Wilkołak

Seria z karabinu uderzyła w betonową ścianę. Kawka sięgnął po lusterko samochodowe schowane pod swetrem i powoli przyłożył lusterko do krawędzi ściany za którą się schował.

- Kurwaaaaaa… - Zaklął ciężko kiedy stłuczone szkło poszło mu po ręce. - Chyba mają snajpera!

- Nie! - Odkrzyknał Sarna - Po prostu rykoszet! - Odchylił się od zniszczonej tokarki i puścił serię po krzakach za których odpowiadał ostrzał przeciwnika. - Przeszedł w kuckach do kolejnej kryjówki. Do sali wpadł Wujo padając na ziemię.

- Granat! - Coś w głębi budynku hukło.

- Widziałeś kto to? - Kawka puścił na ślepo serię wystawiając jedynie żmijkę ponad parapet.

- A jak myślisz?! Bandyci! - Wstał i wychylił się i ostrzałem dał czas pozostałym dwóm stalkerom do zajęcia pozycji przy kolejnych oknach. - Mam pomysł! Na trzy po granacie w krzaki i spierdalamy w głąb budynku! Łatwiej nam będzie się z nimi napierdalać w środku aniżeli na zewnątrz. - Sarna wyciągnął grana z przytroczonej szelki na pasku. Kawka też wyciągnął swój. - Trzy! - cisnęli ładunki w krzewy i wbiegli w głąb budynku gdzie pierwotnie chcieli wykonać postój.

Jeszcze pierwszego dnia sforsowali oni granicę z Jupitera i Zatonu. Następnie planowali dostać się stamtąd do Bagien przez znaną Wujowi tajną drogę. Dotarli oni do starego zakładu remontowego, gdzie planowali przeczekać emisję zapowiedzianą kilka minut przed ich dotarciem do tego miejsca. Po kilku godzinach końca świata Gaia wróciła do normy a Stalkerzy postanowili ruszyć dalej. Tak maszerowali cały dzień aż dotarli do porzuconego budynku który przypominał w swoim kształcie oraz widocznych cechach ceglarnie albo stary zakład produkcyjny. Nie był on jednak za duży. Doskonale ukrywał się w leśnej głuszy. Prawdopodobnie już przed katastrofą był on opuszczony. Przynajmniej tak mówił Kawka który często zwracał uwagę na takie elementy. Tam spędzili noc. Wszystko było spokojne do piątej godziny. Siedzący na warcie sarna usłyszał pijacki bełkot z linii lasu. Pierwotny plan był taki aby po prostu cichcem się wycofać…jednakże bandyci byli cwańsi, co sprawiło że trzech stalkerów uznało to ewenement na skalę globalną. Jednakże czujka zdołała się wślizgnąć do środka kiedy trzech poszukiwaczy zbierało się do błyskawicznej ewakuacji. Bandzior starał się zejść trójkę, jednakże Sarna czuwał i rzucił się na bandytę ze swoim nożem. Niestety próba zabicia wroga po cichu nie udała się. Przeciwnik krzyknął i zmienił próbę ucieczki w regularną bitwę. Załoga doliczyła się pięciu przeciwników, z czego dwóch zabili w czasie walki…Ewentualnie ich wyłączyli, chociaż tyle. Akcja trwała tak szybko że zbóje dopadli do budynku i błyskawicznie go otoczyli. Jak zauważył Kawka…”Ci są kurwa za sprytni jak na bandytów”.

Kości ich losu spadły tak niekorzystnie dla nich iż musieli zmienić pole bitwy na wnętrze budynku.

 

Kawka wyjrzał za winkiel za pomocą lusterka wyrwanego ze starej Łady. Sarna stał obok trzymając swój obrzyn w gotowości, kiedy Wujo stał na przeciwko nich ze swoim zmodyfikowanym UMP.

- Dacie cały swój szpej i artefakty, a damy wam spokój! - krzyknął jeden z bandytów. Jego głos brzmiał jakby papierosy dostały własnych strun głosowych, tak bardzo miał przepalone gardło. Nastała cisza i Sarna oraz Kawka spojrzeli na Wuja. Ten widziałw ich oczach że jeśli powie im że mają się napierdalać, to będą się napierdalać. Jeśli każe im się poddać…Toto zrobią, ale będą oczekiwać fortelu. Nie dziwił się że tak patrzą mu na ręce…Sarna nie miał aż takiego imponującego stażu. Miał potencjał na malowanego stalkera, w końcu przetrwał w Zonie już ponad pół roku. To jak na młodego i całkiem narwanego chłopaka było niezłym wynikiem. Chociaż jego strój na jaki się składały wytarte jeansy zszyte już wiele razy i umocnione na kolanach i dupie skórą dzika, bazarowa bluza z kapturem w barwach moro i czarna kurtka, budowały wrażenie typowego bandyty, to w Zonie parał się przede wszystkim zbieraniem artefaktów…No czasem latał z drobnymi zleceniami dla Sowy albo Brodatego...W każdym razie…Znał swoje miejsce i bardzo dobrze. Wyrywny ale jak Wujo dowodzi, to Wujo dowodzi…Kawka za to…To był Kawka. Zrzęda, pijak i ogólnie nieprzyjemny typ…Jednakże znowu…Znał się na robocie i dlatego czekał. W końcu Wujo odezwał się.

- Możemy wam dać, ale kopa w wasze zakleszczone i owrzodziałe dupska! - Sarna wyciągnął zza paska granat.Pokazał go stalkerom, Wujo jednak pokręcił głową.

- Kurwa, to nie dobrze…Czyli chcecie tam posiedzieć z kilka godzin i się namyśleć?

- A co, nie pofatygujecie się do nas?

- A po co? To wy jesteście w impasie, a nie my… - Wujo spojrzał jeszcze raz po oknach. Kratownice w nich były mocno nadgryzione przez ząb czasu. Jednakże ich grubość nie pozwalała ich sforsować szybko, lub chociaż bez robienia hałasu. Wujo westchnął ponownie i przejechał ręką po twarzy. Jednakże, w połowie przestał. Jakby się otrząsnął ze snu. Wyciągnął lornetkę z etui na boku i spojrzał przez nią w jakiś punkt za okratowanym oknem.

- Kawka. - szepnął - Tam idzie jakiś stalker. Błyśnij mu. - Kawa w kuckach podszedł do okna. Złapał słońca i pełgał nim kilka razy. Ciemna sylwetka maskująca się na linii lasu padła na ziemię i wycelowała tam. Mężczyzna jednak nie przestawał mrygać. Osobnik z zewnątrz jedynie delikatnie się podniósł i miał latarkę przy oczach. Wujo za to na odwrocie mapownika swojego przyjaciela nabazgrał jedno słowo. Przystawił go do okna. Stalker w odpowiedzi podniósł nieznacznie rękę z kciukiem w górze.

- Zagadaj ich. - mruknął Kawka.

- I jak? Zdecydowali się? Bo my mamy w chuj czasu!

- Możemy przedyskutować waszą ofertę? - Głosy na dole zaśmiały się gromko.

- Ta…Ta…Możemy wam dać w zamian po kulce w łeb. Co powiecie na taki układ?

- Nasza kontroferta. Wy spierdalacie, My wam nic nie dajemy! W skrócie. Spierdalajcie na Bambus!

- Kurwa chłopaki…- rubaszny śmiech ponownie zapanował na dole - No serio się z wami fajnie gada…Ale to Zona. Pogódźcie się, wyczerpał wam się zapas szczęścia. - Sarna poprawił słuchawkę schowaną pod kapturem z naszywką Samotników. Delikatnie poruszył się aby dać ukrwienie dla nóg. Stalker na zewnątrz w przykucu podszedł do budynku. Wujo pokazał tylko palcami 3. Ten przytaknął w odpowiedzi i przeładował AKM. Miał na sobie nieco znoszony kombinezon wolności, jednak pozbawiony ich glifów. Twarzy nie było widać przez naciągniętą na głowę kominiarkę i kaptur. Kawka i Wujo spojrzeli na najmłodszego z nich. Każdy z nich ostatni raz sprawdził magazynki w swoich broniach. - I ja… - Wszyscy usłyszeli szczęk broni. - Sukinsyny! - Seria strzałów, ktoś krzyknął “kurwa”, inny głos jękną przeciągle a inny odpowiedział hukiem ze strzelby. Sarna wziął głęboki wdech i w trzech krokach dopadł do barierki schodów z której przyszli. Błyskawicznie przeskoczył przez nią i wypalił ze swojej dwururki. Kawka pokręcił głową i rzucił jedynie pod nosem “Młody gniewny…Rwa mać…” . Powoli schodził lustrując przestrzeń za pomocą żmijki.

- Już po bólu. - sarna wkładał nowy śrut do strzelby.

- Życie ci niemiłe? - spojrzał na młodziaka, a następnie na drugiego stalkera który jeszcze kontrolnie rozglądał się za pomocą broni. Obcy opuścił karabin, a wujo po chwili dołączył do reszty.

- Jak już chłop odwrócił ich uwagę to trzeba było szybko uderzyć… - odpowiedział Sarna, przerzucając na brzuch truchło bandyty odzianego w podarty ortalion. Rozpiął on przestrzelony plecak w poszukiwaniu wszelkich ocalałych dóbr.

- I musiałeś na wariata przeskoczyć przez barierkę? Komandos pierdolony…

- Nie zrzędź Kawka - młody wyciągnął z plecaka nieco okrwawioną, ale jeszcze zaplombowaną paczkę fajek. Chłopak zębem zerwał plombę i uraczył się szlugą. Drugi stalker nie był dłużny i również przeszukiwał trupa.

- Dzięki za pomoc stalkerze - Wujo podszedł do przybysza. Trzymał w ręku niewielką apteczkę. - To masz za fatygę.

- Na drodze do Janowa też tak się czają? - Stalker przyjął podarek i schował go pod kombinezonem.

- Nie…- Sarna rzucił drugą paczkę fajek Kawce - Pewnie ci się po prostu zgubili, bo Bandyci nie lubią się tutaj zapuszczać…

- Za dużo anomalii.

- A wy dokąd zdążacie? - obcy wyciągnął z kieszonki przy plecaku trupa kilka nabojów.

- Na Agroprom. Mamy tam jedną sprawę do załatwienia. - Wujo również zaczął grzebać przy zwłokach.

- W takim razie uważajcie na mutanty…Coś im na mózgi ostatnio siadło i ponownie jest jeden wielki pierdolnik. Udanych łowów, stalkerzy.

- Udanych łowów. - Wszyscy się rozeszli.

 

++++

 

- To był ten…No…Michaił! - Kawka kiepował razem z Sarną a Wujo czuwał. - Dziwny typ, niby trzyma z wolnością…Ale… - Stalker przyłożył sobie palec do skroni i zaczął kręcić cicho pogwizdując.

- Przynajmniej nie wnikał, po co idziemy na Agroprom…

- Jakby wnikał to by mu się kulturalnie powiedziało aby spierdalał świńskim truchtem - Kawka ściągnął wąsa - Kurwa…Nie podoba mi się ten las…

- Bo? - Sarna wypluł peta i włożył drugiego do ust, po czym wyciągnął paczkę w stronę Kawki. Ten jednak jakby nie widział, rozglądał się po lesie z coraz bardziej dopalającym się kiepem. Niby wszystko w porządku. Te same ponure i szare drzewa co w całej strefie, gruby dywan ułożony z nadgniłego mchu i liści i zapach który unosił się w lesie. To było połączenie wilgoci oraz torfu…Z ogromną przewagą tego drugiego. Coś jednak było nie tak, i opinię Kawki podzielali pozostali stalkerzy. Przez to szli wolniej i rozmawiali rzadziej niż zwykle. Zdarzało się może wymienić krókie zdanie ale każdy wyglądał i nasłuchiwał.

A las tylko szumiał…Nawet wycia w dali, skowyty i trzaski odległych bitew ucichły. Gdyby nie groteskowy widok trzech poszukiwaczy artefaktów, ktoś spoza strefy uznałby iż jest to jeden z wielu lasów jakie są w tej części świata. To jednak bardzo złudne wrażenie, a wycieczki nieopierzonych stalkerów albo cywili tylko umacniały to wrażenie, kiedy te znikały bez śladu, albo kiedy łowcy odnajdywali ich nadgniłe zwłoki rozerwane na strzępy kłami i efektami działań licznych anomalii. Niektórzy mówili że to właśnie lasy w strefie były najgroźniejsze. Przez to jak można było w nich się zgubić.

Byli też i tacy którzy wchodzili w las jako koty, gnały za artefaktami, schowkami…Opuszczali je prawda, byli doświadczeni, to też jest prawda…Jednakże coś w ich umysłach się zmieniło. Była to zmiana tak duża i dotkliwa że z trudem można było ich nazywać ludźmi. W wielu aspektach przypominali zombie. Puści, mechaniczni, krążący po strefie bez żadnego powodu. Szli przed siebie, na zaczepki nie odpowiadając, walczyli też bez życia. Bez zainteresowania…Po prostu istnieli, a to było już dla nich nie lada wysiłkiem. Wraki, po prostu wraki…

Wujo przystał podnosząc muszkę karabinu do oka. Pozostali stalkerzy nie byli mu dłużni,stanęli i szukali innych celów. Gotowi zbiec z drogi i chować się za drzewami lub paść na ziemię by nie poddać się ogniu krzyżowemu.

- Psy - warknął przywódca bandy. Jak na zawołanie usłyszeli to. Dźwięk łamanych gałęzi i szumiącej ściółki, setki kroków naraz do tego świszczący, ciężki oddech, następnie szczeknięcia. Głodne,nienawiste, wręcz szalone.

Niektóre z nich były szare, inne czarne a jeszcze pare innych było czerwone od wytartych plam mięsa i ścięgien jakie miały na swych grzbietach. Wszystkie jednak przypominały rzygowinę. Biegnącą rzekę śmierdzących odchodami i mokrą sierścią rzygowin które pochłonęłyby ich i nie pozostawiły nawet kości.

 

Przystali do siebie plecami. Milczeli jednak w nadziei że psia fala ich ominie. Było słychać tylko dźwięk łap i pojedyncze piski co słabszych jednostek, ale te silne…Wściekłe i głodne…Ich warkot, taki zawistny.

-Ja pierd… - zaklął z cicha Kawka.

- Dajemy na drzewo? - mruknął Sarna.

- Nie ma się o co zaprzeć…No i za wysoko… - odpowiedział Wujo.

- Dupa…- szepnął najmłodszy z nich.

 

A horda zataczała coraz mniejsze okręgi, osaczając ofiary i odbierając mi możliwość jakiejkolwiek ucieczki.

- Mam pomysł… - rzucił młody po cichu. - Widzicie? Tam w krzakach. Starsi stalkerzy przyjrzeli się i w końcu dojrzeli leniwie tańczące liście oraz drgające powietrze.

- Trampolina…

- Te psy się rzucą na nas kupą, jak dobrze to rozegramy to możemy je tam wpieprzyć…

- Kurwa…Widzę że jeszcze nie wyczerpałeś dzisiejszego limitu swoich popierdolonych pomysłów… - Kawka spojrzał na Wuja. Ten przytaknął. - Ja pier…- westchnął. Widać innej, lepszej opcji nie było.

 

Walnął serię w krzaki aby złamać ten psychologiczny dyskomfort. Jak się ta śmierdząca fala nie rzuciła, ignorując straconych współbraci. Sarna również wypalił ze swojej strzelby, to i Wujo nie był dłużny i popuścił serię na pędzącą watachę.

- Stać sztywno… - nakazał stary stalker.

A oni stali, niewzruszeni, jakby przykręceni, wtopieni w ściółkę. Musieli wyczuć moment aby uciec, odskoczyć aby psia nawała nie zrezygnowała z pogoni.

 

- Japierdole… - Wycedził przez zęby Kawka - …Sarna ty….

- GLEBA! - Wyleciał głos zza krzaków, a oni padli, by chwilę potem usłyszeć nad swoją głową łoskot. I tak tłukło, jakby całą wieczność, jeśli wieczność dałoby się zamknąć w trzydziestu sekundach, to tyle ona trwała. Nieprzerwana seria rozrywała ściółkę ale musiała dać jakiś skutek. Chociaz, na przekór, Sarna uznał że od tego jebanego huku, wolałby skok przez trampolinę. Zdawało mu się, ze nawet, ten niezbyt celny strzelec próbuje i przyciąć ich kompanię. W końcu jednak ucichło a Kawka wziął głęboki wdech przykładając muszkę pistoletu maszynowego do oka. Sarna obejrzał się, przerzucając na plecy, czy sfora uciekła. I tak właśnie było, Psy rozbiegły się na różne strony, pozostawiając niedobitki. Zapewne z nadzieją że wrócą aby zjeść padło. - Żyjecie tam bratki?

- Wolę widzieć rozmówcę. - odpowiedział głosowi Wujo - Szczególnie uzbrojonego w CKM! Ktoś ty?! Wróg?

- Gdybym nim był, to bym się nie mieszał - Odpowiedział głos, podnosząc się z krzaków. Była to persona podchodząca pod czterdziestkę, krępej budowy, okrytej od stóp do głów materiałami różnymi. Kocami i maskowaniami taktycznymi. Gdyby nie pomalowane w Camo RPD, pewnie nadal byłoby problemem go dostrzec. Gdy stał nieruchomo zlewał się z leśnym poszyciem. Sarna, jako najmłodszy z załogi i najbardziej spostrzegawczy, zauważył jeszcze jeden szczegół w osobie która ocaliła ich zycia. Była to psia skóra, przewiesiona przez bark, na wzór peleryny, psi pysk przywieszony miał do lewego barku, łapy przednie służyły mu za podpinkę, Nie widzieli jednak kombinezonu, ani innych ubrań. Szczerze mówiąc, nawet głowa wydawała im się nie do poznania pod tą ilością okryć i maskowań. - Wrogiem jestem…Ale wszego gówna które po tym lesie się kręci…Z tym czworobieżnym skurwysyństwem na czele. - Ruszył w ich stronę klucząc między anomaliami. Sarna i Kawka byli nieruchomii, czekali na rozkaz Wuja, który zaczął powoli wstawać z wycelowaną spluwą. Obcy stalker jednak nadal trzymał RPD w spoczynku.

- Ładna broń… - zauważył weteran - Rzadko widuję w zonie Kaemy które nie należą do wojskowych…

- Żwawy umie zaskoczyć… - zarzucił karabin na plecy - Psiarz jestem - wyciągnął dłoń w stronę przywódcy grupy. - A twoi kumple wioski smerfów szukają? Czy uczciwego człowieka w lesie zamierzacie okraść?

- Dobrze się kryjesz, uznaliśmy że twoi kumple gdzieś tu mogą być…- Sarna i Kawka wznieśli się do przykucu, ale opuścili broń.

- Bratkuu… - rozmówca wyciągnął z głębi mroków peleryny blanta i włożył go do ust - Jestem przede wszystkim myśliwym, a trofeum z stalkera nie ma dla mnie żadnej wartości…Chyba że jakiś Wojskowy lub Bandyta. Ich to wieszać. Dokąd zmierzacie?

- Na Agroprom. - Wujo nie krył się z swoimi zamierzeniami - Mamy tam jeden romans…

- I idziecie tędy? - tylko po głosie wywnioskowali że mógł być zaskoczony. Ciało, ani ukryta pod kapturami i namordnikiem twarz, nie wskazały takiego zdziwienia - Dziwna trasa…Tędy dotrzecie, ale na Wielkie Bagno…I to okrężną drogą…Chcecie na Kordon i Złomowisko potem? Tam pełno wojska… Nie wiem, czy nie dojechali nawet wioski nowicjuszy już…

- No ale Wilk tam jest? - Sarna podniósł na proste nogi powoli - Byłeś tam? Widziałeś? - Kawka zgromił towarzysza spojrzeniem i chwycił go za skraj ortalionyu, ściągając na ziemię.

- Słyszałem co prawda… Z 3 dni temu widziałem łunę tam…A tak tam tłukło, śmigłowców dojrzeć nie mogłem bo noc czarna była… Akurat pułapki zastanawiałem, więc patrzyłem na to, co się tam działo. Nikt jednak nie dobiegł do lasu, nie mówiąc o tym że no na PDA też cisza. Może wojsko w końcu dobrało się do linii i po zagłuszało…Nie wiem… - klasnął w dłonie - Nie stójmy tu jednak jak cele na strzelnicy dla snajperów… Schodząc po rumowisku Psiarz mimowolnie dodał - Jak chcecie na Agroprom to ja znam drogę tam. Tylko po tunelach trzeba iść… - Stanęli na równej ściółce, rozglądając się. Nie było słychać psów, jedynie wietrzyk gwizdał między drzewami podnosząc w powietrze liście, a anomalie grawitacyjne bawiły się nimi kręcąc bączki i przemykając zagonami nierównego terenu.

- Dziwne że żadnych dzików nie spotkaliśmy po drodze…

- Pewnie, dlatego że tutaj wszystkie zostały wytłuczone. Kiedy tu ostatnio leźliście? - Psiarz spojrzał na Wuja.

- Dawno. - odpowiedział weteran krótko - O co chodzi z tymi tunelami?

- Jakaś dobra dusza postanowiła odgruzować tunele na Agropromie.- Stalker zdjął namordnik i wyciągnął czarną piersiówkę z kombinezonu. I okazało się że ta sieć się rozciąga głębiej. Jedno z wejść jest tutaj w lesie, w domku myśliwskim… A raczej tajnym posterunku GRU, NKWD czy innych specjalsów. To chcecie zabrać się ze mną?

- Narazie wyprowadź nas na szlak…Potem zadecydujemy.

***

-...Chlają, ćpają i słuchają psychodelicznego…A potem palą takiego wielkiego chłopa z złomu czy chuj wie czego…Żeby pogrzebać swoją pierdoloną przeszłość…

- I mówisz… -Sarna przejął wódkę - …Że u Amerykanów to jest taka tradycja? - przechylił prawie pustą butelkę, po czym cisnął ją w krzaki. Anomalia podbiła szkło, to zakręciło się w powietrzu, upadło, znów skoczyło a w końcu się stłukło i rozeszło na wszystkie strony świata. - To chujowo grzebią tę przeszłość jak robią to co roku. Ej, Kafeczkuuuu… - puknął śpiączego na popielniczkę stalkera w bark - Nie waż mi się spać ty stary pijaku, wartę masz!

- Sssssssssss… - zamruczał starszy - …dalaj…

- Uczciwie ze mną w karty przerżnąłeś!

- Nie drzyj tak podpiździa… - odburknął wyraźniej Kawka - I nie trząś mną jak syffilis starą kurwą… Oby cię czarny stalker zabrał… -Kawka wstał i zaniósł swoje szanowne dupsko na pozycję gdzie miał trzymać wartę.

- Jak chcesz Kafkuś, to możesz się wpierdolić na tego Graba co go mijalismy! Wbiłem tam kilka desek w pniak, to będziesz miał łatwo się wspiąć - rzucił Psiarz, na co przegrany machnął tylko.

- Pierdole, nie jestem małpa…

- Ja też tak mówiłem, ale czasem wjebać się na drzewo, jest najlepszą opcją podczas uciekania przed tą zasraną psią hałastrą…

- Zajewiśce… - Sarna czknął i rozłożył się na pniaku - Ja też bym se tak chciał. Pracuje sobie w jakiejś firemce, a potem raz w roku idę się kompletnie zezwierzę…ze…zwie…rzęc…- splunął w ciemność - …No schamić się kompletnie.

- Bratku, właśnie to zrobiłeś bez palenia jakiejś kukły. - Dokończył Kozaka, wstawił butelkę do plecaka. - A znasz ten żart? Przychodzi zakonnica do Ikei… - Wujo patrzył się na Psiarza bez słowa. Jego malutkie czarne oczka, ukryte pod kapturem obserwowały obcego stalkera. Psiarz się śmiał, żartował z Sarną, rzucali dowcipy…Wujo widział, że obcy też wodzi okiem po kaburze pistoletu starszego poszukiwacza. Sarna zakrztusił się po dowcipie, zakaszlał, wstał i smarknął…

- Japierdoleeeeeee… - starł łzę z oka i westchnął - …Kurwa dobreeee… Ehhh…Kurwa… - powtórzył - …Sorry chłopaki, ale idę się kimnąć, potem zmienię Kafkę… - Sarna wyciągnął z plecaka wojskowy pled i położył się w niewielkiej jamie którą wykopał Psiarz, jako że był to jeden z obozów gdzie Samotnik odpoczywał. Było tam nawrzucane szmat oraz wymiecione. Dało się tam przespać w śpiworze i nie zmoknąć. Zostali tylko Psiarz i Wujo. Kawka był dość daleko. Chwilę przedtem słyszeli jego obelgi kierowane pod adresem najmłodszego z kompanii i to, że ten młody gnój na pewno kantował. Zostali tylko oni dwaj. Teraz nie udawali komitywy. Postawili broń tak, aby była na widoku, a jednocześnie pod ręką, a Wujo nie krył się z tym iż odbezpieczył pistolet. Chociaż nie wyciągnął go z kabury. Odczekali tak jeszcze chwilę, aż Sarna zaczął chrapać, dając im znać, że zasnął snem twardym i sprawiedliwym. Ten moment jednak jeszcze trwał, jakby minęło millenium. W końcu Psiarz zaśmiał się, starając jakoś ogrzać atmosferę i podjął temat.

- Oj Bratkuuu… - to przeciągnięte “u” brzmiało tak…Zwierzęco, nieludzko i niepokojąco-Coś ci się we mnie nie podoba? Życie wam przecież uratowałem i moją wódką poczęstowałem…

- Dziękuję. - odpowiedział chłodno Wujo - …Jestem ci wdzięczny. Trudno w Strefie o dobrych i tak uczynnych ludzi… Ale…

- Ale? - Psiarz podniósł zaskoczony brew.

- Ale… - uciął Weteran - …Tak samo, jak dobrych ludzi, cenię sobie szczerość. To też jest w tych czasach i w okolicach towar deficytowy, wiesz?

- Chodzi o Kordon? Nie okłamuję was. Przecież kot… - wskazał głową na śpiącego Sarnę - …Próbował jakoś złapać częstotliwość Sidorowicza na PDA lub jakiegoś innego weterana, byle tylko złapać kontakt…

- Co mnie obchodzi jakiś zachłanny spaślak? - Wujo był spokojny - …Oznajmiłem tylko. Cenię sobie szczerość… Może nie kłamiesz i Kordon chuj strzelił. Nie mam czasu ani ochoty tego weryfikować. Lubisz dowcipy, tak?

- Śmiech to zdrowie! - odpowiedział Psiarz, starając się utrzymać pozory wesołości.

- A jaki jest twój stosunek do historii?

- No nie byłem orłem w szkole…Ale, jak znasz jakieś dobre opowiastki, to ja chętnie posłucham! Na gitarze grać nie umiem, a ty raczej śmiać się nie lubisz…

- Opowiem ci jedną w takim razie. - Wujo powoli sięgnął do plecaka i wyciągnął energetyk, Psiarz nie był dłużny i wyciągnął ze swojej torby sreberko. Spokojnie odwinął z niego surowy kotlet z dzika. - W ‘97 do Zony wkroczyło trzech gości. A wtedy było łatwo wejść do strefy…Mało woja, niekompetencja i zacofanie technologiczne. Żadnych dronów, regularnych patroli, przelotów helikopterami i chuj wie co jeszcze…Tylko stary płot który przez który można się było przecisnąć na wyjebce. Potem można było cię odjebać bez ostrzeżenia. W końcu wkroczyłeś na teren zakazany...

- 1997 był bardzo dawno…- Wtrącił się Psiarz.

- Oj tak… I wyobraź sobie, że tych trzech stalkerów zrobiło niezłą karierę. Nie szukali artefaktów, nie byli przewodnikami…Oni stawiali na polowanie. Jednak nie na żadne straszne gówno jak te abominacje z laboratoriów. Nie… Oni specjalizowali się w pacyfikacji watach psów. A były to jeszcze czasy, kiedy było ich dużo w Strefie.

- Polać im. - Chwycił w dziwnie podłużną rękę, o jeszcze dziwniejszych długich paznokciach ,karkówkę i wziął gryza surowego mięsa, po czym dodał -Tego gówna nie można tolerować. - Teraz Wujo zobaczył jego zęby. Żółte kły, błyszczały niepokojąco w odbiciu ogniska. Ostre jak myśliwski nóż, a jednocześnie głęboko osadzone w dziąsłach. Świetna broń dla urodzonego drapieżnika.

- Oni tak polowali, zapędzali psy w pułapki, podtruwali piwnice, gdzie się kryły… Robili robotę wojskowych za grosze…Zona nie jest mściwa. Ona po prostu jest...Za to psy…To bardzo mądre zwierzęta. Wiedzą, kiedy mogą atakować w kupie, a kiedy nie. Potrafią zeżreć wszystko i skryć się wszędzie. Jednocześnie potrafią dusić w sobie wszystkie zadane im krzywdy.

- Filantrop z ciebie… - Wujo zaczął wątpić w to, że peleryny Psiarza, były elementem niekonwencjalnego kamuflażu… -...A psy? Są sprytne w kupie. Umieją zeżreć kupę, a potem cię tym językiem, którym ową kupę ciamkały, wylizać. Psy są sprytne jak Orki…Czy Orcy…Orkowie… Tylko w kupie, tylko najsilniejszy. - Wujo wzruszył ramieniem i sięgnął po piersiówkę z plecaka, widząc jak psiarz rośnie…

- Cóż, jesteś specem. Pewnego razu, podczas takiego oczyszczania, nasi hycle, znaleźli artefakt…- Oczy Psiarza, błysnęły -...A to było po pierwszej katastrofie jeszcze…Zanim Naznaczony wszedł do CEJ… Można wtedy było dotrzeć do miejsc, których Zona broni tak zażarcie. Jeden z tych trzech stalkerów znalazł tam artefakt. Bardzo specyficzny, inny niż wszystkie. W pierwszej chwili myśleli, że to Złota Kula, Dusza albo Spełniacz życzeń… Jednak ich marzenia się nie spełniały.

- Może jeszcze wiesz, o czym marzyli? - głos stalkera się załamał, brzmiał jak harkot, szczek połączony z groźnym warknięciem. Kombinezon jakimś cudem jednak trzymał się na ogromnym cielsku. Wujo był taki mały wobec tego, co było kiedyś Stalkerem. Ten upił spokojnie łyk i kontynuował.

- …Kiedy pojęli, że to pomyłka, postanowili wycofać się z owego miejsca. Jednakże artefakt, miał dziwną właściwość. Przyzywał Psy. Całe masy Psów… Wyobraź sobie, wychodzisz na Wielkie Bagno lub Zaton, i nagle zza horyzontu, niby to Snorki które wyleciały z jakiejś piwnicy, tylko że tutaj większe… Do dziś słyszę ten dźwięk. Tysiące wygłodniałych i kłapiących pysków. Ten smród…I trzęsąca się ziemia. Pamiętam jak na CB…Bo wtedy nie było PDA, ktoś mówił o zagrożeniu trzęsieniem i świrowaniu sejsmografów. Z trójki przetrwał tylko jeden stalker, który nie miał pojęcia czemu śmierć go ominęła…Wracać do świata nie chciał. Czuł, że już za długo żył tutaj, aby wrócić do świata. Nie widział też sensu, aby próbować przetrwać w samotności. Był jak Zombie, tylko jeszcze przed Mózgozwęglaczem… nie jadł, nie pił…Wyglądał jak gówno i prosił się o to aby go kosiarz zabrał. Jednak żaden mutant nie mógł go skrzywdzić. Kule się go nie imały, anomalie gasły gdziekolwiek on przełaził i nawet emisje nie zmieniły jego mózgu w papkę, chociaż nie można powiedzieć że nie skrzywiły go w pewien sposób. - Sarna kaszlem przerwał ciszę która nawiedziła ognisko, w oddali Zona buczała i jęczała, dając o sobie znać…Przy ogniu jednak był tylko on, Wujo…I ta onegdaj przypominająca człowieka abominacja. Kombinezon opinał pulsujące cielsko, a długie pazury stukały powoli po kolanach, ledwo trzymające się poszarpanych spodni, na których teraz tak dobrze było widać dziury spod których wychodziło szaro-brązowe włosie. Nie był w stanie zobaczyć twarzy. Spod kaptura błyszczały tylko ciemnożółte oczy bez tęczówek. Tylko dwa czarne punkciki na żółtym niebie “białka”. Wszystko w jego twarzy było pogrążone w czerni. Nie było wystającego pyska z usianymi gęsto zębami. Tylko żółte oczy wyróżniające się na szczeciniastej masce.

- I… Co…Było…- warknął - …Dalej? - to ostatnie słowo brzmiało jak skowyt, przeciągnięty i pełen bólu. Jego oddech był świszczący i pełen jęków i stęków, jakby starał się on kryć naturę psychopatycznego rzeźnika który urwał się z samego wnętrza oka terroru, pustkowi chaosu czy innego piekła które jest matecznikiem szaleńców.

- Podobno chodzi po lasach strefy, ma szczególną niechęć do zmutowanych psów…Kiedyś każdy łowca chciał zdobyć artefakt zwany “Sercem Bestii”. Nie wiem kto rozprowadził plotkę że artefakt wrósł się w dawnego Stalkera. Pewne jest to, że zaczął on żyć własnym życiem. Stał się pasożytem, który czasem przejmował władzę nad swoim posiadaczem…A wtedy…- Wujo spojrzał na RPD Psiarza, zastanawiał się, czy Psiarz trzyma kilka zestawów ekwipunku poukrywanych po Strefie, czy może artefakt ma wpływ na jego wyposażenie...Chociaż Zona to magiczne miejsce…Na swój pokrętny sposób, może Psiarz nosi na sobie jeszcze łachy pamiętające poprzedni wiek…Wujo starał się to jakoś wywnioskować z tych resztek ubrań które wisiały na przemienionym stalkerze. Po chwili jednak dał sobie z tym spokój. Kamuflaż mieszał się z futrem abominacji oraz ze skórami psów które nosił na sobie.

- Czasami…Budzę się…Ze smakiem krwi na języku… - warknął - …Nie zestarzałem się od tamtej chwili ani o dzień. Mój ekwipunek, broń...Wiesz, jak to jest nawet nie zasnąć przez tyle lat? Kiedy zapadam w letarg, to tylko wtedy kiedy artefakt przejmuje kontrolę… Ale póki nie wyrżnę tych wszystkich kundli… - Wujo patrzył się z małym uśmieszkiem. Takim, który należał do osoby, znającej najśmieszniejszy dowcip świata. - …Coś cię bawi?

- Zastanawiam się, czy ten ubiór na tobie też się zmienia, czy masz kilka zapasowych par gaci po całej Strefie. - Psiarz się nie zaśmiał. Westchnął ciężko, co brzmiało jak ziewnięcie niedźwiedzia.

- Jak powiedziałem…Kombinezon też zmutował… - pomyłka natury patrzyła na stalkera - …Fajna historia…Taka, na temat.Też znam jedną…I żeby bylo fajnie…Jest o takiej jednej frakcji, o której każdy chce zapomnieć…Bardziej pieprzniętej od Monolitu. W ‘97 sporo się o nich mówiło…Oj sporo…Pamiętam jeszcze naloty wojskowych, aby tylko dopaść kogokolwiek z nich żywcem… Straszni psychole… Pamiętam jak musieliśmy przeczekać emisję w jakiejś z ich kryjówek…Wiesz co tam widziałem? Chcesz wiedzieć? Widzę że chcesz…Jesteś stalkerem, przecież ciekawość to jest podstawowa cecha każdego z nas… Widziałem ikony z ludzkich kości, odwrócone krzyże z kręgosłupów snorków, pentagramy z flaków…Wymień cokolwiek pojebanego. Oni to zrobili…Chyba naszyjnik z psich płodów sprawił że pierwszy raz, kiedy byłem w strefie nie wytrzymałem i się porzygałem. Jeśli ktoś mi powie że Monoliciarze to była banda popaprańców…Poniekąd ich Bożek istniał…Była to może słomiana kukła, Złoty cielak… Tylko że ktoś stał na tego szczycie. Za to wasz Bożek…- przycisnął czarny pazur do piersi Wuja -...Kurwa, wątpię że nawet Szatan się do was przyzna…

***

 

Kawka w międzyczasie postanowił trochę rozprostować nogi. Siedział przyczajony w kuckach, zajmując jeden z gęstych krzaków. Kiedy ułożył z wypalonych petów całkiem okazały totemik, zerwał się aby zmienić pozycję. Stanowisko które zajął, było skierowane na Kordon . Niby po niebie nie przemykały się żadne drony ani helikoptery. Żadnych łun też nie widział, a strzały które rozbrzmiewały w okolicy były rzadkie. Pojedyncze, wskazywały na starcia z mutantami lub pojedynki snajperów. Jeśli Kordon padł, to było to już całkiem dawno. Nie było jednak widać ani znowu, słychać, żadnych pojazdów które zajmowały się rozbudowaniem logistycznym perymetru. Coś mu się nie podobało w Psiarzu. Kawka był człowiekiem który cenił sobie instynkt. Sam na niego często stawiał i poza kartami, ten nigdy go nie zawodził. Czuł że coś z Psiarzem jest nie tak, ale milczał, kiedy ich prowadził i częstował swoimi racjami. Poniekąd, dzięki niemu Sarna trochę lżej zniósł informację o możliwej śmierci Wilka. Przypomniał mu bowiem, że stary stalker kręci się po Zonie o wiele częściej, niż we wcześniejszych latach, kiedy to serio opiekował się początkującymi poszukiwaczami. Dla wielu Wilk był substytutem ojca. Dawał tym chłopakom to, czego rzadko zaznawali w życiu. Prowadził ich w pierwszych dniach tego “nowego życia”. Dzielił się doświadczeniem, uczył podstaw konserwacji broni i ekwipunku, “politycznego” ordynku w tym małym kawałku piekła na ziemi. Z każdym rokiem, było coraz mniej nowych stalkerów. Jednak nadal tylu, aby nie nazwać ich “wymarłym” gatunkiem. Nadal były frakcje. Słabsze niż dawniej. Skarłowaciałe i ograniczone do pojedynczych wzajemnych strzelanin i wyzwisk w miejscach, gdzie panuje zawieszenie broni. To jednak nie była Zona w jakiej żył on, Strefa, gdzie Diegtariow dokonał kolejnego wielkiego przewrotu frakcji. Gdzie Azot i Kardan próbowali stworzyć swój własny „Kalosz” jak w książkach Strugackich. Jak Wolność wygnała Powinność z Janowa i Samotnicy odebrali Zaton Najemnikom i Bandytom, budując tam drugą „wioskę nowicjuszy”. Kawka był stalkerem z czasów przemian, a jednocześnie jako weteran wkroczył w wiek upadków. Ile to już jednak razy słyszał od błędnych proroków takich jak Noe o tym że idzie koniec strefy. Rzucających kalumie na wszystkie frakcje i siły równo, że krew poległych za nie swoją sprawę wyda gorzkie owoce, a Zona zetrze chciwych i egoistycznych ludzi w proch, bo nikt nie będzie o niej decydował.

 

Zona jest żywa. I żadna znana Kawce żywa istota nie chce aby decydowano o jej życiu za nią. Kawka jednak wiedział też że Zona nie jest mściwa. Jest okrutnie obojętna. Nie jest samoświadomym bytem, nie ocenia w rozumowaniu ludzi. Ona w ogóle nie stawia pewnych jednostek przed inne. Rządzi się swoją własną brutalną logiką. Logiką którą ludzie nieudolnie starali się okiełznać. To jednak normalne dla tego gatunku, założyć chomąto na wszystko, czego nie rozumieją i naszczuć to na siebie. Jeśli nie można użyć tego jako broni, to trzeba to wyeksploatować, wysuszyć do dna, wypić całą krew, wyżreć wnętrzności i zmielić kości.

Kawka szedł z rękami położonymi na żmijce. Omiatał wzrokiem granicę ziemnego nasypu. Anomalie tańczyły w odległości, a zwierzyna wyła w mroku. Noc była widna. Luna biła na Gaię bladym światłem. Jej błysk przemykał się pomiędzy cieniami posępnych drzew. Zrobi dwa kółka dookoła obozowiska. Zajdzie do ogniska. Zmieni się z Wujem. Posłucha kawałów Psiarza, napije się…

 

- Napiję się… - mruknął z błogością, czując już wódkę przechodzącą przez jego przełyk. Rozgrzeję go w środku. Może pomoże nieco urozmaicić nudną wartę. - Napiję się… - znowu powtórzył, z może lekko melodyjnym zacięciem. Jakby odnalazł w tym radość i sens życia. Punkt w kierunku którego warto dążyć przez tysiące paskudnych niespodzianek strefy. By tylko usiąść na chwilę i zaznać ulotnej, płynnej radości. Potem wstać i dalej broczyć, do kolejnego postoju.

 

To była sekunda, kiedy Kawka skierował lufę PMu w stronę zarośli. Nie myślał, znowu - postawił na instykt. Odruchowo wycelował w obiekt, co do którego nie byl pewien. Nie wiedział co to jest, i czy to tam jest. Jednakże ufał instynktowi, a ten mu mówił iż coś tam się czai i dybie na jego życie. Odpalił czołówkę, którą wcześniej trzymał zgaszoną aby nie zdradzać swojej pozycji. W marnym, białym świetle latarki, odbił się błysk oczu. Czerwonych, chorych i pełnych obłędu. Rozbieganych na wszystkie strony i żądnych krwi. Nie posiadały one w sobie ni krztyny dobra i ogłady. Wraz z nimi podobna para, tylko że niebieska i przekrwiona, zaraz za nimi pojedyncze, szare - jakby szklane i nakryte bielmem. Powoli postawił jedną nogę za sobą, wyczuwając ściółkę. Każdy ten cichy trzask suchego listowia i słabych gałęzi, brzmiał po stokroć głośniej, niczym wystrzał z działa. Kawka, mimo wszystko, starał się powoli wycofać do ogniska, lub jamy w której głodne szczęki nie rozerwałyby go na kawałki. W tej konkretnej chwilii jednak, musiał złapać dystans. Kawka dodał dwa do dwóch. Żmijka to dobra broń w walce z przeciwnikami lekko opancerzonymi lub zwałami mutantów. Kompaktowa, lekka, całkiem pojemny i wytłumialny magazynek…Jednak ile zabije psów na jednym magazynku? Szczególnie w przypływie adrealiny…Pamięcią cofnął się kilka chwil wstecz, próbując przypomnieć sobie miejsce gdzie mógł się zasadzić. Skojarzył że nieopodal krzaków w których siedział i trzymał wartę, był grab, który Psiarz proponował jako miejsce do trzymania warty.

Postanowione. Głównie z tej racji iż stalkerowi nie przychodziła do głowy żadna inna opcja

 

***

 

-Bóg i tak nigdy nie był po naszej stronie… - westchnął Wuj - Co teraz?

- Co teraz? - żachnęła się bestia - Powiem ci, co teraz. Odejdziecie. Jeszcze jutro.

- Taki mieliśmy zamiar. - Powiedział spokojnie weteran

- Nie. Ty zginiesz.

- Śmiała teza.

- To nie teza. To stwierdzenie.

- Zabijesz mnie? Tu i teraz?

- Zona to zrobi.

- Pierdolenie.

- Śmiała teza.

- To stwierdzenie. - odpowiedział z uśmiechem mutant.

- W takim razie, jak Zona wywrze na mnie swoją “sprawiedliwość”?

- W najgorszy i najbardziej nieprzewidywalny. Wielu myślało że Monolit jest waszą sprawką…Jakimś odłamem…Ale ja wiedziałem. Znam prawdę o was, bo jestem jednym z pierwszych i pamiętam kim straszono się po barach. Dla wielu własna kulka w czaszkę była lepszą opcją niż bycie odnalezionym przez was. Pamiętam jak w latach dwutysięcznych odnaleziono jedno z waszych popierdolonych dzieł na terenie magazynów wojskowych. Wszystko zwalano na monolit, albo podrzędną grupę świrów...Tylko że ja wiedziałem iż to wy…

- Grzech nie istnieje. - uciął Wujo.

- Istnieje tak długo, jak każdy jego członek dycha.

- Jednak to nie ty będziesz cynglem na usługach omnipotentnej strefy, tak?

- Nie. Jestem ciekaw…Co zaprzedałeś, aby powstrzymać…

- Mutacje? - Wujo się zaśmiał - Sporo…Naprawdę sporo…Wątpię jednak w to czy taką sztukę da się powtórzyć drugi raz, wiesz?

- To już jest mój interes. Jak to zrobiłeś?

 

Nie dowiedział się. Ciszę przerwało pipczenie PDA Wuja.

- Co wy kurwa, śpicie?! - usłyszeli Kawkę, a w tle dźwięk jego broni. - Psy mnie otoczyły! - weteran zamilkł i wysilił słuch. Prawda, słyszał wytłumione dźwięki oraz rykoszetujące pociski, ale żadnego szczekania, kroków albo chociaż pisków zabijanych zwierząt? - Coś im na łeb siadło. Jest ich w chuj. W CHUJ! Ale stoją i się na mnie lampią! Wjebałem się na Grab o którym gadał Psiarz. A te przyszły i otoczyły drzewo, ale tylko stoją i się na mnie gapią!

- Nie zrobią mu krzywdy. Są głodne, ale posłuszne… Dlatego też ich nienawidzę. Każdy pies w tym zasranym lesie, jest posłuszny mnie. I tak długo jak nakazuję im aby tego nie robili, to tego nie robią.

- To, co teraz?

- Daj mi swoje PDA. - Wujo zachował jednak posągową minę oraz pozycję - Daj mi bo, Kawka będzie służył za miskę dla tej sfory. - Weteran liczył. Liczył w głowie, ile zajmie mu sięgnięcie po broń, upewnienie się co do jej odbezpieczenia i odskok na bezpieczną odległość. Liczył też ile naboi ma w magazynku i czy ta ilość da radę, chociaż spowolnić Psiarza.

Wyniki tych kalkulacji nie były zadowalające.

I nie byłyby, gdyby nie przedmiot który padł u stóp Wilkołaka.

- SPIERDALAJ! - krzyknął Sarna, chwytając swoją dwururkę i wbiegając w las. Wujo nie nie wahał się. Skoczył w gąszcz, nie chwytając nawet za broń. Wybuch rozrzucił żerdzie ogniska, i w sekundę ugasił jego ciepły poblask, pozostawiając tylko dwa ogniki czające się w mroku. Głodne, wściekłe i gotowe, aby rozpocząć łowy.

 

Sarna z wujem złapali się w parowie. Młodszy z nich, podczas sprintu wpakował się na gałąź i bardziej staczał się z górki, niż biegł. Mimo wszystko dotarli na dół. Z czego sarna był obolały i ledwo był w stanie ustać. Wujo go porwał jednak za skraj bluzy i pociągnął za sobą w biegu, myśląc o tym jak pomóc osaczonemu Kafce. Po chwilii chłopak znowu złapał rytm i biegł za starszym stalkerem. Jednak stanął dęba, co również zrobił Wujo. Słysząc już, jak jego wykrywacz zawył, dając znać o anomalii przed nimi.

- K…k…k…urwa… - wyzipiał Sarna, rozglądając się. Znajdowali się przed ciasnym przejściem. Z prawej nasyp, z lewej nasyp. Nie było jak się wspiąć, szczególnie po ciemku - Co teraz?

- Idziemy! - Wuj wyciągnął garść nakrętek z kombinezonu i zaczął nimi rzucać w stronę pola niewidzialnego zagrożenia. Główka poleciała w mrok, Usłyszeli świst, a kawałek metalu zatańczył w powietrzu, skręcił się, następnie zwinął i uległ zmiażdżeniu, ulatując gdzieś w las.

Zaczęło się mozolne wymijanie kolejnych punktów, gdzie marnie zakończyliby swoje egzystencje na ziemskim padole. Plus był taki, że oddzielali się „murem” od przeciwnika.

 

Tak przynajmniej myślał Sarna. Wujo nie był tak ufny wobec tego w jakim stopniu Psiarz panuje nad lasem, a ile zależy on od widzimisię Zony. Na razie jednak mieli spokój.

- Musimy wrócić. - rzucił krótko starszy.

- Kurwa…Co to było?

- Psiarz. Zajmiemy się tym później…Później…-powtórzył cicho, wyciągając PDA - Jesteśmy niedaleko wyschniętego jeziora, tam jest tunel połączony z Bagnem…Oby jeszcze tam był. - Sarna wycelował broń w drzewa. Usłyszeli trzask łamanej ściółki. Ciemność rozświetliły światła latarek. Wstrzymali się jednak z zapalaniem czołówek, aby nie zdradzić w beznadziei swoich pozycji. Ostatecznie to Zona… A najbardziej nieobliczalnym potworem w niej jest człowiek.

 

***

 

Tymczasem u Kawki nie było lepiej. Miał ostatni magazynek, a dookoła drzewa leżał dosłownie wał z psiego ścierwa.

- Więcej was suka nie wyszczeniła wy kurwie pomioty?! - Krzyknął -SARNA, WUJO GDZIE WY JESTEŚCIE DO KURWY NĘDZY?! - Stalker wszedł na wyższą gałąź. Zaczął szczękać zębami. Czuł że panika zaczyna przejmować nad nim władzę. Obserwował uważnie sforę. Niby się nie ruszały, ale były bliżej granicy w postaci wału padła. Starał się oddychać, uspokoić jakkolwiek…Pogodzić się z tym co może być nieuniknione. Wyciągnął spod swetra manierkę bimbru. Pociągnął ostry łyk, potem drugi…I na tylu stanęło. Językiem próbował wyciągnąć coś jeszcze z niej, aby dodać sobie jeszcze minimum odwagi. Odjął ją od ust, spojrzał na nią z gniewem, a następnie rzucił w las wściekły. Zaparł pistolet maszynowy na udzie i wcelował się w dół. - Dobra kurwy. Dawajcie! Raz matka rodziła i raz umrzeć nam przyjdzie! - Psy jednak stały. Wpatrzone w niego, milczały i łypały swoimi oczami we wszystkich upiornych kolorach. W ostatecznym beznadziejnym zrywie Kafka sięgnął po PDA i przełączył się z kodowanego kanału, na coś ala publiczny.

- Stalkerzy! Broczę po szyję w gównie w lesie nieopodal od Bagna. Proszę, pomóżcie mi! - Nie wiedział, co mógłby dodać jeszcze. Nie zostało mu już nic innego. Pociągnął nosem. Fala psów rozsunęła się jednak, przepuszczając w jej środku abominację, parodię przyrodniczą. Wielkie, śmierdzące lasem bydle skradające się na dwóch nogach. Sprawiał wrażenie osoby uginającej się pod własnym ciężarem.

Kawka nie miał słów.

Amunicji, aby to zabić, ani żadnego fortelu również.

- Zanim zaczniesz strzelać Kawka… Powiedz mi, czy ty wiesz z jaką przebrzydłą kanalią pracowałeś przez te wszystkie lata? Myślisz, że to ja jestem tutaj największym potworem?

 

Psy odwróciły się od drzewa i ruszyły pędem w głąb lasu. Nadal w ciszy. Zostało tylko ich dwóch.

 

- Prawda bywa najpaskudniejsza.

 

***

 

Trudno w to uwierzyć jak szybko nastąpiły kolejne wydarzenia. Zawołanie Kawki dało efekt w zaskakująco szybkim tempie, bowiem Wujo i Sarna wpadli na oddział Powinności. Po standardowych uprzejmościach, czyli mierzeniu w siebie nawzajem z luf różnego kalibru i typu, obie strony ustalił po krótce sytuację. Oddział ów, regularnie zmagał się z “anomalnym zachowaniem psów w tym rewirze”. I szukali źródła owych przemian. Wujo wskazał, iż jest to zasługą zmutowanego stalkera, nie wgłębiał się w szczegóły. Akcja była szybka. Osaczyli lykantropa przy grabie na którym siedział straumatyzowany na gałęzi. Tego tam jednak nie było. Tylko Kawka i sterta martwych psów. Ekspedycja musiała go własnoręcznie zdejmować, a następnie odnieść od bazy Czystego Nieba na Wielkim Bagnie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania