Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Weneckie lustro na biegunie. Część I
PROLOG
Czy na biegunie święta Bożego Narodzenia obchodzi się tak samo?
Czy w tym okresie czuć tam zapach świerku i cynamonowych pierników?
Czy można tam dostać mandarynki, by ich intensywny zapach przypominał historię o świętym Mikołaju?
Nie wiem.
Wiem, że tutaj to magiczny okres. Mówią, że potrafi zdziałać cuda, nie tylko fizycznie, ale szczególnie uczuciowo. Nie wierzyłem w to, aż do momentu, gdy moje serce zaczęło szybciej bić, gdy moje źrenice się powiększyły na widok jej uśmiechu i skrzywdzonych oczu... aż do momentu pierwszego dotyku, który wywołał dreszcze i stan zapomnienia.
Od tamtej pory, gdy tylko usłyszałem na ulicy imię Marysia, automatycznie unosiłem się nad ziemią. Doszukiwałem się jej wszędzie. Chciałem, żeby była cały czas... I stała się moją obsesją.
Każda minuta spędzona z nią dawała mi ukojenie i powodowała błogość. Uwielbiałem jej słuchać, mimo że mogła mówić tylko o przeszkodach, które musiała pokonać, by być blisko mnie. Czułem błogość, bo byłem pewny, że to wszystko już za nią, że teraz ma mnie... Żadna przeszkoda nie będzie jej już stanowiła problemu.
//MARYSIA\
Pamiętam o pierwszym upadku.
Mając dwa lata, niewiele się wie o świecie, o życiu, ale ma się pewność, że rodzice są wszystkim, czego w danej chwili potrzebujemy. Nikt nie ma prawa tego przerwać ani zakłócać, tym bardziej mechaniczne konie, które są zbyt odważne i całkowicie oddają się w twoje ręce. Szybka zmiana otoczenia, zmiana wartości - w tym miejscu osób potrzebujących miłości jest zdecydowanie więcej niż tych, którzy mogą ją dać. Tutaj uczę się zasad panujących tylko i wyłącznie w tym miejscu, nie tam za murami, gdzie dzieci mają matki. Tutaj panuje jedynie wewnętrzne poczucie bezsensowności i silna potrzeba uzewnętrznienia swoich ran. Ale nawet w takim miejscu zdarzają się cuda. Dostałam nową rodzinę. Mam sporo rodzeństwa, ale też sporo miłości. Chcę tu być, chcę, aby ten świat zawsze tak wyglądał. Nigdy bym nie przypuszczała, że w dniu 18. urodzin zamiast prezentów zobaczę spakowane torby. Wzięłam je pod pachę; czeka mnie widok pomarańczowego światła, w którym odbijają się krople anielskiego płaczu. Siedzę na schodach jednego z domów mieszkalnych. Był z czerwonej cegły, dość postawny, i pamiętam te wielkie drewniane drzwi. Siedząc na schodach, myślami wchodziłam do tego domu. Słyszałam śmiech dzieci, czułam radość w powietrzu, czułam miłość. I to nic, że było zimno, to nic, że padał deszcz – wtedy, siedząc na tych schodach, myślami byłam w prawdziwym domu. Mechaniczne konie nie tylko zabrały mi rodziców. Miałam rodzeństwo – w chwili śmierci rodziców byli zbędnymi płaczkami – mimo to, oni znaleźli dom u cioci. Teraz wiem, że gdyby nie oni – a konkretnie, gdyby nie mój brat – nie mogłabym tego napisać...
W tym całym bezsensie, w tym całym deszczowym, zimnym mieście usłyszałam pogodny głos – to brat, poczułam delikatny dotyk – jego pomocną dłoń. To on pozwolił mi stanąć na nogi, dzięki niemu mogłam wynająć mieszkanie – i pomimo że był setki kilometrów ode mnie, czułam jego obecność.
W końcu wyszło słońce.
Zaczęłam wychodzić do ludzi, poznałam przyjaciół, masę pozytywnych ludzi – poznałam też Jadzię – kobietę, która została moją matką. Cieszyłam się, że mogłam przygotować dla nas wspólne śniadanie, że mogłam się do niej przytulić, mówiąc: „Kocham Cię, Mamo!” Kurwa! W końcu moje życie mogę nazwać życiem!
Nie wiedziałam, jak mogę się odpłacić za tę miłość. Budżet, który wypełniał mój brat, pozwalał mi na masę szaleństw i mogłyśmy godnie żyć. Do czasu... do czasu, aż przelewy od brata ucichły. W tej ciszy usłyszałam tylko: „NIGDY NIE BYŁAM TWOJĄ MATKĄ! WYPIERDALAJ”.
Znowu jestem zbitym, mokrym burkiem, na szczęście poznałam go. Widziałam, jak jego serce zaczęło szybciej bić, a jego źrenice drastycznie się powiększyły, uśmiechałam się, mimo że oczy zdradzały całą przeszłość. To on był dla mnie oparciem, to z nim chciałam spędzić Sylwestra, to z nim chciałam spędzić życie. Nie myślałam, że to życie będzie trwało tak krótko. Jechaliśmy na imprezę sylwestrową – jednak fajerwerki wystrzeliły za szybko... zaraz, zaraz... to nie fajerwerki – to lampa samochodu zbliżająca się w zastraszającym tempie. Przy prędkości zbliżającego się światła, świat zwolnił – słyszałam każdą nutę w piosence z radia, czułam dokładniej swój puls – widziałam, jak bardzo Dawid stara się zmienić los. Udało się! Żyjemy! Od teraz zapominam o przeszłości! Rodzę się na nowo! Koniec przeciwności – od teraz nie ma mnie – jesteśmy My!
PRZESZŁOŚĆ
Suma wszystkich dotychczasowych przeżyć składająca się na JA
Wierzysz może w to, że dla każdego z nas jest stworzony drugi człowiek? Wiesz... Tak jak te połówki jabłka...
Ja w to nigdy nie wierzyłam. Miłość była dla mnie tak odległa, że nawet przez myśl mi nie przeszła wizja białej sukni, czy nawet wieczorów przy zachodzie słońca. Życie od najmłodszych lat nie oszczędzało mi cierpienia. W wieku dwóch lat straciłam rodziców w wypadku samochodowym, potem wychowywałam się w bidulu. Już pewnie w głowie masz miliony myśli, co? Pewnie jest jakąś patolą, ćpa, chleje na potęgę, a ciało uznaje za miejsce publiczne. Nie przejmuj się, wiele osób przypisuje mi taką łatkę. Ja już się do tego przyzwyczaiłam. Nie będę Cię teraz przekonywać do tego, że to nie moja wina, że trafiłam do domu dziecka. Chcę po prostu podzielić się swoją historią, chcę ją z siebie wyrzucić, chcę dać upust emocjom i pokazać Ci, jak wygląda ten świat.
Jak to jest być wychowankiem bidula? Czujesz się jak kolejny ciężar, jak kolejna "rzecz", z którą pracownicy muszą sobie poradzić. Pomimo tego, że poznając świat, poznawałam go już w nowym "domu", nie było mi źle – prawdopodobnie dlatego, że innego nie znałam i zawsze wiedziałam, że nie mam na wyłączność żadnej "cioci". Od małego myślałam, że to całkowicie normalne, że tak właśnie wygląda życie. Ale gdy już podrosłam, zazdrościłam koleżankom, które trafiły tu w wieku 8-9 lat. Opowiadały mi czasem o wigilii, prezentach, o babci i o ojcu. Teraz wiem, że one poznały ten inny świat, ale przez to były słabsze. Ja zawsze miałam więcej siły od nich, więcej uporu, odwagi, mogłam marzyć. I wymarzyłam! Ktoś mnie zechciał, ktoś chciał mnie pokochać! W tym całym szarym i brudnym jak ściany w moim pokoju życiu, ktoś pokazał mi tęczę. Pamiętam doskonale swoje myśli, swoje uczucia - tę ekscytację, radość "BOŻE DZIĘKUJĘ CI, ZA TO, ŻE JESTEM PO PROSTU CHCIANA".
I stało się! Miałam rodzinę! Poznałam to, o czym mówiły koleżanki! Usiadłam do wigilijnego stołu! Dla Ciebie to może być normalne, ale na pewno, gdy wspominasz ten świąteczny okres ze swojego dzieciństwa, to na Twojej twarzy pojawia się uśmiech.
Ja zaznałam tego znacznie później, ale dzięki temu doceniam go jeszcze bardziej. Pamiętam te wigilijne przygotowania. Ciocię w kuchni, która nucąc kolędy, przygotowywała ciasto na pierniki. Wujka, który z pełnymi torbami zakupów wchodził z uśmiechem do domu, krzycząc: "Komu mandarynkę?". Po raz pierwszy w moich oczach pojawiły się łzy szczęścia. Z pełnym zaangażowaniem myłam wszystkie okna w domu, za którymi powoli padał śnieg na tle pomarańczowej żarówki z lampy drogowej. Pamiętam, jak przyrodni brat Karol przyciął sobie kciuka, gdy kroił marchewkę. Śmialiśmy się wtedy, że pomylił palca z marchewką. Pamiętam, jak nagle w całym domu zapadł mrok, po tym jak Natalka chciała podłączyć choinkowe lampki... też zawsze mieliście problem z rozplątaniem tych kabli? Mnie w bidulu nie nauczyli, że trzeba to robić delikatnie, szarpałam aż przerwałam kable, które zrobiły zwarcie. Z tego też się śmialiśmy. W tym okresie nie było czasu ani miejsca na smutki, żale czy kłótnie.
Gdy siedzieliśmy przy wigilijnym stole, zastanawiałam się, po co ciocia nakrywa do miejsca, gdzie nikt nie siedzi. Wujek wytłumaczył mi, o co chodzi z tą tradycją. Marzyłam wtedy, aby przyszła moja przyjaciółka Kinga, z którą wspólnie bawiłam się w domu dziecka. Chciałam, aby ona też zaznała tych niewiarygodnych emocji. Pamiętam prezent, który dostałam pod choinkę, kasetę VHS z bajką "Pszczółka Maja – Narodziny; Maja uczy się fruwać", gdzie Klementynę dubbingowała Teresa Lipowska.
Wiedziałam, że ten magiczny okres to początek nowego życia, nie mogłam doczekać się Sylwestra i nowego wspaniałego roku. Nowi rodzice byli wspaniałymi wychowawcami – nie zabraniali niczego – za każdym razem mówili: "Wiesz, że Ci ufamy". Mijały kolejne lata i kolejne wigilijne kolacje. Poznawałam na nowo życie. Wieczory spędzałam nad Ukielem, tam poznałam ludzi, którzy stali się moimi przyjaciółmi. Godzinami rozmawialiśmy przy zachodzącym słońcu, które odbijało się na tafli jeziora, na wszystkie tematy. Od sposobów na szybkie chudnięcie do sensu istnienia. Moje życie w końcu wyglądało jak życie. Miałam wsparcie, wspólnie ze znajomymi dzieliliśmy się swoimi problemami i sukcesami.
Byłam lubiana i to nie tylko dlatego, że pozwalałam ściągać na matematyce. Mogłam robić wszystko, ale ze świadomością, że rodzice mi ufają i muszę wracać przed 22.
Ciocia Ania i wujek Marek nie pracowali, utrzymywali się z tego, że stworzyli dom dla takich dzieci jak ja. Dzięki temu mieli więcej czasu dla nas wszystkich. Mieli więcej czasu na to, żeby nas kochać i nauczyć nas miłości. Dorastałam przy cieple rodzinnego domu. Byłam dobrą uczennicą, wygrałam nawet kilka konkursów polonistycznych. Dostałam się do dobrego liceum, po którym miałam iść na studia ekonomiczne, ale... trach.
Pewnego dnia, gdy wracałam ze swojej osiemnastkowej imprezy urodzinowej u znajomych, w moim pokoju znalazłam spakowane rzeczy z karteczką "To już czas". Ale jak to tak? To żart, w tej torbie na pewno jest prezent! Niestety, pomyliłam się, to nie był żart, dostałam 3 tysiące na start i kopniaka na szczęście. Na początku byłam przekonana, że zrobiłam coś nie tak. Może to przez to, że spróbowałam marihuany na imprezie urodzinowej? Może za rzadko mówiłam cioci, że ją kocham? A może oni nigdy mnie nie kochali? Może mieli mnie tylko dla pieniędzy? To nie czas by się nad tym zastanawiać!
Znowu jestem jebanym burym psem na ulicy. Zamiast poznawać historię Polski, włóczyłam się po galerii handlowej i zastanawiałam się, o co chodzi Edycie Geppert... Nie rozumiałam, za to odnalazłam sens w innej muzyce, poznałam innych ludzi i inną kulturę. Świat po dawce THC nie był już taki paskudny. Mogłam sobie pozwolić na to, aby usiąść gdzieś na schodach czyjegoś domu i marzyć o tym, że tam mieszkam, że tam mam rodzinę. Potrzeba bliskości, potrzeba świadomości, że się kogoś ma była tak silna, że odnalazłam ją wśród ludzi, którzy codziennie wieczorem stoją w ciemnej uliczce, czekając, aż ktoś przybije im piątkę. Poznałam masę dziewczyn, których życie również skrzywdziło. Czułam z nimi więź. Coś nas łączyło. Nazywaliśmy się siostrami i wspólnie spędzaliśmy czas.
Pierwsza impreza z nowymi koleżankami.
W takim klubie jeszcze nie byłam – rzadko bywałam w jakimkolwiek. Jest cudownie, czuję jak basy z głośników przenikają przez moje ciało, pobudzając je do ruchów. Jest pięknie, dookoła siebie widzę uśmiechniętych ludzi, z każdego przedziału wiekowego. Ręce poszły w ruch, kolana uginają się w rytm muzyki. Uśmiecham się. Piękne uczucie, zastanawiałam się tylko, czemu moje przyjaciółki się nie bawią. Jebać to! Wbijam do baru – wściekłego psa poproszę – chlus, chlus, chlust. Teraz cały parkiet jest mój, obroty, zmysłowe ruchy, skakanie pod sufit – ta noc jest moja, moja i moich przyjaciółek, których nie mogę znaleźć. Znalazłam je po półgodzinie... w toalecie... Już wiem, skąd mają na markowe ubrania. Brzydzę się nimi... Czas zamienić klub na wygodne łóżko w domu.
Nazajutrz wiedziałam, że coś straciłam, ŻE ZNOWU KOGOŚ STRACIŁAM. Nie mogłam sobie na to pozwolić, zadzwoniłam do Karoliny, a wieczorem już odzyskałam swoje przyjaciółki. Cieszyłam się, że udało mi się je odzyskać. Musiałam tylko opierdolić pałę pierwszemu lepszemu chłopakowi na imprezie – tak, aby zapieczętować przyjaźń, która będzie trwała aż po śmierć.
Druga impreza z przyjaciółkami.
Mam Déjà vu, byłam już w takim klubie. Jest cudownie, czuję jak basy z głośników przenikają przez moje ciało, pobudzając je do ruchów. Jest pięknie, dookoła siebie widzę uśmiechniętych ludzi, z każdego przedziału wiekowego. Ręce poszły w ruch, kolana uginają się w rytm muzyki. Uśmiecham się. Piękne uczucie. Czuję pożądliwe spojrzenia facetów. Jebać to! Wbijam do baru „Cześć przystojniaczku, napiłabym się wściekłego psa” – chlus, chlus, chlust. Teraz cały parkiet jest mój, obroty, zmysłowe ruchy, skakanie pod sufit – ta noc jest moja, moja i moich przyjaciółek, które będą ze mną aż po grób. Były w kabinie obok... w toalecie... Kocham je! Ale już czas zamienić klub na wygodne łóżko w domu. Tak się jednak nie stało, Karolina z Basią postanowiły pokazać mi coś więcej. Mówiłyśmy już do siebie „siostry” i razem połykałyśmy białe tabletki.
Pewnego dnia odezwał się do mnie mój brat. Ten biologiczny. Powiedział, że czuje, że coś jest nie tak, rozkleiłam się, bo w głębi siebie nie chciałam takiego życia. Obiecał mi pomóc. I tak się stało. Mogłam liczyć na jego wsparcie finansowe. Mimo to do szkoły już nie wróciłam. Przeprowadziłam się do Gdańska. W wolnym czasie (czasie, w którym muzyka w klubie wydawała mi się za głośna) rozprowadzałam towar, z którego zawsze mogłam wziąć coś dla siebie. Czy zostałam ćpunką? Tak i nie. Lubiłam to, była to moja odskocznia, ale nigdy nie czułam, że muszę coś wciągnąć czy połknąć. Robiłam to tylko po to, by lepiej się bawić, a towar, który rozprowadzałam, to pozostałości z czasów, gdy mój brat jeszcze milczał.
Niby wszystko już okej, mam mieszkanie, stać mnie na ubrania – kupuję za pieniądze, nie za lody, mogę wyjść do restauracji zjeść, ale nadal brakowało mi kogoś, kto po prostu by był dla mnie. Bardzo lubiłam chodzić do marketu, który był nieopodal mojego mieszkania. Chodziłam zawsze do jednej i tej samej kasjerki – do Pani Jadzi. Przez te kilka minut przy kasie rozmawiałyśmy ze sobą i chyba obie czułyśmy, że nadajemy na tych samych falach. Od słowa do słowa umówiłyśmy się na pierwszą kawę. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, wylałam z siebie wszystko. Opowiedziałam swoją historię. To, co już wiecie, i kilka zatajonych przed wami opowieści. Na przykład opowieść o mojej pierwszej miłości.
Było to za czasów licealnych, gdy jeszcze miałam rodzinę. Do równoległej klasy 3C chodził Paweł. Był lubiany przez wszystkich. Dzięki swojemu poczuciu humoru oraz wysokiej aparycji zdawał wszystkie egzaminy. Uwielbiałam na niego patrzeć na szkolnych przerwach. Siadałam zawsze na ławce i w milczeniu obserwowałam każdy jego ruch. W wyobraźni widziałam, jak siedzimy w parku trzymając się za ręce i patrząc głęboko w oczy, wypowiadamy te dwa trudne słowa. Stan ten utrzymywał się przez całe półrocze. Opowiadałam swoim przyjaciółkom o tym, jak bardzo mi się podoba, że wyobrażam sobie z nim swój pierwszy raz. Tydzień przed feriami podszedł do mnie i zapytał, czy mam jakieś plany na drugi tydzień ferii. Zaczęłam się jąkać i czułam, jak zamieniłam się w buraka – i to na pewno nie cukrowego – bo w wyrazie mojej twarzy nie można było dostrzec nic słodkiego.
Wyglądałam jak podczas udaru i wykrztusiłam z siebie tylko: „znaczy się... yyy... mówisz o tym tygodniu? Mam zamiar wydepilować nogi”. Shit! Serio? Marysia, co z Tobą?! Na szczęście Paweł uznał to za żart i zaprosił mnie na kawę i obiad. Cały pierwszy tydzień ferii siedziałam w domu i stresowałam się tym dniem. Byłam podekscytowana, byłam tak szczęśliwa, że wyjeżdżam i to poza wszelką skalę.
I nadszedł ten dzień. Ubrałam specjalnie kupioną na tę okazję czerwoną suknię po kostki i szpilki. Weszłam do restauracji, kelner podszedł i powiedział, że stolik numer 6 jest zarezerwowany dla mnie oraz że jest tam dla mnie list. Czułam się wyjątkowo, szłam jak diva, jak modelka na wybiegu.
Usiadłam, otworzyłam kopertę i czytam. „Droga Marysiu, cieszę się, że tu jesteś, bo możesz przeczytać to, co mam Ci do powiedzenia: spierdalaj do budy, bezpański psie. Pod stołem masz karmę.
Pozdrawiamy 3C.”
W tym momencie umarłam. Nie chciałam żyć. Do tej pory gdzieś w sieci krąży filmik, jak zapłakana wybiegam z restauracji, a w tle słychać śmiechy – w tym moich "przyjaciółek".
Wcześniej pominęłam wiele przykrych epizodów z mojego życia. Pominęłam fakt pierwszych zarobionych pieniędzy swoim ciałem. Po imprezie, gdy już odzyskałam przyjaciółki, nie miałam gdzie pójść... Chodziłam więc po ulicach bez celu. Byłam głodna i zmarznięta. Skierowałam się w stronę dworca. Usiadłam na ławce w pobliżu bezdomnych i starałam się ignorować burczenie w brzuchu. Próbowałam zasnąć. Nad ranem zbudził mnie jakiś menel, który bez słowa podał mi bułkę. Przyjęłam ją z wdzięcznością. Odrobinę zaspokoiwszy głód, siedziałam na ławce i obserwowałam ludzi, ale nie bezdomnych, tylko tych eleganckich, spieszących się gdzieś. Każdy z nich miał jakiś cel, każdy gdzieś zmierzał. Po raz kolejny zazdrościłam innym tego normalnego życia...
Z zamyślenia wyrwał mnie starszy pan, który usiadł obok mnie. Nie bezdomny, tylko czysty, elegancko ubrany mężczyzna. Nie chciałam obcemu facetowi opowiadać swojej historii, która pewnie i tak by go nie poruszyła, więc szybko skłamałam, że czekam na kogoś. Wiedziałam, że mi nie uwierzył, ale nie skomentował tego. Zapytał, czy nie chciałabym zarobić trochę forsy, robiąc mu przyjemność. Poszłam z nim. W tym momencie głód wziął górę nad dumą. Miałam wyrzuty sumienia, gdy było już po wszystkim, ale zagłuszyłam je, fundując sobie w dworcowym barze obiad. Obiad, schabowy z ziemniaczkami i sosem z kurek. Pomyślałam, że zarobienie forsy na dworcu nie jest wcale takie trudne i gdy wydałam ostatni grosz, postanowiłam sama złapać klienta. Prowokowałam mężczyzn spojrzeniem, uśmiechem, no i w końcu się udało! Za drugim razem obrzydzenie do siebie było znacznie mniejsze. Liczyły się pieniądze. Od tej pory sprzedawanie swojego ciała stało się moim sposobem na życie. Czasem udało się zarobić więcej, czasem mniej, a bywało tak, że nie zarobiłam nic. Jezu, jak dobrze, że wtedy pojawił się brat i to wszystko się skończyło.
Ale ja jestem chaotyczna. Więc tak, Jadzia była osobą, która poznała całą moją historię i mimo to przytuliła mnie i powiedziała: „już będzie dobrze, dziecko. Chodź, prześpisz się dzisiaj u mnie.”
Zgodziłam się, a rano, gdy wstałam, na stole zobaczyłam śniadanie i list: „Smacznego, kochana córeczko!” – ten list był dużo przyjemniejszy. Zostałam kolejną noc i kolejną. Z czasem czułam się już jak u siebie. Dzięki mojemu bratu, mogłam kupować jedzenie i robić śniadania, obiady i kolacje mamie. Byłam w stanie opłacać wszystkie rachunki. Żyło nam się bardzo dobrze. Pewnego dnia Jadzia powiedziała, że musimy się przeprowadzić. Mnie to już nie robiło różnicy, kolejne nowe miejsce, najpierw rodzinny Olsztyn, później obrzydliwy Gdańsk – i nie pod względem miasta, tylko przeżyć – dałam dupy za pieniądze – to miasto nie może się kojarzyć dobrze. Nowym miastem okazał się Lębork. Małe miasteczko na Pomorzu. Czułam się tam wspaniale. Urokliwa starówka, ciche i spokojne miejsce na ziemi. Tam też poznałam Dawida.
Tam po raz drugi się zakochałam, z tym że tym razem z pewnością, że to się uda. Dawida poznałam przez Internet. Napisałam na Facebookowej stronie, że jestem nowa w mieście i chętnie kogoś poznam. Pamiętam tę małą pizzerię w grudniowy dzień. Zamówiliśmy pizzę z bananami i kurczakiem – genialne połączenie. Rozmawialiśmy przez cały czas, lecz nie rozmawialiśmy o naszej przeszłości. Dzieliliśmy się wspólnym hobby, marzeniami i ulubionymi kolorami. Spotykaliśmy się coraz częściej i uwielbiałam z nim spędzać czas, leżeć w jego ramionach i obserwować grudniowe gwiazdy w aucie przy otwartym dachu. Postanowiliśmy wspólnie spędzić Sylwestra. Kolejne magiczne święta i magiczny nowy rok.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania