Wilczy brat

I

 

No to klops. Tym razem już mi się nie uda wymyślić historyjki, która tłumaczyłaby tak długie zniknięcie z domu… Matka mnie zabije… Jestem tego pewien. Widziałem, jak zabija kury z dużo bardziej błahych powodów. Oddaliłem się od domu na dobre kilkanaście kilometrów i zanim wrócę, minie pewnie godzina. Jeśli wrócę, bo nie mam pojęcia, gdzie jestem. W naszych okolicach las nie jest tak gęsty i zapach jest mniej sosnowy. Poza tym kto to widział, żeby pnie drzew wyginały się w tak nienaturalne kształty? Przecież to wręcz nieprzyzwoite.

Co z tego… mam przechlapane! Może w ogóle lepiej nie wracać. To już drugi raz w tym tygodniu odstawiam taki numer. Znowu wszyscy będą psy na mnie wieszać, dosłownie! Cała rodzina uważa, że gdy wilk ma półtora roku, powinien zacząć zachowywać się poważnie, zwłaszcza gdy jest synem samicy alfa.

Matka tyle razy mi powtarzała, żebym nie robił głupot. Ona chyba nie zdaje sobie sprawy, że gdy zaczynam coś robić, uważam to za genialny pomysł, skąd mam niby wiedzieć, że wyniknie z tego jakaś koszmarna głupota?

Pamiętam, w zeszłą sobotę cała rodzina zebrała się, by wyć do księżyca. Najpierw jest ten moment, gdy wszyscy zajmują wygodne miejsca. Pomyślałem, że będzie bardziej romantycznie, gdy wejdę na stromą skałę zamykającą dolinę od zachodu. Żeby na nią wejść, trzeba zajść ją od tyłu. Skała była dosyć śliska i choć udało mi się zająć wymarzone miejsce, już po intonacji mój tyłek zaczął się osuwać w dół, ciągnąc za sobą wszystkie cztery łapy. Sunąłem, próbując ratować się pazurami, ale pomimo moich usilnych starań skała okazała się niezadzieralna… Skąd miałem wiedzieć, że ten cały Pan Niedźwiedź, gbur bez manier, chodzi tak wcześnie spać! Kiedy spadłem już na dół, na samo dno, okazało się, że ma ono wiele wspólnego z mitami greckimi: jest drugie dno. Tym sposobem wpadłem do domu Pana Niedźwiedzia, a dokładnie to usiadłem mu tyłkiem na twarzy. Gdy Pan Niedźwiedź wywlekł mnie ze swojej nory i niósł, trzymając za ogon, by oddać mnie w ręce sprawiedliwości, czyli mojej szanownej mamusi, czułem się jak totalny idiota!

Innym razem chciałem wykazać się odwagą i postanowiłem samodzielnie zapolować na sarnę. Zaczaiłem się w krzakach i nie mogłem przestać wyobrażać sobie, jak wielkie zdziwienie zapanuje wśród całej watahy, gdy nieudacznik, błazen i pajac Kieł przyniesie taką kolację. Siedziałem w zaroślach i nagle ujzałem, że idzie piękna, smaczna, soczysta sarenka. Byłem pewien, że mam szczęście. Szła od zawietrznej, nie miała szans mnie poczuć. Gdy była wystarczająco blisko, wyskoczyłem z bojowym okrzykiem cztery centymetry przed jej nos. Wtedy zamarłem, ponieważ tuż za jej plecami stał Jeleń Królewski. Zrozumiałem, że to nie żadna sarna, tylko młoda łania Królewska. Tym razem nawet nie usiłowałem się tłumaczyć, gdy Królewski skarżył się mojej matce, twierdząc, że mam ekshibicjonistyczne zaburzenia międzygatunkowe. Sam jest międzygatunkowy! Jak inaczej nazwać wielką sarnę z bezlistnym krzewem na głowie?

No dobra, ale wróćmy do sprawy: mam przerąbane! Nawet nie wiem, gdzie jestem. No nie oszukujmy się, łażę tak już cztery godziny, jest ciemno, zimno i niesympatycznie. Jestem koszmarnie zmęczony i szczerze mówiąc, chyba lepiej zrobię, jak przenocuję w bezpiecznym miejscu. Muszę takie znaleźć, zanim las spowije całkowita ciemność. Jakaś dziura i trochę mchu pod głowę w zupełności wystarczą. Może, gdy dopiero rano wrócę do domu, troska matki przeważy nad jej wściekłością i będę miał szansę uniknięcia kary.

Trzeba przyznać, że matka działa dla przykładu. Odkąd wygrała wybory na Alfę zachowuje się bardzo odpowiedzialnie i profesjonalnie. Oczywiście nikogo nie obchodzi, że wolałbym nie brać udziału w tej manifestacji sprawiedliwości, ale bądźmy obiektywni: dobra z niej przywódczyni. Czasami trochę przegina z moralizatorskimi szczekami i ma ciut za dużo instynktu opiekuńczego, ale na polowania prowadzi świetnie, pilnuje rozejmu z niektórymi gatunkami i ma posłuch jak Echo w jaskini!

Przy okazji… ta Echo to niezła laska. W przeciwieństwie do wspomnianej Łani. Kto by chciał wyskakiwać na nią z niecnymi zamiarami? To się rozumie samo przez się, że to była okropna pomyłka, a nie „zaburzenia ekshibicjonistyczne”.

 

II

Wschód słońca zawsze jest piękny. Słońce musi się czuć trochę niedocenione. Wszystkie wilki świata z honorami witają rozświetlający nocne niebo księżyc, podczas gdy poranek jest rzeczą tak normalną, że nikt go nie zauważa. Jakiś czas temu Doszły mnie słuchy, że niektórzy podejrzewają mnie o autyzm. Wszystko przez to, że lubię wstać rano, jeszcze przed brzaskiem, i oczekiwać z niecierpliwością pierwszych, pomarańczowych promieni. Niebo wygląda wtedy jak maliny roztarte niedbale na powierzchni granatowej skały. Pysznie! Lubię maliny… Wstyd się przyznać, jestem krwiożerczym wilkiem, a ukradkiem ściągam maliny z krzewów i pożeram w nieprzyzwoitych ilościach.

No w każdym razie… podobno wpatrzony w niebo mam zupełnie nieobecny wyraz pyska. Bo jestem, do cholery, nieobecny! Zero romantyzmu… Przecież wilk powinien być postacią nieco romantyczną, jesteśmy tajemniczy, towarzyszymy kilku niewyjaśnionym zjawiskom (oczywiście za niewielką opłatą) i mamy nadprzyrodzone zdolności (w większości to zwykłe sztuczki). Co prawda częściej kierujemy się żołądkiem, ale mamy bardzo wrażliwe serca! Żaden wilk nie zacznie spożywania zająca od tylnych partii ciała, żeby się biedak nie męczył… Czy to nie świadczy o wielkoduszności?

Dobra wschód wschodem, ale ten malinowy kolor przypomniał mi, że jestem niesamowicie głodny! Odkąd wyszedłem wczoraj z domu, nic nie jadłem. Trzeba będzie poszukać czegoś smakowitego. Ten fragment lasu nadal nie wygląda znajomo, ale chyba nie tylko u nas żyje jakieś jedzenie, może tutaj też się coś znajdzie.

My, wilki, mamy kilka możliwości zdobywania pokarmu. Na terenie mojej matki obowiązują pewne zasady. Nie atakujemy jeleniowatych, bo jak wspomniałem, zawarliśmy z nimi rozejm. Polega on na tym, że my ich nie jemy, oni nie zakłócają naszego spokoju swoim ryczeniem jesienią. Pamiętam, jak było zanim doszło do porozumienia. Około października zaczynało się robić nieprzyjemnie. Wieczorne, rytualne wycie do księżyca przerywały ciągłe salwy głośnego bekania. Przecież takiej kakofonii żaden księżyc nie był w stanie wytrzymać! My wysyłamy w kierunku wielkiej świecącej złotej tarczy sygnał dziękczynny i prośby o dobry dzień jutrzejszy, a tu nagle jakiś jeleń głośno przerywa te modły odgłosem płynącym głęboko z żołądka… No bez przesady! Co oni jedzą!

Teraz ryczą wystarczająco daleko, żeby można było oddać w spokoju cześć księżycowi, a i wyspać się jest dużo łatwiej.

Dobra, a propos odgłosów płynących z żołądka, mój również chce chyba coś powiedzieć, bo z głodu zaczyna brzmieć dokładnie jak jelenie. Zaczaję się w tej kępie krzaków z widokiem na polanę, może pojawi się jakiś królik obiadowy.

Jest! Śmieszny szaraczek. Ma tak komiczny wyraz pyszczka. Ciągle marszczy nos, jakby miał katar sienny. Jego oczy są do granic możliwości rozbiegane, rozgląda się i tu, i tam, i znów tu – jak ktoś patrzy z taką prędkością w tylu różnych kierunkach, na pewno nie jest w stanie nic zauważyć. Ciągle przestraszony. Choć może to nie jest przestrach, to chyba jest wstyd. Czego może się wstydzić zając obiadowy? Co on robi? Nie… To niemożliwe! On tańczy. Przestał rozglądać się szaleńczo, chyba myśli, że na całej polanie jest sam. Kręci piruety, robi salta i do tego nuci sobie pod nosem. Podskakuje na paluszkach z łapkami wyciągniętymi w górę i opada delikatnie na pełne stopy, by wzbić się w powietrze i wykonać trzy obroty. Nie dowiary! Nigdy nie widziałem tańczącego zająca.

Coś za nim się poruszyło, jestem tego pewien, coś w trawie, skulone nisko mignęło szaroburym cieniem. O nie! Ten żbik pożre mój smaczny, tańczący obiad! Muszę go uprzedzić, ostrożnie, między trawami prześlizgnę się bliżej zająca baletmistrza. Będę pierwszy. Ehhh… żbik wyskoczył z ukrycia, zając go zauważył, ale nie ucieka. Co prawda wyraźnie słychać, że jego serce już nie bije szybko, ono wydaje jednolite buczenie. Palpitacja spowodowana strachem. Zającowi opadły łapki, on coś mówi… Co? Nie wierze! On się wstydzi swojego tańca, prosi, żeby po obiedzie żbik nikomu nie wygadał, w jak niezręcznej sytuacji upolował tego małego, śmiesznego futrzaka. Żbik śmieje się szyderczo. O nie! Każdy ma prawo do marzeń, każdy ma prawo być choć przez chwilę prawdziwym sobą, nawet jeśli robi to sporadycznie, w ukryciu przed całym światem.

 

(dziesięć minut później)

Całkiem smaczny obiad! Co prawda mięso lekko przesycone złośliwością, ale zjeść się dało. Teraz tylko muszę pozbyć się spomiędzy zębów sierści, bo powłaziła całymi pakułami tworząc jednolitą warstwę na górnej szczęce. Ten zając będzie miał o czym opowiadać dzieciom. Haha, jego mina, kiedy ja też wyskoczyłem z krzaków, była bezc\enna! Był święcie przekonany, że chcę ukraść jego marne ciałko żbikowi. Czyżby myślał, że tańczący zając jest takim rarytasem? Kiedy wyjaśniłem mu swój punkt widzenia, zapytał mnie, jak dawno temu wywalili mnie ze stada za abstrakcyjność myśli. Nie wierzył, że są tacy jak ja!

 

III

Ta rzeka wygląda znajomo, poznaję ten charakterystyczny zapach, coś na kształt rybiego smrodu zmieszanego z koszoną trawą. Zdaje mi się, że to nasza rzeka, tuż przy wilczej wiosce, ale nasza nie jest tak wąska i nie płynie tak ostrym nurtem. Nie… to niemożliwe, swoją rzekę bym poznał, tyle razy już ją widziałem, piłem z niej wodę, usiłowałem złowić w niej rybę. To ostatnie doprawdy nie jest łatwe! Te błyszczące cholery są strasznie śliskie, całe utytłane w jakimś smarze. Obrzydliwość! Owszem, moi pobratymcy zjadają je zaraz po wyłowieniu z wody. Dla mnie jest to tak obrzydliwe, że jestem zmuszony taką rybę wynieść na dobrze nasłoneczniony kamień i pozostawić ją tam do przeschnięcia na godzinę. To ciekawe, bo jeszcze nigdy nie udało mi się doczekać posiłku. Za pierwszym razem, korzystając z chwili wolnego czasu, poszedłem na spacer po okolicy, pozostawiwszy rybę do wyschnięcia. Niestety, gdy wróciłem, ryby już nie było! Słyszałem o ewolucji, ale żeby tak szybko jej nogi wyrosły? I to jeszcze martwej? Jestem pewien, że któryś z moich braci obrzydliwców połasił się na niedoschniętą, śluzowatą rybę, fuj! Niech się nią udławi.

Kolejnym razem chciałem ryby przypilnować, ale ciepłe promienie słońca, szum wody i okropna nuda sprawiły, że usnąłem…

Może tym razem się uda. Nikogo tu nie ma, tylko ja, rzeka i ryby! Gdybym tylko mógł dotrzeć na ten płaski kamień na środku rzeki, z tamtego miejsca łatwo będzie złapać jakąś płynącą z prądem rybkę. Jedna noga na kamyczek, druga noga na pień zanurzony w wodzie… teraz hop i druga noga… O BOŻE! Nie! Tylko nie do wody! Nienawidzę się kąpać! Nie umiem pływać! RATUUUNKUUUU!!! Woda napływa mi do nosa! Wydychać powietrze, łapać gdy jest okazja! Machać nogami, szybciej, szybko, machać nogami! A co to? Chyba widzę kawałek solidnej kory unoszącej się na wodzie! Dopłynąć, błagam, Upuautcie – Boże Wilku, tylko do tej kory! Dalej sobie sam poradzę! Udało się.

Trzymam korę obułap, tyle że tyłek nadal mam w wodzie, zaczyna się robić zimno. Prąd rzeki niesie mnie, ale gdzie jestem? Tego nie wiem. Pędzę bardzo szybko, a wzburzone fale uniemożliwiają mi dostrzeżenie brzegu. Muszę wytężyć swe wilcze ciało i wspiąć się na korę, muszę wstać i się rozejrzeć, może dowiem się, gdzie jestem.

Pomalutku, łapa za łapą, żeby tylko nie spaść z tej korowej łódki. Udało się! Stoję na czterech łapach! O rany! Pędzę prosto na kamień, jeżeli czegoś nie wymyślę, moja łódka roztrzaska się o skałę i znów wpadnę do wody. Szybko! Stanąć na dwie łapy, zaprzeć się nogami i całym ciężarem ciała obrócić korową skorupę! Świetnie! To działa! Ale zabawa! Jeżdżę po falach, stojąc na dwóch łapach.

A teraz slalomem, lewo, prawo, lewo, prawo! Świetnie. O! – poznaję te drzewa, na jednym nawet powinny być ślady moich pazurów. Udało się, wiem, gdzie jestem! Tylko jak mam wysiąść z tej deski surfingowej? O! – tam stoją! Cała moja rodzina! Hej! Tu jestem!

(po krótkiej chwili)

Ależ mieli zdziwione miny, gdy skręciłem prosto na nich i z impetem wjechałem na brzeg, aż do końca zielonej trawy. Okazało się, że byli święcie przekonani, że cztery dni temu wpadłem do rzeki i utonąłem. Przyszli mnie tutaj pożegnać, całe stado, nie ma tylko… mojej matki. Podobno zatrzymało ją coś bardzo ważnego, jakieś dwa nowe obowiązki, podobno będę zdziwiony. Mam niemiłe wrażenie, że nikt nie chce mi nic powiedzieć. Trudno… zaraz się wszystko wyjaśni, idziemy razem w stronę Wilczej Wioski. Jestem z siebie dumny. Pierwszy raz udało mi się zaimponować całemu stadu, nawet mój brat, który dotąd zabraniał mi się przyznawać do jakiegokolwiek pokrewieństwa, był bardzo zainteresowany moim środkiem wodnego transportu. Wszyscy zadawali mi mnóstwo pytań, gdzie byłem, co robiłem, co widziałem. Oczywiście powiedziałem im, że odszedłem tak daleko z ciekawości, inaczej cały czar prysłby jak bańka z gorących źródeł. Gdybym się przyznał, że zgubiłem się i nie byłem w stanie użyć wilczego instynktu, by znaleźć drogę do domu, że do rzeki wpadłem przypadkiem, a na obiad wczoraj zjadłem Żbika, bo zając zbyt ładnie pląsał w tańcu… Nie mogłem powiedzieć, że powrót do domu jest jedynie zrządzeniem losu.

Chwaliłem się, że byłem poza granicami wielkiego lasu, że rozmawiałem z wielkim żubrem, który wcale nie jest tak niesympatyczny, jak by się wydawało, powiedziałem, że spałem pod gołym niebem, a jednej, chłodniejszej nocy wykopałem sobie własnołapnie piękną, głęboką norę! Poniosła mnie troszkę wyobraźnia i jako wisienkę na torcie umieściłem w moim opowiadaniu jedno zdanie: „Nawet widziałem z daleka CZŁOWIEKA!”.

Ich mina nie wyrażała zachwytu, ani zdziwienia, myślałem, że będą niedowierzać, bo przecież tylko nieliczni wierzą w istnienie tej dwunożnej istoty, jednak na ich pyskach malowało się coś, jakby zmieszanie.

Dochodziliśmy już do domu, nagle wszyscy zamilkli i pozwolili mi iść przodem. Stanąłem na środku polany i zaszczekałem cichutko na przywitanie. Matka wyszła z nory, jak zwykle piękna! Jej dostojny krok sprawiał, że wydawała się dwadzieścia centymetrów wyższa niż zwykle. Podeszła do mnie, a ja wyczułem jakiś dziwny zapach, to był zapach dzieci. Przecież nie była szczenna, gdy odchodziłem. Urodziła co prawda mojego brata kilka tygodni temu, ale niestety dla niego było za wcześnie i przyszedł na świat martwy.

Pomyślałem, że dostanę łomot za ucieczkę, toteż skuliłem uszy i opuściłem głowę najniżej, jak tylko potrafiłem, nie przewracając się na pysk. Podeszła do mnie, położyła mi łapę na karku. Już myślałem, że zatopi zęby w moim uchu i szarpnie z całej siły, tak żebym popamiętał na przyszłość, ale ona pochyliła się i szepnęła mi do ucha:

– Masz nowe rodzeństwo, adoptowałam sieroty. Możesz wejść do mojego domu i się z nimi przywitać, tylko błagam, pamiętaj, że uczyłam cię tolerancji, jesteśmy nowoczesnym stadem.

I tak stoję przed norą, a z jej wnętrza dobywa się jakieś przerażające gulganie i skrzeczenie. Zapach, który dociera do mojego nosa, jest cholernie nieprzyjemnie słodki! To nie są szczenięta z naszej rodziny, tutaj nikt nie odważyłby się tak śmierdzieć. Muszę się zebrać na odwagę i wejść do środka. Całe stado obserwuje mnie z dość dużej odległości. Coś mi tu nie gra. Dobra, przecież małe dzieci, jakiegokolwiek gatunku by nie były, nie są w stanie mnie pożreć. Idę!

– Na świętego Upuauta! Co to jest! – wykrzyknąłem przerażony, obserwując dwa łyse, różowe cosie pełzające po ziemi. Obrzydlistwo jakich mało…

Moja matka spokojnym głosem zaczęła mi wyjaśniać:

– W starej Księdze Wilków jest napisane, że nadejdzie dzień, w którym Odważna Wilczyca wbrew wszelkim instynktom przygarnie identyczne dwunogi i będzie im matką, a jej stado rodziną. Znalazłam je, ich imiona to Romulus i Remus.

Tego już za wiele. Ja ginę na cztery dni, a najmądrzejszej ze znanych mi samic Wilka odbija palma! Ja bym nawet tego nie zjadł, a co dopiero uznał za rodzinę. I co? Teraz kiedy wreszcie moje stado przestało się ze mnie śmiać, zostanę dla odmiany pośmiewiskiem całego lasu! „Brat łysych śmierdzieli, popatrzcie! Czemu jeszcze chodzisz normalnie, na czterech łapach?” – już to słyszę. Muszę szybko coś wymyślić, odczekam jakiś czas, poudaję, że ich lubię, a kiedy zaczną mi ufać, opowiem im niby starą legendę, o tym, że adoptowani przez wilczycę bliźniacze człowieki mają niby zbudować jakieś miasto dla innych człowieków! Tak! To jest pomysł, muszę tylko być cierpliwy, kiedyś ocalę imię naszego gatunku, nie będziemy przecież żyć z człowiekami w komitywie! Oni zdecydowanie za bardzo śmierdzą!

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Maria 04.01.2015
    Świetne!! Opowiadanie piękne i wzruszające! Czekam z niecierpliwością na inne opowiadania!!!
  • wolfie 04.01.2015
    Podobało mi się. Przeczytałam Twoje opowiadanie z przyjemnością. Fajnie wpleciony wątek z Romulusem i Remusem. Ode mnie 4. Pozdrawiam :)
  • samba 04.01.2015
    Dziękuję bardzo:) Niestety dodałam opowiadanie przed zarejestrowaniem się do opowi.pl i jest poza moim profilem. Rozumiem, że przeczytałaś, ze względu na wilczy tytuł? Pozdrawiam serdecznie.
  • wolfie 04.01.2015
    Przeczytałam Twoje opowiadanie bo mnie zaciekawilo i tego nie żałuję; nie ma to związku z tytułem :)
  • KarolaKorman 26.01.2015
    Przeczytałam z przyjemnością i uśmiechem. Też dam 4.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania