Wiadro bezwładnej nienawiści w stanie stałym
Wasza egzystencja streszczeniem streszczenia.
Życie planem wydarzeń. Masz siedem lat i coś się dzieje, jest przewidziane, stanie się, musi. Masz dziewiętnaście i coś się dzieje.
I możesz rysować, co tylko chcesz, mówią ci. Ale tylko na tej kartce. I tylko ich pisakami.
Co uczyniliście z nauką? Nauka stała się trafianiem w klucz, mieszczeniem się w założeniach. Odcięliście jej skrzydła, kazaliście jej chodzić, kazaliście się czołgać, wykonywać ćwiczenia na czas.
Nauczyliście mnie. Nauczyliście mnie w szkole jak się zgadzać na to, co ze mną niezgodne, jak się przemykać, wymykać, ogłuszać, by was jakoś znosić.
Bolały mnie oczy od waszego paradoksu. Chciało mi się rzygać od waszych kłamstw. Dlaczego tu tkwicie, nie chcecie nauczać. Nie chcecie się uczyć. Chcecie wyjść wreszcie, pojechać już na siłownię, prawda? Dlaczego tu tkwicie?
Tłumy bolą, tłumy bolą, tłumy bolą.
O to chodzi? O przehandlowanie siebie na przyszłość? O inwestycję swojej osobowości? Ona zwróci się kiedyś? Bo w swoim drugim mieszkaniu będziesz miał imitację ognia w kominku? Książki kupowane na metr, żeby pasowały do szafek kupowanych na sezon?
Jesteście tylko układami współrzędnych, które można określić jedynie w stosunku do innych układów, które można okreslić tylko w stosunku do innych układów, które można…
Tysiące rodzajów czipsów, nad każdym rodzajem, w każdym mieście, tysiące ludzi pracuje, od poniedziałku do piątku poświęcej się czipsom.
Albo czemuś innemu. To nie ma znaczenia.
Nie mogę z wami rozmawiać o pogodzie. Nie mogę z wami rozmawiać o sztuce. Nie mogę z wami rozmawiać o niczym. Nie mogę z wami rozmawiać.
Nikomu nie zależy, żeby rozmawiać, zależy wam tylko, żeby wykonać to, co należy. Modlę się, żeby zepsuły się aparaty mowy.
Modlę się, żeby wszystko się zawaliło.
Kiedy zdejmą ci łańcuchy, nie będziesz już wiedział dokąd pójść. Kiedy zdejmą ci kajdanki, nie będziesz wiedział już, co zrobić z rękoma. Dokąd teraz pójdziesz, kiedy nie istnieją już granice?
Lubił rysować mój znajomy, kwiaty i psy. W kółko tylko to. Chcę zobaczyć niebo rozpalone czerwienią, mówiłam mu, wszystko w swoim czasie, słyszałam. Popatrz, jakie miłe, dobre i kudłate. Nie to co ludzie.
Tłumy bolą. Nie mogę patrzeć. Słonie za kratami, spętane ptaki w klatkach, zabroniliście im latać.
Wycięliście naturę, której winniście oddawać cześć. Zastąpiliście lasy nowoczesnymi klocami. Powietrze spalinami. Duszę się, duszę. Wasz postęp to droga powrotna do piekła.
Nie ma wyjść. Można macać pręty klatki, sama ją stanowię, nie ma wyjść.
Z siebie nie ma wyjść.
Z siebie nie ma wyjść, które nie kosztują mniej niż wszystko.
Z siebie nie ma wyjść, które nie kosztują mniej niż rozkład siebie. Świat gnije.
Z siebie nie ma wyjść, które nie kosztują mniej niż wirusowe zapalenia typu śmierć.
Ścigajcie się. Jebany wyścig donikąd, jednocześnie zupełny bezruch. Start.
Nie ma wyjść. Namiastki wolności. Namiastki buntu. Namiastki swobody. Namiastki szaleństwa. Namiastki w kwiaty i kratkę.
Inne drogi przeciw tej waszej. Mają taki sens jak fabrycznie dziurawe koszulki z taśm. Przecinają się wasze drogi. Spotykają się w jednym punkcie. Zawsze.
Wkładki do butów. Do mózgów. Syntetyczne dredy jasnoblond.
Co uczyniliście ze sztuką? Wielkie obłe formy w jaskrawych kolorach, figury geometryczne, bezkształtne masy. Sztuka nowoczesna. Odwróćcie się.
Spójrzcie w oczy przeszłym pokoleniom. Czy nie jest wam wstyd bawić się klockami na dywanach galerii?
Galerii Handlowych.
Padał wielki deszcz, kiedy pada deszcz – zawsze to coś oznacza. Trampki wpadły do Sprewy, zostały nam jedne buty. Drugie były mokre. Alina wzięła moje buty i poszła. Ja wzięłam buty jakiejś laski i poszłam szukać Aliny. To był rozmiar 37. Szukałam Aliny kuśtykając, krew płynęła w kałużach, nie mogłam wykonać kroku, zdarłam sobie skórę do mięsa.
Myślałam o tych laskach ze Szpitala Psychiatrycznego, które koniecznie chciały się ciąć. Nie było czym się ciąć. Ni cholery. W oknach nie było klamek, kiedy robiło się zimno, trzeba było poprosić pielęgniarkę o klamkę. Klamką można kogoś na przykład zajebać, więc pielęgniarka sama przychodziła i zamykała okna.
Nie było czym się ciąć. One wycierały sobie skórę do mięsa, gumką do mazania. Miały tylko jedną gumkę, wymieniały się. Miały także sprężynkę od długopisu. Wbijały ją sobie w nadgarstki.
Krew zbierała się w butach o rozmiarze 37. Alina stała na placu w objęciach kogoś, kto absolutnie nie wyglądał na człowieka, którego Alina obejmowałaby tak sobie.
Alina miała w tym jakiś interes.
Powiedziałam im, że nie chciałabym się leczyć farmakologicznie. Byłam młoda. Malutka. Powiedziałam, że wolałabym rozmawiać. Zrozumieli mnie.
Potem po prostu wpychali mi do ust taki patyk, jakim pediatra przytrzymuje język dzieciaka badając mu gardło. Badali mi duszę takim patykiem. Sprawdzali czy na pewno połknęłam ich ranofren Powinniście jebnąć się w łeb, wszyscy.
Upierali się na pajacyki. Że codziennie rano jest gimnastyka, obowiązek.
Mówiłam im, że ich pojebało. Że nie lubię gimnastyki. Że nie widzę, jak skłony i pajacyki miałyby mi pomóc w zrozumieniu świata.
Ale nie chodzi o zrozumienie. Chodzi o to, żeby złamać cię i nauczyć wykonywać swoje obowiązki.
Kuśtykałam w stronę Aliny.
Zaczęłam robić te ich pajacyki. Mówiłam, że dzięki nim czuję się lepiej. To wypuścili mnie. Było dużo schodów. Zbiegałam z nich.
Widziałam oczy Aliny.
- Alina, wiesz co się stało kiedy wypuścili mnie ze Szpitala Psychiatrycznego? Chciałam natychmiast poczuć słońce na skórze. Zbiegałam ze schodów. Skręciłam sobie nogę. I prosto z psychiatrycznego przewieźli mnie do normalnego. Ty nie skręć sobie nogi. Nie dziś.
- Cicho. Śpiewają pierwsze ptaki. Posłuchaj. – powiedziała Alina. Deszcz zagłuszał śpiew.
Chciałam zaciągnąć ją do kibla. Chciałam wypłukać jej usta. Chciałam ją uderzyć. Chciałam ją znienawidzić, ponieważ stała się interesowana. Stała tu z kimś, z kim wcale nie miała ochoty stać, wzdrygała się w objęciach kogoś, kto miał pewnie lekarstwo.
Alina robiła pajacyki żeby wyjść z piekła.
Poczułam się strasznie zmęczona. Nie zależało mi na Alinie. Poprosiłam, żeby oddała mi buty.
To miasto to trójkąt bermudzki. Jeśli jest coś choć odrobinę miękkiego i autodestrukcyjnego, zniknie w trójkącie bermudzkim, trójkąt wessie to coś.
Wymieniałyśmy się butami. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Tu nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. Nie zwrócono by uwagi, gdyby Alina wyjęła i zjadła moje serce. Gdybym zgasiła na niej papierosa. Gdyby ktoś umarł.
Wszyscy muszą tu być potworni, żeby zapomnieć jak jest tu potwornie, jacy są potworni żeby zapomnieć jak jest wokół potwornie.
- Pierdolę to. – powiedziałam.
Wracałam w deszczu, Alina szła za mną w butach o rozmiarze 37. Kuśtykała i krwawiła. Zaczęła się burza.
Przypomniałam sobie chłopca, który żył we własnym świecie. Łaził po korytarzach Szpitala, jęczał i uderzał się w w obojczyki i szyję. Naprawdę mocno.
Inni napoili go raz płynem do kąpieli. Potem chodził, puszczał bańki i walił się po głowie. Personel nie zauważył, że chłopiec puszcza bańki.
Potem wszyscy chodziliśmy po korytarzach, jęcząc i waląc się po szyjach. Dla zabawy.
Zaczęłam jęczeć i walić się po szyi. Alina zapytała, czy coś się stało. Powiedziałam, że to metafora.
Alina powiedziała, że podczas burzy nie należy stać pod drzewem i mówić o metaforach.
Komentarze (7)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania