Wieki świętego fałszu PROLOG
**NOTA: Jest to luźny fanfic z Dark Souls 1 - można jednak czytać bez znajomości DS*
Wspinał się po zboczu jak po strzelistym kręgosłupie, kładąc na przemian to rękę, to nogę na kolejnym kręgu góry. Słońce odbijało refleksy na jego hełmie, tworząc aureolę złudnej świętości. Ze szczytu słyszał niepewne ludzkie głosy, a kiedy dotarł na sam wierzch, stanął pośród tłumu jako jeden z wielu. Na środku płaskiego szczytu wyrastało drzewo w deseniach złota i zieleni, które biło światłem jak drugie słońce. Zaś nad chorą, śmierdzącą trądem i martwotą tłuszczą, stał prorok. Nie lękajcie się, albowiem po mroku zawsze przychodzi światłość. Wszystkich nas przeznaczono do zbawienia – istniejemy tylko dla tego. Rzekłszy to, zsunął się z piedestału, przytulał gnijących, uzdrawiał ślepych i pobłogosławił zrezygnowanych, a wtenczas chmury zamknęły słońce na zachodzie. Wtem jeden wyrwał się przed szereg – „A ja? Czy i ja zostanę zbawiony?”. Prorok zadumał się. Eterycznym ruchem wysunął rękę i oparł ją na ramieniu wiernego. „Każdemu przeznaczone jest jego własne niebo”. Po czym zdystansował się na rzut kamieniem od tłumu i czekał, zamknąwszy zgromadzonych w klatce nadziei. Minął jednak rok, drugi i kolejny, a tłum wciąż czekał. Coraz bardziej chory, coraz bardziej żałosny. Aż nadszedł pierwszy, który wszystko zaczął. Pierwszy Pusty. Rzucił się na jednego ze zgromadzonych, którego oczy pływały w bielmie i którego wzrok zapomniał już, co to jasność. Tętnica szyjna wystrzeliła kleistą krwią, a Pusty żerował na swojej zdobyczy, charcząc w podnieceniu i ekstazie. Inni zobaczywszy to, uświadomili sobie, że agresja niesie ukojenie, że agresja jest dla nich jak dobra nowina. I tak sąsiad sąsiada, matka córkę, synowie ojców, bracia siostry posiedli jak padlinę. Aż na dniach w zgromadzeniu zabrakło i chorych, i ślepych, i słabych. Aż zniknęła cała delegacja ludzkich wraków i odrodziła się jako trupioblada zgraja morderców. Proroka odarto z szat, rwano mu włosy z głowy i brody, a na końcu powieszono głową do ziemi na Słonecznym Drzewie, gdzie Puści przez jakiś czas okładali go kijami i kamieniami, gdy w tle grały ogniki upału. Tylko on jeden to widział i rozumiał. Tylko on jeden nie przyjął tej nowej ewangelii. Gardził, bo wiedział, że pobratymcy jego stanęli w obliczu prawdy, ale wynieśli z niej nie więcej, niźli wyniósł komar, który ugryzłszy mędrca, odleciał, obwieszczając światu, że dobrze tę wiedzę wykorzysta. To jest właśnie taka historia – historia komara.
Obudził się w katakumbach, i dał sobie czas na przetrawienie snu. Fetor zwłok wkradał się do nosa jak złodziej. Wokół widział tylko odrapany, piaskowy tynk i wątłe ognisko, które sam rozpalił. Trzęsącą ręką sięgnął po bukłak wina. Przepłukał usta i uroczyście splunął przez ramię. Dopinając paski na kirysie, zauważył nieznaczny ruch w ciemności. Zignorował – nie mógł dać poznać, że dostrzegł przybysza, toteż jakby nigdy nic zaczął wygwizdywać ptasie trele, imitując to głos skowronka, to kolibra, potem podśpiewywał jakieś stęchłe wersety z pieśni, które nie miały już znaczenia. Ciemność zmieniła kształt, obcy zbliżył się, zrobił jednak jeden krok za daleko. Zaśpiewany Solaire zwarł się jak taran i zaszarżował. Umięśniony rycerz zdmuchnął intruza jak komara, po czym położył na niego ciężar swego ciała i zbroi...
CDN
Komentarze (11)
Komar z dębu spadł i połamał sobie gnat xD
Czekam na cdn :)
Co Ty masz za uraz do komarów w ogóle? XDD Wiesz, przetrawię to sobie jeszcze w domu na spokojnie, bo takie plastyczne są te opisy, że aż się człowiekowi może odechcieć kolacji. No i nie wiem w sumie, dokąd zmierzasz, szary człowieku, ale się dowiem! ;)
Fetor zwłok wkradał się do nosa jak złodziej. - Z zapachami jest tak, że czujemy je jeno przez chwilę, potem mózg się przyzwyczaja i nie reaguje. Jeśli spał w fetorze to go nie poczuł gdy się zbudził. Jeśli spał a potem poczuł to znaczy, że źródło się pojawiło - warto wiedzieć, to uprzedziło mi niejako pojawienie się oponenta. Brawo. :)
podśpiewywał jakieś stęchłe wersety - Pięknie!! Wielkie dzięki!!
Zaśpiewany Solaire zwarł się jak taran i zaszarżował. Umięśniony rycerz zdmuchnął intruza jak komara, po czym położył na niego ciężar swego ciała i zbroi...- tu niejasność mam niejaką; kimże jest Solaire i kto kogo zdmuchnął, skoro jeden zaśpiewany, a drugi w zbroi a to bohater i w zbroi i zaśpiewany (podśpiewywał stęchłe...) :)
Wreszcie kawałek pachnący Literaturą! Dziękuję, to ładnie pachnący kwiat w tej opowijskiej ruinie :)
Atmosfera jest gęsta i mroczna, trudno w zasadzie złapać oddech w całej tej masie beznadziei i zepsucia. Świetnie operujesz opisami - może akurat tutaj nie skupiasz się za bardzo na szczegółach, ale ogólna wizja jest wyraźna i mocno zarysowuje się w wyobraźni.
Nie obiecuję, że będę czytał dalej, ale ten prolog to kawał dobrego fantasy.
Jak zgoda na cierpienie nie uszlachetnia a powoduje rozbestwienie.
Bdb styl.
Będzie ciąg dalszy?
Pozdro.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania