Poprzednie częściWilczy amulet - Rozdział 1

Wilczy amulet - Rozdział 3 - Część 3

Odchylając strzępek koca, sam nie wiem co się spodziewałem zobaczyć. Okazało się, że było to zwykłe dziecko. Dość duże jak na noworodka, oczy miało zamknięte i lekko zsiniałą skórę od mrozu. Nieskładnie machało w powietrzu rączkami, i cichutko teraz pojękiwało. Już miałem, chwycić za koszyk, i pobiec do domu, jednak w pewnej chwili cofnąłem rękę. Dziecko bowiem, jak się zorientowałem, miało tylko po cztery palce u rąk. Niemal w tym samym czasie malec otworzy szeroko oczy i spojrzał na mnie. Oczy te były okropne. Białek nie było w ogóle, cała ich powierzchnia zdawała się być mrokiem, gęstszym niż kiedykolwiek widziałem. Mało tego wszystkiego, oczy niesłychanie puste, a głębia ich nieprzenikniona. Przeszywające zimno objęło całe moje ciało. Z ust wyrwał się urwany wrzask, który ucichł po tym jak przewróciłem się na jednym z nagrobków. Dosłownie po sekundzie byłem z powrotem na nogach i już biegłem w stronę dworku. Szok sprawił, że nie czułem już zimna, bólu czy strachu. Nie czułem po prostu nic, tylko biegłem. Nieodparta chęć odwrócenia się powiększała ciekawość. Niemal tak jak we śnie, ale tym razem się nie odwróciłem.

Ochłonąłem dopiero w łazience, kawałek od swego pokoiku. Szok pomalutku mijał, a zamiast niego nasilał się ból w udzie. Teraz dopiero, kiedy tam spojrzałem, zobaczyłem rozdarte, zakrwawione spodnie. Rana okazała się jedynie powierzchownym draśnięciem. Jedyny bandaż jaki znalazłem miał chyba ze sto lat, jak nie więcej, ale lepszy taki jak żaden. Z opatrzoną nogą udałem się do łóżko. Leżąc z zamkniętymi oczami przypomniał mi się incydent z przed pięciu lat, kiedy to poszedłem do łazienki nad ranem. Do tego doszedł jeszcze mój koszmar i znalezisko na cmentarzu. Na koniec we wspomnieniach powróciłem do wczorajszej historii z autobusu. Wszystko to zebrane w jedno miejsce, tworzyło tak chorą wizję, że nawet teraz sam nie mogłem w nią uwierzyć. Sen dopadł mnie niespodziewanie. Kilka godzin, najgorszej nocy w moim życiu zleciało nawet szybko. Rzeczy jakie widziałem w koszmarach nie da się opisać słowami, a to co się da opisać lepiej zostawić w spokoju. Po którymś z kolei śnie zerwałem się z łóżka. Z czoła, poprzez skroń aż do policzka spłynęła kropla potu, po niej kolejne. Do pomieszczenia, przez szybę, wdzierało się blade światło, widocznie chmury na moment się rozeszły. Jak zawsze w takich sytuacjach dobyłem zegarek i skierowałem się w stronę okna. Na tarczy trzynaście minut po drugiej. Spać już mi się nie chciało, a do świtu daleko. Z samego rana musze się wynieść stąd, o ile mnie pamięć nie myli pierwszy autobus odjeżdża już o siódmej. Choć bywałem tu często, ani razu nie wchodziłem do pokoju dziadka, a że do siódmej zostało sporo czasu, to postanowiłem się troszeczkę rozejrzeć. Pokój znajdował się na parterze, więc cicho zbiegłem po schodach. Tuż obok barierki ulokowane zostały wielkie, ciężkie drzwi do małego gabinetu dziadka. Na pewno zamknięte na klucz, ale mimo to nacisnąłem delikatnie mosiężną klamkę i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, drzwi uchyliły się. Towarzyszyło temu ciche skrzypnięcie. Wsunąłem się do środka przez szparę, która się utworzyła. Postanowiłem tych drzwi bardziej nie otwierać, ażeby skrzypienie nie obudziło służącej. Wewnątrz panował półmrok. Dobrze że zabrałem z pokoju kaganek. W nikłym światełku, które rzucał płomień, dostrzec można było, że miejsce to jest odwiedzane regularnie. Mimo iż nie było śladów kurzu, to jednak zdaje się wszystkie przedmioty leżą tak jak je właściciel pozostawił. Na wielkim, zdobionym biurku nadal porozrzucane różne papiery i dokumenty, a nawet gazeta z przed pięciu lat. Bardziej jednak niż ta gazeta, moją uwagę zwróciło owo biurko. Odkąd pamiętam chciałem takie mieć, ale nigdy nie było mnie stać. Obok biurka, na niemal całej ścianie ustawiono biblioteczkę, a w niej masę przeróżnych książek. Po przeciwległej stronnie natomiast był piękny kominek. Z racji tego że nikt od dawna tutaj nie zapalił, wygląd paleniska bardziej jeszcze odpychał. W całym, malutkim pomieszczeniu nie znalazłem nic wartego uwagi. Jedna tylko szuflada nie dała się otworzyć. Próba sforsowania jej narobiłaby tyle hałasu, że pewnie nie tylko służka zerwałaby się na nogi, ale też pół zwierzyny w lesie. Zerknąwszy na zegarek stwierdziłem, że czas najwyższy wracać do pokoju. Dochodziła bowiem 5:30, a więc godzina w której Kunegunda wstawała. Cóż pewnie się już nie dowiem co tam, w tej szufladzie jest.

Godzinę później, kiedy schodziłem z walizką, natknąłem się na postać odzianą - a jakże - w czarną sukienkę. Poinformowała mnie, że autobus dziś również nie odjedzie, a ona sama z panem Alojzym uda się do pobliskiego miasteczka po zakupy. Mając w pamięci wczorajszą przygodę na przestanku autobusowym, postanowiłem jednak jeszcze zaczekać. W chwili kiedy dorożka, z służącą i jej towarzyszem, zniknęła za pagórkiem, pognałem do pokoju dziadka. Ta sytuacja dała mi trochę czasu żeby jednak rozprawić się z zamkniętą szufladą. Klucza oczywiście nie było, a szukać go też niespecjalnie miałem ochotę. Trzeba było znaleźć jakiś inny przedmiot, którym udałoby się sforsować zamek. Długo szukać nie musiałem. Jak tylko mój wzrok skierował się w stronę kominka, ujrzałem starannie wykuty pogrzebacz. Jeden zdecydowany ruch i złocone zdobienie zamka przestało istnieć.

Szkoda takiego ładnego biurka, ale wyższe cele, jakie mną kierowały, miały pierwszeństwo nad zachwytami i żalem. Sam zamek nie ustąpił już tak łatwo jak zdobienia. Kilka dobrych minut mocowałem się z nim, by w końcu szuflada stanęła otworem. Sam nie wiem czego się spodziewałem zaglądając tam. W każdym razie znalazłem tylko dwa przedmioty. Jednym z nich okazało się pudełko obite czerwonym zamszem, a drugim, jakaś książka w skurzanej oprawie. Większą uwagę przykuło zakurzone pudełko. Otwarłem je delikatnie. Na brudnej, aksamitnej wyściółce leżał piękny naszyjnik, albo raczej amulet. Nie bardzo wiem jak to nazwać. Na złotym, pękniętym w jednym miejscu łańcuchu, zawieszony był olbrzymi, czerwony kamień w złotej zdobionej oprawce. Sama oprawa bardziej przyciągała wzrok niż ten klejnot.

- Na pewno jest wiele wart, i sprzedając go rozwiązałbym wiele swoich problemów. - myśląc, schowałem go do kieszeni. W myśl testamentu, wszystko co znajdowało się w tym domu należało do mnie, a więc ten wisiorek też. Następnie podniosłem książkę, wytarłem z kurzu i otworzyłem. Okazało się, że nie jest to żadna książka, a raczej dziennik. Jak wskazywała sygnatura należał do mojego pradziadka, a potem także do dziadka. Chowając go do drugiej kieszeni, zamknąłem za sobą drzwi. Dochodziła ósma, usiadłem więc w fotelu obok kominka. Zmarzłem trochę w tym pokoiku, dlatego postanowiłem się ogrzać chwilkę, a w między czasie zerknąć na dziennik.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania