Wcielenie Hakuryu

Dawno, dawno temu bogowie zmęczeni głupotą ludzi odwrócili się od nich. Nie mogli dłużej patrzeć, jak zrodzone z ich miłości dzieci mordują się nawzajem. Wznoszone do nich modlitwy proszące o śmierć wrogów ciążyły na ich sercach równocześnie. Ofiary będące wyrazem miłości i dobrobytu stały się symbolem. Świątynie wypełniły się chórem nienawistnych głosów błagających o siłę do zmiażdżenia wroga. Ołtarze zbrukała ludzka krew. Ucichł śmiech. Uśmiechy zmieniły się we łzy, przyjacielski uścisk, w nóż wbity w plecy. Bogowie nie mogli dłużej znieść samozniszczenia rodzaju ludzkiego. Jednak kochali ludzi zbyt mocno, aby zniszczyć stworzony przez siebie świat. W ramach kary postanowili zostawić świat samemu sobie. Świątynie zapadły się pod ziemię wraz z modlącymi się w nich wiernymi. Ołtarze utonęły we krwi poświęconych na nich dziewic i dzieci. Bogowie odwrócili wzrok. Zatkali uszy. Porzucili stworzony przez siebie świat wraz z jego mieszkańcami w nadziei, że ludzkość w końcu się opamięta.

Jednakże nadzieja ta okazała się być płonna. Ludzkość nie szukała winy w sobie. Ludzie nie próbowali naprawić swoich błędów. Wręcz przeciwnie. Znienawidzili bogów. Zaczęli ich przeklinać. Przestali się modlić. Wznosili pieśni ku własnej chwale. Nie potrzebowali bogów, którzy ich porzucili.

W taki sposób minęło kilkaset lat. Pomimo upływu czasu świat się nie zmienił. Ludzie wciąż wywoływali jedną wojnę za drugą. Przez stulecia wsiąkana w ziemię krew zafarbowała rośliny na ciemny czerwień. Dawniej płodna ziemia stała się jałowa. Lasy pełne zwierzyny opustoszały. Podobnie wody, z których nurtem płynęły jedynie pozbawione życia ciała. Mimo to ludzie wciąż ze sobą walczyli. Nie zatrzymywali się, by rozejrzeć się dookoła. Parli przed siebie coraz szybciej, obracając wszystko na swojej drodze w ruinę. W ich głowach była tylko jedna myśl: „zatrzymamy się, gdy znikną wszyscy nasi wrogowie”. Jeden pokonany wróg zmieniał się w dziesięciu kolejnych. Niekończący się cykl śmierci, zataczający koło. Nikt już nie znał powodu tych wojen, ale życie w pokoju nikogo nie satysfakcjonowało.

Opamiętali się, dopiero gdy zwycięzcy zdobyli ostatni kraj. Rozejrzeli się dookoła tylko po to, by zorientować się, że świat, którego stali się królami był niczym więcej niż tylko jałową ziemią i rzekami krwi.

Ich serca na nowo zapłonęły miłością do bogów. Padli na kolana, złożyli ręce i wznieśli modlitwy do nieba. Jednakże tym razem bogowie pozostali głusi. Ani jedna modlitwa, ani jeden błagalny psalm nie doczekał się odpowiedzi. Nieważne jak żałosne były to modły, jak usilne błagania, jak piękne pieśni, jak okropne przekleństwa, niebo pozostało głuche. Głosy wszystkich trafiały w pustkę.

Wszystkich oprócz jednej kobiety, której rodzina pozostała wierna bogom. Tylko na jej grządkach rosły rośliny, jedynie nad jej domem przelatywały ptaki, jej dotyk oczyszczał krwawą wodę.

Wymęczeni głodem i pragnieniem poszli do niej, błagając o pomoc. Młoda, samotnie mieszkająca kobieta miała dobre serce. Nie potrafiła odmówić pomocy komuś, kto jej potrzebował. Padła na kolana w swoim małym domku i zaczęła wznosić modlitwy o wybaczenie dla swoich pobratymców.

Początkowo bogowie nie chcieli jej słuchać. Ich złość była zbyt wielka, aby mogli o niej zapomnieć po jednej modlitwie. Kobieta się nie poddawała. Przez miesiąc, bez przerwy klęczała ze złożonymi dłońmi, powtarzając te same słowa: „Błagam, wybaczcie błędy swych dzieci.”

Poruszeni jej oddaniem, bogowie postanowili dać ludzkości jeszcze jedną, ostatnią szansę. Jako dowód zesłali na ziemię swojego najmłodszego brata w postaci wielkiego białego węża imieniem Shirohebi. Miał on doglądać ludzi, pomagać im, gdy tego potrzebowali i karać ich, gdy było to konieczne. Dzięki niemu na świecie ponownie zapanował pokój, a pełen radości śmiech zagościł w podmuchach wiatru, nurcie rzek i falach oceanów.

 

To historia, którą wpajali mi, odkąd byłam mała. Historia, którą wpajają każdemu od dnia narodzin. Ta, w którą wierzy każdy. Jednak ja wiem coś, czego nie potrafią sobie nawet wyobrazić. Nawet gdyby wiedzieli, nie przejęliby się tym w najmniejszym stopniu. Dlatego nie potrafię patrzeć na nich z miłością, z jaką powinnam. Kiedy patrzę na nich z tronu, na którym mnie posadzili, nie czuję nic poza nienawiścią i pogardą, mając nadzieję, że wszyscy po prostu zdechnął. Nie umrą, bo umierają ludzie. Bestie ich pokroju zdychają w najbardziej okrutny sposób, jaki tylko człowiek może sobie wyobrazić.

Oni mnie uwielbiali. Wchłaniali każde moje słowo, podziwiali każdy nic nieznaczący gest. Zachwycali się tym, jak siedziałam, ziewałam czy się przeciągałam. Byłam ich boginką. Przyszłam na świat jako Keshin Shirohebi, który powrócił do Tengoku – wymiaru w niebie, w którym rezydowali bogowie – po naprowadzeniu ludzi na właściwą ścieżkę, jak twierdzą wszystkie święte pisma.

Jednak jako Keshin Shirohebi wiedziałam więcej niż te żądne krwi bestie padające na kolana u moich stóp. Co noc słyszałam rozdzierający serce płacz Białego Węża, który nigdy nie był wężem. Znałam prawdziwą historię. Dlatego nie potrafiłam cieszyć się ich miłością, nienawidziłam ich każdym centymetrem mojego ciała. Miałam ochotę pozabijać ich wszystkich w tamtym momencie. Gdy ich głowy były nisko przy ziemi, a na ich twarzach gościły radosne uśmiechy. Gdy ich oczy wypełniał spokój i szczęście. Nie mieli prawa żyć tak spokojnie, śmiać się tak radośnie.

Po Ceremonii Wręczenia Darów i pobłogosławieniu nowo narodzonych dzieci, starców oraz chorych wróciłam do swojej komnaty, gdzie czekał na mnie Kapłan świątyni Hakujya no Shinsha. Tylko on mógł dotykać mojego ciała oraz szat. Jako bogini nie miałam prawa wykonywać przyziemnych czynności. Pozwoliłam mu zdjąć z mojej głowy koronę wykonaną z kwiatów Aoi – symbol bożej miłości. Następnie przyszła kolej na biały pas z wygrawerowanym niebieską nicią napisem ,,Kami no Utsuwa”. Keshin Kami. Właśnie tym byłam. Po moich narodzinach nie nadano mi nawet imienia. Gdy moi rodzice zobaczyli moje białe włosy i niebieskie oczy od razu pobiegli do świątyni oddać mnie pod opiekę Kapłana. W nagrodę za sprowadzenie mnie na świat mieszkali w tej świątyni i cieszyli się wdzięcznością wszystkich wierzących.

Z nabożną czcią odwiesił pas z delikatnej niemalże przeźroczystej tkaniny na wieszak wykonany z kwitnącej na biało gałązki drzewa Sakaki. Materiał był tak delikatny, że białe kwiatki porastające gałązkę pozostały całkowicie nienaruszone. To samo zrobił z przestronną szatą, również całkowicie białą. Pod spodem nie miałam nic. Stałam całkowicie naga przed Kapłanem, na którym moje ziało nie robiło żadnego wrażenia. Oglądał moje nagie ciało setki razy na przestrzeni piętnastu lat mojego życia. Jako Keshin Shirohebi nie miałam prawa nosić innych ubrań poza shōzoku. Żadne ludzkie ubranie nie było godne otulenia mego ciała. Żaden ludzki materiał nie miał prawa dotykać mej skóry.

Na koniec wziął moją lewą dłoń w swoją, nachylił się nad nią w ukłonie i złożył delikatny pocałunek na czerwonym znamieniu, wyglądającym jak ślad po uścisku węża – kolejny dowód na bycie Keshin Shirohebi. Na koniec bez słowa wyszedł, zostawiając mnie w całkowitej ciemności. Nikt nie mógł ze mną rozmawiać. Mogłam jedynie słuchać kierowanych w stronę bogów modlitw.

Naga położyłam się do łóżka wypchanego owczą wełną. Moje zmęczone ciało zapadło się, niemal dotykając podłogi. Zacisnęłam zęby, aż zachrzęściły. Nienawidziłam tego miejsca. Gdybym tylko mogła uciec. Zapomnieć o tym wszystkim. Byłabym dużo szczęśliwa, gdybym nie urodziła się jako Keshin Shirohebi. Mimo to nie potrafiłam żałować. Nie, kiedy płacz w mojej głowie nie cichł nawet na chwilę.

— Jeszcze tylko trzy dni — wyszeptałam do siebie. — Za trzy dni to wszystko się skończy.

Za trzy dni będę wreszcie dorosła. Jako dorosła będę mogła przejąć wszystkie moce Shirohebi i nie będę musiała dłużej słuchać tych nic niewartych pomiotów niegodnych miana człowieka. Jeszcze tylko trzy dni. To wszystko skończy się za trzy dni.

Dzień moich piętnastych urodzin. Wszyscy mieszkańcy wioski zebrali się w świątyni, aby oglądać ceremonię przejęcia przeze mnie mocy Białego Węża. Z zapartymi oddechami i nabożną czcią w oczach, w ciszy obserwowali, jak wolnym krokiem podeszłam do ołtarza. Moje delikatne dłonie podniosły złoty kielich otoczony ciałem węża. Ludzie, którzy sprowadzili mnie na ten świat wraz z Kapłanem stali po obu stronach ołtarza jako świadkowie tej podniosłej sceny. Zbliżyłam kielich pełen niebieskiej krwi do ust i wypiłam każdą kroplę. Krew była lepka, ciężko mi było ją przełknąć. Zalegała mi na języku, przylegała do ścianek gardła. Boska krew dusząca niegodnego boskości człowieka.

Czułam moje własne palce łapiące moje gardło, kolana ugięły się pode mną. Nie mogłam oddychać. Przed oczami miałam mroczki. Nikt nie starał się mi pomóc. Nikt nie ruszył się z miejsca. To normalny proces. Widzieli to dziesiątki razy. Po chwili będzie po wszystkim, a ja stanę się prawdziwym bogiem, a nie tylko jego Keshin.

Ten spokój trwał, dopóki niczym niezmącona cisza została przerwana przez przeraźliwy wrzask. Wrzask, który nie mógł należeć do istoty ludzkiej. Mrożący krew w żyłach każdej żyjącej istoty, wstrząsający świątynie w posadach, łamiący gałęzie drzew Sakaki. Wrzask, nie będący wrzaskiem, lecz rozdzierającym niebo płaczem.

— Wy… którzy… zdra… dziliście — wycharczałam potężnym, choć głuchym głosem, wciąż klęcząc. — Wy, którzy nie zasługujecie na przebaczenie… — udało mi się przełknąć zalegającą w gardle krew. — Wy, którzy mnie zhańbiliście… Wy, którzy poczuliście się lepsi od swoich bogów… Wy, którzy zbrukaliście się krwią… Wy wszyscy spłoniecie w ogniu, zatoniecie w wodzie, zostaniecie zasypani ziemią, rozerwani przez wiatr i przebici lodowym deszczem. Wy, którzy myślicie, że jesteście bezkarni. Doświadczcie kary zesłanej wam przez Tengoku i pokornie ją przyjmijcie. Pozwólcie nam, bogom, zmyć z was wasze tysiącletnie grzechy. Przyszedł czas by wasza pycha została ukarana.

Głośny płacz jeszcze wzrósł na sile. Silny wiatr wypełnił świątynię, siekąc zebranych w niej wierzących po rękach, twarzach i nogach, rozrywając im ubrania. Płonące świecie zmieniły się w słupy ognia. Woda w kamiennej wannie za ołtarzem wzburzyła się, zalewając podłogę, sięgając kolan. Ziemia przebiła się przez drewnianą podłogę, zasypując wyjście i tworząc wielkie kopce, sięgające sufitu, które otoczyły siedzących w ławach ludzi. Przerażone dzieci płakały, zdrętwiałe matki nie myślały nawet o tym by je uspokoić. Świątynie wypełnił chaos, szum wiatru i zdezorientowane krzyki. Jednakże cały ludzki chaos nie był w stanie przebić się przez żałosny płacz Shirohebi.

Wstałam z kolan, wyprostowałam się i stanęłam przodem do rozgrywającego się przed moimi oczami Dnia Sądu. Nie miałam w sobie ani krztyny współczucia. Bez znaczenia było, iż nikt z nich o niczym nie wiedział, że dzieci nie były niczemu winne, że wszyscy zebrani w świątyni byli niewinni. Ktoś musiał zapłacić za błędy przodków.

— Wasi bogowie… — przemówiłam czystym, potężnym głosem. — Bogowie, których czcicie, nienawidzą was. Jesteście znienawidzeni nie tylko przez Shirohebi, ale również pozostałych bogów. Całe Tengoku was nienawidzi. Całe Tengoku chce waszej śmierci.

— Dlaczego? — czyjś żałosny głos nabrzmiały przerażeniem dotarł moich uszu. — My nic nigdy nie zrobiliśmy.

— Zrobiliście więcej niż myślicie — mój głos, wzrok, całe moje jestestwo przepełniła dzika, płonąca niczym stworzone przez bogów słupy ognia nienawiść. — Chcecie poznać prawdziwą historię waszego wspaniałego Shirohebi? Chcecie poznać powód jego nienawiści? — nie czekałam na odpowiedź. — bóg, którego tak kochacie, Biały Wąż, którego portery malujecie, nigdy nie był wężem. Dawniej, zanim przybył na ziemię, był jednym z pięciu smoków. Jedynym, który współczuł ludziom, którzy zniszczyli świat własną chciwością. Po tym, jak bogowie się od was odwrócili jako jedyny zszedł do ruin, w które zmieniliście świat. Jako jedyny patrzył na was z miłością. Jako jedyny wyciągnął rękę, której mogliście się chwycić. Jednak wy, zamiast przyjąć jego pomoc z pokorą i wdzięcznością, wystraszyliście się, że gdy odejdzie, bieda znów do was wróci. Nie chcieliście do tego dopuścić. Pchani strachem, nocą wydłubaliście mu oczy, by pozbawić go wzroku. Zmiażdżyliście krtań, by nie mógł krzyczeć. Obcięliście ręce i nogi, by nie mógł uciec — czułam łzy, spływające po moich policzkach, nie powstrzymując ich. Shirohebi zasługiwał, by chociaż jedna ludzka dusza opłakiwała jego los. — Okaleczonego, zhańbionego, pełnego żalu i wstydu, wsadziliście do piwnicy, którą zakopaliście. Uczyniliście z niego swego obrońcę, nadaliście mu nowe imię, stworzyliście nową religię. Wszystko tylko z powodu własnego tchórzostwa, strachu i chciwości. Jego bracia mogli tylko patrzeć i płakać nad losem swego najmłodszego, naiwnego brata. Właśnie to jest wasz grzech. Grzech, za który wreszcie powinniście zapłacić.

Przez chwilę nikt nic nie mówił. Wszyscy milczeli wsłuchani w rozpaczliwe zawodzenie. Jednakże ludzie byli tylko ludźmi i tylko ludźmi na zawsze pozostaną.

— Niby czemu mamy płacić za grzechy, których nie popełniliśmy?! — krzyczał jakiś mężczyzna.

— Właśnie! — zaraz za nim odezwał się kobiecy głos.

Podniosła się wrzawa.

— To nie nasza wina!

— Mamusiu, ja chcę do domu!

— Tatusiu, czy my umrzemy?!

— Mamusiu, tatusiu boję się!

— To niesprawiedliwe!

— Sprawiedliwość? — mój prześmiewczy ton przerwał powstały na nowo chaos. — Chcecie sprawiedliwości? Bogowie nie muszą być sprawiedliwi — moje niebiskie oczy płonące zimną nienawiścią. — Bogowie są sprawiedliwością. To oni wyznaczają sprawiedliwość. Waszym zadaniem jest się jej podporządkować w ciszy i z pokorą. Nieważne jak głośno będzie krzyczeć. Nikogo nie obchodzą wasze słowa. Wasi przodkowie zawinili, więc za ich winy zapłaci ich własna krew, ich własne ciało. Nie ma w tym niesprawiedliwości! Tak, jak majątek, tak i grzechy przechodzą z pokolenia na pokolenie. Nigdy nie byliście czyści. Wasza wiara nigdy nie była szczera. Nigdy nie mieliście szans na uniknięcie przeznaczenia. Zostało ono wam przypisane na długo przed waszymi narodzinami. A teraz z pokorą i w milczeniu zaakceptujcie to przeznaczenie. Pozwólcie oczyścić się z grzechów. Ukojcie gniew bogów.

Uniosłam wyprostowaną rękę w górę. Znamię na mojej dłoni rozszerzyło się na przedramię… ramię… bark… plecy… brzuch… nogi… Owinęło mnie, niczym groteskowy malunek. Wżarło się w moją skórę, przeżarło kości. Krzyczałam z niewyobrażalnego bólu, padając na kolana. Ból trwał tylko chwilę, jednak ta chwila zdawała się wiecznością. Czułam, jak znamię oderwało się od mojego ciała, powodując tym kolejną falę bólu, która wyrwała bolesny wrzask z mojego gardła, głośniejszy niż poprzedni. Oddychałam szybko i płytko.

Kiedy wszystko minęło, podniosłam się z kolan, stając na drżących nogach. Pozornie nic się nie zmieniło. Ogniste słupy wciąż płonęły, woda zalewała podłogę, wiatr przecinał skórę i ubrania, ziemiste kopce więziły ludzi. Jednak czuć było jakąś zmianę. Głośny płacz ucichł. Nastała głucha cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Nikt, oprócz mnie.

— Poznajcie gniew tego, którego zhańbiliście — zmusiłam się do mówienia. — Poznajcie gniew tego, którego zdradziliście. Poznajcie gniew bogów. Poznajcie gniew Hakuryu.

Po raz pierwszy od stuleci ktoś wypowiedział prawdziwe imię zapomnianego boga. Wielki biały wąż owinął moje drżące ciało, jak dawniej robiło to znamię. Nie, nie wąż. Smok pozbawiony kończyn i oczu. Z łuskami mieniącymi się, jak kryształy lodu. Hakuryu.

Następne wydarzenia potoczyły się szybko. Z gardła Hakuryu wydarł się ryk. Jak na komendę płonące słupy rozprzestrzeniły się na całą kaplicę. Fala wody sięgnęła szyj, zalała głowy. Ziemiste kopce osunęły się, zasypując krzyczących ludzi. Wiatr przeciął skórę aż do kości, wyrwał ręce, ściął głowy. Lodowy deszcz przebił się przez dach by zatopić się w czaszkach, uciszając krzyki i płacz na wieki.

Nic z tego kataklizmu nie dosięgnęło mnie. Hakuryu otulał mnie własnym zimnym, szorstkim ciałem, chroniąc moje życie.

Już po wszystkim. Nikt nie krzyczał, nie płakał. Nie słychać było nic. Po zebranych w świątyni ludziach nie pozostał nawet ślad. Ani kropla krwi, strzęp ubrania lub chociaż jedno ciało. Tak, jakby nigdy nie było tu żadnych ludzi.

Hakuryu wypuścił mnie ze swojego chroniącego uścisku. Powietrze zadrgało, kiedy poruszył swoim ciałem by spojrzeć na mnie swoimi niewidzącymi oczami. Rozpłakałam się na nowo, tym razem ze szczęścia. Po tych wszystkich latach Hakuryu mógł nareszcie być wolny. Powrócić do Tengoku. Nie musiał więcej służyć swym oprawcom.

Zbliżył swoje twarde, a jednocześnie dziwnie delikatne, czoło do mojego. Zamknęłam oczy, wtulając się w wielką, twardą głowę pokrytą chropowatą skórą. Dłonią dotknęłam ciała tuż za nią. Do mojego umysłu trafiła nienależąca do mnie myśl, zatrzymała się w nim i wtopiła się głęboko, wygrawerowana na wieki:

„Twe imię brzmi Kamiko.”

Po mojej twarzy spłynęły kolejne ciepłe łzy. Kamiko. Moje własne imię. Kamiko.

 

Shirohebi – biały wąż

Tengoku – niebo

Hakuryu – biały smok

Keshin – wcielenie boga/wybraniec boga

Kami no Utsuwa – naczynie boga

Hakujya no Shinsha – świątynia białego węża

Shōzoku – rytualne szaty/ święte szaty

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania