Wieczorki filmowe
Może kultura to trochę taki rozkład izotopu - ot, rozwala się na kawałeczki i wytraca powoli przez setki lat, by od skomplikowanych idei filozoficznych w starożytnej Grecji i Egipcie dojść do śmieszkowania przy głupich filmikach na YouTubie.
Zastanawiam się więc, czy mogę o sobie powiedzieć, że jestem już kulturowym truchłem - wszak literatura się rozkłada, a ja należę do tego typu straconych romantyków, rozpisujących się trupem na cyfrowym papierze.
Tedy równa się chyba, że im bardziej się rozpisuję, tym mocniej rozkłada się padlina mojej twórczości.
A może literatura to nawóz?
Próbuję umiejscowić się gdziekolwiek w tym kulturowym gwiazdozbiorze, ale nie starcza mi miejsca - tutaj blogi, tam Cinematic Universe Marvela i jeszcze komiksy, gdzieś ze Wschodu szarżuje nieustępliwie fala anime i mang, a jeszcze nawet Netflixowej kinematografii nie sięgnąłem.
Pisarz to już nie opium. Obecnie to najwyżej mefedron. Albo odtrutka na optymizm - posiedzieć w okolicy romantycznego cynika to jak zarazić się anty-coachową wysypką realistycznych celów. Taka gorzka pigułka rozmazana na różowych okularach optymistów. Jakby ptak nasrał na szybę.
I jeszcze mi mówią, że nie rozumiem. Że przecież ludzie czytają więcej - tekstów w internecie - i chłoną więcej historii - ze storytellingu w reklamie albo ze scenariuszy. Tylko jak to dopasować do odbiorcy, skoro on coraz głupszy, coraz prostszy, wypruty z metafor i poezji. Nikt dzisiaj nie napisze “Litwo, ojczyzno moja…” tylko “Litwa to moja dzielnia. Kurwa, kminisz?”. A potem Papryk Vege zrobi z tego film.
Może to i prawda. Może trzeba wynaleźć medium na nowo, odkryć coś dalszego niż słowo pisane, opowiadziane i wypowiedziane. Może obecnie fabułę, postacie i emocje trzeba aplikować doustnie, dożylnie albo jak modern-Weltschmerz - w czopku.
Odbieram więc sobie telefon.
- Panie Pisarzu, pan gotowy jutro na wieczorek autorski? Jakiś plan?
Nawet się nie zastanawiam.
- Panie Redaktorze, większy wpływ kulturowy nad wieczorek autorski, będzie miał wieczorek filmowy.
- A to czemu?
- Bo nie lubię, jak ludzie przychodzą na pogrzeby, a denat jeszcze oddycha.
Komentarze (13)
W tej chwili cieszę się wolną twórczością i czekam w spokoju na 30+, by samodzielnie wydać pierwszą książkę. Na tym rynku nie ma co się spieszyć, młodzi autorzy to chwilowe zjawiska, które nikną.
"Tylko self-pub się opłaca, a marketing ogarnę sobie samemu."
Nie ogarniesz sam. Ja przed paru laty wydałem książkę i tak ogarnąłem marketing, że kupiło ją tylko kilkaset osób. Z kosztami wyszedłem na zero i na tym koniec. Możliwe, że robiłem to źle, ale nie sądzę.
Książka jest trudnym prodyktem do sprzedaży w tym czasie.
Pozdrawiam.
Niemniej, problemem w obecnym rynku nie jest nawet marketing, ale to, jak wydawnictwa traktują rynek i self-puby. Polecam poczytać o sprawie autorki "Żadna kolejna miłostka" oraz Sylwii Kubryńskiej - to jest po prostu przykre ;(
Wiem, że mizerna to pociecha, a jednak jesteś Czytany, Ceniony i Lubiany czego chcieć więcej? Pozdrawiam serdecznie ;) 5!!!
Wydawnictwa dostosowują produkt do potrzeb rynku. Mówiąc wprost - patrzą na czym zarobią najwięcej. Magia pieniądza ;) Idąc dalej, mile widziane są teksty z minimalna ilością opisów i takie, które stawiają na akcję. "Czytelnicy" to zabiegani ludzie, jeśli czytają, to robią to szybko (jednostrzałowo) i zapominają. Nigdy nie myślałam, że będę miała problem, by wbić się w taką ramkę. :( ;) Mimo to jestem za tradycyjnym wydawnictwem, a co z tego wyjdzie... czas zweryfikuje. Powodzenia.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania