Wielkie Łowy. 1. Rozdział - Bezszelestni
Schodził ze wzgórz pokrytych miedzianą trawą. Słońce dawało się we znaki. Upał był spowodowany przesunięciem się astro koła węgorza w stronę buszującego dzika.
Wieś położona w samym sercu leśnego boru sprawiała wrażenie ukrytej. Myśliwy spoczął na wystającym korzeniu dębu.
Podszedł do niego wiejski parobek.
O! Fajno macie to broń – mówił.
To genuwejska szabla, w boju ją capnąłem.
Wieśniak, spokojnie badał okolice, jak i samego rozmówcę, a potem przeszedł do sedna:
Na Ryszte zapolujesz? - pytał wieśniak.
Młoda czy stara? - spytał myśliwy.
A jak wioska się na łowy złoży, to różnicy nie zobaczy – uśmiechnął się krzywo wieśniak. Zębów nie posiadał.
Myśliwy sięgnął do torby i wyjął bukłak z winem, łapczywie wychylił zawartość i powiedział:
Srom na waszą kasę – mówił myśliwy. - Jak to młoda, pewno już w okresie godowym, niemożliwa do schwytania – dużo zjada, a przez to silna jak czterech chłopa.
To je stara – powiedział wieśniak.
Stara – powiedział myśliwy. - Odpada. Starą młode do samej śmierci bronią, ten tutaj gatunek jest szlachetny. Szlachetniejsze niż te wasze rycerze.
Stary nie wiedział co począć. Cała wieś go prosiła, żeby przekonać myśliwego. Staruszek odpuścił, nie miał jak, bagatelizować wiedzę myśliwego.
Blady księżyc okalał okoliczną wieś. Wioska była malutka, coś na kształt litery L. Na końcu wioski był malutki kościół, najładniejsza budowla w całej mieścinie. Okna zachowane, dach był nowy, a drzwi były pokryte, pięknymi scenami z czasów, o których świat chciał jak najszybciej zapomnieć i wejść w nową erę.
Widział dobrze jego postać. Postura i wzrost zgadzały się z opisem zlecenia. Długi jak łódź karmelitów, blada sierść, widoczne były na niej czerwone blizny, niektóre były jeszcze świeże. Wyrwij, tak mawiali na niego wieśniacy i ludzie z zachodnich lasów. Stwór umiał jednym machnięciem łapy, wyrwać człowiekowi głowę. Najgorzej dla ofiary, kiedy stwór używał cieniutkich zębów. Szalenie zwinny i wyczulony na zapach człowieka. Ale nie na zapach myśliwego, bo wiedzieć musicie, że myśliwi zapachu nie rozprowadzali. Myśliwi to grupa zamknięta, ojciec przekazywał wiedzę na syna, ale musiał być dopełniony jeden warunek. Dziecko nie mogło wydawać zapachu, wszystkie pory ciała zamknięte lub jak nazywali to starsi – zapieczętowane.
Młody myśliwi wstał z twardego korzenia, zabrała ze sobą hebanowy łuk i wyruszył na spotkanie z monstrum. Zlecenie przyszło od starszyzny klanu. Martwy. Wspiął się po trawiastym wzgórzu, przez chwilę obserwował monstrum. Czym się żywiło. Bezszelestnie, wskoczył na grubą gałąź, bezlistnego drzewa Przyjrzał się bliżej monstrum. Samica. Żywiła się ciałem wcześniej spotkanego wieśniaka. Zajęta pokarmem była łatwym łupem. Na grot strzały, po kropił elmiru, na kilka sekund płyn ten paraliżował wszystkie mięśnie. Nałożył cienką strzałę na grot i złożył modlitwę do Wielkich Łowców. Świst. Samica upadła, przed śmiercią wydała przeraźliwy krzyk, przypominający warczenie wściekłej wiewiórki,
Ciąg dalszy nastąpi w rozdziale 2. Klan
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania