Wieczny odpoczynek...

Dochodziła druga. Po kilku godzinach libacji, wreszcie nadeszła pora, by zbierać się do domu. Pożegnał się z wszystkimi, podziękował za tak udany melanż organizatorowi i powoli skierował się w stronę drzwi. Kładąc rękę na klamkę ostatni raz odwrócił głowę w stronę reszty balujących niedobitków i rzucił krótkie „Na razie! Jeszcze raz dzięki za imprezę”. Fala chłodu, która uderzyła go chwile później od razu sprawiła, że nieco orzeźwiał. Choć droga do jego mieszkania była długa i prowadziła przez ciemne, nieoświetlone o tej godzinie wiejskie drogi, to wyruszył z myślą jak najszybszego jej pokonania. Maszerował stosunkowo szybko i w miarę trzymał pion zważywszy na ilość alkoholu wchłoniętą przez jego organizm w ciągu ostatniej nocy. By umilić sobie prawie dziesięciokilometrową podróż podśpiewywał półgłosem największe hity niedawnej zabawy. Pierwszy etap drogi minął mu zaskakująco szybko. Nie miał przy sobie zegarka, ani tym bardziej telefonu. Na ten luksus w jego czasach mogli sobie pozwolić nieliczni i on niestety do nich nie należał. Mimo wszystko szacował, że prawie trzykilometrowy odcinek pokonał w czasie około dwudziestu pięciu minut. Zakładając więc, że utrzyma dotychczasowe tępo w domu powinien być za około godzinę. Ta myśl raczej nie przypadła mu do gustu. Sześćdziesiąt minut w zimnym, górskim, listopadowym powietrzu to w sumie szmat czasu. Może właśnie ta koncepcja sprawiła, że zmienił plan swojej pierwotnej trasy. Najpierw zamierzał bowiem ,jak zwykle, ominąć dużą połać państwowego lasu, która znajdowała się na jego drodze. Jednak ten manewr kosztowałby go dobre pięć kilometrów na które nie miał w tej chwili najmniejszej ochoty. Istniał pewien skrót, co prawda niebezpieczny, ale dobrze mu znany. Była nim niewielka leśna ścieżka. Znał ją dość dobrze. Jako dziecko pokonywał ją setki razy, kiedy wraz z ojcem szukał grzybów lub zbierał borówki. Co prawda ostatni raz szedł nią z dobre kilka lat temu, ale w tej chwili był pewien, że dokładnie ją pamięta. Nie zastanawiając się długo ostro skręcił w lewo i wszedł w gęsto zarośnięty teren. Ziemia była twarda, dzięki przymrozkom, które o tej porze roku często nawiedzały jego strony. Poza tym tylko gdzieniegdzie było widać lekko przyprószoną śniegiem leśną ściółkę. W porównaniu do otwartych terenów, a zwłaszcza łąk, białego puchu było tu zdecydowanie mniej. Temperatura powietrza też była odczuwalnie niższa. Mimo wszystko pomyślał, że lepiej znieść te drobne niewygody, aby tylko znaleźć się szybciej w własnych, ciepłych czterech ścianach. Dość szybko znalazł opisywaną wcześniej ścieżkę i raźnym krokiem z melodią na ustach ruszył w stronę domu. O dziwo w lesie było zaskakująco cicho. Wiedział, że można tu znaleźć praktycznie całą faunę żyjącą w tutejszych stronach i że duża jej część jest aktywna właśnie nocą. Jednak nie przejmował się tym. Już we wczesnych latach swojej edukacji nauczył się, że zwierzęta boją się go bardziej niż on ich. Tą suchą teorie potwierdziły następnie jego obserwacje. Teraz te rozważania w jego głowie nie miały nawet najmniejszego sensu i szybko się na tym złapał. Dotychczas słyszał tylko lekkie poskrzypywanie przymarzłych liści pod własnymi stopami i swoje miarowe oddechy. Próżno było nawet szukać odgłosu wiatru szumiącego pomiędzy bezlistnymi już gałęziami. Szedł cały czas prosto ścieżką, ani na moment nie zwalniając kroku. Po paru minutach zamarł. Usłyszał gdzieś za sobą głośnie huknięcie. Wzdrygnął się i momentalnie obrócił za siebie. Od razu dojrzał w odległości zaledwie kilu metrów od niego dwa duże zielone, szklące się w mroku ślepia. Uspokoił się równie szybko jak się przeraził. To tylko sowa- pomyślał. Skarcił się w duchu za swoją bojaźliwość i ponownie zabrał się do drogi. Kolejne minuty podróży mijały mu bez żadnych niespodzianek. Dopiero po jakimś czasie z daleka zobaczył w oddali załamanie się terenu. Zaciekawiony ruszył szybciej w stronę ciemnej warstwy gleby. Z bliska dostrzegł kilka zwalonych drzew i mocno osuniętą ziemie. Ścieżka dosłownie urywała się w tym miejscu. Taka wyrwa spowodowana mogła być przez wiele czynników. Przez burze, gdyż pioruny tak niefortunnie trafiły w okoliczne drzewa, że wyrwały je aż z korzeniami. Ten fakt, zapewne następnie wykorzystała obfita ulewa, która sprawiła, że niczym nie trzymana ziemie po prostu zsunęła się w dół. Niebagatelny wpływ na całość tego miejsca miało z pewnością ukształtowanie terenu. Akurat w tym miejscu las był naprawdę stromy, co tylko wzmocniło obecny efekt. No nic – pomyślał – tędy nie zejdę jest za wysoko, muszę obejść tę wyrwę. Zdecydował się ruszyć w prawo mimo, iż wcześniej nigdy nie zapuszczał się w tą stronę lasu ,to była zdecydowanie rzadziej zarośnięta, a i tak miał odejść zaledwie kawałek, by znów wrócić na znaną drogę. Nie spodziewał się jednak, że wyrwa będzie aż tak wielka, a teren nie nadający się do zejścia w dół będzie ciągnął się aż tak daleko. Po kilkunastu minutach zaczął się już lekko niepokoić. Przystanął i obejrzał się po okolicy. W miejscu, w którym znajdował się obecnie było zdecydowanie więcej drzew iglastych ciągle zielonych o tej porze roku. Na domiar złego obszar wokół niego był mocno pagórkowaty. Obawiał się, że powoli traci orientacje. Próbował określić, gdzie znajduje się północ, choć o tej porze roku i w jego obecnym stanie nie było to łatwą sztuką. Gdy już zdecydował się, że odnaleziony przez niego kierunek świata jest najprawdopodobniej właściwym obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i skręcił lekko w prawo, bowiem miał zmierzać w południowo- wschodnią stronę. Znów wędrował dość długo ciągle wypatrując zbawiennej ścieżki tuż za następnym drzewem. Niestety ciągle czekało go rozczarowanie, a myśl, że już dawno powinien opuścić ten przeklęty las bynajmniej mu nie pomagała. Mocno już zdezorientowany i przerażony podjął kolejną próbę poszukiwań upragnionej drogi, tym razem już na ślepo. Na domiar złego właśnie teraz doskonale przypomniał sobie słowa ojca skierowane do niego przed pierwszą wyprawą do tego miejsca. W tej chwili znał je dokładnie, słowo w słowo, wypowiedziane twardym, nieco zachrypniętym głosem jego rodzica. Wydawało mu się jakby padły wczoraj. Brzmiały następująco: „ Pamiętaj synku, by trzymać się mnie, ewentualnie tej ścieżki. Choć las wokoło wygląda niepozornie mogę Cię zapewnić, że jest wielki i naprawdę nie trudno się w nim zagubić. Sam kiedyś mocno w nim zbłądziłem i napędziłem sobie nie lada strachu. Poszedłem w stronę, której nie znałem, akurat rósł tam dosłownie grzyb za grzybem, więc oddalałem się coraz bardziej nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dopiero, gdy już napełniłem całą kosołke, to zorientowałem się, że nie wiem gdzie jestem. Starając się wrócić na znane mi tereny wciąż schodziłem w dół, by znów po chwili zobaczyć przed sobą wzniesienie. Dopiero po dłuższym czasie dotarłem do jakiejś polnej drogi. Doprowadziła mnie ona w końcu do znanej okolicy. lecz musiałem się nieźle nadeptać, wyszedłem bowiem w miejscu oddalonym o kilka kilometrów od tego, z którego rozpoczynałem podróż. Nie mówię Ci tego, by Cię nastraszyć, lecz jedynie Cię ostrzec. W takim miejscu naprawdę trzeba uważać, ponoć nie jeden już tu się zgubił”- zakończył swą opowieść tata mocno akcentując ostatnie zdanie. Mimo, iż nie chciał mnie wtedy wystraszyć to napuścił mi nie lada stracha- pomyślał. Pamiętał, że wtedy chodził dosłownie krok w krok za swoim ojcem, dopiero z czasem zaczął się od niego oddalać, ale gdy tracił go na dłużej z oczu zawsze się nawoływali. Wiedział jednak, że teraz próba krzyku nie da mu żadnego efektu. Powoli odczuwał znużenie. Nie miał pojęcia jak długo pląta się już po tym lesie. Wraz ze zmysłem orientacji stracił poczucie czasu. Zdawało mu się, że od wyjścia z imprezy minęły już wieki. Spojrzał w górę. Wcześniej częściowo zachmurzone niebo całkiem się już wypogodziło. Nie był to dobry znak. Przy bezchmurnym sklepieniu temperatury zawsze są niższe. Zaczynało mu być naprawdę zimno. Jego pozornie nagrzany przez alkohol organizm, tak naprawdę tylko szybciej się wyziębiał. Wsunął ręce głęboko w kieszenie i szczelnie owinął się kurtką. W tej chwili dopadło go straszne zmęczenie. Wiedział, że nie może iść spać, choć chciało mu się niemiłosiernie. Postanowił jednak z tym walczyć. Ruszył przed siebie. Jednak po paru minutach się poddał. Przystanął i poszukał miejsca do spoczynku. Niedaleko od miejsca w którym stał dopatrzył dużą, rozłożystą sosnę. Miejsce pod jej gałęzią wydawało się wręcz idealne do snu. Mniej więcej na wysokości półtorej metra znajdowała się najniższe, a zarazem największe odgałęzienie rośliny. Z racji tego, że drzewo to nie straciło swych igieł liście pod nią były nie tknięte od śniegu. Nie myśląc ani chwili ruszył w stronę wybranego legowiska. Zasnął właściwie kilka sekund po oparciu się o gruby lekko pochylony konar drzewa. W tej chwili miał wrażenie, że nigdy nie siedział w wygodniejszej pozycji. Spał długo i twardo. Obudził się, gdy poczuł coś mokrego na swojej głowie. Kompletnie zdezorientowany podniósł lekko wzrok i zauważył coś białego spadającego wszędzie dookoła na równie biała ziemię. Będąc nie do końca świadom i sądząc, że dalej śpi znów zamknął oczy i spróbował zasnąć. Czuł jednak, że coś się nie zgadza. Wrażenia jakby były za silne. Był otępiały, zmęczony do granic. W dodatku było mu niewiarygodnie zimno, nogi miał kompletnie nieruchome. Od razu się ocknął i w momencie przypomniał sobie gdzie jest. Nie wiedział co było gorszę myśl, że nie dawne błądzenie bo ciemnym lesie to nie był koszmar, czy jego obecny stan. Chyba jednak to pierwsze. Nie wiedzieć czemu, przypomniał sobie teraz frazę, że ludzki mózg w krytycznych momentach płata nam figle. Szybko się otrząsnął i pozbył się tej refleksji . Starał się myśleć możliwie trzeźwo, choć dopiero teraz dopadł go okropny ból głowy, nieznośna pozostałość przedwiecznej dla niego zabawy. Mimo wszystko przemógł to i rozglądnął się dookoła. Wszędzie gdzie spojrzał widział gość grubą warstwę śniegu, który na domiar złego wciąż obficie padał z ciemnego nieba. Jedynie gleba wokół niego była zaledwie nim sprószona. Strzepał biały puch z czubka buta i spróbował lekko ruszyć nogą. Ta czynność kosztowała go mnóstwo wysiłku i bólu. Wiedział, że ciężko będzie mu wstać bez żadnej pomocy. Na szczęście tuż obok siebie dostrzegł gałąź. Złapał ją w odrętwiałą rękę i opierając się na niej spróbować dźwignąć się na własne nogi. Gdy już prawie mu się to udało, usłyszał przeraźliwie głośny trzask łamiącego się drewna i poczuł jak jego ciało bezwładnie spada. Towarzyszył temu nad wyraz nieprzyjemny odgłos głowy uderzającej o pień. Równie mocno wzburzył go ból z tyłu czaszki. W momencie zemdlał. Odzyskał przytomność, gdy ciepły płyn zalał mu kark. Od razu też wróciła mu świadomość. Znów chwycił gałąź, tym razem znacznie krótszą i z niewyobrażalnym bólem dźwignął się na swe dolne kończyny. Musiał chwycić się drzewa, by znów nie upaść. Głośno sapał. Poczekał chwile w tej pozycji zanim uspokoił mu się oddech. Czuł się okropnie, bolało go wszystko, od rozciętej głowy, aż po odmarznięte palce u nóg. Wiedział jednak, że musi walczyć. Kij, który wciąż kurczowo trzymał w prawej ręce był mocno wygięty. Mimo wszystko uznał, że powinien mu wystarczyć za podporę. Wyznaczył sobie w myślach ambitny w tej chwili cel, drzewo oddalone kilka metrów od niego. Gdy tam dojdziesz znów odpoczniesz- pomyślał. Równocześnie postawił pierwszy krok, odrętwiałe ciało nie ułatwiało mu przemieszczania, ale jakimś cudem utrzymał równowagę. Kolejne metry przyszły mu już nieco łatwiej, chociaż gdy dotarł do pierwszego celu czuł już się całkiem wyczerpany. Nie dopuszczał jednak tej myśli do siebie i już wyznaczał sobie następny punkt. Tym razem przerwa trwała nieco dłużej, wiedział jednak, że musi ją przerwać. Z nadludzkim wysiłkiem znów ruszył. Jego podróż była teraz ślamazarna, mijały godziny, a on pokonywał raptem kilkadziesiąt metrów. Walczył. Walczył dzielnie. Walczył wręcz niewiarygodnie, choć nie miał szans. Jednak nie poddawał się, brnął wciąż do przodu. Wciąż nie tracił nadziei, przecież minęło już tyle czasu, ktoś musi mnie szukać. Rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, może nawet służby- myślał. Te rozważania dodawały mu otuchy. Jak zawsze, nawet w tym krytycznym momencie, chciał sam sobie poradzić, albo przynajmniej wydatnie im pomóc. Taki już był jego charakter- zauważył z przekąsem. Nawet tak beznadziejna sytuacja tego nie zmienia. Co za ironia. Aż chciało mu się śmiać, lecz wydał z siebie tylko nieludzki skrzek. Dodatkowo bardzo osłabiła go ta czynność. Wiedział, że długo już nie utrzyma się na nogach. Gdy tylko dotarł do najbliższego drzewa bezwładnie się pod nie osunął. Teraz nawet nie próbował, z tym walczyć. Wiedział, że nie ma szans, był całkiem wyczerpany. Choć głowa chciała to organizm nie mógł. Wszystko będzie dobrze- oszukiwał się w myślach. Tylko na chwilę tu odpocznę i znów ruszę w drogę- zwodził się. Mimo, że był cały mokry i nie czuł już własnych kończyn leżało mu się wyśmienicie. Zimno, które ciągle odczuwał tu jakby mniej mu doskwierało. Stopniowo wręcz zanikało. Robiło mu się coraz cieplej i cieplej. Rany, jak pragnął tego uczucia, jak się nim cieszył. W tej chwili czuł się błogo, było mu tak przyjemnie. Ostatnim przebłyskiem woli pomyślał- ciekawe, kiedy mnie tu odnajdą? – po czym zasnął…

 

Odnaleźli go prawie pół roku później. Pewnego majowego dnia, kiedy już całkiem stopniały śniegi. Jego ciało znalazł miejscowy leśniczy szukający jak zwykle w tej okolicy drzew na ścinkę. Leżało w majestatycznej pozie pod okazałą jodłą. Prawie w ogóle nie uległo zniszczeniu. Młody człowiek wyglądał jakby zasnął zaledwie kilka godzin temu. Jego śmierć zdradzała tylko lekko zsiniała skóra i zaskrzepła krew z tyłu głowy. Służby stosunkowo szybko zidentyfikowały trupa i przekazały tę okropną wiadomość jego najbliższym. Już tydzień później odbył się przedawniony pogrzeb nieszczęśnika, który zgromadził rekordową liczbę uczestników. Również na jego pamiątkę w miejscu gdzie odbył swój ostatni sen stoi okazały brzozowy krzyż. Do dziś można go ujrzeć w tamtych stronach i przeczytać lekko już zardzewiała tabliczkę wiszącą na nim i głoszącą: „Ku pamięci naszego zaginionego brata.. .Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie!”.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania