Wilczy amulet - Rozdział 2 - Część 2
Odgłosy wczorajszej nocy już nie wydawały mi się szeptem, a zdałem sobie sprawę że to tylko wymysły chorej wyobraźni, spotęgowane jeszcze przez śmierć dziadka. Zmęczenie nie mijało, za oknami zaś zrobiło się szaro. Mgła opadła bliżej ziemi, a ciężkie, burzowe chmury wciąż się nie rozeszły. Zaspany podreptałem do łazienki. Musiałem minąć cały korytarz, bowiem jedyna łazienka na poddaszu znajdowała się na końcu owego korytarza. Przejście oświecałem sobie lampą naftową. W dobie elektryczności pozostało mi takie stare przyzwyczajenie z dzieciństwa. Płomień dawał nikłe światełko, więc widziałem tylko niewielki skrawek podłogi przed sobą, całą resztę pochłonęła ciemność. Za dnia bordowe ściany wyraźnie kontrastowały z zielonym dywanem oraz złotymi oprawami obrazów, teraz wszystko zalała nieprzenikniona czerń. Wiatr nie ustał, nawet chyba stał się większy niż w nocy, jednak będąc w korytarzu nie dosłyszałem zupełnie nic. Żadnych odgłosów, świstów, czy skrzypnięć. Odgłosy te w nocy stawały się uciążliwe, ale cisza jest jeszcze straszniejsza. W końcu łazienka! Włączyłem przełącznik elektrycznego oświetlenia, po czym jaskrawe w pierwszej chwili światło podrażniło zaspane oczy. Nie trwało to długo, może kilka sekund aż wzrok przyzwyczaił się do nowych warunków. Nie zastanawiając się długo stanąłem pod mosiężnym prysznicem. Łazienka nie za duża, skromnie urządzona z jednym tylko, na dodatek małym, okienkiem. Kiedy stałem pod prysznicem owo okienko znajdowało się na wysokości głowy. Cóż chcąc nie chcąc wyjrzałem przez szybę. Moim oczom ukazał się zasłany mgłą kawałek pola, a za nim uśpiony jeszcze las. Taki zwykły marcowy poranek. Obrazek ten widziałem wcześniej setki razy, nie raz bawiłem się na tym polu, nie raz też biegałem po tym lesie gdy jeszcze byłem chłopcem. Gdy już miałem się odwrócić, kątem oka zobaczyłem jakąś postać. Stała na skraju pola, tuż pod lasem i lekko garbiła. W pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że to chyba kobieta. Z daleka nie dało się jednak dobrze dostrzec. Postać miała na sobie jakieś stare, brudne łachmany, pewnie jakaś żebraczka jakich w obecnych czasach pełno. Kolejny raz miałem się obrócić, i znów coś przykuło moją uwagę. Kobieta wykonywała jakiś dziwny gest głową. Coś jak by się rozglądała?
- Nie. – pomyślałem, i jeszcze bardziej „przykleiłem” do szyby twarz. Tak, teraz już byłem niemal pewien, kobieta węszy, niczym pies! Próbuję wychwycić jakiś zapach. Nagle, węszenie ustało, a twarz kobiety, której nie dostrzegłem momentalnie obróciła się w moją stronę. Wiedziałem, że nie może mnie zobaczyć ale mimo wszystko, odruchowo ukryłem się za zasłoną. Postać popatrzyła chwile w stronę małego okienka, następnie znów zaczęła węszyć. Wycie wilka wyraźnie ją spłoszyło, bo czym prędzej czmychnęła w las. Bardzo jej się musiało spieszyć, bo pomagała sobie rękoma przy tym biegu. Pierwszy raz w życiu byłem świadkiem takiej sceny i nie wiedziałem wówczas co mam myśleć. Szok odebrał mi ochoty do kontynuowania kąpieli. Pragnąłem jedynie jak najszybciej wracać do siebie.
Pogrzeb zaplanowany na godzinę 12:00 zgromadził niewiele osób. Prócz mnie jeszcze babcię, tą okropną służącą i pana Alojzego, przyjaciela dziadka. Cała ceremonia odbyła się na małym kalwińskim cmentarzyku, a prowadził ją niemiły z wyglądu i zachowania ksiądz. Stojąc pomiędzy posągami nagrobków, raz po raz oglądałem się to w prawą stronę, to znów w lewą. Zdarzenie z rana, wlało we mnie jakiś wcześniej niespotykany niepokój. Chociaż było już dobrze po dwunastej, jak się cały obrzęd zakończył, to jednak ani trochę się nie wypogodziło. Mgła tak samo jak o świcie zalegała na około, a złowrogie chmury jakby czekały tylko na sygnał, aby uderzyć z okrutna siłą niszczycielską nawałnicą. Gdyby nie ta aura to nawet ten cmentarzyk byłby interesujący. Kilka walących się nagrobków, inne znów porośnięte martwym od minionej zimy pnączem, a wszystkich nie więcej jak dwadzieścia. Między nimi wąska alejka, którą trafiliśmy wprost na trakt, którym wczorajszego wieczora szedłem z wioski.
- A właśnie – pomyślałem – rzucę okiem na wioskę. Odwróciłem się, kiedy już wyszliśmy z cmentarzyka. Skąpana we mgle, niemal niewidoczna wioska wydała mi się jeszcze mniej zachęcająca niż wczoraj. Z ponad białego puchu wyłaniały się tylko walące się dachy, pokryte strzechą. Przecież był dopiero początek marca, czemu zatem z żadnego komina nie leciał dym? Czyżby ludzie w tych stronach nie ogrzewali swoich mieszkań? Przecież to nie możliwe. Aż mi ciarki przeszły po plecach w chwili, gdy pomyślałem, że za parę godzin będę zmuszony się tam udać. Powrotu przez upiorną wioskę nie pamiętam, a może po prostu nie chce pamiętać. Do dziś zapach zgnilizny przyprawia mnie o mdłości. To jest pewne, już do końca swych dni ten zapach będzie mi towarzyszył.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania