Wilk w deszczu

Deszcz. Dynamiczne zjawisko natury, charakteryzujące się powtarzalnością czynności (kapie monotonnie jak cholera), a jednocześnie subtelną zmiennością szczegółów (wielkość kropel, miejsce upadku, kąt lotu).

– Wszystko jest zmienne. Nawet w z pozoru tych samych sprawach. – dumałem sobie, siedząc w komórce na starym, wiklinowym fotelu. – Na przykład waga kropli: czy uderza w załamanie profilu blacho-dachówki, czy w wypukłość. Zaplumka w kałużę, spadnie psu na nos, mnie za kołnierz… I zawsze efekt jest inny. Nawet w tej monotonii.

Trzeba tylko umieć słuchać.

– Piotrek, gdzie to drewno? – Teraz wyraźnie słyszałem głos Ali, swojej osobistej żony, która ambitnie targała od piętnastu lat krzyż pod tytułem Piotrek. Potknęła się kiedyś na swojej drodze życiowej o wystającą skałę.

Takie to znaczenie mojego imienia – roześmiałem się w duchu. – I to w autobusie takie przypadki…

 

*

 

Jechałem trzydziestką do centrum. Przystanek i naprzemiennie wylewająca i wlewająca się fala spoconych ludzi, przystanek – fala, przystanek – fala. Ulica Żytnia, fala i ona. Wysiadła i stoi na wprost okna, przy którym siedzę. Śliczna. W wąskich, bladoniebieskich dżinsach, turkusowej koszulce. Krótkie włosy pasemkach pasemkami, z grzywką zaczesaną na bok. Delikatny owal z wyraźnie zaznaczonym podbródkiem. Wąskie, pięknie wykrojone usta. Z uszu zwisały kolczyki ze srebrnego łańcuszka zakończone kamieniem w kolorze bluzki.

Stoi i patrzymy sobie w oczy. Mija chwila, trzaskają zamykane drzwi i autobus rusza, a ja zrywam się i biegnę do przodu.

– Panie kierowco! Ja też wysiadam!

– Coś pan zasnął? – warknął poirytowany, ale zahamował i otworzył drzwi.

Wyskoczyłem jak z procy. Byle jej nie zgubić. Boże, nie daj mi jej zgubić w tym tłumie obojętnych figurek, goniących za jakimiś nieistotnymi dla mnie sprawami. Istotna była tylko ona.

Stała w tym samym miejscu. Zamyślona, jakby nieobecna myślami i niezważająca na potrącających ją ludzi. Teraz dopiero doszło do mnie, co ja właściwie zrobiłem i co mam powiedzieć. Nie jestem jakimś zawodowym rwaczem i zagadywanie obcej kobiety na przystanku nie jest moją najmocniejszą stroną.

Podszedłem powoli i dotknąłem delikatnie ramienia. Ocknęła się i spojrzała na mnie. Coś na kształt uśmiechu przemknęło jej po wargach.

– Prze...przepraszam, że zaczepiam, ale... – straciłem koncept.

– Tak, słucham? – wyraźnie się uśmiechała. Dobrze jest.

– Nooo, zobaczyłem panią przez okno, no i... i bardzo mi się pani spodobała. – wyrzuciłem z siebie z trudem i odetchnąłem. Poszło.

Przyglądała mi się uważnie. Patrzyła w oczy. Nagle wyciągnęła rękę.

– Ala jestem.

– Piotr. – Ująłem jej dłoń i przebiegł mnie dreszcz. Wspaniały dotyk miękkiej skóry. – Może usiądziemy na chwilę? Tu jest bistro.

Zawahała się.

– Dobrze. Chodźmy.

 

– Będziemy mieć dwóch ślicznych chłopców – powiedziała miękko.

Kręciłem się rozkojarzony i nie za bardzo zrozumiałem, co mówi.

Siedzieliśmy w ciemnym pokoju w domu jej ojca. Miał na wsi pod Kielcami duży, dwupiętrowy dom. W pełni urządzony – tylko wejść i mieszkać. Sam mieszkał w mieście i tak to sobie wszystko stało i czekało na zawalenie albo konstruktywnego złodzieja.

Jest pierwszy listopada. Wszystkich Świętych. Zapaliliśmy lampki nagrobne (wyłączony prąd), piliśmy piwo pozawijani w koce (brak ogrzewania) i paliłem jakieś połamane, zawilgocone fajki sprzed dwudziestu lat, które znalazłem w szafie. Purnonsens.

Nie mogłem się skoncentrować, bo strasznie chce mi się lać po tych browarach. Ale jak tu przyziemnie rzucić taki tekst, kiedy Ala jest w wyższym stadium świadomości uczuciowej?

– Jakie znowu dzieci?

– No, nasze. – Spojrzała na mnie zdziwiona. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Przytuliłem ją do siebie. Ona potrzebuje takich myśli i takich gestów. Od kiedy jej ojciec dowiedział się o naszym związku i planach córki, związanych z facetem bez mieszkania i samotnie wychowującym dziecko, przedsięwziął kroki represyjno-wychowawcze. Zabrał kupione już mieszkanie i zagroził rodzinną anatemą.

Nie poddała się. Kochana dziewczyna.

W bólach rozwiązałem związek z Ewą i czekałem. Mamy wyjechać gdzieś pod wschodnią granicę, gdzie zaoferowano nam mieszkanie i pracę w szkole.

Jankes nie jest specjalnie zachwycony, ale on już tyle ze mną przeszedł i nakołował, że nie dziwi się niczemu.

– Wolałbym córkę. Zawsze chciałem mieć.

– Będą chłopaki.

Byłaś u wróżki?

– Byłam w głębi siebie, palancie. Chodź tu, bo zimno. – Odsłoniła zachęcająco swój koc. – Zacznij pracę nad realizacją przeznaczenia.

Chętnie.

 

*

Stanęła w drzwiach komórki. Z kaptura ściekały strużki wody.

– No masz to drewno, czy nie? Piotrek, ogarnij się. Chłodno jest, chłopaki marzną, w kominku wszystko ułożone, a ty siedzisz w komórce. A może masz coś tutaj? – Nagle spojrzała na mnie podejrzliwie i pociągnęła nosem.

Żachnąłem się z oburzenia.

– No coś ty? Znowu te głupie podejrzenia?

Pewnie, że głupie. Nic już nie ma, bo pół godziny temu wypiłem swoją dwusetkę, a pustą flaszkę pieczołowicie schowałem za workami z węglem.

– Zaraz przyniosę te cholerne szczapy.

– Dzwonił Jankes. Przylatuje na tydzień w środę. Dasz radę jechać na lotnisko do Krakowa?

– Dam. – Westchnąłem z rezygnacją. Może dam.

 

Rozglądam się bezradnie po pomieszczeniu. Potrzebne są suche szczapy na rozpałkę, a tych jak na złość nie ma. Przekopałem wszystko. Bezradnie się rozejrzałem.

W kącie stał jakiś brudny prostokąt. Poznałem.

Jedyny obraz, jaki mi pozostał z dawnych czasów. Miałem taki okres, kiedy potrzebowałem wykrzyczeć, wyrzucić z siebie własne demony właśnie za pomocą malowania. Wizualizacji.

Nie mam talentu. Nie mam warsztatu. Miałem tylko ogromne ciśnienie na taką ekspresję.

Namalowałem więc kilkanaście płócien z jakimś wizjami bardziej futurystycznymi, unikając sylwetek i kształtów. Operując raczej barwami i wyobraźnią.

Część poszła do znajomych, część wisiała jakiś czas na ścianach, a niektóre nawet sprzedałem! Najdroższy poszedł do pijanego marynarza, który kupił dzieło „Przestrzeń samotności” za dziesięć oryginalnych papirusów przywiezionych z rejsu i postawił jeszcze flaszkę.

Ee, tam. Wielcy impresjoniści też tak zaczynali.

Na płótnie była plaża. Kilkoma pociągnięciami czarnej farby, zarysowane dwie sylwetki trzymające się za ręce. Jakieś ruiny, co nijak się miało do plaży. Czerwone słońce przesłonięte częściowo przez szarobure chmury. Na jego tle ptak. Oczywiście nie wiadomo jaki, bo namalowanie rozpoznawalnego motywu byłoby już dużo dalej poza przednią linią moich możliwości i talentu.

Skołtunione morze nakreślone chaotycznymi pociągnięciami pędzla. Taka radosna twórczość kataryniarza w poście po wywaleniu flaszki absyntu.

I w rogu przysypany piaskiem, popękany dzban. Nad nim się strasznie namęczyłem. W realu wyrzuciłem z niego kunsztowną kompozycję ikabenową, którą stworzyła moja staruszka, aby upiększyć mieszkanko syna w starej kamienicy.

Postawiłem go przed sobą i męczyłem długo, próbując oddać subtelne przebarwienia ceramiki i światłocienie. Nie wiem, dlaczego akurat na tym elemencie tak mi zależało, aby namalować go naturalistycznie.

Starłem osad z pyłu węglowego i kurzu. Stare dzieje.

Walnąłem nim o próg. Raz i drugi. Resztę zniszczenia dokonałem nogami.

I już jest podpałka.

 

*

 

Deszcz. Taki motyw smęcenia i niedzisiejszych wzruszeń. Plątający się w wierszach Staffa, Czechowicza czy Baudelaire'a. Grający u Vivaldiego czy Chopina. Pluszczący z obrazów van Gogha, Moneta czy w cudownym drzeworycie Hiroshige Utagawy. Piękny w swój prostocie bezwzględnej nieuchronności doświadczenia zjawiska. Niektórzy się przed nim chowają, próbują uciec, ale nic z tego. Jest wszechobecny, niezmienny i nieprzenikniony. Jest królem monotonii.

Doświadczamy w życiu powtarzalności tysięcy wydarzeń. Wstajemy, jemy, pracujemy, kochamy się. Wciąż to samo, a jednak za każdym razem są różnice. W menu, szefie czy partnerce. Nastroju czy wieku.

Potem odkryłem Afremova i deszcz stał się piękny. Kolorowy i ciepły. Taki mój.

Teraz dzwonił w dach, warczał w rynnach i pukał w szybę. Śmiał się.

– Padaj sobie na zdrowie. Na szczęście. Ja mam swoją muzykę i obraz ciebie.

I mam jeszcze blask i ciepło kominka.

Średnia ocena: 2.6  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (31)

  • Karawan 02.07.2018
    Kawałek czasu temu pisałem wjakimś komencie o starym krasnoludzkim runami rytym zaklęciu na broni wszelakiej ( również przeciw trollom używanej!). Zaklęcie brzmi "Na pohybel sqrwysynom" ;) 5

    Krótkie włosy pasemkach pasemkami, - pasmo pasemkowe za długie nieco;))
    1/ C2H5OH przewija się często w Twoich pisaniach - to uwaga refleksyjna; czyżby Autora gnębiła świadomość nieświadomości?
    2/ Kolejny ładny, ciepły obraz. Cień cienia Colas Breugonona ;) Ładnie. Dzięki.
  • puszczyk 02.07.2018
    Dzięki.
    Fanatyka nad którą się zastanawiasz, przewija się akurat w cyklu, z którego czerpię akurat fragmenty o Piotrze.
  • Karawan 02.07.2018
    Odsyłasz mnie do podmiotu, a ja ośmieliłem się o Autorze. Jak mawiają rodowici Anglicy z Londynu; konkluzju poniał ;)
  • puszczyk 02.07.2018
    A masz tu PW?
    Nie masz, a grupa moich fanów tylko czycha na moje teksty.
  • Karawan 02.07.2018
    Idź do mnie to znajdziesz ;)
  • puszczyk 02.07.2018
    Karawan, ee, niby gdzie?
  • puszczyk 02.07.2018
    Już wiem.
    Zajarzyłem sugestię. :)
  • puszczyk 02.07.2018
    Myślisz, że tu ktoś umie myśleć?
    Potrafią być tylko zawistni anonimowo za umiejętności i talent.
    Taki durny poziom oceny i własnego myślenia przy okazji mają, to jadą z koksem.
    Ta garstka myśli, ale na palcach jednej ręki... :)))
    Garstce dziękuję. :)
  • Keraj 02.07.2018
    Przeczytałam. Nie oceniam
  • puszczyk 02.07.2018
    Fajnie, że chociaż czytasz.
    W końcu od tego są teksty.
    Dzięks
  • refluks 02.07.2018
    jest ti niejaka Margerita, która ma pisemna sraczkę.
    puszczyk jej forumowe alter ego.
  • puszczyk 02.07.2018
    To komplement.
    Dajeś już jedyneczkę?
  • refluks 02.07.2018
    lufy zawsze uzasadniam.
    nie ma uzasadnienia, nie ma lufy.
    straciłam kilka minut cennych na lekturę.
  • puszczyk 02.07.2018
    Aa, i przypominam sobie, że niedawno czytałem pani koment, że moja proza jest wybitna.
    Diler zawiódł? :)))
  • refluks 02.07.2018
    napisałam, że bywa wybitna.
    Ćwoku
  • puszczyk 02.07.2018
    Też Cię kocham.
  • refluks 02.07.2018
    erystyka na poziomie gimbazy
  • puszczyk 02.07.2018
    No jasne.
    Czego się można po mnie spodziewać, najdroższa?
  • refluks 02.07.2018
    ukreuję cię, pupku
  • puszczyk 02.07.2018
    Gimbaza
  • Canulas 02.07.2018
    "– Wszystko jest zmienne. Nawet w z pozoru tych samych sprawach. – dumałem sobie, siedząc w komórce na starym, wiklinowym fotelu." - dumałem jest poniekad wtrąceniem odnoszacym się do dialogu, więc zapisane ok, ale poprzedzająca kropka, out.

    " Z uszu zwisały kolczyki ze srebrnego łańcuszka zakończone kamieniem w kolorze bluzki." - tym maleństwem mieszasz czas. Obadaj na spokojnie jednolitość.

    Ale sam opis babki - świetny.

    "Nie mogłem się skoncentrować, bo strasznie chce mi się lać po tych browarach." - i tu też coś z czasem. Nie mogłem, bo chciało lub nie mogę, bo chce. Tak, to się gryzie.

    No i po seansie.

    Sam początek przypomniał mi Pod Mocnym Aniołem, Pilcha (wersja audiobook), gdzie Grabowski cudnym głosem opisuje rozterki dotyczace zauważenia pod bankomatem teoretycznej "miłości swojego życia".

    Sam tekst napisany rzetelnie, zasób słów duży, ale zabrakło mi jakiegoś pierd...cia. Czuć, ze to wyimek większej całości, i to wyimek przerywnikowy. Oddechowy. taki w którym poznajemy bohatera lepiej, jego losy.
    Jako osobny twór nieco kupuje opisami i zacnie utkaną sennością (melancholijną), ale jednocześnie urywa się jakoś tak... pyk i ni ma. Puenta jest dla mnie nierekompensująca (choć jestem chory nieco i może to też to)
    Pozdroxix
  • puszczyk 02.07.2018
    Wiesz Can, nie wszystko w literaturze musi kończyć się pier...ciem
    Oczywiście, że to wyimek, ale moim zdaniem doskonale broni się jako osobny byt.
    To refleksyjna miniatura i raczej skłania do przemyśleń, niż drgania poziomu adrenaliny.
    Co do uwag:
    Kropka niepotrzebna.
    Drugiej uwagi nie czaję
    Może się gryzie, ale ma sens, niemniej masz prawo tak widzieć. Można poprawić.
    Tak się właśnie powinien urwać. Zostawić czytelnika z tą sennością i melancholią.
    Bez pierd...cia.
    Świat Piotra pozostaje w zawieszeniu.
    Reszta jego bytu jest przecież w kilku opkach i tam są pier...cia.
    Dzięks.
  • Canulas 02.07.2018
    Tak, poniekąd tak. Być moze użycie sformułowania: "brak pierdolnięcia", było niefortunne i należało rzetelniej poszukać zamiennika, bardziej oddającego istotę rzeczy.
    No nic. Póki nie mam absolutnej pewności, że mam rację (a w tak lotnych i subiektywnie nacechowanych sprawach nigdy do końca pewności mieć nie będę) jestem otwarty na dialog i nie zamykam się w czterech ścianach swego być może (chwilowo) pustego łba.

    Pograł mi początek i pograł mi koniec. Nie pograł środek.
    Coś jak wczorajszy mecz Danii z Chorwacją.
  • puszczyk 02.07.2018
    Masz porównania.:)
    Środek jest w zasadzie psychologiczną wiwisekcją poprzez scenki, bo strasznie nie lubię literackich, mądrych dywagacji.
    Osobę i to, co w niej jest, najlepiej opisują obrazy.
    Tu faktycznie nie ma "Przeglądu okresowego", czy "Słabego Anioła".
    Jest przygotowanie do ich lektury.
  • Canulas 03.07.2018
    No cóż, nie od dziś wiadomo, że lepiej: pokazuj zamiast opisać. Z tym się zgadzam.
  • Elorence 08.07.2018
    Ja czuję za to niedosyt. Mam wrażenie, że brakuje puenty. Ogółem tekst do mnie przemawia i technicznie (ekspert ze mnie żaden) wydaje się wszystko ładne i zgrabne.
    Ogółem motyw deszczu, oczywiście dobrze użyty, zawsze na mnie działa. Chyba jestem ogólnie smutnym człowiekiem.
    No nic, piątka ode mnie :) Trochę dziwi mnie dość niska ocena, ale ma rady na anonimowych jedynkowiczów.
    Pozdrawiam :)
  • puszczyk 08.07.2018
    Dzięki.
    Przeczytaj wyjaśnienia tekstu w komentarzach.
  • Elorence 08.07.2018
    Komentarze przeczytałam już wczoraj i nie zmieniają w żaden sposób mojego myślenia o tym tekście :)
  • puszczyk 08.07.2018
    Nie ma sprawy.
    To Twoje zdanie, choć uważam, że tam jest puenta.
    Szalenie niejednoznaczna i jak zwykle i wynikająca z treści :)
  • Elorence 08.07.2018
    Strasznie działasz na moją ambicję (nie potrafię przejść obok tego obojętnie), więc:

    Piszesz: "To refleksyjna miniatura i raczej skłania do przemyśleń, niż drgania poziomu adrenaliny."
    Odpowiadam: "Ogółem motyw deszczu, oczywiście dobrze użyty, zawsze na mnie działa. Chyba jestem ogólnie smutnym człowiekiem."
    I teraz tak myślę, że to pierwsze zdanie źle brzmi. Zamotlałam się wczoraj. W tych dwóch zdaniach chodziło mi o dobre użycie motywu deszczu, które wywołało u mnie smutek, który był spowodowany powrotem do przykrych wspomnień.

    Dalej piszesz: "Tak się właśnie powinien urwać. Zostawić czytelnika z tą sennością i melancholią."
    No i moje wyjaśnienie teraz już pasuje, prawda?
  • puszczyk 08.07.2018
    Pasuje.
    Jeśli coś w serduchu pograło, jakieś wspomnienia uaktywniło, to jest dobrze.
    Jak Canowi napisałem - tu nie potrzeba kopiącej puenty.
    Całość jest wstępem, środkiem i puentą.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania