Wielu już pokoleniom zdawało się, że świat umiera

Spacerowanie w parku, jakkolwiek bardzo przyjemne, ma kilka wad. Niepozbierane odchody czworonożnych przyjaciół człowieka czy widok ludzi, których życie doświadczyło bardziej niż innych. No i dzieciaki. Nie wolno zapomnieć o wrzeszczących dzieciakach. Pomimo tego jednak, Jacek zdecydował się na skrócenie sobie trasy, docelowo prowadzącej do jego ulubionej kawiarni, przechodząc właśnie przez park.

Dzień był chłodny, jak na późną jesień przystało. Alejki zmieniły kolor na żółto-brązowy i dwóch mężczyzn z dmuchawami do liści przywodziło Jackowi na myśl współczesnych Syzyfów, walczących z nieuchronną porażką własnej pracy. Uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął papierosy z wewnętrznej kieszeni kurtki. Schował je jednak, uświadomiwszy sobie kolejną wadę spacerowania w parku – zakaz palenia. Westchnął za to głęboko i przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej wydostać się z miejsca, które odbierało mu jego wątłe, cielesne przyjemności.

Mijał właśnie mizdrzącą się na ławce parę, kiedy rozwiązał mu się but. Oparł nogę o ogrodzenie, oddzielające betonowaną alejkę od zieleni i zawiązał go, obserwując zakochanych. Dziewczyna siedziała na kolanach chłopaka, przodem go niego, obejmując go nogami. Chłopak zaplótł ręce na jej plecach. Całowali się. Jacek mimowolnie wrócił myślami do Weroniki, kobiety, z którą był kilka lat wcześniej. Splunął na ziemię i poszedł dalej.

Kiedy wyszedł z parku, zatopiony we wspomnieniach, prawie wpadł pod samochód. Tylko refleks kierowcy i impuls, każący mu zatrąbić na idącego bezrefleksyjnie przed siebie mężczyznę, uratował Jacka przed zostaniem mokrą plamą na jezdni. Mężczyzna podziękował mu w duchu. Drżącymi rękami wyciągnął papierosa i zapalił. Popatrzył cztery razy w każdą stronę, zanim wreszcie zdecydował się przejść przez ulicę.

Minął niewielką jadłodajnię, której wystrój wnętrza przypominał najgłębsze lata komuny i koło której przechodząc zawsze czuł się jak bohater Konwickiego, zmierzający z kanistrem benzyny na rynek. Zjadł tam raz czy dwa obiad, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć, co zamówił. Uznał, że to musi być znak, żeby więcej się tam nie stołować.

Kawiarnia znajdowała się dwie ulice dalej, a przez duże, wystawowe okno można było spoglądać na pas zieleni, otaczający Stare Miasto. Jacek wszedł do środka i z zadowoleniem stwierdził, że stolik, przy którym zwykle siadał był wolny. Nie mógł nie podziękować za to losowi, zważywszy na fakt, że prawie wszystkie pozostałe były zajęte. Zamówił czarną, parzoną kawę i usiadł, powiesiwszy uprzednio płaszcz na pobliskim wieszaku. Dopiero po kilku chwilach zorientował się, że zapomniał zdjąć czapki.

Kiedy wstał, żeby ją włożyć do rękawa płaszcza, podeszła do niego młoda kobieta i zapytała:

- Przepraszam, czy pan zwalnia ten stolik?

Odparł, że nie, że dopiero przyszedł. Kobieta podziękowała i oddaliła się, w poszukiwaniu szczęścia w innej części sali. Jacek splótł ręce na brzuchu i zaczął obserwować ludzi spacerujących za oknem. Większość z nich nie spieszyła się, bo i gdzie w sobotni poranek? Jedynie kilku biegaczy, którzy zdecydowali się zadbać o swoje zdrowie wybijało się spośród leniwego letargu półśpiących porannych wędrowców.

Jacek podziękował, kiedy kelnerka przyniosła mu kawę. Odłożył cukier w saszetkach na bok i zdjął łyżeczkę z filiżanki. Wziął mały łyk i rozprowadził czarną ambrozję godną współczesnej mitologii po ustach. Skrzywił się lekko, kiedy okazało się, że kawa jest o wiele mocniejsza niż przypuszczał. Pomyślał, że to może lepiej i że może dzięki temu nie wpadnie pod samochód, wracając do mieszkania.

Wspomnienie porannego incydentu sprawiło, że jego myśli na powrót powędrowały w stronę Weroniki. Posmutniał. Jego umysł momentalnie przywołał wszystkie obrazy cierpienia i nieprzespanych nocy, które tylko znalazł w swoich meandrach oraz pamiętną deszczową, zimową noc, którą spędził pod kliniką, nabawiając się paskudnego zapalenia płuc.

Nie wiedział, na jak długo odpłynął myślami. Kiedy spróbował zagłuszyć powracającą przeszłość kolejnym łykiem gorzkiej kawy okazało się, że zdążyła już wystygnąć. Skrzywił się i zaklął pod nosem. Pomyślał, że nie ma bardziej egzystencjalnego śniadania od zimnej czarnej kawy, przepalonej papierosem. Pierwsze już miał, drugie planował zrobić po wyjściu z kawiarni.

Do stolika znów podeszła kobieta, szukająca wcześniej miejsca.

- Bardzo pana przepraszam. Czekam już godzinę, ale żaden stolik się nie zwolnił. Czy… nie miałby pan nic przeciwko, żebym się dosiadła? Nie będę panu przeszkadzać, wezmę tylko kawę i…

- Proszę siadać – przerwał jej Jacek.

Siedzieli w ciszy, dopóki kelnerka nie przyniosła kawy.

- Jestem Marta – powiedziała cicho kobieta.

- Jacek.

- Często pan tutaj przychodzi?

- Częściej niż pani, bo nie kojarzę, żeby była pani tutaj wcześniej.

- A innych pan kojarzy?

- Mężczyznę przy ścianie. Kobiety koło drzwi. I kilka innych osób.

- A więc codziennie?

- Można tak powiedzieć. Mówiła pani, że nie będzie mi przeszkadzać.

- Chciałam być tylko miła…

- Nie trzeba. Było mi całkiem miło zanim pani przyszła.

- Pan jest cynikiem! – krzyknęła.

- Tylko czasami – odparł Jacek, uśmiechając się. – Głównie, kiedy przebywam z kobietami.

- Dlaczego?

- Bo inaczej stają się śmiertelnie niebezpieczne.

Zamyśliła się, patrząc nieobecnym wzrokiem na krzątającą się po sali kelnerkę. Jacek znów napił się zimnej kawy i pomyślał, że w istocie nie jest ona wcale aż taka niedobra. Z zimną kawą, pomyślał, jest jak ze starością. Ma wszystko to, co miała młodość, tylko brakuje jej ciepła.

- Czy ja też wydaję się panu niebezpieczna?

- Jeszcze nie. Ale wolę trzymać mój cynizm z przodu. Na wszelki wypadek.

- To nielogiczne.

- To nic. To bezpieczne.

- A co z miłością? – zapytała po chwili milczenia.

- Kiedyś wierzyłem w miłość. Dzisiaj wierzę już tylko w cynizm.

- Będzie pan bardzo samotny.

- Poradziłem sobie już z samotnością. Ma o wiele więcej pozytywów niż pokazuje to literatura.

- Na przykład?

- Nie zdradza. Nie rani. Nie odchodzi. Nie przeprowadza aborcji na twoim dziecku, za twoimi plecami. I daje dużo więcej czasu.

- Czasu na co?

- Na co tylko się chce – odparł mężczyzna.

- Ale nie daje czułości – odrzekła z wyraźnym zadowoleniem, zauważając lukę w argumentacji Jacka.

- Tak. Czułości nie daje. W tym literatura ma rację. Ale chyba… coś, za coś, prawda?

- Zawsze jest coś za coś. Ale nie zawsze wymiana się opłaca.

- Tak, nie zawsze. Ale prędzej czy później i tak trzeba coś wybrać. A wszyscy wybierają miłość. Ja chcę się przekonać, co jest po drugiej stronie tej barykady.

- Bunt?

- Ciekawość – odparł Jacek bez zastanowienia.

- Rezygnuje pan z miłości, z ciekawości?

- Czemu nie? Powód jak każdy inny.

- A ja myślę, że pan się boi.

- Boję się?

- Tak. Boi się pan relacji z drugą osobą. Może kiedyś kochał pan kogoś zbyt mocno. Albo zbyt mocno nienawidził. Albo jedno i drugie.

- Lubię Freuda, proszę pani, ale pani teraz przesadza. Skończmy już proszę, tę kiepską psychoanalizę. Pomówmy o czymś względnie prozaicznym… Czytała pani kiedyś ,,Makbeta”?

Upiła niewielki łyk kawy. Odkładaniu filiżanki na talerzyk towarzyszyło ciche stuknięcie, które jednak zdołało przebić się przez gwar panujący w kawiarni.

- Przepraszam. Nie znam pana, nie powinnam wyciągać takich wniosków. A ,,Makbet” zawsze mi się podobał. Zanim po niego sięgnęłam, czytałam głównie Moliera.

- Moliera? Tania rozrywka dla tanich ludzi.

- ,,Wesele Figara”, Mozarta, też kiedyś było tanią rozrywką.

- Ale przestało nią być. A Molier od początku, do końca był żałosny.

- Są ludzie, którzy go lubią.

- Są ludzie, którzy lubią brukselki, ale to nie czyni ich dobrymi w ogóle.

- Pan jest niesamowity. Czy jest kwestia, w której nie jest pan cynikiem, gotowym zbić każde argumenty drugiej strony?

- Nie wiem. Proszę poszukać, może pani znajdzie.

- Walka z cynikiem automatycznie stawia mnie na przegranej pozycji. Zawsze pan taki był?

Jackowi znów przez głowę przeszła myśl o nocy spędzonej pod kliniką aborcyjną. Przybiegł tam, kiedy tylko się dowiedział, ale było już za późno. Poczuł, jak przeszywa go dreszcz. Wziął duży łyk kawy. Ze zdziwieniem spostrzegł, że filiżanka jest pusta.

- Nie.

- Co się stało? Czy to związek… z aborcją, o której pan wcześniej wspominał?

- Daleko się pani posunęła, nie ma co.

- Przepraszam…

- Nie chcę o tym rozmawiać. Pójdę już. Będzie pani miała cały stolik dla siebie.

- Proszę zostać!

- I tak skończyła mi się już kawa. Do widzenia.

To powiedziawszy, Jacek wziął z wieszaka swój płaszcz i nie oglądając się za siebie wyszedł z kawiarni. Skierował się w stronę mieszkania, wracając tą samą drogą, którą wcześniej przyszedł. Zapalił papierosa i znów odpłynął myślami do dawnych czasów. Przechodził właśnie przez ulicę, kiedy chciał zawrócić i zapytać, czy Marta nie chciałaby pójść z nim pospacerować w parku. Kierowca, prowadzący dostawczego vana, nie był tak uważny, jak poprzedni. Sięgał właśnie po jedną z płyt jazzowych i nie mógł widzieć mężczyzny stojącego na przejściu dla pieszych.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Nazareth 26.02.2017
    Czy kiedyś wspominałem jak bardzo uwielbiam prostotę w twoich opowiadaniach? Nie? Uwielbiam prostotę w Twoich opowiadaniach! Niby zwykły dzień - spacer, Jarmuschowskie kawa i papierosy, rozmowa z nieznajomym a nie można się od tego tekstu oderwać. Te przebłyski wspomnień chwytają człowieka za kaganiec ciekawości i wleką przez kroki zwyczajnego życia, do zaskakującej a jednak w pewnym sensie trywialnej pointy - życia i jego kresu, w zwykłych okolicznościach, w najgorszym momencie. Świetna miniatura Szymonie, po prostu świetna.
  • Bardzo dziękuję, mój drogi Nazarethcie :)
  • Lotta 27.02.2017
    Tak pewnie lepiej dla niego... 5
  • Lotto, czemu tak uważasz?
  • Lotta 28.02.2017
    Mniej problemów. Mniej cierpienia. :)
  • Lotta I być może pozbawienie szansy chociaż chwili szczęścia.
  • Lotta 01.03.2017
    Zależy co jest po śmierci. Może mieć wieczność szczęścia. Ja bym zrezygnowała z tej chwili. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania