Poprzednie częściWędrowiec (wstęp)
Pokaż listęUkryj listę

Wędrowiec. Rozdział I - Nieznajomy

Tego dnia niebo w całości przysłaniały gęste, kłębiaste chmury, które unosiły się zbyt wysoko, aby mogła spaść z nich choćby kropla deszczu. Wiało niemiłosiernie, przez co temperatura odczuwalna była zdecydowanie niższa od tej, jaka widniała na termometrze. I jeszcze ta wszęogarniajaca wilgoć... Słowem - typowo islandzka pogoda.

 

Rafał szedł szybkim tempem wzdłuż krawędzi lewej strony jezdni, zgodnie z instrukcjami, jakich za młodu udzielili mu rodzice. Chciał dotrzeć przed zmierzchem do pobliskiej mieściny, aby uzupełnić zapasy i przespać się w motelu, ewentualnie u jednego z życzliwych mieszkańców. Kończyła mu się woda, a bez niej kolejnego dnia nie zaszedłby zbyt daleko.

 

W ogromnym plecaku, jaki niósł na plecach znajdowało się wszystko, co niezbędne do przetrwania w trudnych warunkach. Jedzenie, napoje, apteczka, leki, scyzoryk, nóż, zapalniczka, koc, śpiwór, poduszka, odzież oraz buty na zmianę, a nawet niewielki, rozkładany namiot na wypadek, gdyby na daną noc nie udało mu się znaleźć miejsca do noclegu. Preppersi byliby z niego dumni, z tą jednak różnicą, że on nie składował tych wszystkich rzeczy w podziemnym bunkrze na czarną godzinę. Miał je zawsze pod ręką, aby w razie potrzeby w każdej chwili móc z nich skorzystać.

 

Nie miał już domu, do którego mógłby wracać. Sprzedał wszystko, co pozostało mu po rodzicach. Nie utrzymywał też kontaktu z dalszymi członkami rodziny. Ani z byłą żoną... Tylko raz odwiedziła go w więzieniu, aby poinformować o złożeniu papierów rozwodowych. Próbował przekonać ją do zmiany decyzji, lecz szybko odpuścił, gdyż wzrok, jakim go mierzyła nie pozostawiał wątpliwości. Płomienne uczucie względem męża zastąpiła nienawiść w najczystszej postaci. On jednak nigdy nie przestał jej kochać. Nie zabił własnej córki dlatego, że był potworem, za jakiego wszyscy go uważali. Zrobił to z miłości do Emilii. Taki był prawdziwy motyw jego działania, choć zdawał sobie sprawę, że utopienie własnego dziecka to najgorsza rzecz, jakiej może dopuścić się zdroworozsądkowo myślący człowiek. Impuls okazał się jednak silniejszy i teraz przyszło mu za to płacić bardzo wysoką cenę - aż do końca życia.

 

Znów oddał się rozmyślaniom na temat tragicznej przeszłości, przez co nie zauważył sporej wyrwy w ścieżce ciągnącej się wzdłuż asfaltowej drogi. Usłyszał nieprzyjemne chrupnięcie, a następnie poczuł przeszywający ból w okolicach lewej kostki. Zaczął podskakiwać na drugiej nodze, klnąc przy tym na czym świat stoi.

 

"Skręcona" - pomyślał i jak się później okazało wystawił sobie trafną diagnozę. Nie miał innego wyjścia, jak tylko usiąść przy drodze i czekać, aż któryś z kierowców przejeżdżających aut raczy odwieźć go na izbę przyjęć.

 

Liczył się z tym, że pewnego dnia może przytrafić mu się nieszczęśliwy wypadek. Jak dotąd miał pod tym względem szczęście, jedynie raz na obrzeżach Sahary dostał ostrego kaszlu połączonego z gorączką (po zmierzchu temperatura na pustyni znacznie spada), lecz w ciągu zaledwie trzech dni zdołał się wykurować. Teraz jednak stanął w obliczu o wiele większej niedogodności. Podczas transmisji jednego z meczów piłkarskich usłyszał z ust komentatora, że leczenie urazu stawu skokowego zajmuje od czterech do sześciu tygodni. To oznaczało, że na ten czas musiałby wynająć sobie pokój. Wciąż miał sporo pieniędzy na koncie, lecz starał się mądrze gospodarować budżetem. Znalazł się jednak w sytuacji, która być może będzie od niego wymagała głębszego sięgnięcia do kieszeni.

 

Nagle w oddali dostrzegł nadjeżdżającego, czerwonego busa pewnej niemieckiej marki. Za kierownicą siedział łysiejący mężczyzna około pięćdziesiątki. Niedobór włosów na głowie rekompensowała mu bujna, siwiejącą broda. Miał delikatną nadwagę, jaka dotyka wielu mężczyzn w jego wieku.

 

Miejsce przeznaczone dla pasażera było puste.

 

Nie pozostało zatem nic innego, jak tylko zerwać się na równe nogi (a raczej jedną, tę sprawną) i wyciągnąć przed siebie rękę z uniesionym kciukiem. Ku uciesze Rafała nieznajomy zaczął stopniowo zwalniać, aż wreszcie zatrzymał swój pojazd na środku jezdni.

 

- Sæll vinur. Hvað varð um þig?

 

- Do you speak English? - spytał Rafał z nadzieją w głosie.

 

- Yes, I do. Co ci się przytrafiło przyjacielu?

 

- Chyba skręciłem kostkę. Czy mógłby pan zawieźć mnie na najbliższą izbę przyjęć?

 

Nieznajomy zaczął drapać się po podbródku, wyraźnie nad czymś myśląc.

 

- Najbliższa izba przyjęć znajduje się w Rejkiawiku - poinformował. - To jakieś siedemdziesiąt kilometrów stąd. A ja wracam właśnie do domu, który stoi zaraz za tamtym lasem. Tak się składa, że jestem ratownikiem medycznym w "stanie spoczynku". Chętnie ci pomogę, mam wszystko, czego potrzeba na wypadek tego typu urazu.

 

Rafała kompletnie zaskoczyła ta propozycja.

 

- Dziękuję, ale nie chciałbym sprawiać kłopotu...

 

- Daj spokój, to dla mnie żaden kłopot. Trzeba sobie pomagać w potrzebie. No już, wskakuj! Niepotrzebnie tu tylko marzniemy.

 

Rafał i tak nie miał wielkiego wyboru, dlatego posłusznie pokuśtykał do drzwi od strony pasażera i już po chwili siedział na miejscu przy kierowcy. Ten od razu puścił sprzęgło i nacisnął pedał gazu.

 

- Edmund - przedstawił się nieznajomy, wyciągając rękę.

 

- Rafał - odparł, ściskając jego dłoń.

 

- Niech zgadnę, przybysz ze wschodniej Europy?

 

- Zgadza się.

 

- Rosjanin? Ukrainiec?

 

- Polak.

 

- Ach, Polska... Nigdy tam nie byłem, za to mój brat, który pracuje w Niemczech wybrał się raz na wycieczkę do Krakowa. Mówił, że piękne miasto i kiedy później przesłał mi zdjęcia, musiałem przyznać mu rację. Pochodzisz z tamtych okolic?

 

- Nie, z Bydgoszczy.

 

- Byd... co?

 

- Bydgoszczy.

 

- Hmm... Trudna nazwa do wymówienia i niestety zupełnie mi obca.

 

- Kraków leży na południu Polski, a Bydgoszcz bardziej na północy.

 

- To pewnie macie tam zimniej, co?

 

- Niezupełnie. W Polsce temperatury nie różnią się tak bardzo pomiędzy poszczególnymi miastami. Może za wyjątkiem Suwalszczyzny. Niektórzy nazywają ten region polskim biegunem.

 

- W takim razie Islandia to jeden wielki biegun. Nie uświadczysz tu zbytnio nadmorskich kurortów ani plaż wypełnionych po brzegi turystami. A w ogóle co cię tu przywiało?

 

- Jestem samotnym podróżnikiem.

 

- Ach, a zatem coś nas łączy, bo też jestem samotnikiem. Wiesz, mieszkam sam.

 

W tym momencie Rafał zaczął się zastanawiać, czy ów człowiek nie potnie go w nocy piłą łańcuchową na drobne kawałki. Zupełnie jak w horrorach. Z drugiej jednak strony nie przejmował się tym aż tak bardzo. W najgorszym wypadku ktoś skróci jego ziemskie męki.

 

- Jesteśmy już prawie na miejscu - oznajmił Edmund.

 

Po chwili oczom Rafała ukazał się niewielkich rozmiarów drewniany dom osadzony na fundamencie. Przypominał trochę te letniskowe, które przed sprzedażą noszą męskie bądź żeńskie imiona. Nie miał piętra, lecz przylegała do niego przybudówka, która - jak się później okazało - pełniła funkcję pracowni. Nad dachem górował komin.

 

Edmund zaparkował na końcu podjazdu, po czym obaj mężczyźni wysiedli z samochodu.

 

- Pomóc Ci?

 

- Nie trzeba, chyba mogę samodzielnie pokonywać krótkie dystanse.

 

- To akurat dobra wiadomość. Widocznie nie doszło do zerwania więzadeł. Jeśli dobrze to rozegramy, za kilkanaście dni powinieneś wrócić do pełnej sprawności. Ale o tym później, tymczasem zapraszam do środka.

 

Wnętrze składało się z dwóch pokoi, kuchni, łazienki oraz niewielkiego składzika. W salonie znajdował się kominek. Meble sprawiały wrażenie solidnych, lecz brakowało im jakichkolwiek elementów dekoracyjnych. Najwyraźniej walory estetyczne nie miały dla gospodarza aż tak wielkiego znaczenia.

 

- Ładny dom - zagadnął Rafał.

 

- Taki w zupełności mi wystarcza. Wiesz, trochę ciasny, ale własny. Poza tym łatwo go ogrzać.

 

- Robiony na zamówienie?

 

- Nie, sam go zbudowałem.

 

- Naprawdę? - Rafał spojrzał na Edmunda jakby nie dowierzał.

 

- Tak, od podszewki, deska po desce. Trochę mi to zajęło, ale z efektu końcowego jestem względnie zadowolony.

 

- Jesteś stolarzem?

 

- Zgadza się, stolarzem i drwalem w jednym. Lubię robić w drewnie i tym zajmuję się na co dzień.

 

- A meble?

 

- To też moje dzieło.

 

- No proszę, gratuluję.

 

- Dzięki. W mniejszym pokoju jest łóżko. Połóż się, a ja za moment przyniosę ci zimny okład, żeby złagodzić obrzęk. I oczywiście leki przeciwbólowe.

 

Pokój emanował prostotą, lecz mimo to sprawiał wrażenie przytulnego. Z okna roztaczał się widok na pobliski las. Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający malownicze góry z ośnieżonymi szczytami. Ponadto dywan w czerwono-żólte wzory, niewielkie biurko, krzesło, szafa oraz jednoosobowe łóżko. Rafał położył się na nim w oczekiwaniu na Edmunda.

 

Początkowo uprzejmość gospodarza wydała mu się cokolwiek podejrzana, później jednak doszedł do wniosku, że być może to kwestia tutejszej mentalności. Przebywał na Islandii od sześciu dni i dotychczas dwukrotnie udało mu się znaleźć gościnę w prywatnych domach. Trzykrotnie nocował w motelach, a raz przyszło mu spędzić noc w namiocie. Nie było to przyjemne doświadczenie, lecz zdążył już przywyknąć do tego typu niedogodności.

 

Dopiero teraz począł czynić sobie wyrzuty z powodu doznanego urazu. Nie trafiał do niego stary jak świat argument, że wypadki chodzą po ludziach. Przez brak podzielności uwagi skręcił sobie kostkę i w konsekwencji nie mógł chwilowo kontynuować swego marszu. A przecież był na niego skazany aż do końca życia. Z drugiej jednak strony nasunęła mu się myśli, że być może to kolejny element kary, jaką musiał ponosić za zbrodnię sprzed lat? Patrząc na to pod tym kątem, całe zdarzenie nabrało nagle zupełnie innego znaczenia.

 

- Należało mi się - wyszeptał sam do siebie.

Dalsze rozważania przerwał powrót Edmunda niosącego na tacy szklankę przegotowanej wody, leki oraz zimny okład.

 

- Mocno boli? - spytał.

 

- Do wytrzymania. Gorzej było jak w dzieciństwie złamałem rękę.

 

- Fakt, to zdecydowanie gorszy uraz. Ale i na ten zaraz coś zaradzimy.

 

Rafał nie bez trudu zdjął skarpetę z lewej stopy. Obrzęk zdążył już rozprzestrzenić się po obu stronach kostki. Edmund zrobił podpórkę z poduszki, przyłożył woreczek z lodem do bolącego miejsca, po czym ostrożnie owinął całość zwilżoną chustą.

 

- Teraz weź leki i popij. Przeciwbólowe plus coś na sen.

 

- Ale obudzę się jutro po tym?

 

- Haha, bez obaw. Nie mam żadnego interesu w tym, żeby cię ukatrupić. Przyniosę ci jeszcze coś na ząb.

 

Po kilkunastu minutach Edmund ponownie zajrzał do pokoju, tym razem z dwiema grzankami wysmarowanymi masłem i dżemem truskawkowym.

 

- Spróbuj się teraz przespać. Gdybyś czegoś potrzebował, będę w drugim pokoju.

 

Rafał zjadł obie grzanki, po czym znów opadł na łóżko. Myślał, że tego wieczoru nieprędko będzie mu dane zapaść w głęboki sen. Wystarczyło jednak, że zmrużył lekko oczy i już po chwili odpłynął do krainy błogiej nieświadomości.

 

Ciąg dalszy po opublikowaniu w wersji książkowej.

 

L. A. T.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania