Więzy
Siódme opowiadanie :)
~ Więzy ~
~ Tajemnica ~
1.
Czasem gdy patrzyłam na te wszystkie dokumenty, ogarniało mnie zmęczenie. Miałam dopiero trzydzieści trzy lata, a czułam się jak stuletnia staruszka zmęczona życiem, zrezygnowana. Tyle lat pracy, a ja utknęłam w martwym punkcie.
Wczoraj próbowałam się jeszcze raz skontaktować z tą starą kobietą i przekonać ją by ten jeden, ostatni raz pomogła mi, ale nawet nie wpuszczono mnie do niej. Była zazdrośnie strzeżona, a jej ochroniarze byli nie do przekupienia. A właściwie to czym mogłabym przekupić takie osoby? Nie miałam zielonego pojęcia, a dłużej narażać się nie chciałam. Może nie kochałam swojego życia, ale na pewno byłam do niego przywiązana!
Dokument który doprowadzał mnie do białej gorączki to było moje drzewo genealogiczne. Trochę nietypowe, ale najdziwniejsze było to, że nikt oprócz mnie o tym nie wiedział.
Dziesięć lat i prawie cały majątek zajęło mi wypełnianie pustych miejsc, a wszystko zaczęło się po śmierci moich rodziców i pewnego starego listu...
„ Olivio, rozumiem Twój niepokój o syna, ale krew to krew!
Wilhelm wdał się w swojego ojca, tego diabła wcielonego
Nataniela Dread'a i nic z tym nie zrobimy.
Nawet wygląd ma zupełnie ten sam...”
Wilhelm... mój pradziadek. Tylko, że jego matka, a moja pra prababka była żoną Roberta Parkera...
W takim razie kim był Nataniel Dread?
Teraz już wiedziałam, ale nie mogę powiedzieć by odnalezienie wszystkich członków tej dziwnej rodziny było tylko moją zasługą... Pewna kobieta, bardzo stara... dużo wiedziała o Natanielu Dread. Skąd? Tego mi nie wyznała, ale powiedziała gdzie szukać.
Kiedy w końcu udało mi się dotrzeć do odpowiednich osób i informacji, mój świat przewrócił się do góry nogami. Szukając własnych korzeni dane mi było odkryć tajemnicę, której poznania wolałabym uniknąć.
Człowiek żyje i nie uświadamia sobie tego co się wokół niego dzieje... Jaki naprawdę jest ten świat i jakimi prawami się rządzi.
Ciężko mi było przyjąć do świadomości, że takie istoty są gdzieś obok mnie. Teraz już zupełnie inaczej patrzę na świat, ludzi. Już zawsze będę się zastanawiała nad tym, czy ta osoba która właśnie mnie minęła, nie jest czasem wampirem.
No cóż, takie bywa życie.
Zrezygnowana popatrzyłam na ostatni list, jaki dostałam od starej kobiety. Był pięknie napisany. Staranny z niespotykanie wykaligrafowanymi literami. Dziś już się tak nie pisze.
„Moja droga Karino.
Rozumiem Twój żal i rozgoryczenie, ale nie wszystko
da się udokumentować. Czasem trzeba się zdać na intuicję,
opowieści starej kobiety. Jak rozumiem, z Twojego listu wynika, że
nie odnalazłaś żadnych dowodów na związek między Kornelią i Ludwikiem.
Z tego co pamiętam, jedyny dowód na ich romans posiadał
sam Nataniel.
Ja nie jestem w stanie już więcej Ci pomóc.
Życzę Ci powodzenia w dalszych poszukiwaniach.”
-Jak nic muszę lecieć do Polski.- mruknęłam zrezygnowana.
Byłam już tym wszystkim zmęczona, a na dodatek zdawałam sobie sprawę, że odkąd odkryłam istnienie wampirów jestem przez nie obserwowana. Na razie nie było to nic groźnego, ale... i tak się bałam.
Czułam, że mój czas gwałtownie „przyspieszył” i... kończy się. Szukałam zbyt daleko i głęboko.
Zdawałam sobie sprawę, że jeżeli całe to moje śledztwo wyda się przed czasem, zwyczajnie zginę. Moją jedyną szansą było zwabić ich wszystkich w jedno miejsce. Wtedy zagadka się wyjaśni.
Już wcześniej podzieliłam swoje drzewo na dwie części. Obaj panowie dostaną po jednej.
Nie zastanawiając się już dłużej, zakleiłam koperty i zaadresowałam.
Wieczorem mam samolot.
>><<
-Nie Tomasie... wszystko w porządku.- uśmiechnęłam się, słysząc zatroskany głos przyjaciela.
Tomas martwił się o wszystko, a o mnie to już w szczególności. Twierdził, że należę do osób, które jak magnez przyciągają kłopoty.
-Tak, już wprowadziłam się do niego.- mruknęłam i żeby uniknąć dalszych pytań, dodałam.- Ktoś dzwoni do drzwi. Odezwę się później.
Z ulgą opadłam na fotel i rozglądnęłam się.
Od trzech tygodni byłam w Polsce. Przez pierwsze dwa mieszkałam w hotelu w Krakowie, ale ostatecznie zdecydowałam się kupić dom niedaleko Nowego Sącza. Jutro czeka mnie spotkanie z moją „rodziną”.
Po otrzymaniu moich listów, obaj „panowie” dzwonili do mnie. Zaintrygowałam ich na tyle, że udało mi się przeżyć, ale od trzech dni byłam ostrożnie śledzona.
Skąd wiem?
Bo właśnie tego się spodziewałam.
Czy się bałam?
Jak nigdy w życiu!
Na godzinę przed spotkaniem moje nerwy były w opłakanym stanie. Nic na to nie mogłam poradzić. Ważyły się moje losy.
Jeszcze raz nerwowo zerknęłam w lustro. Nie narzekałam na brak urody, ale w tej chwili z mojej twarzy wyzierała tylko obawa. Nawet staranny makijaż nie był w stanie ukryć cieni pod oczami po nieprzespanej nocy.
Swoje proste, długie, ciemnoblond włosy gładko zaczesałam do tyłu. W nagłym odruchu zdecydowałam się na skromną, ale elegancką suknię.
>>Jeżeli mam umrzeć, to przynajmniej zrobię to z klasą!<<- pomyślałam z ironią.
Dźwięk podjeżdżających samochodów przyprawił mnie o szaleńcze bicie serca.
Zaczęło się.
Z niekłamanym zainteresowaniem przyglądałam się dwóm mężczyznom i kobietom.
Obaj nieziemsko przystojni, ubrani na czarno... groźni. Kobiety stanowczo bardziej z ciekawością przyglądały mi się. Oceniały...
Zapraszającym gestem wskazałam fotele i sama opadłam na jeden z nich. Już nie byłam taka pewna, czy uda mi się w opanowaniu przetrwać to spotkanie.
-W jaki sposób udało się pani odkryć to wszystko?- głos mężczyzny był niezwykle niski, głęboki. Pobrzmiewała w nim nutka zmysłowej chrapliwości, ale w tej chwili wydawał się być tylko groźny.
-Jeżeli państwo pozwolicie- musiałam odkaszlnąć, taki miałam zachrypnięty z emocji głos.- to zacznę od początku.
Na nieznaczne skinięcia głów całej czwórki, ciągnęłam dalej.
-Nazywam się Karina Kapelansky. Urodziłam się w Londynie w 1997 r. W wieku dwudziestu lat straciłam w wypadku rodziców. Zostałam zupełnie sama. Gdy otrząsnęłam się po tej tragedii nie pozostało mi nic innego jak uporządkować sprawy po moich najbliższych i wtedy w moje ręce wpadł pewien list.- uśmiechnęłam się smutno.- Zainteresował on mnie na tyle, że postanowiłam dociekać prawdy.
Zamilkłam.
Byłam wdzięczna, że moi „goście” nie przerywają mi, tylko z uwagą słuchają. Ciekawe czy będą równie spokojni i opanowani gdy skończę opowiadać?
-Rozumiem panie Dread, że odkrył pan już jakie imię i nazwisko powinno być u dołu listu, który dostał pan ode mnie?
-To pani godność powinna tam być, tak?
Z przyjemnością wsłuchałam się w jego głos. Zmysłowo drażnił ucho i wibrował...
-Panie Dread...- zaczęłam z lekkim wyrzutem.- Nigdy nie zainteresował się pan losem Olivii? Tak to ja jestem pana krewną i to w linii prostej. Dzielą nas cztery pokolenia, ale jednak krew pozostaje krwią... Prawda? Kto jak kto, ale wampir powinien o tym wiedzieć?
Dread nie był zaskoczony moim stwierdzeniem. Nikt z nich nie był.
-Żeby niepotrzebnie już nie przedłużać tego spotkania,- powiedziałam powoli, podnosząc się.- pokażę państwu to, co udało mi się odkryć, a jak sądzę zainteresuje to was.
Niepewnym krokiem podeszłam do tablicy, którą wcześniej z taką pieczołowitością przygotowałam. Odsunęłam materiał. Widziałam jak wszyscy z zainteresowaniem przyglądają się widniejącym tam nazwiskom, datom i powiązaniom.
Od Nataniela i Olivii, po mnie samą.
-Nie rozumiem co to ma wspólnego ze mną.- głos drugiego wampira był niezwykle ostrożny.
Aż dziw brał, że to właśnie on nie odkrył całej prawdy!
Uśmiechnęłam się do niego i przekręciłam tablicę.
Widziałam jak z emocji w oczach zebranych zapalają się czerwone błyski, a na twarze wypływa niedowierzanie.
-Jak to jest panie Hamer,- powiedziałam z tryumfem.- dowiedzieć się po TYLU latach, że ma się przyrodniego brata?
Mężczyzna w ogóle nie zareagował na moje słowa, tylko z uporem wpatrywał się w to co było na tablicy. Widziałam jak kobieta siedząca koło niego kładzie mu na ręce swoją dłoń. Niby zwykły gest, a było w nim tyle uczucia!
Z dużą satysfakcją patrzyłam po twarzach zebranych. A oni? Oni widzieli już tylko to co było na tablicy.
-Jak widać więzami krwi jestem złączona z dwoma obecnymi tu osobami. Panie Dread jest pan moim pra pradziadkiem, a pan panie Hamer? Jest pan moim stryjecznym pra pradziadkiem.
Obaj mężczyźni stali nieruchomo jak posągi przez co miałam okazję doskonale się im przyjrzeć. Jak to możliwe, że nie domyślili się tego co było oczywiste? Pochodzili z różnych matek, ale ich podobieństwo było uderzające! Nie miało znaczenia, że Hamer ma krótkie włosy, a Dread długie. Wszystko ich ze sobą łączyło. Styl ubierania się, poruszania, czy choćby nawet ich gust co do kobiet!
-Czy możemy z Dreadem porozmawiać na osobności?- w głosie Hamera nadal dawało się wyczuć niedowierzanie, chociaż na zewnątrz wyglądał już na zupełnie opanowanego.
Bez słowa i ze smutnym uśmiechem wskazałam im drzwi na prawo. Wiedziałam, że od tej ich rozmowy będzie zależał mój los.
Raczej nikłe były szanse na to, że Dread stanie w mojej obronie. A Hamer? Poznałam zbyt wiele tajemnic, by mógł pozostawić mnie przy życiu.
A ja sama?
Już od jakiegoś czasu, nieokreślona tęsknota dręczyła moje serce... powodowała niewypowiedziane cierpienie... agonię. Coś zżerało mnie od środka zostawiając pustkę nie do ogarnięcia. Co to było? To powolne umieranie. Umieranie za czymś co nieosiągalne, dalekie od naszych możliwości, a jednak tak bliskie sercu.
Sercu, które powinno nie bić.
Stałam się „inna”. Nie mogę przestać być taka. Nie mogę uciec sama przed sobą... chyba taka się już urodziłam.
-Jak udało ci się to odkryć?
Zaskoczona uniosłam głowę i popatrzyłam na Elizabeth Hamer. Nie było w niej wrogości, chociaż na pewno była ostrożna względem mnie.
-Uparcie dążę do celu.- odpowiedziałam z lekką drwiną.- Trudno mi było to wszystko poskładać w całość, ale w końcu udało się. Czy was nigdy nie zastanowiło podobieństwo waszych mężów? Bo ja gdy ich tylko zobaczyłam, byłam pewna mojego odkrycia, chociaż nie udało mi się udokumentować powiązania Kornelii z Ludwikiem.
-Nie mylisz się.- głos Iwony Dread przywodził na myśl szemrzący strumyk.- Ludwik Hamer w istocie był ojcem Nataniela.
Obie z Elizabeth popatrzyłyśmy na nią zaskoczone.
-Po śmierci matki, Nataniel znalazł w jej rzeczach list. Dowodził on niezbicie, że miała kochanka, który wyparł się i jej i ich dziecka. List był podpisany L. H.
A więc jednak stara kobieta miała rację mówiąc, że jedyny dowód tego związku pozostaje w rękach Nataniela.
-Co ze mną zrobicie?
Wampirzyce nie spodziewały się tego pytania, a szybko wymienione spojrzenia między nimi świadczyły, że moja sytuacja nie przedstawia się zbyt kolorowo.
-Nie do nas należy decyzja w tej sprawie.- w głosie Elizabeth brzmiała powaga, a jej w tej chwili niebieskie oczy patrzyły na mnie z niejakim żalem.
Patrząc na nie zastanawiałam się jakby zareagowały, gdybym poprosiła o przemianę. Nic mnie nie trzymało z moim dotychczasowym życiem. Cała moja rodzina to byli właśnie oni. Jak to dziwnie brzmiało! Mój pra pradziadek wampir i jego brat!
Moje dalsze rozmyślania przerwało wejście mężczyzn. Ich twarze były bardzo poważne. Przez chwilę obaj patrzyli na mnie bez słowa. Nawet sama przed sobą nie mogłam już udawać, że wszystko jest ok. Czułam jak strach pomału mnie obezwładnia, a serce niespokojnie trzepocze. Gwałtownie zamrugałam oczami by odgonić niechciane łzy.
Niezależnie od tego co dla mnie przyszykowali postanowiłam, że umrę z godnością.
-Ile osób wie o twoim odkryciu?
Nic nie dało się wyczytać z głosu Hamera. Był zimny, rzeczowy i bezosobowy. Nawet jego czekoladowe oczy patrzyły tak jakby przeze mnie.
Niepewnie sięgnęłam po teczkę leżącą na stoliku.
-Nikt o niczym nie wie.- powiedziałam cicho.- A tu są wszystkie dokumenty dotyczące tej sprawy.
Hamer chwilę obracał w rękach teczkę, którą mu podałam, zupełnie tak jakby się jeszcze nad czymś zastanawiał.
-To dobrze.
To jego stwierdzenie wcale mnie nie uspokoiło. Było groźne, złowróżbne.
-Co mnie teraz czeka?- zapytałam słabo, a jedna jedyna łza potoczyła się po moim policzku.
-Czy w Londynie czeka ktoś na ciebie?- rzucił od niechcenia Dread, ale jego oczy patrzyły na mnie czujnie, szukając oznak kłamstwa.
Nie ufał mi. Żadne z nich mi nie ufało.
Nie miałam siły odezwać się więc tylko pokręciłam głową.
-Zdajesz sobie sprawę, że nie możemy wypuścić cię?- cała postać Hamera emanowała nadchodzącym niebezpieczeństwem.
Bezwiednie cofnęłam się, ale silne ramię wampira unieruchomiło mnie. Z mojego gardła wyrwał się okrzyk strachu i nim zdążyłam krzyknąć po raz drugi, szybki cios pozbawił mnie przytomności.
Obudziły mnie głosy. Ktoś się kłócił. Ostrożnie otworzyłam oczy i pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam był ogromny kominek.
-Od dobrych pięciu godzin warczycie na siebie.- znałam ten głos. To mówiła Elizabeth.- Nie możecie zwyczajnie przyjąć do wiadomości, że jesteście braćmi?!
W jej głosie też dawało się już wyczuć zniecierpliwienie.
-Nie wtrącaj się do tego Liz!- głos Hamera był bardzo niski i groźny.
-Wspólny ojciec nie czyni nas jeszcze rodziną!- ponury ton głosu Dread'a też był nad wyraz wymowny.
Najwyraźniej panowie nie pałali do siebie sympatią, a to że okazali się być braćmi jeszcze spotęgowało to uczucie.
-Nataniel!- głośny okrzyk niezadowolenia z ust Iwony zabrzmiał niczym uderzenie bata.
Warczeli na siebie jak stado wściekłych psów. Żal mi ich było.
-Gdybym ja miała brata- wyszeptałam.- powiedziałabym, że wszystko co minęło jest nieważne. Liczy się tylko to, że jest ze mną, że nie jestem sama na świecie i że rodzina jest najważniejsza.
Po moich słowach zapadła absolutna cisza. Powoli usiadłam i popatrzyłam na nich.
-Nie zasługujecie na to by mieć rodzinę.- starałam się mówić spokojnie, ale nie udało mi się ukryć goryczy w głosie.- Wszystko wydaje się wam być takie oczywiste, bo jesteście szczęśliwi, a ja... cieszyłam się, że wreszcie znalazłam rodzinę, a teraz zwyczajnie wstydzę się za was. Nie przeszkadzało mi nawet to, że jesteście wampirami.
Nic już więcej nie mogłam dodać. W mojej piersi zrodził się płacz, który gwałtownym szlochem wyrwał się z ust. Ukryłam twarz w dłoniach i czułam jak rozpacz pomału dławi mnie.
Delikatnie obejmujące mnie ramiona zaskoczyły mnie.
-Nie płacz.- spokojny głos Iwony otulił mnie niczym mgiełka.- Mi też jest za nich wstyd.
Podniosłam głowę i popatrzyłam na nią przez łzy. Uśmiechała się do mnie, a w jej oczach tańczyły purpurowe błyski.
-Witaj w rodzinie Karinko.
>><<
To wszystko wydarzyło się wczoraj. Teraz siedziałam w sypialni i zastanawiałam się nad tym co wieczorem usłyszałam od Iwony i Elizabeth. Skoro panowie nie potrafili dojść do porozumienia to właśnie one postanowiły przejąć sprawę w swoje ręce, ale najważniejsze było stwierdzenie Elizabeth.
„-Nie pozwolimy cię skrzywdzić.”
Z ciekawością rozglądnęłam się po pokoju. Kiedy po ciosie Hamera straciłam przytomność, przewieźli mnie do domu Nataniela i Iwony. Był to piękny, stary budynek, cały utrzymany w góralskim stylu.
Westchnęłam.
Dziś czekała mnie rozmowa z Dread'em i Hamerem. Z każdym z osobna, by ich wzajemne animozje nie wpływały ujemnie na jej przebieg.
Szczerze? Obawiałam się tego, przecież nie do końca wiedziałam co postanowili w mojej sprawie. Samo zapewnienie Elizabeth to jeszcze chyba było za mało...
-Jeżeli jesteś gotowa to śniadanie czeka.- dobiegł mnie z korytarza wesoły głos Iwony.
Ona też odnosiła się do mnie z dużą życzliwością, a co najważniejsze wyglądało na to, że ani ona, ani Elizabeth nie bały się sprzeciwić swoim mężom.
Z przysłowiową „duszą na ramieniu” ruszyłam korytarzem i po schodach w dół. Pomieszczenie na prawo to była kuchnio- jadalnia i właśnie tam zastałam obie wampirzyce, a ku mojemu zaskoczeniu jeszcze trzech obcych mężczyzn.
Niepewnie zatrzymałam się w progu i szepnęłam:
-Dzień dobry.
Kobiety przywitały mnie szerokimi uśmiechami, a panowie ciekawymi spojrzeniami.
-Nie musisz się obawiać.- uśmiech Iwony był domyślny.- Poznaj Woltera, Zbyszka i Joe. To są nasi przyjaciele, mieszkamy razem.
Mężczyźni po kolei kiwali głowami, lecz kiedy usiadłam do stołu wymówili się obowiązkami. Wyglądało to zupełnie tak, jakbym ich „wystraszyła”.
Śniadanie było bardzo smaczne i chociaż żołądek protestował przy każdym kęsie z grzeczności zjadłam wszystko.
Elizabeth z uśmiechem przeprosiła nas i wyszła. Zostałyśmy z Iwoną same. W powietrzu, pomimo przyjaznej atmosfery dawało się wyczuć nieznaczne napięcie.
-Będzie ci przeszkadzało jak zapalę?
Zaskoczona uniosłam głowę i popatrzyłam w twarz kobiety.
>>Palący wampir?! No tak. Raczej nie rozchoruje się na raka płuc!<<- pomyślałam rozbawiona i przecząco pokręciłam głową.
-Czy mogłabyś...- zapytałam niepewnie.- opowiedzieć mi jaki jest...
-...Nataniel?- dokończyła za mnie z uśmiechem.
Pokiwałam głową. Był taki zimny i surowy... Nie wiem czego oczekiwałam po spotkaniu z nim, w końcu był wampirem!
-Hmm... Ciężko określić Nataniela mianem „sympatycznego” mężczyzny.- mruknęła kpiąco.- Czasem wydaje mi się, że nie umie nic tylko wydawać rozkazy. Jest despotyczny i wszystko ma być tak jak postanowił...
Słuchałam słów wampirzycy i zaczynałam się zastanawiać, czy aby na pewno rozmowa z nim jest dobrym pomysłem?
-Bardzo ważna jest dla niego rodzina...
Następne słowa wampirzycy skwitowałam krzywym uśmiechem.
-Wampirza, nie ludzka.- szepnęłam.
-Nie będę ukrywać, że Nataniel jest zaskoczony waszym pokrewieństwem.- powiedziała poważnie.- Jego romans z Olivią Turner skończył się dla niego stosem. Taki los przygotowała dla niego twoja pra prababka, więc nie dziw się, że nie szukał potem kontaktu z nią. Ogień pozostawił na jego ciele potworne blizny, ale to blizny w duszy bolały go najbardziej, bo kochał ją. A teraz sam robi sobie wyrzuty, że nie pomyślał o konsekwencjach swojego krótkiego romansu. Przez tyle lat nienawidził swojego ojca, a sam zachował się w taki sposób. Zostawił syna...
-Ludwik Hamer z premedytacją odrzucił swojego potomka.- powiedziałam z przekonaniem.- On nieświadomie.
-Ale i tak dręczy go to.- w głosie wampirzycy pobrzmiewał smutek.- Nie bardzo wie jak się ma w stosunku do ciebie zachować...
-Zastanawia się co ze mną zrobić?- ze smutkiem powiedziałam to co przemilczała Iwona.-Stałam się dla was zagrożeniem, poznałam waszą tajemnicę...
-Kiedy dowiedziałaś się o nas, wampirach?
-Trzy lata temu.- odpowiedziałam.- Bardzo ciężko było mi z tą świadomością, a jeszcze ciężej z myślą, że to właśnie moja rodzina jest wampirami.
-Nigdy nikomu nie powiedziałaś o tym...- w głosie wampirzycy zabrzmiała powaga, a jej oczy z uwagą wpatrywały się we mnie.- Dlaczego?
-Nie wiem.- szepnęłam wymijająco. Po co było zdradzać pragnienia , które i tak się nie spełnią...
-Kłamiesz.
Te proste, spokojne słowa kobiety obudziły we mnie dumę.
-Nie ważne kim jest Nataniel. Dla mnie jest moim jedynym krewnym... tylko to się liczy. Nigdy bym nie zdradziła ani jego ani Hamera!
Moje słowa wywołały uśmiech na ustach Iwony. W jej oczach zatańczyły wesołe błyski.
-Teraz mówisz zupełnie jak Nataniel, kiedy zaczyna być zły.
Stwierdzenie kobiety sprawiło mi przyjemność.
-Na ciebie już chyba pora.- powiedziała zerkając na zegarek.- Nataniel czeka.
Tak. Czekał na mnie w gabinecie. Na górze, pierwsze drzwi po lewej.
Szłam po schodach jak drewniana kukła. Bardzo bałam się tej rozmowy, tak bardzo, że nawet rozważałam możliwość ucieczki. Nerwowo zachichotałam. Co by to dało? Nawet do drzwi bym nie dotarła!
>>Chryste, w co ja się wpakowałam?!<<
Na samą myśl, że lada chwila mogę zginąć, doszłam do wniosku iż moje życie wcale nie jest takie złe!
Nagle zdałam sobie sprawę, że stoję przed drzwiami gabinetu i głupawo patrzę się na nie.
Wejść, czy może uciekać?
Decyzję pomógł mi podjąć głęboki, chrapliwy głos.
-Wejdź.
Siedział za biurkiem. Czarny, potężny i budzący grozę.
Nerwowo przełknęłam ślinę i zamknęłam drzwi. Każdym nerwem czułam jak uważnie mi się przygląda.
-Jesteś podobna do Kornelii... masz tylko trochę ciemniejsze włosy.- jego głos był niezwykle zduszony.- Była piękną kobietą.
Nie takiego wstępu spodziewałam się!
-Dziękuję.- szepnęłam nieśmiało.
Przez jego przystojną twarz przemknęło zaskoczenie, lecz po chwili w oczach zapaliły się czerwone błyski. Dotarło do niego, że jego słowa odebrałam jako komplement.
-Boisz się mnie?
-Nie boję się ciebie- wyszeptałam.- tylko tego co ze mną zrobisz.
W istocie taka była prawda. To nie on budził we mnie grozę tylko to, że odrzuci mnie. Nie zaakceptuje.
-Wiem, że moja kłótnia z Hamerem musiała ci się wydać eee... dziwna, ale nie darzymy się sympatią.- powiedział tym swoim głębokim głosem.- W jednym wszakże jesteśmy zgodni. Jesteś naszą krewną i nie spotka cię krzywda.
Musiałam dość komicznie wyglądać słuchając go, bo uśmiechnął się co mi uświadomiło, że powinnam zamknąć usta.
-Chciałbym, żebyś się nad czymś zastanowiła.- ciągnął dalej.- Jeżeli obiecasz dochować tajemnicy, będziesz mogła wieść swoje dotychczasowe życie.
Z mojej piersi mimowolnie wyrwało się westchnienie. Właśnie dowiedziałam się, że jestem bezpieczna, to dlaczego poczułam taki żal?
Ze smutkiem popatrzyłam w twarz wampira. Jego czarne oczy z uwagą przypatrywały mi się. W końcu na usta wypłynął mu nieznaczny uśmiech, a oczy błysnęły czerwienią.
-Ty nie chcesz być człowiekiem.
-Nie chcę.- potwierdziłam szeptem jego słowa.
Zafascynowana patrzyłam jak powoli podnosi się zza biurka i idzie w moją stronę. Boże! Był ogromny! Musiałam wysoko unieść głowę, by popatrzeć mu w twarz.
-Witaj w rodzinie Karinko.
Długo stałam w jego objęciach. O czym myślałam? O niczym. Zwyczajnie napawałam się tym, że nareszcie znalazłam rodzinę.
Kiedy wreszcie emocje opadły, popatrzyłam na Nataniela z nieśmiałym uśmiechem.
-Właściwie to nie wiem jak się mam do ciebie zwracać...
W oczach wampira odbiło się zaskoczenie, lecz po chwili popatrzył na mnie z chytrym uśmiechem.
-Jeżeli powiesz do mnie dziadku,- mruknął.- Zorba do końca świata będzie miał ze mnie ubaw. Sądzę, że zostaniemy przy imieniu.
Roześmiałam się. Nataniel na pewno nie wyglądał na dziadka!
-Kto to jest Zorba?- zaciekawiłam się. Jak do tej pory poznałam Woltera, Zbyszka i Joego.
-Poznasz go dziś po południu. Przyjedzie razem z Czarnym.- powiedział z uśmiechem.- Wszyscy razem tu mieszkamy i...
Naszą rozmowę przerwało energiczne pukanie. Twarz Nataniela moment sposępniała. Nie trudno było się domyślić kto jest za drzwiami.
-Proszę.
Nawet jego głos zrobił się ponury i głęboki.
Jak się domyślałam do gabinetu wszedł Hamer. Równie wysoki i niebezpieczny jak Nataniel...
-Zejdź potem do nas na dół.- rzucił Nataniel, a gdy popatrzył na mnie, jego wzrok złagodniał.- Jeszcze parę rzeczy trzeba ustalić.
Gdy zamknęły się za nim drzwi poczułam się niepewnie tym bardziej, że Hamer dziwnie na mnie patrzył.
-Jesteś szczęśliwa.- w jego głosie zabrzmiało coś takiego, że serce mi drgnęło. Tęsknota? Ale za czym?
-Wreszcie znalazłam rodzinę.- odpowiedziałam mu z prostotą. To się dla mnie najbardziej liczyło.
-Wiesz, że jesteś moją jedyną krewną?
Dokładnie. Może nie tak bliską jak dla Nataniela, ale jednak.
-To zależy czy uzna mnie pan za krewną, panie Hamer.
Uśmiechnął się, zupełnie tak samo jak przed chwilą Nataniel.
-Rodzina to świętość, którą szanuję przede wszystkim Karino.
Jego słowa były bardzo poważne, wypowiedziane wręcz jak przysięga.
-Czy ja też będę należała do pana rodziny?- zapytałam z powagą, po czym dodałam.- Pana brat przyjął mnie do swojej.
Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu, widząc jak się krzywi z niechęcią na słowo „brat”.
-Nigdy nikomu nie odmówiłem schronienia.- powiedział z powagą.- Tym bardziej nie pogardzę krwią z mojej krwi.
„Krwią z krwi”... trochę nietypowo to zabrzmiało w ustach wampira, ale powstrzymałam się od komentarza.
-Dziękuję.- szepnęłam z uśmiechem.- To cudowne uczucie mieć rodzinę.
-Wiec może darujemy sobie dalszą część tej rozmowy- zaproponował z tym swoim niesamowitym uśmiechem.- i dołączymy do reszty?
Z ulgą przyjęłam jego wyciągniętą dłoń.
-Aha i żebyś czasem nie wyskoczyła przy wszystkich z jakimś stryjecznym dziadkiem. Samo Hamer wystarczy.
I tym razem nie udało mi się ukryć rozbawienia i roześmiałam się.
-Co cię tak rozbawiło?- zapytał nieco urażony.
-Nataniel prosił o to samo.- mruknęłam wesoło.- Jesteście jak dwie krople wody!
Ponure warknięcie w lot zgasiło moje rozbawienie.
-Nie złość się na mnie.- powiedziałam ze smutkiem.- Czy tego chcecie, czy nie, jesteśmy rodziną. Ty, Nataniel i ja.
Kiedy tylko zostałam nakarmiona przystąpiliśmy do omówienia szczegółów całej tej sprawy. Hamer nie miał nic przeciw temu bym została przemieniona, ale z bardzo poważną miną zapytał mnie, czy jestem absolutnie pewna i czy zdaje sobie sprawę z tego z czego rezygnuję. Jego jedynym warunkiem było, żebym z przemianą wstrzymała się przez dwa miesiące. Oboje z Elizabeth bardzo chcieli bym za miesiąc, jak już wszystko uporządkuje przyjechała do nich do Nest. Czekała tam na mnie reszta rodziny. Wszyscy chcieli mnie poznać a, że ich jedenastoletnia wnuczka Lena była człowiekiem, to stanowczo bezpieczniej będzie gdy zawitam do nich przed przemianą.
Rozumiałam ich obawy. Nataniel już wytłumaczył mi, że na początku może mi być ciężko przezwyciężyć pokusę zapolowania na człowieka.
Ostatecznie ustaliliśmy tak:
Pierwszy miesiąc spędzam z Natanielem, Iwoną i ich rodziną.
Drugi miesiąc jestem u Elizabeth i Hamera.
Potem wracam do Polski, gdzie przemieni mnie Nataniel.
Wszystkim odpowiadał taki układ.
No może nie wszystkim bo i Nataniel i Hamer starali się nie rozmawiać ze sobą. Niestety rzucało się to w oczy.
Zaraz po południu Hamerowie musieli wracać do domu. Wzywały ich obowiązki, jak się wyraziła Elizabeth.
Hamer za nic nie chciał się zgodzić, bym leciała do nich samolotem rejsowym.
„-Przyślę po ciebie odrzutowiec i nie dyskutuj ze mną.”
Na samo wspomnienie jego słów uśmiechnęłam się. Despota! Obaj tacy byli...
Teraz gdy zostaliśmy już sami przyszedł czas na rozmowy, na bliższe poznanie się. To znaczy z reguły mówiłam ja, albo Iwona. Nataniel był bardzo powściągliwy, a lekkie docinki żony kwitował gniewnymi pomrukami. Ale nie było w nim złości. Każdy jego gest, słowo, cechowały się ogromną miłością do Iwony. Zresztą z wzajemnością.
Poznałam historię ich znajomości, a na wieść o zdolnościach Nataniela poczułam się nieswojo. Miałam ochotę spytać się czy mnie też odwiedził podczas snu, ale jakoś nie odważyłam się.
-Czy przemiana boli?- zapytałam nieśmiało.
Już wcześniej uzgodniliśmy, że to Nataniel mnie przemieni, był moim najbliższym krewnym i ufałam mu. ( chyba...)
-Boli.
To proste stwierdzenie przestraszyło mnie, ale nie zniechęciło. Byłam już zdecydowana, ale jak każdy normalny człowiek obawiałam się bólu... tego co nieznane.
-A ty co sądzisz o nas wampirach?
Pytanie Iwony było beztroskie, ale w oczach Nataniela zobaczyłam błysk niepewności.
-Doskonale się kamuflujecie.- zaczęłam z uśmiechem.- Bardzo ciężko było was znaleźć. Potrafiliście okiełznać swoją naturę i przestać polować... ale nadal jakby na to nie patrzył jesteście groźnymi drapieżnikami. Dziećmi nocy...
Dalszą rozmowę przerwał nam dźwięk podjeżdżającego samochodu. Popatrzyłam niepewnie na Nataniela i Iwonę. Nie byli tym faktem zaskoczeni.
-To Zorba i Czarny.- uśmiechnął się Nataniel.- Mówiłem ci, że będą po południu.
Fakt. Zapomniałam.
Z zainteresowaniem popatrzyłam na drzwi, ale tego co się wydarzyło w następnej sekundzie, nie spodziewałam się.
Drzwi otworzyły się z rozmachem i stanął w nich wściekły demon.
-Cholera, Natan! Chociaż raz mógłbyś zaparkować swój wóz w garażu! Nie masz monopolu na podjazd!
Głos mężczyzny był tak intensywnie melodyjny, że nawet przepełniająca go złość nie mogła tego zatrzeć.
Był wysoki i szczupły, chociaż nawet z tej odległości widziałam jak pod koszulą niespokojnie poruszają się stalowe mięśnie. Czarne trochę zbyt przydługie włosy w artystycznym nieładzie opadały mu na czoło, ale to jego oczy spowodowały, że moje serce stanęło w miejscu. Były tak przerażająco blado niebieskie, że aż wydawały się fosforyzować!
Nerwowo przełknęłam ślinę i niepewnie podniosłam się z kanapy.
W momencie kiedy mnie zauważył spiął się niczym do skoku, a jego oczy zmieniły kolor na głęboką purpurę.
Wydawało mi się, że pod tym jego spojrzeniem nie będę w stanie oddychać, a serce zatrzyma się w nagłym oczekiwaniu. Jak z oddali dobiegał do mnie głęboki głos Nataniela.
-Zorba! Zachowuj się! Mamy gościa.
I wreszcie udało mi się zamrugać oczami i odwrócić od niego wzrok. Nataniel wyglądał na lekko zirytowanego, za to Iwona z ciekawością przerzucała spojrzenie raz na mnie, raz na Zorbę. W końcu na jej usta wypłynął wielce domyślny uśmiech.
-Karinko poznaj Zorbę i Czarnego.- powiedziała z tym swoim uśmieszkiem.- Zorba, Czarny, to Karina. Nowy członek naszej rodziny.
Dopiero teraz spostrzegłam, że za Zorbą wszedł jeszcze jeden mężczyzna.
>>Jak ktoś o jego wyglądzie może mieć przydomek Czarny?<<- pomyślałam z rozbawieniem.
Jasnoblond czupryna i tona piegów na policzkach!
Ale to właśnie on podszedł do mnie i z szerokim uśmiechem wyciągnął dłoń.
-Miło będzie mieć w rodzinie jeszcze jedną kobietę.
Słowa wampira skwitowałam uśmiechem, ale mój wzrok jak zaklęty powrócił do Zorby.
Podszedł do nas, przez co mogłam dokładniej sobie go oglądnąć, ale w przeciwieństwie do Czarnego wcisnął ręce w kieszenie jeansów i mruknął:
-Cześć.
Jak w transie wyciągnęłam do niego rękę i nieśmiało uśmiechnęłam się.
-Cześć. Jestem Karina.
Jego oczy nadal intensywnie czerwone na moment zatrzymały się na moich ustach. Poczułam jak pod jego spojrzeniem oblewa mnie gorąco, barwiąc moje policzki. I w końcu po chwili zdającej się trwać wieczność, podał mi rękę.
-Duncan...
Jego głos wibrował mi w głowie, rozchodząc się falami po całym ciele. Przyspieszając oddech i ponaglając serce do szybszego bicia.
Tą czarowną chwilę przerwało głośne parsknięcie Iwony. Oboje z Duncanem popatrzyliśmy na nią nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądała zupełnie tak, jakby coś ją bolało!
Zerknęłam niepewnie na Nataniela, ale on tylko zmarszczył czoło, stanowczym gestem złapał Iwonę za rękę i pociągnął za sobą.
-My z Iwoną, musimy nas chwilę na górę.
Z konsternacją patrzyłam jak ciągnie za sobą rozchichotaną wampirzycę.
>>O co im chodzi?<<- pomyślałam niepewnie, ale na ustach Czarnego też zagościł dość dziwny uśmiech.
-Wybaczycie mi, ale jestem zmęczony.- mruknął z rozbawieniem i już go nie było!
Zostaliśmy z Zorbą sami.
Nagle poczułam się skrępowana jego obecnością i tym co się ze mną działo.
Czułam się przy nim niczym nastolatka, cała w skowronkach, zawstydzona, bo właśnie odkryłam, że jedynym moim marzeniem jest by wziął mnie w ramiona... pocałował...
>>Boże! Co ja plotę?!<<
Byłam tak zażenowana swoimi myślami, że nawet nie miałam odwagi by spojrzeć mu w twarz.
-Muszę już iść.- szepnęłam, ruszając przez salon. Moim jedynym ratunkiem była zaciszna sypialnia, może tam uda mi się ukoić rozedrgane zmysły...
-Zaczekaj!- rzucił niepewnie, łapiąc mnie za rękę.
Zaskoczona przystanęłam.
Jego uchwyt był trochę zbyt mocny, ale sprawił mi przyjemność, spowodował, że ciało oblało się się rozkosznymi dreszczami.
Niepewnie uniosłam głowę i popatrzyłam mu w twarz. Wpatrywał się we mnie zaskoczony, zdziwiony... przestraszony?
-Jesteś niebezpieczna.- powiedział z wysiłkiem.- Dla mnie.
Zamrugałam niepewnie oczami. Wreszcie udało mi się złapać oddech, chociaż serce nadal niemiłosiernie tłukło się w piersi, ale Duncan tylko przeciągnął palcami po moim rozgrzanym policzku z tęsknotą patrząc na usta. Odwrócił się i odszedł.
Bezradnie podeszłam do kanapy i opadłam na nią.
>>Dobry Boże, co to wszystko było?<<
Moje myśli nieskładnie kołatały się w głowie.
>>Czy właśnie tak wygląda miłość od pierwszego wejrzenia?<<
Poczułam suchość w ustach, a od tej myśli zakręciło mi się w głowie.
„Jesteś niebezpieczna.”
Słowa Duncana.
Obawiał się mnie? Ale dlaczego? Czy nie było mu przyjemne to uczucie, które nas ogarnęło?
Nie wiem ile czasu siedziałam tak w salonie, ale nagłe kroki i głosy uprzytomniły mi, że nie jestem sama.
Zbliżał się wieczór i rodzina gromadziła się na kolację. Na wesoły głos Iwony „Kolacja gotowa.”, podniosłam się i jak lunatyk przeszłam do kuchni.
Wszyscy siedzieli przy stole z kielichami w rękach...
Nie wszyscy. Zorby nie było.
Siedziałam dziwnie rozżalona, dłubiąc widelcem w talerzu. Czułam jak ogromna gula zaczyna dławić mnie w piersi.
-Może dokończymy swój posiłek w salonie?- dopiero głęboki głos Nataniela przywołał mnie do rzeczywistości.
Popatrzyłam na niego ze smutkiem.
-Nie przeszkadza mi krew w kielichach.- szepnęłam z żalem.- Zwyczajnie nie mam apetytu.
Moje słowa zaskoczyły go, ale chyba nie do końca przekonały, bo niezdecydowanie obracał w dłoniach swój puchar.
-Pójdę się już położyć. Dobranoc.- powiedziałam zrezygnowana, podnosząc się od stołu, ale prawie równocześnie ze mną wstała Iwona.
-Ja też jestem zmęczona.
Gdy tylko znalazłyśmy się na schodach, bez ogródek zapytała:
-I co sądzisz o Zorbie?
-Chyba się zakochałam..- szepnęłam udręczona.
Nie miałam zamiaru niczego przed nią ukrywać. Była kobietą i na pewno mnie zrozumie. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
-I z tego powodu jesteś taka zmartwiona?- zapytała rozbawiona.
-W moim wieku? Coś takiego?
Moje słowa wampirzyca skwitowała cichym śmiechem. Przystanęłam i popatrzyłam na nią z żalem.
-Nie śmiej się ze mnie.- poprosiłam cicho.
Chwilę patrzyła na mnie, po czym z rozbawieniem pokręciła głową i powiedziała:
-Drugie drzwi na prawo, to sypialnia Zorby.
Z konsternacją patrzyłam jak odwraca się i z powrotem schodzi na dół.
>>Po co mi to powiedziała?<<- pomyślałam smętnie.
>>Po to by mnie jeszcze bardziej udręczyć?<<
Niepewnym krokiem ruszyłam przez korytarz. Kiedy mijałam drzwi pokoju Duncana moje serce boleśnie drgnęło, ale nie odważyłam się zapukać.
Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy. Całą noc męczyły mnie wizje do białości rozpalając moje ciało. Nie pomógł nawet chłodny prysznic.
Zrezygnowana popatrzyłam w lustro.
>>Może nie podobam mu się...<<
Na dole w kuchni zastałam tylko Nataniela i Iwonę. Śniadanie ograniczyłam do kawy... nie miałam apetytu. Nataniel co rusz niepewnie zerkał na mnie. Jego poważny wzrok mówił mi, że zanosi się na rozmowę, tylko nie bardzo wie jak ją zacząć...
-Nie popierasz mojego zainteresowania Duncanem?- zapytałam go prosto z mostu.
Chociaż przez chwilę miałam satysfakcję widząc zażenowanie na jego twarzy.
-Nie o to chodzi.- mruknął, ale spojrzeniem umknął w bok.- Ty jesteś człowiekiem, a Zorba...
-Czyli wszystko będzie ok, bylebyśmy nie trafili do łóżka?
Mateńko kochana, gdyby wampiry mogły się rumienić!
W oczach Nataniela gdy popatrzył błagalnie na Iwonę była taka panika, że aż zrobiło mi się go żal.
Jak to możliwe by mężczyzna jego pokroju władczy, budzący autorytet, przy prostej rozmowie zwyczajnie „baraniał”?!
-Nataniel chciał tylko powiedzieć, że oboje z Zorbą powinniście uważać.- wyratowała go Iwona z niezręcznej sytuacji.- Dobrze wiesz czym może się skończyć miłosne uniesienie w waszym przypadku.
-Nie musicie się martwić ewentualnymi konsekwencjami.- powiedziałam z goryczą.- Zorba nie jest mną zainteresowany.
Oczy Nataniela zrobiły się ogromne, a Iwona bez skrępowania zaczęła chichotać. Poczułam się tym urażona i wyszłam z kuchni z wysoko uniesioną głową.
Niestety nie było mi dane długo użalać się nad sobą. Iwona zwyczajnie zagoniła mnie do roboty.
Sprzątając dom co rusz rozglądałam się, czy czasem nie zobaczę gdzieś Duncana.
-Nie ma go w domu.
Nic jej nie odpowiedziałam, ale tak energicznie zaczęłam trzepać futra z kanapy, że przyprawiłam ją o nową falę wesołości.
>><<
Z żalem zauważyłam, że na obiad zjawili się wszyscy oprócz Zorby. Rozmowy przy stole były dość luźne i wesołe, ale co chwilę wyławiałam ciekawe spojrzenia mężczyzn. Wreszcie zlitował się nade mną Nataniel oznajmiając, że trzeba jechać do miasta po parę rzeczy.
Na zdziwione spojrzenia wampirów stanowczo zacisnął usta i syknął przez zęby:
-Wszyscy jedziemy.
Zostałyśmy z Iwoną same. Automatycznie zaczęłam zbierać naczynia ze stołu. Byłam wdzięczna Natanielowi, że pomógł mi. Te wszystkie spojrzenia...
-Ty poważnie mówiłaś, że Zorba nie jest tobą zainteresowany?
Popatrzyłam na nią z niechęcią. Nie miałam ochoty na rozmowę na ten temat.
-Nigdy nie miałam szczęścia w związkach z mężczyznami.- mruknęłam zrezygnowana.- Moje romanse bardzo szybko się kończyły...
-Zorba jest tobą więcej niż zainteresowany.- słowa wampirzycy były bardzo poważne.- Ale do tej pory był samotnikiem. Nie poprawia sytuacji fakt, że jesteś bliską krewną Nataniela, jego przyjaciela, ale przede wszystkim szefa.
-Więc co ja mam zrobić?- zapytałam z żalem.
Sama moja przemiana niewiele zmieni, później też będę krewną Nataniela.
-Za domem jest ścieżka.- słowa Iwony zabrzmiały niezwykle zmysłowo.- Zorba nie jadł obiadu...
Z niepewnym uśmiechem popatrzyłam na kielich w jej ręce.
-Tylko pamiętaj, że pewnej granicy nie możecie przekroczyć.
A teraz szłam polną drogą i czym byłam bliżej dźwięku rąbanego drewna, tym bardziej ogarniały mnie wątpliwości.
Będzie zły?
A może skrępowany moją nachalnością?
Popatrzy na mnie z odrazą?
Powie, że jestem bezwstydna?
Nie!!! Dość!!!
Czułam jak płacz zaczyna dławić mnie w piersi.
Na niewielkiej polanie stał Zorba i z zacięciem rąbał kolejne kłody drewna. Był rozebrany do pasa, a ja zafascynowana patrzyłam jak stalowe sploty jego mięśni drgają przy każdym ruchu. Był tak zajęty swoją pracą, że nawet nie zauważył mnie.
Na widok jego półnagiego ciała z moich ust wyrwało się westchnienie. Wampir w okamgnieniu okręcił się, a jego wzrok spoczął na mnie. I znów dane mi było oglądać jak jego dziwne oczy zamieniają się w ognistą czerwień.
Szłam do niego powoli, czując jak moje serce gwałtownie przyspiesza, a oddech staje się płytki, urwany. Bez słowa podałam mu kielich z zapartym tchem patrząc jak przytyka go do ust i powoli opróżnia. Cały świat zatrzymał się w miejscu gdy jego oczy spotkały się z moimi.
-Nie patrz tak na mnie.- z jego ust wydarł się chrapliwy, zduszony głos.- Nie patrz na mnie tak, jakbym był twoim Bogiem.
-Nie chcesz mnie?- chciałam to powiedzieć spokojnie, ale w zamian z mojej piersi wydobył się żałosny szept.
-Nie mogę cię chcieć.
Słowa Duncana zgasiły słońce na niebie, wyrwały serce z mojej piersi... zabiły mnie.
Byłam martwa, ale z moich oczu i tak popłynęły łzy. Cichutkie, skromne... niechciane.
I wtedy przygarnął mnie do siebie, szepcąc żarliwie z ustami w moich włosach.
-Nie płacz maleńka. Każda twoja łza jest cenniejsza od najszlachetniejszego diamentu.
Z westchnieniem wtuliłam twarz w jego pierś, a usta same przywarły do jego skóry. Tak cudownie chłodnej, tak cudownie gładkiej...
Nie wzbraniał się przed moim dotykiem, nie odmawiał mi pieszczoty... Z rozkoszą poczułam jak unosi moją głowę i ostrożnie kosztuje ust. Jego pocałunek był najsłodszy jaki kiedykolwiek dano mi posmakować. Cała polana rozdzwoniła się tysiącem dzwoneczków miłości. Z ogromną czułością zarzuciłam mu ręce na ramiona, a jego pocałunek już nie był delikatny... był zaborczy, namiętny...
Usta z zachłannością zsunęły się na szyję, a ręce niecierpliwie rozpinały guziki bluzeczki...
Stałam przed nim półnaga, a jego głodny, pożądliwy wzrok palił mnie żywym ogniem. Nagle zawstydzona skrzyżowałam ręce zasłaniając piersi, ale on pokręcił tylko głową i tak lekko jak westchnienie wiatru dotknął ich ustami. Z mojej piersi wyrwał się jęk rozkoszy, bliski najwyższej ekstazie. Ciało wygięło mi się w łuk, gdy tak zmysłowo pieścił mnie.
I nagle wszystko się skończyło, a Duncan stał przede mną groźny, dziki.
Popatrzyłam na niego nic nie rozumiejąc.
-Skrzywdzę cię, ale nie mogłem inaczej.- dźwięki z jego ust brzmiały ciężko i chrapliwie.- Ten jeden raz... by zapamiętać.
Z rosnącą rozpaczą patrzyłam jak mija mnie i odchodzi.
-Duncan...- szepnęłam udręczona, ale on nawet się nie zatrzymał.
Tylko szedł i szedł...
Poczułam się upokorzona i wykorzystana, ale nie potrafiłam go z nienawidzić. Nie umiałam mu powiedzieć, by pochłonęło go piekło... ja tylko chciałam by zabrał mnie do nieba.
Wiecie, że nie można płakać w nieskończoność? Ja nie wiedziałam, ale w końcu zabrakło mi łez, tylko ból pozostał ten sam.
-Co tu się stało?- zaniepokojony głos Iwony odbił się echem w moim wnętrzu.
Stała nade mną z niepokojem w oczach.
-Wszystko... nic.- wyszeptałam.
Ale Iwonie to nie wystarczyło. Stanowczym gestem złapała mnie za ramiona i lekko potrząsnęła.
-Karina, to nie żarty! Nataniel i Zorba bardzo się kłócą!- tym razem w jej głosie wyraźnie odbił się niepokój.- Skrzywdził cię?
„Skrzywdzę cię, ale nie mogłem inaczej...”
-Nie.- powiedziałam cicho, podnosząc się.- Wracajmy już.
W domu rzeczywiście było „gorąco”. Nataniel wyglądał niczym burza gradowa.
Kiedy weszłam obaj popatrzyli na mnie. Jeden z troską, drugi z rozpaczą.
-Jeżeli nie chcesz Kariny,- w głosie Nataniela czaiła się groźba.- to co to miało znaczyć to na łące?!
Ze wstydem dotarło do mnie, że najwidoczniej musiał być świadkiem tamtej sceny, ale teraz zwyczajnie to już nie miało znaczenia. Już bardziej upokorzona być nie mogłam.
-Dlaczego Duncanie?- zapytałam bardzo spokojnie, ze smutkiem patrząc mu w oczy.- Dlaczego?
Przez jego twarz przemknęło takie cierpienie, że prawie podcięło mi nogi, ale już w następnej chwili jego wzrok stał się pusty, a głos przygaszony.
-Za tydzień się żenię.- moje serce zamarło.- Jutro przywiozę Marię, by prosić cię Natanie o pozwolenie na ślub.
Koniec. Świat zawirował mi przed oczami i przestał istnieć.
Ocknęłam się u mnie w pokoju. Na łóżku obok mnie siedziała Iwona. Jej twarz była bardzo zmartwiona, a w oczach miała współczucie.
A więc to wszystko nie było tylko koszmarnym snem.
-Tak mi przykro Karinko...
Poczułam jak pod powiekami od nowa zbierają mi się łzy.
-Nikt o tym nie wiedział... dopiero dziś... Nataniel jest tak wściekły, że odmówił mu zgody na ślub. Zorba się pakuje, chce opuścić nasz dom.
-Przeze mnie?- wyszeptałam przez łzy.
-Nie przez ciebie, ale przysiągł tamtej kobiecie, że zostanie jego żoną, a skoro patron się nie zgadza, nie pozostaje mu nic innego jak opuścić rodzinę. Wtedy będzie mógł ją poślubić.
-Nataniel ze względu na mnie odmówił mu zgody?
-Poniekąd.- westchnęła ciężko.- Uważa, że Zorba powinien powiedzieć Marii, że kocha ciebie.
-Duncan mnie nie kocha.- szepnęłam.- To przecież z nią się żeni.
-To nie tak Karinko... Zorba od bardzo dawna opiekował się nią. To bardzo młoda wampirzyca, ma dopiero osiemnaście lat. Jego troskę wzięła za coś więcej i sama zakochała się w nim. On czuje się odpowiedzialny za nią.
Po słowach Iwony moje serce niebezpiecznie drgnęło. Mała to była pociecha, że z obowiązku zostawia mnie dla innej...
-Muszę porozmawiać z Natanielem.- powiedziałam cicho, podnosząc się.
Iwona ze smutkiem pokiwała głową.
-Jest w gabinecie...
Ale w gabinecie Nataniel nie był sam.
-Zorba, popatrz mi prosto w oczy i powiedz. Czy gdybyś poznał wcześniej Karinę, żeniłbyś się z Marią?- w głosie Nataniela brzmiała powaga, ale i wielka prośba.
-Nie zmienię tego co już się stało.- każde słowo z ust Zorby było udręczone.- Za późno.
Nie namyślając się dłużej pchnęłam drzwi. Obaj byli zmartwieni, ale w oczach Zorby odbiła się tęsknota.
-Chciałam cię prosić Natanielu, byś nie odmawiał Duncanowi i Marii.- imię kobiety ledwo przeszło mi przez usta.- Chcesz go ukarać tylko za to, że jest honorowy i chce dotrzymać słowa?
Zaskoczyłam ich obu. Przez moment wydawało mi się, że Zorba wyciągnie do mnie ręce, ale on tylko wcisnął je głęboko w kieszenie i przygarbił się.
-Nie pozwolę na to byś cierpiała!- w oczach Nataniela zatańczyły czerwone iskry.- Nie będziesz...
-Jak tylko Hamer przyśle po mnie samolot,- przerwałam mu.- lecę do Nest.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Nataniel w końcu udzielił im zgody na ślub, ale potem długo trzymał mnie w ramionach. Nie protestował też, że lecę do stanów. Było mu żal, ale nie protestował.
Hamer obiecał przysłać odrzutowiec za trzy dni. Maszyna miała akurat przegląd techniczny.
Może być za trzy dni...
Wieczorem gdy próbowałam zasnąć przed oczy uparcie wracała mi twarz Duncana. Jutro przywiezie Marię... czy będę w stanie stanąć z nią twarzą w twarz? Patrzeć dzień po dniu jak są razem... Może lepszym wyjściem byłoby zostać w Nest? Więcej nie zobaczyć Zorby...
Boże! Co za udręka!
Nieprzespaną noc rano opłaciłam potężnym bólem głowy. Długo leżałam w łóżku nie mogąc się zdecydować czy zejść na dół. Już jakiś czas temu słyszałam wesoły, śpiewny kobiecy głos. To Maria. Duncan oprowadzał ją po domu. Jego głos też słyszałam, dźwięczny, brzmiący powagą.
Nie miałam ochoty na spotkanie z nimi, ale jednocześnie wiedziałam, że nie da się tego uniknąć. Staranny makijaż pomógł mi ukryć cienie pod oczami, ale smutku w oczach nie dało się niczym zamaskować. Ubranie ograniczyłam do sandałów, jeansów i bluzeczki.
Zrezygnowana westchnęłam i wyszłam na korytarz.
W salonie na kanapie i fotelach siedziała cała rodzina. Na mój widok rozmowy ucichły, a Nataniel moment podniósł się i objął mnie ramieniem.
-Mario, poznaj Karinę moją kuzynkę.- w głosie wampira zabrzmiała duma, na co mimowolnie uśmiechnęłam się.
Młoda dziewczyna z zaskoczeniem popatrzyła na mnie.
Była śliczna z tymi swoimi ogromnymi, zielonymi oczami. Jasnoblond włosy w burzy loków opadały jej na ramiona.
-Ale ona jest człowiekiem!- w jej głosie zabrzmiało niekłamane zdumienie, a nozdrza niespokojnie zadrżały.
-Czy jest to dla ciebie problemem?- głos Nataniela wydał mi się nagle zbyt niski i chrapliwy. Zwyczajnie niebezpieczny.
Ale dziewczyna już kręciła głową z szerokim uśmiechem.
-Miło mi, jestem Maria.
Z bladym uśmiechem przyjęłam wyciągniętą dłoń. Ze wszystkich sił starałam się nie popatrzeć w stronę Duncana. Bałam się, że przy tym spojrzeniu mogłoby mi pęknąć serce.
Po południu Iwona razem z Marią wybierały się do miasta po suknię ślubną, więc czym prędzej zaszyłam się w swoim pokoju. Radość młodej wampirzycy była ponad moje siły, ale gdy w domu zapanowała cisza, postanowiłam zejść do kuchni... mój organizm stanowczo domagał się kawy.
Z westchnieniem stanęłam przy oknie i zapatrzyłam się w las. Jutro przyleci po mnie samolot. Moja wolność i udręka.
-Witaj Karinko.
Chryste Panie! Omal nie zemdlałam słysząc ten głos. Nie miałam odwagi odwrócić się, jeszcze raz popatrzeć w te ukochane oczy... Ale on już stał za mną... czułam to każdym nerwem...
Z cichym jękiem odwróciłam się.
Był tuż przede mną, a jego mięśnie drgały od powstrzymywanych emocji. Z westchnieniem oparłam głowę o jego pierś. Nie mogłam się powstrzymać. Należał do innej kobiety... ale nie mogłam. To było nasze pożegnanie. Przepełnione żalem i rozpaczą za tym czego nie było, co nie będzie nam dane.
Jeden, jedyny raz znaleźć się w ramionach kochanka, a potem odejść... Bałam się, że padnę na kolana i zacznę go błagać by zmienił zdanie... żeby ją odesłał, ale jedyne co mogłam robić to cichutko szlochać. Za miłością której nie będzie, za samotnymi nocami...
I wtedy mnie pocałował. Zupełnie tak samo jak na polanie... jego dłonie z czułością gładziły moje plecy... W odruchu buntu szerzej otworzyłam usta i pogłębiłam pocałunek. Smakował bosko! Słońcem, latem, sobą...
Z rozkosznym drżeniem czułam jak rośnie jego podniecenie. Zmysłowym ruchem zsunął ręce na moje pośladki unosząc mnie i sadzając na parapecie, a kiedy jego lędźwie otarły się o moje łono, jęknęłam z rozkoszą zatapiając palce w jego włosach.
Nic już się nie liczyło poza tą chwilą, kiedy należał do mnie. Z rosnącym pożądaniem poczułam, że jego ręce wślizgują się pod bluzkę i zamykają na moich piersiach.
Wydawało mi się, że dla nas czas zatrzymał się w miejscu, ale Duncan opanował się.
Z cichym jękiem przygarnął mnie do siebie i oplótł ramionami.
-Musimy przestać.- wyszeptał udręczonym głosem.- Inaczej będzie nam jeszcze ciężej...
Powoli otworzyłam oczy i wtedy to zobaczyłam.
Nataniel stał w progu i patrzył na nas. Nie było w jego oczach ani złości, ani dezaprobaty tylko współczucie.
-Hamer dzwonił, że możesz się zbierać. Odrzutowiec czeka w Krakowie.
Na dźwięk głosu Nataniela wszystkie mięśnie Duncana spięły się jak do skoku, ale nie uwolnił mnie z objęć.
-Mam nadzieję, że los będzie łaskawy i pozwoli ci szybko zapomnieć.
Nic więc już mi nie powiedział, ale i tak zabolało mnie to. Ze łzami w oczach patrzyłam jak bez słowa mija Nataniela i wychodzi. Skończyła się moja chwila, która miała mi wystarczyć na wieczność.
Byłam wdzięczna Natanielowi, że nie komentował tego co zobaczył w kuchni, a kiedy już wszystkie bagaże stały gotowe na dole, objęłam go w pasie i przytuliłam się do niego. Jego ramiona dawały mi ostoję i pocieszenie.
-Będę za tobą bardzo tęsknić.- wyszeptałam z uczuciem.- za Iwoną... za wami wszystkimi.
-Pamiętaj, że tu zawsze będzie twój dom.- w głosie Nataniela pobrzmiewała niepewność. On wiedział, że mogę nie wrócić, że to wszystko może być dla mnie męką nie do wytrzymania, ale jego następne słowa omal nie zwaliły mnie z nóg.
-Zorba zawiezie cię do Krakowa.
Już otwierałam usta żeby zaprotestować, ale w tej samej chwili do domu weszły Iwona i Maria.
-Gdzie jedzie Duncan?- głos młodej wampirzycy zabrzmiał ciekawością.
-Karina leci do Nest.- Nataniel mówiąc to patrzył intensywnie na Iwonę.- Trzeba ją zawieźć na lotnisko.
-Ja mogę z nimi...
-Nie ma mowy!- przerwała jej gładko Iwona.- Mamy mnóstwo roboty!
Spojrzenia jakie wymienili między sobą Nataniel i Iwona, jednoznacznie mówiły, że zgadzają się ze sobą.
Cała moja nadzieja była w tym, że Duncan się nie zgodzi.
>>Jak ja wytrzymam całą drogę przy nim?!<<- pomyślałam z rozpaczą, ale moje serce wcale nie podzielało moich obaw. Biło szybko i mocno!
-Zorba!- okrzyk Nataniela był tak donośny, że aż zapiszczało mi w uszach.
-Co chciałeś?- ponury głos ze schodów wcale nie zachęcał do rozmowy, a kiedy wreszcie zszedł do nas wyglądał wręcz odpychająco.
-Zawieziesz Karinę do Krakowa.
Wreszcie coś w nim drgnęło. W jego oczach gdy popatrzył na przyjaciela rozbłysła ognista czerwień.
-Nie rób nam tego.- z jego ust wydobył się chrapliwy szept.
Ale Nataniel był nieugięty, z bardzo poważnym wyrazem twarzy odpowiedział:
-Dając ci pozwolenie na ślub nie mówiłem, że ułatwię ci wybór.
Ze wszystkimi żegnałam się z czułością. Boże, jak ciężko było mi ich zostawić!
Iwona przytulając mnie do siebie szepnęła:
-Walcz!
Razem z Natanielem podarowali mi jeszcze jedną ostatnią szansę.
Bardzo ciężko było mi popatrzeć na Marię gdy żegnała się z Duncanem. Z taką ufnością patrzyła mu w oczy!
Kochała go.
Tak jak i ja.
Czarny, sportowy Lexus z trudnością pomieścił moje bagaże, ale w końcu udało się nam wyruszyć.
Prawie całą drogę do Nowego Sącza przebyliśmy w milczeniu. W końcu odważyłam się i szepnęłam:
-Musimy jeszcze zatrzymać się w moim domu.- nerwowo przełknęłam ślinę.- Zostały w nim moje dokumenty...
-Gdzie.- ton jego głosu był zupełnie beznamiętny.
Zabolało mnie to. Spuściłam głowę i podałam mu adres. Kiedy podjechaliśmy pod dom, nie patrząc na niego powiedziałam:
-Zaraz wrócę.
Przed drzwiami ręce tak mi się trzęsły, że nie byłam w stanie ich otworzyć.
-Daj, pomogę ci.
Jak oparzona podskoczyłam słysząc za uchem głos Duncana. Ze ściśniętym sercem patrzyłam jak bierze ode mnie klucze i otwiera zamek.
Gdy weszliśmy do holu, niepewnie popatrzyłam na niego. Stał i z ciekawością rozglądał się po wnętrzu. Był piękny. Jego ruchy były płynne i zmysłowe, ale cechowała je ukryta drapieżność.
Niespodziewany dźwięk telefonów mojego i Zorby sprawił, że niespokojnie drgnęłam, ale w momencie gdy odczytałam SMS- a poczułam jak krew gwałtownie napływa mi do głowy.
„ Odrzutowiec będzie
dopiero jutro.
Przenocujcie gdzieś.
Dread”
Zawstydzona popatrzyłam na Duncana, ale on tylko mocniej zacisnął usta i schował telefon do kieszeni. Nie skomentował wiadomości od Natana, a jego twarz była nieprzenikniona niczym maska teatralna.
-Jak chcesz, możesz zawieść mnie do Krakowa i wrócić...
Ciężkie westchnienie z jego ust zatrzymało moje słowa.
-Zostaniemy tutaj.- powiedział nie patrząc na mnie.- Z którego pokoju mogę skorzystać?
Czułam się bardzo dziwnie prowadząc go korytarzem, ale kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami sypialni, coś nagle przyszło mi do głowy.
-A co będziesz... jadł?- zapytałam nieśmiało.
Jego uśmiech był porażający, gdy tak z uczuciem wpatrywał się w moje usta.
-O mnie się nie martw.- wyszeptał, przeciągając palcem po mojej wardze.- Pojadę do miasta.
I pojechał.
Zanim wyszedł, długą chwilę patrzył na mnie bez słowa.
-Wezmę klucze ze sobą.- powiedział w końcu poważnie.- Nie otwieraj nikomu.
Ze smutnym uśmiechem pokiwałam głową. Patrząc na jego tęsknotę w oczach zastanawiałam się czy wróci w nocy do mnie.
Bardzo długo stałam pod prysznicem, czekając aż zmęczenie spłynie wraz z wodą.
>>Szkoda, że to samo nie stanie się z bólem i rozpaczą.<<- pomyślałam z żalem.
Ubrana w krótką koszulkę zgasiłam światło i wsunęłam się do łóżka. Niechciane myśli jedna za drugą dręczyły mnie.
„Walcz!”
Ale czy było o co walczyć? Dokładać sobie dodatkowych cierpień, skoro i tak znałam finał tej historii?
Cichy trzask zamykanych drzwi sypialni spowodował bolesny skurcz serca. Wrócił.
Próbowałam jeszcze wyłowić jakiś dźwięk, ale panowała kompletna cisza, przerywana tylko miarowymi uderzeniami zegara.
Jedenasta.
Nawet nie wiem jak znalazłam się przed jego pokojem. Spod drzwi dobiegało blade światło...
Nie był zaskoczony moim wejściem. Jego twarz była stężała, a oczy świeciły się mrocznym blaskiem...
Kiedy powoli podeszłam do niego uniósł się i jednym płynnym ruchem zsunął mi z ramion koszulkę. Stałam przed nim naga czując jak jego oddech staje się ciężki i chrapliwy.
Gdy jego język zmysłowo przesunął się po moich piersiach, poczułam jak z rozkoszy miękną mi kolana. Nie pozwolił mi na żaden dotyk.
-Nigdy nie wybaczyłbym sobie,- wyszeptał chrapliwie.- gdyby coś ci się stało.
Był czuły i namiętny... językiem i ustami wynagradzał mi to, że nie może mi siebie ofiarować. Kochał mnie na tysiące sposobów i tylko tak jak on to potrafi. Zamykał w swoim małym świecie i oddawał to co miał najcenniejsze. Swoją duszę.
Rozkosznie omdlałą, brał w ramiona szepcząc cudne zaklęcia. Każdym dotykiem wyrażał miłość i oddanie na wieki. Gdy już się wydawało, że płomień namiętności przygasa, całował mój brzuch i uda, by wreszcie z jękiem zatopić się w łonie i porwać na szczyty rozkoszy.
Nad ranem gdy skowronek swym trelem oznajmił nowy dzień, wziął mnie w ramiona i utulił z rozpaczą.
-Musimy zapomnieć.
Tyle było bólu w jego głosie, ale jednak skazywał nas na udrękę. Przylgnęłam do niego czując jak pomału łzy toczą się po moich policzkach.
Małe bezcenne diamenciki.
Rozstanie było bolesne. Ja nie mogłam się zdobyć żeby go błagać, by odprawił Marię, a on z udręką patrzył jak moje ramiona wstrząsa szloch.
Nie podszedł już do mnie, nie pocałował.
Wracał do innej kobiety.
>><<
Z lotu do stanów niewiele pamiętam. Zmęczona płaczem i rozpaczą, większość czasu przespałam.
Na lotnisku przywitał mnie Hamer. Z uśmiechem na twarzy, ale i ogromnym współczuciem w czekoladowych oczach. Już sam ten fakt mówił, że Iwona z Natanielem o wszystkim go poinformowali. Nie czułam się tym skrępowana, a kiedy przytulił mnie do siebie, ogarnął mnie spokój i cicha akceptacja.
-Chodźmy.- powiedział z uśmiechem.- Zaczekasz w śmigłowcu, a my z Marco przeniesiemy twoje bagaże.
-Marco... mąż Kate?- zapytałam nieśmiało.
Znałam na pamięć wszystkich członków obu rodzin, no może nie wszystkich, bo rodzina Hamera była ogromna, ale na pewno najbliższą rodzinę Elizabeth.
-Tak. Mąż Kate.
Za hangarem stała potężna, czarna maszyna. Była imponująca. Bardzo nowoczesna o aerodynamicznym kształcie. Opierał się o nią wysoki, bardzo muskularny mężczyzna. Był tak przystojny, że z żalem pomyślałam:
>>Czy wszyscy mężczyźni, którzy mogliby mnie zainteresować są już „zajęci”?<<
Daleko mu było do Duncana, ale...
Westchnęłam.
Duncan. I tak nie byłabym w stanie zapomnieć o nim...
-Karinko, poznaj Marco.
Niepewnie uśmiechnęłam się do niego, ale już w następnej chwili byłam w jego objęciach.
-Witaj w rodzinie!
Co za bezpośredniość!
Ale dobrze było wiedzieć, że jestem akceptowana.
-Jeżeli wszyscy mężczyźni tak witają tu kobiety,- powiedziałam z uśmiechem.- to coś mi się wydaje, że zostanę tu na dłużej!
Marco roześmiał się.
-Poczekaj jak tylko dolecimy do twierdzy.- mruknął kpiąco.- Jesteś tak śliczna, że nie odgonisz się od kawalerów!
Lot nie trwał długo, a przed wylądowaniem, Marco zrobił koło nad Nest.
Boże! Jaka to była piękna posiadłość! Niezwykle stylowy i stary zamek otoczony pięknym ogrodem. Na dziedzińcu już stała spora grupka osób i machała nam przyjaźnie.
Gdy tylko maszyna dotknęła ziemi, Hamer złapał mnie za rękę i pociągnął z uśmiechem na zewnątrz.
-Chodź. Poznasz naszą rodzinę!
W jego głosie brzmiała nietajona radość i duma, ale nim zdążyliśmy dojść do rogu zamku, na spotkanie wybiegła nam mała dziewczynka.
-Dziadku! Dziadku!
Ze ściśniętym sercem patrzyłam jak Hamer rozkłada ramiona, a mała z piskiem radości rzuca mu się na szyję. Nie trudno było zgadnąć kim jest dziewczynka.
Lena. Córka Kacpra i Luny.
-Lenko, to jest twoja ciocia Karina.- w głosie wampira gdy zwrócił się do dziecka było tyle czułości i miłości, że aż łzy zakręciły mi się w oczach.- Będzie teraz z nami mieszkała.
Dziewczynka z ciekawością przechyliła głowę i popatrzyła na mnie.
-Jesteś bardzo ładna ciociu.
No proszę! I kto to mówił! Mała wyglądała zupełnie jak porcelanowa laleczka z tą alabastrową buzią i burza czarnych loków.
-Ty też jesteś śliczna.- uśmiechnęłam się do niej.
-Masz chłopaka?- pytanie małej tak mnie zaskoczyło, że aż przystanęłam.
-Nie mam.- odpowiedziałam jej ostrożnie, ale wspomnienie Zorby boleśnie mnie zapiekło.
-To nic.- powiedziała mała poważnie.- Babcia Liz i ciocia Kate na pewno jakiegoś ci znajdą.
Osłupiała popatrzyłam na Hamera, ale on tylko z uśmiechem wzruszył ramionami.
I tak jak się obawiałam. Było tyle osób, że po pięciu minutach zapomniałam jak kto ma na imię.
Liz już znałam, Marco też. Kate nie trudno było zapamiętać. Była wierną kopią swojej mamy. Ella ze swoją ognistą czupryną też rzucała się w oczy. Z całej rodziny najbardziej powściągliwy okazał się być Zak, chociaż gdy podał mi rękę w jego czerwonych oczach zatańczyły wesołe błyski.
Idąc do domu z paniką próbowałam dopasować imiona do twarzy.
>>Martha... to ta kobieta o pyzatej twarzy. Robert to jej mąż, ale który to mężczyzna?! Amadeusz i Martin... tylko który jest który? Cholera! Nie mam pojęcia! Eryk i Dominic niosą moje bagaże... Justin... Nie! Koniec! Nie mam pojęcia kto jest kim!<<
-Lubisz niebieski kolor?
Z uśmiechem popatrzyłam na Lenkę. Z bardzo dostojną miną prowadziła mnie przez hol.
-Tak. Chyba tak.- mruknęłam rozbawiona.
-To dobrze bo wybrałam dla ciebie niebieski pokój.- powiedziała z powagą.
-Dziękuję.- szepnęłam z uczuciem.
Gdy już zostałam sama w swojej sypialni z ulgą opadłam na łóżko.
Wampiry... bestie bez serca.
Nigdzie nie widziałam tyle miłości i czułości co tutaj. Bez najmniejszego protestu przyjęli mnie do swojej rodziny, od pierwszej chwili obdarzając życzliwością.
„-Za godzinę będzie uroczysta kolacja na twoją cześć. Musisz się ubrać w elegancką suknię.”
Nie powstrzymałam uśmiechu na wspomnienie słów Lenki, ale pomna jej poważnego tonu, postanowiłam bardzo starannie przygotować się do tej uroczystości.
Wybrałam niezwykle skromną i prostą w kroju szafirową suknię. Nie bardzo wiedziałam czy na miejscu będzie kreacja sięgająca ziemi, ale skoro przyjęcie odbywało się wieczorem...
Staranny makijaż i kolor sukni tylko podkreśliły błękit moich oczu. Włosy gładko zaczesałam do tyłu i pozostawiłam rozpuszczone. Z westchnieniem popatrzyłam w lustro.
>>Ciekawe czy spodobałabym się Duncanowi...<<
Ciężar przygniatający moją pierś wydawał się być nie do udźwignięcia. Potworny żal bezlitośnie ściskał moje serce... a ja w pamięci miałam już tylko to, jak Maria przytula się z uśmiechem do Zorby.
>><<
Jadalnia była ogromna, a co gorsza wypełniona po brzegi. Na wejście moje i Hamera wszyscy powstali ze swoich miejsc. Ogólne „Dobry wieczór” wypadło wesoło i bardzo życzliwie. O dziwo, wcale nie czułam się tu skrępowana może dlatego, że zwyczajnie nie byłam traktowana jak gość, tylko jak członek rodziny?
Z uśmiechem patrzyłam jak wszyscy ze sobą rozmawiają, żartując i nie stroniąc od drobnych docinków. Najgorzej było kiedy Kate bez pardonu powiedziała donośnym tonem:
-No panowie!- w jej oczach błyszczały wesołe iskierki.- Ustawiać się w kolejce. To ostatnia panna na wydaniu, więcej możecie nie mieć takiej szansy!
Poczułam jak po jej słowach moje policzki oblewa szkarłat.
>>Dobry Boże! Mała nie żartowała mówiąc, że będą chcieli mnie wyswatać!<< - pomyślałam ze zgrozą, ale jak widać nikt się nie przejął słowami młodziutkiej wampirzycy, a Liz wręcz otwarcie powiedziała coś o „niewyparzonym języku” córki.
W pewnym momencie z głośników popłynęła muzyka. Z niejaką zazdrością patrzyłam jak Hamer podnosi się i z wielką miłością pochyla nad żoną.
Marco, Kate...
Ella, Zak...
Coraz więcej par wychodziło na parkiet.
-Zrobisz mi ten zaszczyt?
Słowa wypowiedziane niezwykle melodyjnym, lekko schrypniętym głosem spowodowały, że moje serce drgnęło z bólem. Ze smutkiem popatrzyłam na mężczyznę stojącego koło mnie.
Był bardzo przystojny, chociaż w zupełnie inny sposób niż Hamer, czy Nataniel. Nawet Duncan ze swoim „jasnym” spojrzeniem wydawał się być dziki, nieposkromiony. Uroda tego wampira była bardziej delikatna i subtelna, ale niewątpliwie przykuwał wzrok.
-Z przyjemnością.- powiedziałam, przyjmując jego ramię.
-Co mam zrobić,- szepnął wampir obejmując mnie w tali i zaglądając w oczy.- by odgonić smutek z twojego spojrzenia?
-Na początek wystarczy jak przypomnisz mi swoje imię.- szepnęłam zawstydzona. Na pewno był mi przedstawiany, ale...
-Dominic. Jestem łowcą Hamera.
-Tak jak Nataniel i Duncan...- szepnęłam bezwiednie.
-Rozumiem, że mówisz o Dreadzie i Zorbie?- zapytał z uśmiechem.
-Znasz ich?- w moim sercu coś drgnęło radośnie.
-Pracujemy razem.- mruknął rozbawiony.- a teraz gdy... no wiesz co. Hamer na każdym kroku warczy jak ktoś o tym wspomni.
Roześmiałam się.
-Uwierz mi, że nie tylko on! Są tak do siebie podobni...
Miałam jeszcze coś dodać, ale w oczach mężczyzny zobaczyłam niekłamany zachwyt. Patrzył na mnie, a w jego oczach pomału zapalały się purpurowe iskierki. W ten sam sposób patrzył na mnie Duncan gdy spotkaliśmy się za pierwszym razem. Poczułam jak potworny ból ściska moją pierś.
Najwidoczniej coś z moich uczuć musiało się odbić na mojej twarzy, bo wzrok Dominica złagodniał.
-Jak on ma na imię?
Tak mnie zaskoczył tym pytaniem, że zanim zdążyłam pomyśleć, wyszeptałam:
-Zorba...
Ja też go zaskoczyłam, ale w zupełnie inny sposób niż on mnie.
-To nie powinnaś czasem być w Polsce?- nie było wścibstwa w jego głosie.
-Duncan za cztery dni, żeni się.
Myślałam, że nie dam rady tego powiedzieć, ale jednak. Powiedziałam i nie rozpadłam się na kawałeczki. Ja nie, ale moje serce tak.
-Nie kocha cię?
Dominic zapytał się tak, jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś mógłby mnie nie kochać. Było to bardzo miłe z jego strony, ale tym bardziej sprawiło ból.
-Honor jest dla niego ważniejszy niż miłość.- nie udało mi się ukryć goryczy w głosie.
Nic mi na to nie odpowiedział, tylko porwał mnie w górę i mocno okręcił.
-A moim honorem będzie, byś wreszcie uśmiechnęła się.
I właśnie tak wyglądał cały wieczór. Tańce, zabawa i śmiech. Tańczyłam chyba z każdym obecnym tu mężczyzną. Nie dawali mi chwili wytchnienia, ale po północy przeprosiłam zebranych. Byłam już zmęczona...
Kiedy Dominic ofiarował się odprowadzić mnie do sypialni, wyłowiłam nieco figlarne spojrzenie Kate, ale tym razem nie odezwała się.
Na górze przed drzwiami sypialni z nieśmiałym uśmiechem popatrzyłam na Dominica.
-Dziękuję ci bardzo, za udany wieczór.- wyszeptałam. W dużej mierze przecież była to jego zasługa.
-Tylko udany?- zapytał z wesołym błyskiem w oku.- Więc muszę się bardziej postarać. Nie zadowoli mnie nic innego z twoich ust, jak tylko cudowny!
Roześmiałam się.
Jak on to robił, że przy nim nawet cierpienie stawało się znośne? Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale on tylko położył palec na moich ustach i delikatnie pocałował mnie w policzek.
-Dobranoc Rusałko...- szepnął i już go nie było.
Link do kolejnych rozdziałów
http://van-elizabeth.blog.onet.pl/7-wiezy/

Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania