Poprzednie częściWilczy amulet - Rozdział 1

Wilczy amulet - Rozdział 3 - Część 1

III

Z zadumy wyrwał mnie jęczący wróbel, który usiadł na parapecie okna. Podczas wspominania wydarzeń z przed paru lat, całkowicie zapomniałem o rzeczywistości. Tymczasem na zewnątrz zrobiło się już całkiem jasno, słońce wyszło zza chmur, bardzo przyjemne jak na marzec. Zerknąłem jeszcze raz na zegarek dziadka. Lekko zaśniedziałe wskazówki ustawione na godzinie szóstej, nakazały mi trochę się ogarnąć, w końcu dziś miał być ciężki dzień. Podreptałem do łazienki. Jak zawsze nie ma ciepłej wody, ale zdążyłem się już przyzwyczaić, bo nigdy jej nie było. Dobrze chociaż że już zaczyna się wiosna i przyszła odwilż. Podczas mrozu woda całkowicie zamarza w rurach, a w najlepszym wypadku jest niesamowicie lodowata. Jednym słowem mówiąc jest rześka. Ubrałem się pośpiesznie w marynarkę. Przy wyjściu zarzuciłem jeszcze płaszcz i włożyłem brązowe półbuty, które skrzętnie wczoraj wypastowałem. Matowy odcień nawet po pastowaniu nie bardzo poprawił wygląd, starych już przecież butów. Przekręciłem stalowy kluczyk w zamku. Zgrzyt mechanizmu zakłócił spokój panujący dotychczas na korytarzu. Zawsze po zamknięciu drzwi, z przyzwyczajenia, pociągam za klamkę, żeby upewnić się czy rzeczywiście jest zamknięte. Tak tez zrobiłem teraz. Drzwi choć już leciwe, trzymają nadspodziewanie dobrze, toteż mogłem ze spokojem zostawić mój skromny dobytek. Czasy są ciężkie, to i na tak mizerny łup mógłby się przypadkiem połakomić jakiś złodziej.

Budynek opuściłem pośpiesznie zbiegając po drewnianych schodach na klatce i potem przez odrapaną bramę. Kamienica w której mieszkam jest równie urokliwa jak i zaniedbana. Właściciel nie poczynił większego remontu nie pamiętam od ilu lat, ale przynajmniej mój portfel jest w stanie udźwignąć czynsz. Jak co rano przed pracą, musiałem się napić kawy. W pobliżu mojej kamienicy jest miła kawiarenka, do której zawsze zachodzę. Po drodze, od gazeciarza zakupiłem za 20gr „Monitor Polski”. Będzie co poczytać w czasie podróży.

Nie dopiłem małej czarnej, gdyż czas zaczął mnie naglić. Około dziewiątej miałem być w pociągu. Kiedy w końcu dobiegałem do stacji, lokomotywa już odjeżdżała, zdążyłem dosłownie w ostatniej chwili. Bieg niekorzystnie wpłynął na mnie, ale innego wyjścia nie miałem. Podróż przebiegała mi nawet sprawnie. Przyjemne słońce przygrzewało przez szybę aż do samych okoli docelowego końca jazdy. Wraz z zapachem obskurnych peronów – tak nie lubianym przeze mnie - wróciły wszystkie wspomnienia. Dobrych kilka minut minęło zanim nozdrza oswoiły się odrobinę z nowymi warunkami. Gęste czarne chmury szczelnie pokryły niebo i wprost nie mogę uwierzyć, że kilka minut wcześniej, pierwsze promienie słońca w tym roku ogrzewały moją twarz. Zimno, wietrznie, wyraźnie zapowiada się na opady.

Dobrze pamiętam ten przestanek autobusowy. Od ostatniej mojej wizyty pordzewiał jeszcze bardziej. Brudny rozkład jazdy wskazywał, że następny transport dopiero za godzinę. I tak miałem ogromne szczęście, rozkład bowiem wskazywał, że autobus kursuje tylko trzy razy na dzień.

- Kilka lat temu częściej kursował – pomyślałem.

Wszechobecny brud nie zachęcał do włóczęgi po peronie, ale stać w miejscu tez nie było sensu. O przycupnięciu na ławeczce nie było mowy już w ogóle, bo jedyna cała była niemal doszczętnie pokryta jakąś bliżej nieokreśloną substancją. Cóż, z dwojga złego postanowiłem przejść się kawałek. Przeszedłem może ze sto metrów, po czym znalazłem się w pobliżu małego budynku. Budynek ów pozamykany na wiele zamków wskazywał, że rzadko ktoś tutaj zagląda. Nie ulega wątpliwości, że jest to buda biletera. Całe szczęście, że bilet powrotny kupiłem jeszcze przed wyruszeniem. Zapach jakby stał się mniej uciążliwy, dlatego postanowiłem poczekać tutaj. Z teczki wyciągnąłem dziennik, którego nie zdążyłem przeczytać w pociągu. Wielkimi literami na samym początku widniała data, 9 III 1927r.

-Hmmm… Dziewiąty marca? – w jednej chwili przypomniałem sobie, że kiedy pięć lat temu przyjechałem również był dziewiąty. Nie piąty i szósty, nie jedenasty, a właśnie dziewiąty. Koszmarny zbieg okoliczności, jak gdybym się cofnął w czasie. Usilnie starałem się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły mojego poprzedniego pobytu, ale jakoś nie mogłem. Ocknąłem się, kiedy usłyszałem warkot nadjeżdżającego pojazdu. Odgłos stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie moim oczom ukazał się ten sam autobus co kilka lat wcześniej. O ile wtedy wyglądał źle, to teraz prezentował się tragicznie.

Wsiadłem, zapłaciłem za bilet.

Kierowca, musiał sobie przypomnieć, że już mnie raz wiózł, ponieważ rzucił na mnie porozumiewawcze spojrzenie. Prawdę mówiąc poczułem się słabo. Zła aura tego miejsca znów mnie dosięgnęła. Przez zachlapane szyby nie było widać kompletnie nic, z jednej strony chciałem zobaczyć otwartą przestrzeń, z drugiej natomiast wiem, że to co jest za oknami wcale przyjemnie nie wygląda. Nie wiem w którym momencie zamknęły mi się oczy, obudziłem się na przestanku. Przypomniałem sobie o mieszkańcach wioski, i znów dopadły mnie jakieś dziwne obawy. Jedyna szyba przez którą było coś widać znajdowała się z przodu pojazdu. Kiedy się zbliżyłem, stwierdziłem że zatrzymaliśmy się jakieś dwieście metrów od owej wioski.

- Czemu nie jedziemy? – zapytałem.

- Panie, to pan nic nie wiesz? – ochrypły głos odezwał się po kilku minutach. Szofer wyraźnie był zaskoczony moim brakiem rozeznania. Ostatecznie skąd miałem cokolwiek wiedzieć? Nie odpowiedziałem na jego pytanie, ale po mojej minie zorientował się, że nie wiem o co mu chodzi. Kontynuował więc:

- Panie, tu tragedia wielka i nieszczęście. – w jego ochrypłym i dotychczas niezmiennym głosie, dało się wyłapać jakieś podniecenie, ale i obawę.

- Panie, przestanek przeniesiony, już nikt do wioski nie zagląda.

- Do rzeczy – kilka wyjętych z kontekstu zdań, które nie wyjaśniały mi nic, pomału doprowadzało mnie do zirytowania.

- Panie, to lat bodej cztery, jak mie pamięć nie myli, przyszła wielka burza. Grzmoty, jeden za drugim uderzały o ziemie. Tu! Tu! To znów tam! – wykrzykując, zaczął w powietrzu wymachiwać ręką. – Jeden z nich to nawet huknął w dom wójta, i się żywym ogniem objął. Dom ten znaczy się. Ale i wójt co w środku uwiązion, tyż spłonął. Jak ucichło niebo, ludzie wyszli z domów. Nigdzie nie odnaleźli śladów swoich dzieci. Niektórzy godajo, że przyszły z lasu wilcy i te dzieci pożarły. – drżenie w głosie stało się jeszcze większe.

– A jeszcze inni… godajo… tego… no – starzec wyraźnie bał się powiedzieć wprost co miał na myśli. – No tragedia, panie, tragedia.

Historia z wilkami wydała mi się tak samo dziwna, jak niemożliwa do zaakceptowania.

- Co mawiają inni? – zapytałem. Przedłużająca się cisza, zdawała się trwać wieki. Ponowiłem więc pytanie:

- Co powiadają?

Znów żadnego odzewu. Staruszek chyba ma nie zdrowo na umyśle. Raczej nie ma sensu dalej tu stać. – Aaaaeee – machnąłem ręką, po czym na pięcie się odwróciłem, aby wyjść z autobusu.

- Panie! Panie! Pan zaczeka, ja powiem. – jego twarz, która dotychczas schowana była w pulchnych dłoniach, teraz odsłoniła się. Olbrzymi strach w oczach kierowcy, sprawił że nawet mi zrobiło się nieswojo. – Inni godajo, że te wilcy, porwały dziecioki w las. W ten czas większość ludzi, wyniosła się z wioski, a ci co pozostali, pomarli nie dalej jak w miesiącu. Ot cała historyja.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • zaciekawiony 28.07.2015
    "Z zadumy wyrwał mnie jęczący wróbel, który usiadł na parapecie okna." wróbel który jęczy zamiast ćwierkać wyrwałby mnie ze wszystkiego jako kuriozum.

    "Bieg niekorzystnie wpłynął na mnie, ale innego wyjścia nie miałem. " - w sensie, że co mu ten bieg zrobił? Wysilasz się na takie poważne określenia, że czasem nie wiadomo o co miało chodzić.

    "aż do samych okoli docelowego końca jazdy." - koniec jazdy i docelowe miejsce to w tym przypadku to samo.

    "Brudny rozkład jazdy wskazywał, że (...) miałem ogromne szczęście, rozkład bowiem wskazywał, że" - powtórzenie.

    "Dobrze pamiętam ten przestanek autobusowy. (...) Wszechobecny brud nie zachęcał do włóczęgi po peronie," - peron to nie to samo co przystanek autobusowy

    " Przeszedłem może ze sto metrów, po czym znalazłem się w pobliżu małego budynku. (...) Zapach jakby stał się mniej uciążliwy," - to co to był za "zapach obskórnych peronów" że dopiero sto metrów dalej stał się do wytrzymania?


    "Ot cała historyja." - natomiast dlaczego autobus kursujący na tej trasie trzy razy dziennie zatrzymał się przed wioską w szczerym polu, to nadal nie wiemy

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania