Wieczory na sprzedaż

Leżący na górnej pryczy otworzył książkę, przerzucił kilka kartek, sprawdzić ile ich zostało do końca rozdziału. Przez okno zaglądała świetlista noc, wiatr pobrzękiwał na stalowych oprawach latarni, rzucających słabe światło na wąską uliczkę w dole. Odwrócił następną stronę, lecz jego oczy pobiegły z powrotem tam, skąd dochodziło nocne nawoływanie: doków stoczni nad zatoką, dudniących żelazem o każdej porze dnia i nocy. Mowa suwnic i dźwigów wciągała go bardziej niż to, co czytał. W takich chwilach się ubierał, schodził ze wzgórza na przystanek, odjeżdżał pierwszym napotkanym trolejbusem. Dokąd ten trolejbus jechał, było mu obojętne. Budynki migały za szybą, pokonywał przestrzeń, jedynie to się liczyło. Dojedzie do pętli, przesiądzie się na autobus lub pociąg i będzie tą metodą krążyć po sieci splecionych linii na chybił trafił. Jednakże tego wieczoru cel podróży miał dla niego znaczenie — był częścią gry, którą odkrył niedawno.

 

Wracał kolejką z podobnej eskapady, gdy niespodziewanie jakiś impuls wyrzucił go na przystanek koło politechniki, kazał stamtąd iść pasażem wzdłuż sklepów i budek z szybkim żarciem do miejsca, gdzie jaśniał na tle granatowego nieba imponujący budynek z przeszkloną ścianą i obszernym portalem. Pchnął drzwi i wszedł do przestronnej sali o nienagannie wypolerowanej posadzce, po której kręciło się kilkunastu ludzi. Większość czekała w kolejce do okienka, lecz jego uwagę przyciągnęła dziewczyna, stojąca z boku pod ścianą. Taksowała go ciekawskim wzrokiem, jakby chciała odgadnąć: po co tu przyszedł i co zamierza zrobić dalej. Udał, że jej nie widzi i również stanął pod ścianą, z drugiej strony sali. Stali naprzeciwko siebie, wymieniając ukradkiem spojrzenia: patrzy prosto, wtedy on przekręca głowę na bok, odwraca wzrok, on momentalnie spogląda na nią. W końcu podszedł do kasy, a wtedy ona zrobiła to samo.

— Mam do pana prośbę — zwróciła się bez ogródek, ale sympatycznym głosem.

Popatrzył na nią z uwagą.

— Jeśli potrzebny panu bilet, to z chęcią mogę odsprzedać — wyjaśniła, a widząc zdziwienie w jego oczach, dodała: — Ten bilet dostałam z pracy, ale nie udało mi się znaleźć nabywcy.

„W takim razie, ten koncert to chała i jest niewart grosza” — pomyślał sobie. „A jeśli zostawiła drugi bilet dla siebie? Miło byłoby spędzić wieczór w towarzystwie tak ładnej, interesującej kobiety”. Zaryzykował i wygrał. Następnym razem również. Sprzedającymi bilety okazali się być studenci akademii muzycznej, którzy dorabiali w ten sposób do chudego stypendium. Oczywiście, szczęście dopisywało nie za każdym razem. Czasem trafiało się miejsce obok pociągającego nosem, kaszlącego staruszka, który zazwyczaj już na samym początku zapadał w drzemkę i spał jak suseł, dopóki nie obudziły go okrzyki wiwatującej publiczności, domagającej się encore. Z tego powodu wolał przychodzić spóźniony, gdy salę wypełniali po brzegi widzowie, a orkiestra grała już uwerturę. Lepiej pójść do kina lub na dyskotekę, aniżeli słuchać cały wieczór nudnej muzyki przy jakiejś brzyduli.

 

Tym razem wygrał jackpot — na pierwszy rzut oka wydawała mu się kilka lat starsza, lecz tylko dlatego, ponieważ była ubrana w strój wizytowy: ołówkową spódnicę, dobrze podkreślającą biodra oraz elegancki, wąsko wycięty żakiet. Zgrabne nogi okrywały czarne rajstopy, na stopach miała tego samego koloru skórzane buty na obcasie. Szczególnie zwracał uwagę krawat, zawiązany perfekcyjnie prostym węzłem four-in-hand — symbol kobiety wyemancypowanej, ceniącej równouprawnienie. On sam niewiele się troszczył o ubranie — na jego szerokich ramionach wszystko leżało dobrze, dorzucił tylko nonszalancko zawiązaną apaszkę, żeby ożywić szary kolor marynarki. Przywitał ją krótko, bo widzieli się przecież w dniu kiedy sprzedała mu bilet i nie mogło być w tych okolicznościach mowy o nietakcie.

 

Orkiestra stroiła instrumenty, do czego zdążył się już przyzwyczaić. Za pierwszym razem odbierał to jako okropną kakofonię rozmaitych dźwięków; teraz rozróżniał większość z nich: oboje, klarnety, fagoty… Rzucił okiem na program, leżący na czarnej kopertówce, którą trzymała przy kolanach. Pochylał głowę coraz niżej, wtedy podała mu cienką broszurkę, żeby już bliżej się nie przysuwał, tylko przeczytał z nosem przy kartce, co takiego będą słuchać za chwilę. Nazwisko kompozytora, ani tytuł utworu, nic mu nie mówiły; był w tej dziedzinie wciąż smoczkiem. Gładka, niemal dziecinna twarz, długie, jasne włosy zaczesane na lewą stronę, niebieskie oczy — domyślał się z czarno-białej fotografii — nic specjalnego, za wyjątkiem przenikliwego spojrzenia i tego co przeczytał pod zdjęciem, a co momentalnie przybliżyło mu tą historyczną postać: grywał za młodu na fortepianie w portowych knajpach dla marynarzy. „Nie taki znowu mięczak na jakiego wygląda. Ciekawe czy tacy jej się podobają?” — medytował, obserwując ją kątem oka, lecz ona nie odwracała głowy od sceny, na którą właśnie wszedł dyrygent: wysoki, kościsty, ubrany w czarny frak i białą koszulę. Kołnierzyk miał zapięty białą, jedwabną muchą, będącą jedyną ozdobą przyprószonej siwizną, łysiejącej głowy. Na jego widok z sali podniosły się oklaski. Dyrygent skłonił się nisko w trzech kierunkach, po czym odwrócił się plecami, unosząc wysoko w prawej ręce batutę. Na ten znak, zaległa w teatrze martwa cisza, niczym nie przerywana, aż niektórzy zaczęli się zastanawiać, czemu trwa tak długo. Nagle, niespodzianie zrywnym ruchem, dyrygent upuścił pałeczkę i w tym samym momencie odpowiedziało mu przeraźliwe walenie w kotły, do których przyłączyło się pojękiwanie smyczków z prawej strony sceny. Ten dramatyczny początek omal nie poderwał mężczyzny z krzesła — była to muzyka jakiej nigdy nie słyszał. Głośne fragmenty przeplatała cisza, w której rozlegał się pojedynczy instrument, wygrywający zupełnie nową melodię w innym tempie i tonacji. Taka różnorodność nie pozwalała na zapamiętanie choćby kilku taktów, cóż dopiero jednej strony partytury. A ona? Pewnie zna to na pamięć, może nawet ćwiczyła ten utwór wiele razy, ciekawe na jakim instrumencie? Zapyta ją o to, gdy tylko skończą grać.

— Na altówce — odpowiedziała podczas antraktu, a widząc zdumienie na jego twarzy, wytłumaczyła mu, że to instrument trochę większy od skrzypiec, w drugim rzędzie orkiestry.

— Ulubiony instrument smyczkowy Mozarta — dodała z uśmiechem, wpędzając go w jeszcze większą konsternację.

Kupił jej w kiosku z napojami butelkę wody mineralnej, sobie to samo, przecież nie jest takim nieokrzesańcem, żeby nie mogli mieć wspólnych upodobań. W mocnym świetle palących się pod sufitem świateł mógł podziwiać nie tylko jej styl i zgrabną figurę, lecz również piękną twarz, wymalowaną jak na obrazku: czarne, proste włosy, równo przycięte na czole i opadające po bokach na ramiona, kontrastowały z niemożliwie jasną cerą. Jeszcze większe wrażenie sprawiały duże, intrygujące oczy i długie brwi, łagodnym łukiem przechodzące w kształtny nosek, jak u egipskiej bogini. Jednak najdłużej przyciągały uwagę pomalowane różową szminką usta, złożone do pocałunku, z czego chyba nie zdawała sobie sprawy. Onieśmielony jej urodą, nie wiedział od czego zacząć.

— Wiesz, ten kompozytor… — starał sobie przypomnieć biografię z programu — urodził się w Hamburgu. Ja tam byłem już trzy razy, ostatni raz zeszłego lata; może nawet w knajpie gdzie zarabiał na życie graniem, piłem piwo…

Urwał, bo taka ewentualność mogła wzbudzić złe skojarzenia. Lecz ona słuchała z zainteresowaniem, a widząc jego zmieszanie, zachęciła go ożywionym głosem:

— Naprawdę? Zazdroszczę ci. Byłeś tam na wakacjach?

— No, niezupełnie. Płynąłem w załodze statku kanałem kilońskim do Brunsbüttel… — urwał, odgadując z jej twarzy, że nie ma pojęcia gdzie to jest, a w duszy poczuł zadowolenie, bo jednak udało mu się zrewanżować za tę altówkę i Mozarta.

— Ach, teraz rozumiem dlaczego miałeś na sobie za pierwszym razem czarną, ortalionową kurtkę, a pod spodem czarny sweter.

 

Wrócili na miejsca w oczekiwaniu na drugą część programu. Tym razem dyrygent wszedł na salę wprowadzając ze sobą młodego mężczyznę, który usiadł przy fortepianie, stojącym przed orkiestrą pośrodku sceny. Zawirowała w powietrzu pałeczka, odpowiedziały jej powolne dźwięki czterech waltorni, które natychmiast podchwycił solista. Grał swobodnie i z niezwykłą wirtuozerią; trudno było nadążyć za ruchem jego palców, którymi przeczesywał klawiaturę: ze środka na boki, z boków do środka i dalej, przekładając ręce na krzyż. Gdy muzyka cichła, dotykał klawiszy delikatnie, niepozornym ruchem, jakby od niechcenia, to znowu rozczapierzał palce, podnosił je wysoko i bębnił z całej siły młoteczkami w struny. Brunetka przyglądała się jego grze w napięciu, cera na jej twarzy stawała się jeszcze bledsza, oczy wyrażały bezgraniczny zachwyt. Trudno było tego nie zauważyć i siedzącemu obok zrobiło się żal, że to nie on gra na tym fortepianie. Zamknął oczy, by przez chwilę wyobrazić sobie siebie na miejscu pianisty: posiadać taki talent, występować w amfiteatrach szczelnie napakowanych publicznością, mieć tyle wielbicielek, jadać w najdroższych restauracjach, sypiać w pięciogwiazdkowych hotelach… Lecz zamiast luksusowego apartamentu ujrzał brudny kubryk na statku, który dzielił z bosmanem. Bosman znowu się schlał i szczerzył do niego sztuczne zębiska: żółty rząd na dole, czarny u góry, ale wkrótce zęby opuściły ziejące alkoholem usta, nabrały doskonale prostokątnego kształtu i uformowały lśniącą klawiaturę. Pianista w wolnych fragmentach, kiedy orkiestra grała bez fortepianu, wykonywał rękami w powietrzu miękkie ruchy, przewracał jak panienka oczami, przez twarz przebiegały mu grymasy, jakby się miał za chwilę rozpłakać. „Taki na morzu nie przetrwałby jednego dnia” — pomyślał słuchający z satysfakcją i pogodny nastrój nie opuszczał go do samego finału, który miał jeszcze bardziej efektowny przebieg, niż początek: dyrygent machał rękami, trząsł się podekscytowany na wszystkie strony, wyrzucał ramiona ku górze, podrygiwał frenetycznie. Obserwując go przez dźwiękoszczelną szybę można by pomyśleć, że to przypadek ciężkiego autyzmu, ale muzyka otaczała go ze wszystkich stron, a on, jak gwiazda wprawiająca w ruch planety, władał niepodzielnie każdą nutą. Podniósł rękę — odpowiedziały mu dwie trąbki, zgiął łokieć — flecistka natychmiast przytknęła usta do instrumentu. Gdy przebrzmiała ostatnia, długa nuta, grana przez wszystkie instrumenty jednocześnie, publiczność poderwała się z miejsc. Siedząca obok biła brawo, on również. Pianista zagrał coś krótkiego na bis, a gdy skończył, dyrygent złapał go za rękę i oprowadził po scenie. Ukłonili się: do przodu, na boki, powtarzając ten rytuał kilka razy, aż burza oklasków osłabła i ludzie zaczęli się kierować z widowni do wyjścia.

 

Na dworze uderzył ich zimny wiatr. Owinęła szyję szalikiem, dłonie wtuliła w kieszenie płaszcza. Po chwili znaleźli się na peronie. Jechali w tym samym kierunku: ona tylko cztery przystanki, on prawie do końca trasy pociągu, lecz wysiadł razem z nią, co trochę ją zdziwiło. Nawet nie zapytał, czy może ją odprowadzić na przystanek, który znajdował się zaraz przy stacji. Kiedy tam zeszli, schowała się przed wiatrem w przeszklonej wiacie, próżno wyglądając autobusu, który nie nadjeżdżał.

— To niedaleko, dojdę prędzej na piechotę — powiedziała, nieco zakłopotana jego uporem.

Chciała podziękować mu za towarzystwo, ale on miał inny plan.

— Pójdę z tobą. Jest późno, licho wie co może się przytrafić…

Było jej przyjemnie, że to powiedział, chociaż wciąż nie mogła zrozumieć, czemu tak się o nią troszczy.

— Może to i spokojna okolica — zaczął, rozglądając się bacznie dookoła — ale tym bardziej nie mógłbym sobie wybaczyć, gdyby ci się stało coś złego — wyjaśnił, żeby nie pomyślała, że postępuje tak bez ważnego powodu.

Szli chodnikiem wzdłuż jasno oświetlonej ulicy. Po kilku minutach minął ich autobus, zaraz potem następny, ale nie zwracali na to uwagi. On nagle zapragnął, żeby z ciemnych zakamarków wypadł jakiś zbir; wtedy by jej pokazał, że niczego nie musi się obawiać, ale ulica była wyludniona, światła pogaszone w większości okien. Na końcu drogi stanęli przed wejściem do czteropiętrowego budynku. Dalej ciągnął się park, za nim niewysokie wydmy, piaszczysta plaża i brzeg morza.

— Trudno grać na tej altówce? — Tym pytaniem chciał ją zatrzymać chwilę dłużej, lecz jej się nie śpieszyło i zaczęła mu szczegółowo opowiadać, jak uczyła się grać, będąc jeszcze dzieckiem.

Lata ćwiczeń, godziny spędzane na powtarzaniu identycznych pasaży, aż do bólu. Gra na altówce jest trudniejsza niż na skrzypcach, ponieważ altówka jest cięższa, struny mocniej napięte, dlatego wymaga większej siły i dłuższej praktyki. Ale w końcu nadchodzi moment, kiedy ta żmudna praca zostaje nagrodzona: można wydobyć z niej dźwięk pełen harmonii, cudownie bogaty, jak podczas dzisiejszego wieczoru. Takie zdolności oraz samozaparcie budziły w nim podziw. Zwierzył się, jak bardzo chciałby usłyszeć ją grającą na swoim instrumencie. W odpowiedzi wyjęła z torebki program, napisała coś na nim długopisem i podała mu go do ręki. Sądził, że zaraz odejdzie, lecz ona odwróciła się w stronę morza, skąd wiatr przynosił orzeźwiającą woń jodu. Wpatrywała się jakiś czas w nocny mrok, po czym pokazała na blade światełko, migające za wydmami.

— Jak to jest, na takim statku?

— Zwyczajnie, dookoła woda. Akurat ten stoi na kotwicy, odwrócony do nas rufą.

— Skąd to wiesz?

— Bo czerwone światło pali się tam gdzie serce, po lewej burcie.

Jeszcze raz popatrzyła na światła w ciemności, czy przypadkiem jej nie buja, ale jego twarz była całkiem poważna.

— A w każdym porcie żona? — wymsknęło się jej i zaraz pożałowała tej niedyskrecji, bo nie powinna się pytać o takie rzeczy.

Lecz jego wcale to nie zraziło.

— Nie wierz temu. W porcie jest zepsuty dźwig lub elektryczny motor, który należy przewinąć. Na nic innego nie ma czasu.

Pomyślała, że w tym co powiedział musi być sporo prawdy, a te historie z żonami to pewnie jakieś bajki.

— Każdy tęskni za domem… o ile ma dom — przekonywał ją, żeby rozwiać do końca wątpliwości. — Najgorsze są ostatnie chwile, kiedy widać już miasto, samochody na ulicach, ludzi spieszących do pracy, ale trzeba tkwić uwięzionym na statku wiele dni…

 

Patrzył za nią, aż zniknęła za drzwiami. Na klatce schodowej zapalały się światła; liczył je, dopóki nie pogasły wszystkie. Wtedy zaczął iść opieszale w stronę dworca, tą samą drogą, którą przyszli. Wokoło panowała niezmącona cisza, tylko z oddali dochodził szum morskich fal. Wtem usłyszał melodię, tą samą co w filharmonii. Zobaczył ją grającą w orkiestrze na piętnastu calowej altówce. Obraz stawał się coraz wyraźniejszy: siedział na widowni w pierwszym rzędzie, a ona grała wyłącznie dla niego. Wkrótce orkiestra rozwiała się w mglistej szarudze, scena zaczęła kołysać się miarowo i spostrzegł ze zdumieniem, że płyną statkiem: ona siedzi pośrodku pokładu na krześle i powolnym ruchem prawej ręki wodzi smyczkiem, palcami drugiej ręki przyciskając w różnych miejscach cztery struny. Za każdym ruchem palca rozlegał się nieco inny dźwięk, głęboki i łagodny. Musieli dawno zejść z kursu i płynęli od dłuższego czasu na północ, bo ujrzał nad widnokręgiem bladą tarczę słońca, przesuwającego się równolegle do morza. Woda była gładka jak lustro, tylko gdzieniegdzie połyskiwały grzywacze, ostrzegające żeglarzy o niebezpieczeństwie gór lodowych. Zrobiło się niewyobrażalnie zimno, z pewnością znajdowali się za kręgiem polarnym, lecz ona wciąż grała, siedząc w tym samym miejscu. Jej twarz i ramiona były białe jak śnieg, a on nie mógł oderwać od niej oczu…

— Gdzie leziesz, baranie!

Uskoczył instynktownie w bok, niczym spłoszony koń. Kierowca wychylił głowę przez okno i pogroził mu pięścią. Cofnął się, przepuścił samochód, a kiedy zapaliło się zielone światło, przeszedł na drugą stronę ulicy. Szedł kiwając się na szeroko rozstawionych nogach, jakby chodnik się poruszał w rytmie fal, zataczał się na boki, pijany szczęściem. Kupił sobie wieczór, jakiego nigdy nie zapomni.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (36)

  • Józef Kemilk 09.01.2021
    Bardzo dobrze budujesz klimat i zwyczajne zdarzenia nabierają blasku. A te opowiadanie spokojnie mogłoby mieć kontynuację.
    Pozdrawiam
    5
  • Trzy Cztery 09.01.2021
    Przyjdę tu jutro po południu i trochę więcej napiszę. Na razie pozdrawiam Autora i dziękuję za sympatyczną lekturę.
  • laura123 09.01.2021
    Tak naprawdę, to nie wiem co napisać. Zamyśliłam się nad nią, nad nim... ostatnie zdanie jakoś dziwnie na mnie podziałało. W samotność wpleciona chwila, która dla niech może stać się zalążkiem czegoś wyjątkowego, bo już teraz dzieje się magia.
    Podziwiam, że potrafisz z taką drobiazgową dokładnością zbudować obraz, który żyje.
    Wyjątkowy klimat.5
    Pozdrawiam.
  • Narrator 10.01.2021
    E, tam. Obraz sam przychodzi. Dwie, trzy sceny. Resztę można dorobić. Akurat ta historia oparta jest na prawdziwym zdarzeniu. Do chwili gdy wychodzą z filharmonii. Dalej już tylko czysta wyobraźnia. Dziękuję za czas poświęcony na lekturę, zawłaszcza, że nikt go dziś nie ma :)
  • Szpilka 10.01.2021
    Ale romansowe, im bardziej gonimy za szczęściem, tym szybciej ucieka, dlatego warto poczekać, aż samo przyjdzie.

    Aha, stan zakochania jest taki fascynujący, ech ? Przeczytałam jednym tchem ?
  • Narrator 10.01.2021
    Tam nie ma nic o zakochaniu. Ale jak powiadają — głodnej chleb na myśli :)
  • Szpilka 10.01.2021
    Narrator

    Ale się zapowiada ?
  • Tjeri 10.01.2021
    "Orkiestra stroiła instrumenty, do czego zdążył się już przyzwyczaić." W dzieciństwie rodzice zabierali mnie dość często do teatru muzycznego i to strojenie orkiestry było dla mnie magiczne i niezapomniane :)) (czasem bardziej niż grane później dzieła). Do tej pory uwielbiam... :))

    Mało Cię czytałam w narracji trzeciosobowej, a tu mam wrażenie, że miała być pierwszo i na siłę zmieniałeś. W sensie - że narracja mimo, że w trzeciej osobie, jest bardzo osobista i mimo wszystko opowiadana oczami bohatera :), a może przyzwyczaiłeś mnie do pierwszoosobówki po prostu.
    Przeczytałam z przyjemnością, tylko dręczy mnie pytanie co to był za kompozytor...
  • Tjeri 10.01.2021
    "Podniósł rękę, odpowiedziały mu dwie trąbki, zgiął łokieć, natychmiast flecistka przytknęła usta do instrumentu. Gdy przebrzmiała ostatnia, długa nuta, grana przez wszystkie instrumenty jednocześnie, publiczność poderwała się z miejsc. Siedząca obok biła brawo, on również. "

    Zapomniałabym - troszkę to "on" z końca razi. Można się domyślić, że nie o dyrygenta chodzi, ale jak się z "rozpędu" czyta, to wyobraźnia jest szybsza niż myślenie :)).
  • Narrator 10.01.2021
    Dziękuję za ciekawy komentarz. Od samego początku zamierzałem to pisać w trzeciej osobie. Moim zdaniem pierwsza osoba bardziej pasuje, kiedy się opisuje zdarzenie, w którym ta osoba bezpośrednio nie bierze udziału. Co do kompozytora — zostawiłem wystarczająco dużo śladów, żeby ustalić o kogo chodzi, a nawet jakie to były utwory. Spróbuj, a jeśli wciąż na to nie wpadniesz, to ci powiem :)
  • Narrator 10.01.2021
    Tjeri „Siedząca obok biła brawo, on również.”
    Jakoś tego nie wyłapałem. Może dlatego, że mam to zdarzenie w głowie. Użyłem zaimka „on” w odniesieniu do dyrygenta, później do głównego bohatera, bo sądziłem, że z kontekstu można się domyślić o kogo chodzi. Cieszę się, że czytasz z taką uwagą i zwracasz uwagę na najmniejsze detale.

    Wolałabyś, żebym zmienił na:
    „Dziewczyna biła brawo, siedzący obok również.”
  • Tjeri 11.01.2021
    Narrator, z tym "onem" to kwestia gustu. Nie ma problemu z domyśleniem się kontekstu. Po przeczytaniu zdania widać o kogo chodzi, ale z rozpędu, pierwszy do głowy przyszedł mi dyrygent (mam nadproduktywną wyobraźnię, która czasem wizualizuje szybciej niż czytam ;)).

    Co do kompozytora, nie czytałam z myślą o zagadce, więc może przegapiłam jakieś wskazówki. Z Hamburga to kojarzę jedynie Brahmsa, był faktycznie pianistą, ale nie wiem czy grywał dla marynarzy... Za młodu, gdy jeszcze nie obrodział i nie osiwiał, faktycznie był blondynem, nosił dłuższe włosy. Ale odniosłam wrażenie, że piszesz o kompozytorze współczesnym, więc nie wiem. Spróbuję jeszcze wyłapać wskazówki, a może ktoś inny w międzyczasie rozwiąże zagadkę :).
  • Narrator 11.01.2021
    Tjeri Znakomicie... To był Johannes Brahms (1833-1897).
  • Tjeri 11.01.2021
    Narrator O! :))
    To w takim razie muszę jeszcze utwór wyniuchać :).
  • Tjeri 11.01.2021
    „Nie taki znowu mięczak na jakiego wygląda. Ciekawe czy tacy jej się podobają?” - dlatego pomyślałam, że to współczesny kompozytor :)
  • Narrator 11.01.2021
    Tjeri Chodziło mi o zdjęcie Brahmsa, kiedy miał 20 lat. O, tutaj https://en.wikipedia.org/wiki/Johannes_Brahms#/media/File:Johannes_Brahms_1853.jpg
  • Tjeri 11.01.2021
    Narrator dokładnie to zdjęcie oglądałam :).
    Jeno wstawka o podobaniu się jakoś wywiodła mnie w dedukcyjne pole... :)
  • Tjeri 11.01.2021
    Narrator co do utworu, to bym sobie musiała poprzypominać i posłuchać. Początek skojarzył mi się z I symfonią, ale tam na bank fortepianu nie było. Jak co jeszcze urodzę, to napiszę :).
  • Narrator 11.01.2021
    Tjeri Znowu trafiłaś w dziesiątkę! Wprawdzie nie pisałem, co to za utwór, ale skoro instrumentacja była na dużą orkiestrę, bez solisty, to oczywiście musiała być symfonia. Brahms napisał cztery, ale tylko jedna zaczyna się od oderzeń w kotły — Symfonia No.1 c-moll, Op. 68 https://www.youtube.com/watch?v=9Ij6I_zhBdU
  • Tjeri 11.01.2021
    Narrator ano :), tym właśnie się kierowałam (kotłami znaczy).
    Cześć fortepianowa to Koncert na fortepian G -dur?
  • Tjeri 11.01.2021
    Drugi znaczy
  • Narrator 11.01.2021
    Tjeri W drugiej części programu orkiestra gra z fortepianem. Zatem musi być to koncert fortepianowy. Tutaj zadanie jest łatwiejsze, bo Brahms napisał tylko dwa. Pierwszy w d-moll, ma bardzo długi wstęp, grany tylko przez orkiestrę przez kilka minut. W tym czasie pianista może sobie pić kawę. Drugi koncert, w B-dur, zaczynają cztery rogi (waltornie), a już w drugim takcie wchodzi fortepian. To właśnie o tym koncercie jest mowa. Tutaj możesz obejrzeć znakomitą interpretację Zimermana: https://www.youtube.com/watch?v=y4YqWXmF9Dg
  • Narrator 11.01.2021
    Tjeri Podziwiam głęboką wiedzę na ten temat :)
  • Tjeri 11.01.2021
    Narrator. Z mojej wiedzy niewiele już zostało, ale przynajmniej pamiętam gdzie czego szukać. ;)
    Ale ciekawa rzecz mnie uderzyła, jak sobie tak kawałek koncertu przesłuchałam. Charakter, dusza dźwięków fortepianu przypomina mi współczesnego kompozytora (którego uwielbiam) - Joe Hishaishiego.
    Może podobieństo to za dużo powiedziane, ale niektóre dźwięki Hishaishiego ewidentnie mają brahmsową duszę. Ciekawe.
  • Narrator 11.01.2021
    Tjeri Owszem, ciekawe spostrzeżenie. Bardzo możliwe, że Hisaishi inspirował się muzyką Brahmsa. Z pewnością grywał jego utwory, bo sam jest pianistą. Muzyka nie zna granic.
  • Tjeri 11.01.2021
    Narrator https://www.amazon.com/JOE-HISAISHI-CLASSICS-BRAHMS-SYMPHONY/dp/B003QIH29A
    Nawet płytę znalazłam. :)
    Dzięki za literacko - muzyczny wieczór. Świetnie się bawiłam :).
  • Narrator 11.01.2021
    Tjeri Ja również. Już zamierzałem zapytać, czy ty w ogóle chodzisz spać.
  • Narrator 22.09.2021
    Tjeri
    Wczoraj usłyszałem to w radio. Myślę, że w sam raz do kolekcji Twoich walców: https://www.youtube.com/watch?v=Cj-AL-J98U0
  • Tjeri 22.09.2021
    Narrator
    Znam i uwielbiam! Także produkcję, z której utwór pochodzi. "Kroczący zamek Hauru" (czy też jak większość tłumaczeń chce "Ruchomy zamek Hauru") oglądałam z pięć razy i niewątpliwie obejrzę jeszcze nie raz. Jedno z najlepszych (dla mnie) dzieł Miyazakiego. Przecudowny klimat. Generalnie nie przepadam za anime, ale Miyazaki trafia do mnie jak rzadko który artysta.
    Dzięki za wklejenie, poprawiłeś mi humor!
  • Trzy Cztery 11.01.2021
    Kto czyta, ten żyje dwa razy, a kto wykupuje sobie wieczór? „Kupił sobie wieczór, jakiego nigdy nie zapomni”. Dla mnie jest to opowiadanie o samotności, którą się lubi. Samotność pozwala na więcej. Jeśli człowiek, który lubi samotność potrzebuje kontaktu z drugim człowiekiem, czyta napisaną przez innego człowieka książkę, a jeśli chce kontaktu z człowiekiem z krwi i kości - wykupuje sobie wieczór. „Kupować sobie” spotkanie z człowiekiem. Dziwne to. I dobre jako pomysł na opowiadanie. Tylko, ze po lekturze pojawia się jeszcze takie pytanie: Dlaczego spotkanie z żywym człowiekiem aż tak uszczęśliwia? Czy rzeczywiście samotność jest dobra? A może to ten człowiek był niezwykły. A może cała otoczka spotkania?

    Ten wieczór, w filharmonii. Niesamowita, muzyczna oprawa dla najdrobniejszych gestów. Emocje podkreślone dźwiękiem fagotów, waltorni, altówek. Wśród werbli! „Kupił sobie wieczór, jakiego nigdy nie zapomni”...

    Nie zapomni dziewczyny o jasnej skórze, ale tez – gestów dyrygenta, zachowania muzyków. Co to było?...

    Bardzo mi się podobało.

    Narratorze, fajnie piszesz!

    A gdybyś chciał jeszcze w wolnej chwili coś poprawiać, to spójrz na te fragmenty:

    1. „Co takiego słuchać będą za chwilę” - powinno być nie „co”, a „czego” będą słuchać. Np.: Będą słuchać koncertu. Będą słuchać dziadka. Kogo/ czego.
    2. „Zobaczył ją, w orkiestrze, grającą na piętnastu calowej altówce” - na piętnastocalowej.
    3. „Kołnierzyk miał zapięty białą, jedwabną muchą, będącą jedyną ozdobą przyprószonej siwizną, łysiejącej głowy”. - mucha pod szyją ozdabia koszulę. Chociaż – pośrednio – i głowę. W sumie nieźle, głowa jako cały człowiek. Zastanawiałam się nad tym, a w końcu zobaczyłam białą muchę na łysinie i się roześmiałam:)) No nie wiem, czy coś tu zmienisz, czy nie, ale popatrz na to zdanie raz jeszcze.
    4. „Mógł podziwiać nie tylko jej styl i zgrabną figurę, lecz również piękną twarz, wymalowaną jak na obrazku”. Na jakim obrazku była wymalowana jej twarz? Na pewno chciałeś napisać, że była „jak z obrazka”. To powiedzenie oznacza, że coś było/ jest piękne. np.:
    Tatusiu, spójrz jakie mam piękne nowe kury!
    Jak z obrazka, Agusiu... Jak z obrazka...
    5. ”...długie brwi, łagodnym łukiem łączące się w kształtny nosek, jak u egipskiej bogini”. Narratorze! Żadna bogini nie miała włochatego noska zrobionego z brwi. A może miała?... Sama nie wiem:)
  • Narrator 12.01.2021
    Dziękuję za szczegółowy komentarz, pełen wnikliwych uwag, a przede wszystkim za czas włożony w jego napisanie. Bardzo sobie cenię twoją opinię, ponieważ tak naprawdę piszę dla siebie, na tematy, które leżą mi na sercu, choć niekoniecznie są ciekawe dla innych. Jednak bez krytycznej oceny nigdy się nie dowiem, czy to w ogóle da się czytać. Staram się pisać prostym językiem, ponieważ mam wrodzoną niechęć do komplikacji. W kwestiach materialnych przywiązuję uwagę do detali, ale jeśli chodzi o opis uczuć, nastroju, nie lubię być dosłowny, wolę niedopowiedzenia. To chyba wpływ teorii „góry lodowej” Hemingwaya — dobry pisarz to taki, który opisuje tylko jedną dziewiątą tego co widzi.

    Zgadzam się ze wszystkimi twoimi uwagami, choć uważam, że niektóre są dyskusyjne. „Poprawny” nie zawsze znaczy ciekawy, tak samo jak poprawny świat niekoniecznie musi być prawdziwy. Co do punktu 2 nie mam wątpliwości:
    „Zobaczył ją, w orkiestrze, grającą na piętnastu calowej altówce”
    W oryginale miałem „piętnastocalowej”, ale moja przeglądarka odrzuciła pierwszą wersję jako błąd ortograficzny.
    Punkty 1,3,4 łatwo poprawić.
    Punkt 5 — też nie byłem zadowolony z tego opisu, ale nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Muszę poczekać na olśnienie, lecz to się nie zdarza często.

    Jeszcze raz dziękuję za czytanie z tak dużą uwagą. Będę wdzięczny jeśli w przyszłości zechcesz rzucić okiem na moje nieudolne próby. Pozdrawiam serdecznie :)
  • Trzy Cztery 12.01.2021
    Na pewno będę czytać. Tu - z dużą przyjemnością - przeczytałam także rozmowę z Tjeri, pod tekstem.

    Co do poprawności. Pewnie, że są różne jej odmiany. Niektóre zdania przez to, że są oryginalne, budzą leniwy mózg do roboty, czasem rozbawiają i to jest dobre.

    Pozdrawiam również:)
  • Bajkopisarz 13.01.2021
    Tu jest taki niepozorny, a wielce mówiący fragment:
    „a statku dzielić brudny kubryk i kantynę z pijanym bosmanem”
    Wolałby rzecz jasna restauracje, wypaśne hotele i panienki, a nie starego bosmana, ale koniec końców, jakby kiedyś przyszło podsumować dwie wersje życia, to spędzone w lokalach, wygodnych łóżkach i wśród pięknych kobiet z tym spędzonym obok bosmana, wyszłoby, że ów stary pijak dał znacznie więcej niż cała ta celebra razem wzięta. Jak w tym memie, czy lepiej żeglować luksusowym jachtem po ciepłym morzu, czy pójść z ojcem na grzyby. I wypada na to drugie. Nie docenia się tego, co jest, marzy o tym czego nie ma.
  • Narrator 14.01.2021
    Bardzo trafna uwaga. Znałem bosmana (z mojego pierwszego opowiadania), który był bardzo barwną postacią. Opłynął świat kilkadziesiąt razy, znał wiele języków, w tym arabski. Zaczynał jako niemalże dziecko, jeszcze na żaglowcach, pod rozkazami brutalnych, nierzadko sadystycznych kapitanów. Niestety, poznałem go kiedy był już starym człowiekiem, zmęczonym życiem. Prosił mnie, żebym mu wykombinował coś do picia, zamykał się w swojej kajucie i tam siedział samotnie do następnej wachty. Może kiedyś poświecę mu kilka stron.

    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
  • Velaquiorre 17.01.2021
    Bardzo udane opowiadanie. Nie mogłam się oderwać. Dobrze zbudowany klimat, piękne, ale pełne wyczucia opisy. Odczułam magię, harmonię, spokój. Emocje. Oby więcej takiej twórczości.
    Pozdrawiam
  • Narrator 18.01.2021
    Dla takich słów, warto pisać :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania