Wiersz o misiu, który złamał kręgosłup

jadę rowerem na bazar. patrzę — wystaje z ziemi.

skupiam wzrok. skrzydło zmumifikowanego Ikara,

co zginął, bo zarył ryjem w glebisko,

zapadł się w nie po same uszy.

 

wynurzający się z runa leśnego, brązowy kikut

fragment zwłok odcięty niemal przy samych korzeniach.

 

ogarnia mnie coś na kształt nostalgii, trudno określić,

za czym. zaraz myśli się obrazami. żeby tak

jakiś archeolog-skrupulatniuch spróbował

wygrzebać z wulkanu Popocatépetl

prochy Tamary Łempickiej

(... jeden okruszek... drugi...).

 

filozofuję o scalaniu, klepsydrze dla idiotów, której

obie komory są przepełnione piaskiem (nic nie ma

szans się przesypywać,

urządzonko do odmierzania czasu

nie działa, jest dotknięte chorobą przesytu).

 

banał, powszedni dzień, przedpołudnie.

jadę kupić nie najdroższe ciuchy.

wyobrażam sobie krawędź,

za którą kończy się rozpad, zanikanie.

 

myślę o miejscu, gdzie wszystko się odradza,

o przestrzeni będącej jednym wielkim detoksem

(nie ma mnie tam, z prostej przyczyny:

jeszcze się nie urodził, psuj).

 

i o odrastających drzewach. ktoś wyławia z powietrza

i ziemi rozproszone cząsteczki ich ciał,

odcedza je z wody, oddziela od popiołu.

 

moi dziadkowie chodzą do podstawówki,

zrasta się kręgosłup tytułowego misia,

jakiś facet myśli o wojnie, która nigdy nie wybuchła.

za kilkadziesiąt lat zostaną wyprodukowane

buty i t-shirty, które wydarłem

i muszę, kurczę, kupić nowe.

 

pomalowany na pstrokato (karmazynowe ciapki

na srebrzystym tle), pożarniczy magirus

jedzie gasić halę produkcyjną. psuje się w drodze.

Państwowe Zakłady Nostalgii płoną doszczętnie.

 

nieodbudowane (wieczny brak środków w bieda-kraiku!)

przechodzą do historii.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania