziach mowa to są jeszcze dziadkowie Drake’a. Znacie go?

— To jest ten z czarnymi włosami i znamieniem na szyi? — zapytała jednocześnie się śmiejąc a Rose i Termis kiwnęli głowami — Znam go. Raz dwóch uczniów nazwało mnie “ptasim monstrum” więc rzucił im coś dziwnego na buty i przykleiło ich do podłogi.

— Ptasim monstrum? Przecież to są, super skrzydła — powiedziała Rose wpatrując się w skrzydła Diany jak dziecko patrzące na wystawę nowych zabawek.

— O, dzięki. Miło wreszcie dostać na ich temat komplement.

— Ej, a ja to co? — powiedział urażony Aleksy

— Ciebie znam od lat więc się nie liczysz — zwróciła się do Rose — no więc jak mówiłam dziękuje za komplement. My Avisowie uznajemy nasze skrzydła za znak rozpoznawczy. Pewnie nie widzieliście ludzi z mojej rasy zbyt często, ponieważ żyjemy w dolinach i lasach; zazwyczaj trzymając się z daleka od ludzi. No cóż... raczej wiesz jak zazwyczaj reagują na takich jak ja.

— Podobnie mam ja i moja rasa — odezwał się Aleksy — My Sipelisowie żyjemy w Lodowych Szczytach na północy i rzadko z nich wychodzimy. No może poza załatwianiem jakiś spraw z arystokracją.

— Ale teraz możemy być tutaj — dodała Diana — Moi rodzice mało co nie padli z wrażenia jak opowiedziałam im o tym miejscu. W życiu nie widzieli tyle magii.

— U mnie podobnie, bo w naszym mieście jest tylko paru magów a reszta magii w Lodowych Szczytach to czarnoksiężnicy — aż się zatrząsnął ze strachu jak to powiedział.

— Czarnoksiężnicy? — zapytała Rose a Aleksy i Termis zrobili zdumione miny — No co?

— Jesteś księżniczką! — powiedział głośno Termis wymachując rękami w niedowierzaniu — Jakim cudem nie wiesz o czarnoksiężnikach na północy?

— Ja sam chciałbym o nich nie wiedzieć — westchnął Aleksy — Żyją w fortecach Lodowych Szczytów, gdzie uprawiają Zakazaną Magię. Technicznie to nie są czarnoksiężnicy, bo nie mają magii z urodzenia się tylko używają nielegalnych, magicznych kryształów. Dzięki temu mają po kilka, nawet kilkanaście dziedzin magii na raz. Dzięki bogu, że nie mogą stać się w nich mistrzami. W skrócie strasznie złe typy. Terroryzują wioski Sipelisów i kradną co mogą.

— A tak przy okazji jaką dziedzinę magii macie? — zapytała Rose

— Ja mam magie cienia a on magie transformacji. Szkoda, że jest w tym beznadziejny — powiedziała kącikiem ust a Aleksy zrobił zszokowaną minę.

— Odezwała się mistrzyni magii.

Diana pewna siebie pstryknęła palcami i nagle jej ciało zamieniło się w czarno-zielony cień na podłodze. Przemieściła się po niej, przeszła na ścianę i ponownie wyskoczyła z cienia obok Termisa i Rose.

— Super to było — powiedziała Rose, której to widocznie zaimponowało — I na czym polega ta magia cienia? Profesor Malbon nie słyszał, że zadaje to pytanie prawda? — dodała rozglądając się nerwowo.

— Już tłumacze — powiedziała śmiejąc się — Magia cienia pozwala nam zmienić się w cień i poruszać się po ścianach tak jak prawdziwe cenie. Jak się podszkolisz to możesz się praktycznie teleportować na krótkie dystanse. Poza tym możemy wytworzyć tak zwaną Esencje Cienia, czyli zmiennokształtną masę prosto z naszego ciała. Profesjonalni Magowie mogą się nią całą pokryć albo tworzyć z niej mini klony.

Aleksy spojrzał na zegarek i szturchnął Dianę.

— Za parę minut koniec przerwy. No cóż miło było was poznać, ale ja muszę iść. Chodź Diana, porozmawiamy z Thomasem później.

— Dokładnie, a jak go spotkacie to powiedzcie mu, żeby następnym razem złamał Marcusowi rękę!

— Są całkiem fajni — powiedziała Rose patrząc jak Diana złapała Aleksego i odleciała z nim w głąb korytarza.

Tej przerwy nie zobaczyli reszty swoich przyjaciół, ale spotkali ich na ostatnich lekcjach bestiologii i alchemii. Ostatnie zajęcia tego dnia oraz tygodnia się skończyły. Drake mało co nie został podziobany przez wielkiego ptaka a Rose poparzyła się eliksirem. Pod koniec alchemii Ivy powiedziała, żeby wszyscy spotkali się z nią po szkole w jej domu, ponieważ musi im pokazać coś niesamowitego co znalazła w lesie, w którym przesiaduje prawie codziennie, kiedy nie ma jej z resztą grupy. Rose może mieć jednak mały problem z przekonaniem swojej mamy do uzyskania zezwolenia na uczestniczenie w wycieczkach do niebezpiecznych lasów. Oczywiście niebezpiecznych zdaniem Zarii.

Kiedy wszyscy wychodzili z klasy alchemii Termis poczuł coś na ramieniu. Instynktownie obrócił się i zobaczył Profesora Malbona trzymającego jego ramie.

— Czekaj Tibers! — powiedział ostro i wręczył mu do rąk list z pieczęcią Królestwa — Masz to wręczyć Hektorowi. A i nawet nie próbuj go otwierać. Zresztą i tak ci się nie uda, nałożyłem uroki zabezpieczające. Teraz możesz iść.

— Tobie też dał list? — zapytał Thomas pokazując mu ten sam list tylko zaadresowany do Nathaniela Valentina.

— Dyrektorka dała mi dla moich dziadków — dodał Drake pokazując im dwa listy. Jeden do Alory Starmin i drugi do Ronalda Starmina — Przez chwilę bałem się, że mnie wyrzuci. Widziałem też jak Hassenowie mieli dwa listy. Mam nadzieje, że to były dekrety wygnania ich rodziny na Lodowe Szczyty.

— No dobra — zaczął Termis — dajmy te listy naszym rodzinom i później chodźmy do Ivy zobaczyć to takiego znalazła.

Wszyscy się pożegnali i poszli w swoje strony. Termis użył teleportu i wrócił do swojego domu. Przeszedł przez wręcz bezsensownie długą drogę pokrytą pomarańczowymi roślinami i wszedł do domu. Tym razem zamiast pobiec do pokoju, poszedł do gabinetu swojego ojca, zapukał i wszedł.

Hektor siedział przy biurku pisząc coś i nucąc melodie pod nosem. Wokół niego była masa szaf pełna papierów, piór, tuszu i ksiąg. Pokój oświetlało tylko jedno małe okno po prawej stronie pomieszczenia.

— Tato, Profesor Malbon kazał mi dać ci ten list.

— Pewnie znowu jakieś zażalenia albo prośby do króla — powiedział znudzonym tonem, otworzył list i zaczął czytać. Kiedy skończył, wytrzeszczył oczy, odłożył list i wstał — Termis... jednak nie będę mógł do was dołączyć na zjeździe.

— Co? Dlaczego? — Zapytał kompletnie zdziwiony. Przecież zawsze chodził z nimi na każdy Corvaski Zjazd.

— Uwierz mi, dostałem właśnie niesamowicie ważne zadanie od króla akurat w czasie zjazdu. Ja też nie jestem z tego zadowolony, ale takie już obowiązki.

— No trudno. Przynajmniej na następnym zjeździe pójdziemy wszyscy. Prawda?

— To ci obiecuję.

— A i jeszcze jedna sprawa. Nie masz nic przeciwko jak wyjdę teraz spotkać się z resztą znajomych?

— Od razu po szkolę? No cóż... po prostu nie zgiń po drodze i mi to wystarczy. Powiem Laurze, ona pewnie też nie ma nic przeciwko. Oraz jak coś ja wychodzę. Przez ten list mam parę spraw do załatwienia u Nicolasa.

I wyszedł z gabinetu. Termis wtedy spojrzał na list, który Hektor zostawił na samym środku biurka widocznie będąc w szoku po tym co przeczytał. Przez chwilę zastanawiał się czy warto ryzykować, ale chyba ma prawo wiedzieć co takiego zmieniło wszystkie plany Hektora. Poza tym nie jest dzieckiem i na pewno zrozumie o co chodzi. Podszedł do listu, ale unikał dotyku na wypadek uroków zabezpieczających.

 

Hektorze

Mamy poważny problem. Wczoraj doszło do ataku na jedną z twierdz w którym przetrzymują Wiesz Co. Nie wiemy dokładnie kto to był, ale na pewno Nieumarli, Czarnoksiężnicy albo Mroczne Elfy. Najeźdźcą nie udało się zdobyć zawartości skarbca, ale sam fakt, że wiedzieli, gdzie TO się znajduję wystarczy mi do podjęcia kolejnych środków bezpieczeństwa. Na czas obecny Sam Wiesz Co znajduję się pod moim okiem, ale zostanie znowu przeniesione w sobotę następnego tygodnia. Spotkaj się ze mną natychmiast po przeczytaniu listu. Wtedy omówię resztę planu z tobą i innymi ludźmi biorącymi udział. Nikomu nie mów o tym co pisało w liście, dopóki się ze mną nie spotkasz.

 

-Nicolas Luxian

 

Termis był w lekkim szoku. Absolutnie nie rozumiał o co chodzi. Atak najeźdźców na twierdzę? Sam Wiesz Co? Przesyłka? Termis już wiedział, że w tej misji biorą udział największe rodziny arystokratów. Czyli oczywiście te które się nienawidzą. Na razie postanowił zostawić ten temat i pójść się spotkać z Ivy tak jak się umówili. W razie czego powie o tym swoim znajomym i może oni będą rozumieć coś więcej.

Wrócił do swojego pokoju i zostawił torbę ze swoimi rzeczami. Wyszedł z domu, pobiegł do teleportu i zniknął w niebieskim świetle.

 

Rose dopiero co weszła do zamku, ale tym razem w środku było znacznie więcej osób niż zazwyczaj. Tym razem dziesięć osób wchodziło po schodach, co najmniej dwadzieścia biegało po korytarzach a nawet kilka magów latało pod sufitem. Prześlizgnęła się pomiędzy ludźmi i weszła po schodach do swojego pokoju, żeby odłożyć swoje rzeczy i później poszukać swojej mamy.

Druga część zadania stanowiła co najmniej spory problem ze względu na tych wszystkich ludzi w pałacu. Nie pomagał fakt, że musi ją znaleźć w największym budynku w całym kraju. Tym razem nie chciało jej się biegać po wszystkich korytarzach i znowu ryzykować wywróceniem dwudziestu osób więc po prostu zapytała się kogoś, gdzie jest Zaria. Z tego co mówiła jakaś starsza kobieta, Zaria wchodziła do jej gabinetu z jakąś osobą w czarnym płaszczu.

Pobiegła tak szybko jak pozwalały na to jej moce i parę minut i zakrętów mogących skończyć się śmiercią później stała już przed złotymi drzwiami. Przysunęła ucho do dziurki od klucza, żeby usłyszeć czy jej matka jest w środku, ale coś ciekawego przykuło jej uwagę.

— Scarlett, ja tutaj zwariuję — powiedziała pierwsza osobą, w której Rose rozpoznała Zarię — Najpierw ten Corvaski Zjazd a teraz jeszcze atak na fortece i przeniesienie ksiąg. Bo nie mogli zaatakować za tydzień.

— Kto w ogóle zaatakował tą twierdze — zapytała Scarlett prawdopodobnie spacerując po pokoju ze względu na kroki — Na pewno nie czarnoksiężnicy. Miałam ich na oku.

— Mroczne elfy — odrzekła Zaria — Zostawili kilka strzał i mieczy. Widocznie nie stracili ani jednego, ale zabili chyba ze stu naszych. Zawsze potrafili nieźle walczyć. Poza tym widać było miejsca wysadzone za pomocą magii energii oraz czarno-fioletowe kolce wyczarowane magią cieni. Widać, że Axel brał w tym udział. Myśleli, że to zwykła forteca i po prostu ją wysadzą, ale nie wiedzieli, ile uroków nałożyliśmy na same mury. Wtedy pewnie po prostu się wycofali widząc, że nie mają szans. Po tym jak obrońcy odparli atak wysłali wiadomość do Nicolasa i sam przyszedł zabrać księgę. Problem jest w tym, że Mroczne Elfy jakimś cudem dowidzieli się, gdzie jest księga więc Nicolas chce ją przenieść w inne bezpieczne miejsce.

— Kiedy będzie ten transport? — zapytała Scarlett

— W sobotę za tydzień. Więc o zabawie na samym zjeździe mogę sobie tylko pomarzyć. Zamiast tego będę latać po królestwie z najbardziej przeklętym przedmiotem we wszystkich światach. Do tego musze pomagać nakładać uroki zabezpieczające a będzie ich, chyba ze sto na jeden krok.

— Jasne, że będzie ich dużo. Chyba nie chcesz, żeby Axel zdobył księgę. No a może wolisz powtórkę z rozrywki sprzed ośmiu lat? — zapytała ostro Scarlett.

Rose kompletnie nie wiedziała o co chodzi. Axel? Atak? Księgi? Osiem lat temu? Przysunęła się jeszcze bardziej starając się wyłapać tyle ile się da.

— Oczywiście że nie! — opowiedziała zniecierpliwionym tonem — Po prostu strasznie dużo się tego nawaliło. Zjazd, atak, transport i to wszystko na raz! Myślałam, że będziemy mieć cały ten syf z głowy! No, ale poprosiłam cię o wizytę nie tylko, żeby napić się herbaty. Ja i Nicolas chcemy żebyś wzięła w tym udział.

— Co takiego mam zrobić i czy wołać Likaona?

— Nie ma potrzeby go wołać. Zresztą z tego co wiem zajmuję się teraz innymi sprawami. Oczywiście to nasze ulubione Mroczne Elfy polujące masowo na dzikie, niebezpieczne bestie w lasach. Ale dla ciebie mamy zadanie. Masz tutaj recepturę jednej mikstury, która będzie potrzebna do zabezpieczeń. Wyrobisz się w tydzień?

Nastała chwila ciszy, w której najprawdopodobniej Scarlett czytała recepturę. Po chwili znowu zabrała głos.

— Zarwę z dwie noce i powinno się udać. Jest jakiś plus z bycia wampirem, nie musisz tak dużo spać. A, no i jeszcze ta druga sprawa.

Rose usłyszała dźwięki kilku butelek.

— Masz tutaj kolejny zapas eliksiru dla Rose. Kończą mi się powoli puste kryształy, więc dostawa byłaby bardzo miła.

— Dziękuje ci za to Scarlett. Powiem Nicolasowi, żeby przysłał ci ich więcej.

— Nie ma sprawy, ale naprawdę następnym razem spotykajmy się w nocy. Wiesz jak słonce mnie pieczę.

Nagle z całego pokoju słychać było silny podmuch wiatru i dźwięk otwieranego okna.

— Widzimy się w sobotę — powiedziała Scarlett a później słychać było tylko oddalający się trzepot skrzydeł.

Rose uznała, że to najwyższy czas na taktyczny odwrót więc pobiegła w głąb korytarza i schowała się za zakrętem. Kiedy Zaria wyszła z pokoju Rose udawała, że akurat przechodziła. Zaria nie miała na twarzy ani trochę podejrzliwości więc raczej zadziałało.

— Hej, mamo! Właśnie cię szukałam. Musze cię o coś zapytać — powiedziała Rose podbiegająca do Zarii.

— Pytaj, tylko szybko — odpowiedziała Zaria ledwie utrzymując w rękach stertę listów — Jak pewnie widzisz mam tutaj dosyć dużo roboty. Nicolas zwołał chyba ze stu arystokratów i ja mam ich wszystkich przyjąć zanim on nie skończy pisać wszystkich listów do nich.

— Chciałam się zapytać, czy mogę iść do Ivy. Podobno w lesie niedaleko jej domu znalazła coś ciekawego i chce nam to pokazać. Spokojnie — dodała widząc zmieniającą się minę Zarii — Ivy chodziła tam prawie codziennie i nigdy nie stała jej się krzywda. To ten las niedaleko Diverusa.

— No nie wiem Rose... ostatnio dochodzi do wielu ataków Mrocznych Elfów oraz nawet na zwyczajnych polach można spotkać niebezpieczne bestie, zwłaszcza w ostatnich dniach.

— Będę tam ze wszystkimi znajomymi — powiedziała starając się przekonać swoją mamę starą sztuczką na smutne oczy. Jak była mała prawie zawsze działało — No proszę...

Zaria myślała przez chwilę po czym westchnęła i powiedziała:

— No dobrze. Ale masz wrócić przed dwudziestą. Rozumiesz?

— Oczywiście! — powiedziała Rose, przytuliła Zarię i bez chwili namysłu pobiegła w głąb korytarza mało co nie wpadając na wielki wazon — Spokojnie pamiętam o eliksirze! — Dodała widząc jak Zaria otwiera usta.

Znowu musiała lawirować pomiędzy wszystkimi arystokratami w zamku tylko, że teraz było ich znacznie więcej. Weszła na teren dziedzińca, gdzie jeszcze spotkała swojego dziadka Nicolasa rozmawiającego właśnie z Hektorem.

— Tam będziemy je trzymać aż... O dobrze, że tu jesteś Rose! — przerwał nagle Nicolas i podszedł do Rose — Mam dla ciebie wiadomość. Czy złą, czy dobrą to już ty musisz zweryfikować. Następny tydzień nauki w akademii zostanie odwołany. Ważne sprawy królestwa oraz organizacja zjazdu.

— Sprawy królestwa, które zamykają Magnim na tydzień? — zapytała się łącząc tą księgą, o której mówiła Zaria. Przez chwilę chciała o niej wspomnieć, ale trochę trudno będzie jej wytłumaczyć czemu podsłuchiwała swoją mamę przy omawianiu ważnych misji.

— Jak pewnego dnia ty zostaniesz królową to zrozumiesz, że czasami sprawy królestwa są po pierwsze najważniejsze i po drugie tajne — uśmiechnął się ciepło i poklepał ją po plecach — Po prostu dużo nauczycieli bierze w tym udział więc lekcje i tak nie mają sensu. Uznaj to jako okazja na dłuższe wakacje. Przy okazji, gdzie idziesz?

— Idę do znajomych na jakiś czas. Mama już się zgodziła więc nie musisz jej mówić. O, dzień dobry panie Tibers — dodała zauważając Hektora, ale ten tylko jej pomachał pogrążony w myślach.

— No to miłej zabawy — powiedział Nicolas — Ja mam jeszcze setkę spotkań przed obiadem. Chodź Hektor, pomożesz mi.

Obaj wyszli z dziedzińca a Rose pobiegła do teleportu. “Coś tu się ewidentnie święci”, pomyślała. Skoro zamykają akademie na tydzień z powodu jednej księgi i jednego ataku to na pewno sprawa jest co najmniej ważna. Pomyślała, że najlepiej będzie porozmawiać o tym z Termisem. On czasami wie o sytuacji w państwie więcej niż ona. Ten fakt jest trochę dla niej upokarzający.

Weszła na teleport i zniknęła w niebieskim świetle.

 

W środkowej części kontynentu znajdowało się miasto Diverus, które słynęło z ilości kupców, rzemieślników i innych znanych wytwórców. Ze względu na Corvaski Zjazd organizowany na pograniczu Diverusa w mieście liczba arystokratów i innych ważnych ludzi wręcz się podwoiła. Miastem zarządzała arystokracja rodzina Czartominów. Jeden z najbogatszych rodów w całym królestwie. Niestety nie byli najlepszymi ludźmi pod względem moralnym. Razem z Hassenami i Starminami tworzyli tak zwaną Czystą Trójkę. Nazywali się tak, ponieważ jak to mawiają: “Ich krew nigdy nie zbezcześciła się inną rasą”. Był to pseudo sojusz trzech rodzin arystokrackich wymierzony przeciwko Tibersom i Valentinom. Łączyło ich jednak tylko jedno; nienawiść do nie-ludzi oraz innych klas społecznych. Pomimo tego to tutaj mieszkały Ivy oraz Lucy.

Rodzice Lucy byli kupcami, ale nie pochodzili z arystokracji ani nie mieli magii. Jej matka zajmowała się alchemią, na którą pozwalało królestwo dla osób niemagicznych a jej ojciec pomagał arystokracji w poskramianiu niebezpiecznych bestii. Byli wniebowzięci, kiedy dowiedzieli się o tym, że Lucy ma magie oraz że będzie mogła się uczyć w najlepszej akademii na całym świecie. Rodzina Ivy mieszkała za oceanem na innym kontynencie, ale wysłali ją do tego miasta pod opiekę swoich dobrych znajomych. Ivy trochę za nimi tęskni, ale odwiedzają się nawzajem tyle ile mogą. Dzięki innym kontaktom Ivy mogła żyć tutaj w miarę spokojnie... w miarę.

Kiedy Rose dotarła na miejsce, zobaczyła, że wszyscy już na nią czekają.

— Sorki, że tyle mi zeszło, ale była masa ludzi w zamku — powiedziała zdyszana Rose po dosyć długim biegu. Niestety Ivy żyje dosyć daleko od najbliższego teleportu — Wszyscy już są?

— Tak. Czekaliśmy na ciebie — powiedziała Ivy wstając z murka obok ogrodzenia jej domu — Teraz chodźcie za mną.

Ivy zaczęła ich prowadzić w stronę lasu niedaleko miasta. Po drodze parę osób wpatrywało się w nich. Widocznie naprawdę rzadko spotykają grupy, w której są jednocześnie arystokraci, mieszczanie i inne rasy. Wszędzie ludzie biegali nosząc wielkie namioty, na każdej ulicy znajdowało się co najmniej z dziesięć biznesów, kupcy wykrzykiwali swoje hasła marketingowe i zachęcali do kupna ich produktów. Przeszli przez bramy miasta nie spotykając tam żadnych problemów i zabezpieczeń.

Szli lasem pomiędzy wysokimi drzewami z zielonymi, niebieskimi i fioletowymi liśćmi. To tak zwane Lasy Paletowe nazywane tak ze względu na różne kolory flory jaka się w nich znajduję. Co jakiś czas zauważali dziwne, cyjanowe tulipany albo szelest przechodzących zwierząt. Ivy co chwilę zmieniała kierunek, ale zapewniała wszystkich, że wie co robi.

— Ivy, dokąd dokładnie idziemy? — zapytał Drake otrzepując się z liści i sycząc z bólu od gałęzi kłujących go po kostkach. — Póki co po prostu potykamy się o korzenie drzew co trzy metry i tniemy się na żywca tymi gałęziami, AUU!

— Zaufajcie mi, znam ten las jak własny dom. Spodoba wam się co znalazłam — odpowiedziała z ekscytacja w głosie — Oraz Drake. Na wycieczkę do lasu wybiera się większe buty.

— A przepraszam. Nie sądziłem, że zabierzesz nas do lasu igieł!

Szli jeszcze jakieś trzy minuty aż Ivy kazała im się zatrzymać. Zobaczyli dużą ścianę kamiennej góry prawie całkowicie obrośniętą pnączami. Nikt dokładnie nie wiedział o co jej chodziło. Czemu kazała im przychodzić, żeby pokazać im górę? Jedyne co było ciekawe to dźwięki szumiącej wody; prawdopodobnie jakiegoś wodospadu, bo innej stronie góry.

— Miałaś racje, Ivy. To chyba najlepsza skała jaką w życiu widziałem — powiedział sarkastycznie Termis.

Ivy tylko przewróciła oczami i pociągnęła za jedno z wiszących wokół pnączy. Nagle wszystkie inne podciągnęły się w górę ujawniając tunel, z którego końca dobijało się jasne światło słońca. Wszyscy wytrzeszczyli oczy i Ivy zaczęła tłumaczyć.

— W sumie to znalazłam to miejsce jakiś rok temu — powiedziała przytrzymując pnącze ogonem — Korzystałam z niego jako swego rodzaju samotnie. Wtedy, kiedy miałam was trochę dość i wolałam na przykład sobie poczytać w ciszy i spokoju.

— O, jak miło — Thomas rzucił sarkazmem a Rose zrobiła smutną minę.

— Tylko czasami! — powiedziała szybko — Ale zaraz zrozumiecie, dlaczego wolałam tam przebywać sama. Przynajmniej do teraz.

Wszyscy weszli do jaskini a Ivy puściła pnącze i ściana roślin zamknęła się za nimi. Poprowadziła ich przez krótką jaskinię aż dotarli do samego końca. Wtedy zobaczyli miejsce dorównujące pięknością akademii albo pałacowi w stolicy.

Spora dolina otoczona ze wszystkich stron skalistymi ścianami góry obrośnięte roślinami i pnączami. Na samym dole znajdowało się niewielkie jezioro i wypływające z niego rzeka, która ciągnęła się pod ścianami doliny. Do jeziora wpadała woda z niewielkiego, ale wysokiego wodospadu wydając z siebie duży szum. A najdziwniejsze i najpiękniejsze było ogromne drzewo; większe niż wszystkie inne które widzieli w lesie. Miało co najmniej trzydzieści metrów wysokości i na drugie tyle rozciągała jego pokryta liśćmi korona.

Wszyscy byli wręcz oszołomieni takim widokiem. Ivy prowadziła ich zboczami doliny, które układały się w prawie perfekcyjne schody.

— To jest Cesarski Dąb — powiedziała pokazując na wielkie drzewo jak na drogocenne dzieło sztuki w muzeum — Bardzo rzadkie, zagrożone drzewa. Wyróżniają się swoimi ogromnymi rozmiarami. Kiedy znalazłam tę dolinę chciałam komuś powiedzieć o tym drzewie, ale jak je sprawdziłam to zobaczyłam, że bez żadnej ingerencji człowieka widocznie dożyło całkiem sporego wieku — zatrzymała się przed olbrzymią korą drzewa i poklepała je — Więc zrobiłam sobie tu miejscówkę.

— Nie boisz się, że jakoś zaszkodzisz temu drzewu? — zapytała się Rose.

— Ten dąb jest ode mnie trzysta razy większy. Uwierz mi raczej nie mam, jak mu zaszkodzić. Nie pokazywałam wam tego drzewa, ponieważ akurat tamte dwa tumany mogą je popsuć swoimi gadżetami — wskazała na Lucy i Drake’a

— To było niesamowicie wredne! — powiedział oburzonym tonem Drake.

— Ale ma racje — dodała Lucy a Drake przytaknął.

— Jednak zawsze zauważałam, że coś jest nie tak z tym drzewem — rzekła Ivy wpatrując się w dziuple w korze drzewa — Normalne Cesarskie Dęby pod wpływem zimnych temperatur zmieniają kolor kory z ciemno-brązowego na szary a ich liście z zielonego na biały. Raz byłam tutaj podczas strasznych mrozów, ale drzewo ani trochę się nie zmieniło — podeszła do dziupli, włożyła tam rękę i zaczęła szukać czegoś w środku.

— Hej, jak chcesz jakiś żołędzi to możemy ci poszukać — zadrwiła Lucy, ale mina szybko jej zrzedła, kiedy usłyszała kliknięcie.

Ivy cofnęła się parę kroków. Sekundę później spory kawałek kory drzewa odłączył się od reszty i otworzył zupełnie jak drzwi. Prowadziły one do ciemnych, krętych schodów całe pokryte kurzem i pajęczynami.

— To drzewo było modyfikowane jednocześnie technicznie i magicznie — powiedziała Ivy, podchodząc do ciemnych schodów — Na pewno użyli tutaj magii natury, ale nie wiem do czego. Wiem jednak co majstrowali w środku drzewa, a dokładnie to pod nim. Wchodzicie?

— Chwila, a co jak ktoś tam mieszka? — zapytał się Termis zatrzymując Ivy przed wejściem — W końcu taka kryjówka raczej nie jest budowana po nic.

— Spokojnie już tam wchodziłam. To miejsce jest na bank opuszczone od wielu lat. A wiem to, bo wygląda gorzej niż pokój Lucy, albo szafka szkolna Drake’a.

Końcowo wszyscy zgodzili się zejść do tajemniczej kryjówki pod drzewem choć Drake musiał jeszcze zaznaczyć, że jego szafka szkolna jest po prostu “stworzona do innych celów” niż trzymanie książek.

Schody, choć były całkowicie zakurzone, ciemne oraz pokryte pajęczynami okazały się jednak naprawdę solidne. Po drodze Drake wyczarował nad ich głowami niewielkie słońce emitujące dodatkowo spore ciepło; jedna z umiejętności magii astralnej oprócz gwiezdnych tarczy i ostrych półksiężycowych ostrzy. Mini słońce było zdecydowanie lepsze niż oślepiające kule światła Rose. Zwłaszcza te wybuchające. Byli jakieś dziesięć metrów pod ziemią i znaleźli się przed otwartymi drzwiami prowadzącymi do dużej jaskini. Kiedy weszli do środka zobaczyli widok jeszcze bardziej zaskakujący niż to co było na zewnątrz.

Pod korzeniami drzewa znajdowało się duże pomieszczenie. Nie było ciemne jak schody, ponieważ oświetlały ją co nieco niebieskie, jasne grzyby na suficie. Dodatkowo znajdowała się tam wielka dziura w ścianie, z której widać było podziemny kanion wypełniony wodą i małymi wodospadami. Miejsce zdecydowanie było kiedyś zamieszkane, ponieważ znajdowała się tam półokrągła sofa wokół dużego okrągłego stołu, szafy z najróżniejszymi przedmiotami, szuflady, skrzynie, regały z książkami, mapami na ścianach i półokrągłą ladą wokół małego baru z wieloma starymi butelkami. Znajdowały tam się też drzwi do innych pomieszczeń i całość podtrzymywały korzenie drzewa.

— To miejsce jest super! — powiedziała Rose i wskoczyła na wielką sofę tylko żeby tego pożałować, kiedy chmura kurzu dała jej atak kaszlu — No dobra — wstała z sofy jednocześnie dusząc się — powinnam być bardziej ostrożna.

— Co to za miejsce? — zapytał Termis wpatrując się w mapę królestwa z zaznaczonymi różnymi punktami. Na przykład punkt w Puszczy Cieni, punkt w Lodowych Szczytach, jeden w kanionach, kilka miast i co najdziwniejsze; jeden w Krainie Wulkanów i jeden na Żrących Polach. Dwóch najmniej zdatnych do życia miejsc na kontynencie.

— Nie wiem, ale jest fajne — krzyknęła Lucy wyjmując zza lady kilka starych butelek. Powąchała zawartość jednej i mało co nie zwymiotowała — O boże! Przyda się jakiś nowy asortyment.

— To miejsce na bank ma parę lat — powiedziała Ivy przekręcając kilka magicznych lampek i oświetlając pokój — Nie jest takie stare, ale na pewno nikt tu nie był z dziesięć albo piętnaście lat. Oraz na pewno nikt tu nie mieszkał. Nie ma tutaj ani kuchni ani innych sprzętów codziennego życia. Raczej po prostu ktoś używał tego miejsca do przesiadywania. No, ale skoro nikt z tego nie korzysta to wpadłam na pomysł żebyśmy to my zaczęli go używać. Wiecie jako taką naszą miejscówkę. Co wy na to?

— My się zgadzamy — odpowiedzieli jednocześnie Thomas i Drake rozkładający się na sofie. Thomas szybko wstał widząc jak bardzo brudna i zakurzona jest kanapa.

— Ja jestem za! — krzyknęła Rose z innego pokoju — Tu jest jakaś pracownia! Lucy, chodź spodoba ci się to!

— Jak tutaj jest pracownia to ja zaklepuję tamto stanowisko! — Lucy pobiegła do innego pokoju.

— Mi pasuje taki pomysł — dodał Termis dalej rozglądając się po pokoju — Drake, załatwimy ci coś do picia i będziesz barmanem.

— Co? Dlaczego ja?

— Bo twoje koktajle i drinki są najlepsze w całym królestwie — powiedziała Ivy przymilającym tonem.

— Poprawka! Najlepsze na świecie! — wstał z kanapy i pobiegł za ladę sprawdzając co jest w butelkach — Fuj! To ma chyba z dziesięć lat!

Drake i Ivy zostali z głównym pomieszczeniu, żeby choć trochę uporządkować pokój. Termis i Thomas dołączyli do reszty w innym pomieszczeniu. Wypełnione było masą stołów pracowniczych, kartkami, narzędziami i tablicami. Znaleźli tam też różnego rodzaju bronie a nawet małą kuźnię i sprzęt do zaklinania. Tutaj też były gigantyczne warstwy kurzu.

W innych pomieszczeniach znaleźli równie ciekawe rzeczy. Jednym z nich była naprawdę duża sala treningowa z metalowymi poobijanymi manekinami, ciężarami i innym sprzętem do ćwiczeń. Mały kącik, w którym znajdowało się stanowisko alchemiczne a naprzeciw niego pomieszczenie do uprawy roślin. Nawet łazienkę znaleźli. Oczywiście wszystko było zakurzone, brudne a czasami nawet podniszczone. Pomimo tego nic nie wskazywało na to, że ktoś tu był w ciągu ostatnich paru lat. Razem z tym faktem idzie to, że znaleźli sobie idealne miejsce na tajną bazę.

Wszyscy zebrali się w głównym pomieszczeniu i usiedli na ogromnej sofie, którą Ivy choć trochę wyczyściła. Uznali, że do będzie naprawdę dobre miejsce, ale trzeba je tylko trochę posprzątać.

Zaczęli od głównego pomieszczenia. Drake i Lucy mieli wylać na dworze zawartości starych butelek. Termis musiał ich powstrzymać przed przeszmuglowaniem ich, żeby później wylać ich zawartość na głowy Hassenów. Choć była to kusząca propozycja. Ivy i Rose starały się zetrzeć choć trochę kurzu ze wszystkich mebli. Początkowy plan polegał na tym, żeby Rose biegała tak szybko jak może i wytworzyła wiatr, który zdmuchnie cały kurz. Zrezygnowały z tego pomysłu po pierwszej szafie i pierwszym zagrożeniu życia poprzez uduszenie się. Termis i Thomas posprawdzali szafy, szuflady i inne zawartości mebli w poszukiwaniu czegoś przydatnego, ale większość zawierały tylko śmieci i pajęczyny.

Po jakiś dwóch godzinach ciągłego sprzątania i wyrzucania niepotrzebnych rzeczy główny salon wyglądał naprawdę lepiej. Wciąż miał na sobie ślady podobne do tych jak po jakiejś wojnie, ale zdecydowanie lepiej niż to co było wcześniej.

— To jak? Podoba wam się co znalazłam? — zapytała Ivy a wszyscy jednogłośnie wygłosili aprobatę — No tak myślałam. Na Corvaskim Zjeździe można kupić parę ciekawych rzeczy do bazy.

Wtedy Termisowi przypomniał się list króla do jego ojca. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien mówić o takich sprawach, ale przecież Rose mieszka w zamku a rodziny Thomasa i Drake’a też dostały o tym informacje. Zostały jeszcze Ivy i Lucy, ale przecież nikomu nie wygadają.

— Hej, co do tego zjazdu, to muszę wam coś powiedzieć.

Opowiedział im dokładnie o tym co pisało w liście od króla, o reakcji Hektora i samym ataku na fortece i transporcie czegoś co widocznie jest naprawdę ważne, skoro nawet nie nazywają tego po imieniu.

— Czemu czytałeś ten list? — powiedziała zdenerwowana Ivy — Przecież to widocznie są jakieś tajne sprawy królestwa i twojego ojca!

— Ej no ciekawość mnie zżerała! A ty, dlaczego wchodzisz do niezbadanych, opuszczonych, tajnych baz wykopanych pod zagrożonymi drzewami?

Ivy otworzyła usta, ale pomyślała przez chwilkę i znowu usiadła z opuszczoną głową na znak porażki.

— Moja mama mówiła o tym transporcie z jej przyjaciółką Scarlett — dodała Rose wstając z kanapy i spacerując — Podobno chodzi o jakąś księgę, która jest przeklęta. Mają ją gdzieś przenieść właśnie w dzień zjazdu.

— Dziwi mnie fakt, że Mroczne Elfy wychylili nos poza Puszcze Cieni — powiedział Drake czyszcząc stare, zabrudzone szklanki zza lady baru — Moi dziadkowie mówią, że to zwyczajne brutale i mordercy chowający się przed innymi ludźmi w lasach. Podobno zabijają każdego kto wejdzie do ich królestwa.

— To mnie akurat nie dziwi — odrzekła Ivy — Twoi dziadkowie nazywają takich jak ja “Kolorowymi diabłami w przebraniu”.

— Niestety tak — westchnął i zwrócił się do Rose — Twoja mama mówiła coś jeszcze?

— Mówili coś tam o różnych zabezpieczeniach i coś o powtórce czegoś sprzed ośmiu lat. Nie wiem o co jej chodziło, ale pewnie o coś złego.

Wtedy wszyscy zaczęli się zastanawiać o co chodzi. Nikt nie pamiętał, żeby cokolwiek dziwnego czy ważnego działo się osiem lat temu.

— Pewnie to jakaś ultra niebezpieczna księga — kontynuowała Rose — bo mówiła, że jak jakiś Abel, czy tam Axel ją zdobędzie to będzie spory kłopot.

— Axel? — nagle zapytała Ivy — Kojarzę go. Czytałam o nim gdzieś, ale nie pamiętam dokładnie, gdzie i kto to jest. Poszukam w książkach, które ostatnio czytałam i może się czegoś dowiemy.

— A co do samych ksiąg — dodała Lucy — Z tego co wiem sporo czarnoksiężników zapisuje w księgach swoje odkrycia i dla bezpieczeństwa nakładają na nie klątwy. Kiedyś ja I Drake myśleliśmy nad założeniem własnej. Nazwalibyśmy ją “Żartonomikon”. Może po prostu to kolejna księga jakiegoś złego maga i ten Axel chciał ja zdobyć.

— Ale po co aż taki chaos, jeśli chodzi o zwykłą księgę? — zapytał się Termis dalej zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi — Przecież sam Król mógłby bez problemu sobie z tym poradzić albo wysłać to zadanie do mojego ojca albo ojca Toma.

— O i zapomniałam wam jeszcze czegoś powiedzieć — Rose nagle wręcz podskoczyła w powietrze i wszyscy zwrócili się do niej — Zamykają akademie na następny tydzień. Mój dziadek tłumaczył to “ważną, tajną sprawą królestwa”. Raczej już się domyślamy jaką sprawą. Mnóstwo nauczycieli bierze w tym udział.

— Zamykają akademie? Na cały tydzień? — Termis był kompletnie zszokowany — No dobra podsumujmy to wszystko. Mroczne elfy zaatakowały jakąś fortece, gdzie była jakaś mega, przeklęta księga. Później król zabrał tą księgę i żeby ją zabezpieczyć wezwał pół arystokracji, tak dużo, że na tydzień odwołują lekcje. Księgę chce zdobyć jakiś Axel i jak ją zdobędzie to powtórzy się sytuacja sprzed ośmiu lat o której nic nie wiemy a transport odbędzie się w dzień zjazdu... ta... nic z tego nie rozumiem.

Wtedy zauważyli, ile czasu już minęło. Zostało dwadzieścia minut do dwudziestej i Rose musi iść. Razem z nią rozeszli się wszyscy inni umawiając się na spotkanie jutro w bazie. Ivy i Lucy poszukają informacji o Axelu a Rose, Termis, Drake i Thomas spróbują dowiedzieć się czegoś od swoich rodzin budząc jak najmniej podejrzeń.

Wszyscy się pożegnali i rozeszli w swoje strony. Termis wrócił do domu i poszedł prosto do pokoju. Położył się na łóżku i zaczął myśleć nad tym co się dzieje. Całe życie uczył się historii królestwa i nigdy przenigdy nie widział takiej sytuacji, żeby przez jedną księgę całe królestwo wpadło w panikę. Dodatkowo ataki mrocznych elfów, jakieś złe zdarzenie osiem lat temu, Axel który na pewno nie ma dobrych intencji.

Zszedł na dół, zjadł kolacje nie rozmawiając z nikim po drodze. Poczytał jeszcze trochę ksiąg historycznych, ale nic nie znalazł o tajemniczym wydarzeniu sprzęt ośmiu lat.

Po trzech godzinach bezskutecznych poszukiwań zauważył, że jest już ciemno i najwyższa pora iść spać. Zwłaszcza jak jutro ma praktycznie od zera budować tajną bazę pod gigantycznym drzewem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania