Wicher
Gdzieś na polu strumyk ma źródełko,
Źródło otoczone kamieniami.
Na kamienie od lat nieustannie
Dmucha wielki wicher nad wiatrami.
Wiatr ten raz upatrzył sobie kamień,
I uznawszy go za znakomity
Począł w niego dmuchać, siebie zowiąc
Jego posiadaczem prawowitym.
Dmuchał w kamień, chroniąc go od brudu
I od robactw, co to wpełzać chciały;
Od owadów, co by wniosły kurzu;
Bo on chciał mieć kamień doskonały.
Czyścił więc ten kamień z kropel wody
Które ze strumyka wciąż kapały.
Co odpoczął, znowu miał kłopoty;
Co nie dmuchnął, krople zlatywały.
W końcu zima, strumyk prawie zamarzł,
Więc pryskanie dało za wygraną.
Myślał już, że styczeń jest jak znalazł,
Lecz spadł śnieg i kres dał jego planom.
Dmuchał nieustannie aż do wiosny,
Gdy nastąpił koniec nawałnicy.
Wicher by odpoczął, gdyby kwiaty
Pyłków miotać swych nie rozpoczęły.
Dmuchać musiał ciągle do jesieni,
Kiedy wroga dostrzec nie potrafił.
W końcu było dane mu odpocząć,
Lecz gdy spadły liście, szlag go trafił.
Wicher wdech wziął i wznowił dmuchanie
Nad kamieniem swoim, lecz przejęty
Nowym przekonaniem, że sprzątanie
Było jednak nie na jego nerwy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania