Wiosna pachnąca innym miodem
Zima dobiegała ku końcowi.
Przed oknem stała dziewczynka w żółtej bluzce z aplikacją pszczoły na piersiach. Musi przeżyć jeszcze chwilę… Do wiosny.
Smutek, jaki malował się w jej oczach, nie powinien tam istnieć. Kolorowa apaszka na głowie rozjaśniała szarą, pergaminową twarz. Ponad trzy lata temu znalazła się w tym miejscu po tym, kiedy wykryto w jej organizmie ostrą białaczkę limfoblastyczną.
Kopciuszek zamknięty przez złą czarownicę w świecie oderwanym od rzeczywistości; świecie pustki i samotności tylko z własnymi myślami; w świecie bezimiennym, z regałami pokrytymi szarymi teczkami w sposób, w jaki pokryty jest owad chitynowym, segmentowanym pancerzykiem. Była tylko procedurą.
Szłam w ciszy malutkiego oddziału… Malutkiego pod każdym względem - małe łóżka i małe stoliki, toalety z małymi sedesami i umywalkami, małe marzenia w małych główkach. Stuk-puk, stuk-puk, stopa za stopą, coraz wolniej szłam przez ledwo oświetlony korytarz też mały. Echo wtórowało.
Stuk-puk, stuk… Przytłoczona ogromem zarówno nadziei, jak i szarości, spoglądałam na kolorowe ściany, z których gapiły się barwne postacie z dziecięcych kreskówek i bajek. Idąc, patrzyłam na te kolorowe obrazki i miałam w oczach łzy. Czym te barwne malowidełka są wobec choroby, cierpienia i śmierci?
— Czy ja umrę? — Nagle dobiegł mnie szept nie wiadomo skąd. Spojrzałam w bok i zobaczyłam na ustawionych pod ścianą krzesłach mały, skurczony cień. — Czy ja już dziś umrę? — cienki głosik ponowił pytanie. — Boję się zasnąć…
Podeszłam bliżej, starając się, coś ujrzeć w tym półmroku. Siedziała tam mniej więcej siedmioletnia dziewczynka. W piżamie. I nienaturalnie machała zwisającymi z krzesła nogami. Bardzo wychudzona, a w bladej, zmęczonej twarzy błyszczały duże, wilgotne oczy. Nie wyrażały strachu, a raczej świdrującą ciekawość i zmęczenie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Pogłaskałam ją po policzku.
— Nie, nie umrzesz. Co ci przyszło do głowy? — zaskoczona odpowiedziałam pytaniem.
— Czy pani jest aniołem? — Źrenice dziewczynki zabłysły mocniej. Wyglądała jak mała, wielkooka i przerażona pszczoła.
— Nie, skarbie, nie jestem aniołem. Dlaczego tak myślisz? — zapytałam już spokojniej.
— Bo dziadek powiedział, że jak się umiera, to przychodzi piękny anioł. Ma takie długie i białe włosy, takie anielskie właśnie, i jest dobry, i piękny… I bierze za rękę, i prowadzi przez korytarz do nieba. No i właśnie pani jest taka piękna, i ma włosy do pasa takie anielskie… No prawie… I takie buty kolorowe, niebiańskie ma pani… Tęczowe, co takich nigdy nie widziałam… — Przerwała na chwilę, znowu popatrzyła na mnie, wyciągnęła wychudzoną dłoń w moim kierunku, powiedziała: — No to chodźmy już przez ten korytarz… Szkoda tylko, że nie poczekała pani na wiosnę i na dziadka, który obiecał mi podróż do swojej pasieki. Tak bardzo bym chciała jeszcze raz zobaczyć pszczoły i ich królową matkę. I jeszcze obiecał mi lody waniliowe, bo teraz ich nie mogę jeszcze jeść, a w niebie pewnie nie ma lodów… Bo pszczoły to pewnie są?
Łzy ścisnęły mi gardło. Ujęłam jej chłodną dłoń i z udawanym spokojem powiedziałam:
— Nie jestem aniołem i nie umrzesz, kochanie. Od dzisiaj pracuję na tym oddziale i to jest mój pierwszy dyżur. Mam na imię Zosia. A ty? — zagadnęłam, starając się skierować uwagę w inny obszar.
— Maja — odparła.
— Ślicznie, tak samo jak twoja pszczółka na piżamce. — Uśmiechnęłam się, zyskując w ten sposób dodatkowy czas na myślenie. Powoli wstałam i wyciągnęłam do niej rękę. — Nie obawiaj się. A teraz chodź, bo trzeba cię położyć do łóżka i musisz zasnąć, aby… - Nie pozwoliła dokończyć.
— Nie. Nie mogę spać, bo się nie obudzę, a do wiosny jeszcze daleko… Ja muszę tam pojechać — jęknęła. Kurczowo ścisnęła moją rękę, zapierając się jednocześnie nogami.
— Obudzisz się. — Poczułam ucisk w gardle. Musiałam być silna.
— Przyrzekasz? — dopytywała nieufnie.
— Przyrzekam. — Nie miałam innego wyjścia w tamtej chwili, niż przyrzec.
— I odwiedzisz mnie jutro? — upewniła się. — Pamiętaj! Przyjdź w tych kolorowych butach.
— Przyjdę. Połóż się — poprosiłam, otulając kołdrą wątłe ciało.
— Obiecaj — naciskała.
— Obiecuję… — Łzy napłynęły mi do oczu. Spojrzałam w okno. Księżyc schował się za chmurę i zapanowała ciemność, skrywając moje rozklejenie.
Śniła ten sam sen od lat i spadała, koziołkując w powietrzu. Wokół niej wzbijało się w powietrze sto tysięcy motyli i drugie tyle pszczół. Było ich pewnie ogromnie dużo i miały wiele kolorów. Wyglądały jak tęcza, która na chwilę przysłaniała słońce, ale kiedy wzbijały się wyżej, odsłaniały obrazy - zielonozłotą łąkę, skąpaną w promieniach słonecznych. Śmiała się i śmiała i śmiała, wirowała w powietrzu - latała jak pszczółka.
Wreszcie obudziła się nie w sali szpitalnej, lecz w ogrodzie i w rumiankowym wianku na głowie. Na jej stopach lśniły tęczowe buciki. Pszczoły zapylały kwiaty, zbierały nektar i zanosiły w darze królowej. W słońcu stał ukochany dziadek z pucharkami lodów waniliowych.
— Czekałem na ciebie, Maju, moja ukochana wnusiu — powiedział. — Czekałem na wiosnę i dlatego nie przychodziłem tak długo. Razem z babcią urządzaliśmy dla ciebie pokój. — Uśmiechał się ciepło i zakreślił ręką koło. — Popatrz, wszystkie umarłe pszczoły tutaj latają.
Nazajutrz rozpoczęłam nadprogramowy dyżur w prosektorium. Chciałam w przerwie urwać się do małej pacjentki, ciągle byłam przy niej myślami. Wtem otworzyły się drzwi i wjechał wózek z czarnym pokrowcem, dziecięcego rozmiaru. Z rąk sanitariusza odebrałam dokument… Poczułam suchość w ustach i metaliczny posmak przerażenia. Nie mogłam złapać tchu.
Maja Konarska, lat siedem…
Upadłam na kolana i słaniając się, zawiesiłam głowę na piersiach. Nie byłam w stanie płakać ani krzyczeć. Głos uwiązł w gardle, a łzy wyschły, powodując napięcie do granicy obłędu.
— Zabieraj się do pracy — usłyszałam za plecami głos patologa. — Słyszysz!
— Nie mogę — ledwo wyszeptałam przez ściśnięte gardło i ukryłam twarz w dłoniach. Oddychałam z trudem. — Nie mogę… — powtórzyłam i w tej chwili ból, bezradność i żal znalazły ujście w strumieniu łez i spazmie płaczu. Wyłam, histerycznie łapałam powietrze, powtarzając: Dlaczego, dlaczego, dlaczego ona!
Leżała na stole. Jej drobna, dziecięca buzia wyglądała spokojnie. Spała od wczoraj nieustannie. Miała zamknięte oczy, zamknięte usta, jakby śniła o lodach waniliowych, dziadku i pszczołach.
Nie potrafiłam pogodzić wczorajszych wspomnień z bezlitosnym obrazem nieruchomej, bladej dziewczynki z kostnicy.
Nie potrafiłam zaakceptować boskiej woli.
Nigdy…
Komentarze (20)
Dobry tekst. Mimo iż taką tematyką stosunkowo łatwo wzruszyć, to nie ma u Ciebie "taniego" wywołania emocji. Już sam tytuł jest świetny, zatrzymuje słowem "innym".
Poprawiłabym dwie rzeczy - jedną konkretną, drugą bardziej ogólną.
"Kopciuszek zamknięty przez złą czarownicę w świecie oderwanym od rzeczywistości; świecie pustki i samotności tylko z własnymi myślami; w świecie bezimiennym, z regałami pokrytymi szarymi teczkami w sposób, w jaki pokryty jest owad chitynowym, segmentowanym pancerzykiem." - piękne zdanie, a psują go wstrętne średniki. Spotkałam się z opininią, że trzeba ich unikać w literaturze bardziej jeszcze niż imiesłowów...
"Oddychałam z trudem. — Nie mogę… — powtórzyłam i w tej chwili ból, bezradność i żal znalazły ujście w strumieniu łez i spazmie płaczu. " I tu mam taką ogólną dygresję. Czytelnik w tym miejscu (dot. każdego emocjonalnego momentu) jest już naprawdę pod dużymi emocjami, nie trzeba opisywać co bohaterka czuła (tej chwili ból, bezradność i żal znalazły ujście), bo to wypływa z opisu jej zachowania. Zresztą, w tym miejscu łzy już ciekły mi ciurkiem, więc nie ma co przedobrzać takich reakcji.
Piękny, wzruszający tekst.
Dzięki za mile słowa i emocje, które muszą się wylewać przy tego typu sprawy. Jeśli chodzi o średniki to raczej ich się używa w zdaniu nadzwyczajnie rozbudowanym i jakoś nie spotkałam się z określeniem, że są „wstrętne”. Wręcz przeciwnie to jeden z tych znaków, o których istnieniu zapominamy, pisząc lub poprawiając różne teksty. Różne są zdania. Przecież wiemy jak ogromne znaczenie w tekście mają znaki interpunkcyjne; chociaż potrafią diametralnie zmieniać sens wypowiedzi. Szczególnie trudne okazuje się prawidłowe umieszczanie w zdaniu właśnie średnika.Mam znajomą której korekty tekstów robią dwie osoby i jedna jest za średnikiem, a druga nie.
Być może w poezji średnik jest znakiem niewskazanym. Zresztą współczesna poezja wypiera interpunkcję.
Druga sprawa dotycząca odczuwania emocji jest sprawą dyskusyjną i będę bronić swojej wersji. W prozie maluje się obraz bohatera i jego stanów emocjonalnych w danej chwili. Jeden może wybuchnąć, drugi może zamknąć się w ciszy i to trzeba namalować słowami. Tutaj nie ma domysłów czytelnika tylko konkretne obrazy. Inaczej jest w poezji.. minimalizm i interpretowanie przez odbiorcę.
Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam
Druga rzecz też pewnie od podejścia zależy. Ale dla mnie, wyższą szkołą jazdy jest takie budowanie tekstu, by czytelnik czuł, a nie czytał o czuciu. U Ciebie jest jedno i drugie, co odbieram jako nadmiar. (Znów kwestia gustu).
Zaś do poezji w ogóle nie porównywałam. Jestem sercem i "stażem" prozaikiem i tak przede wszystkim myślę.
Mimo, że jako facet (może tylko ja) mam zapewne inny próg wrażliwości i momentami ociera mi się jednak o tanią manipulację emocjonalną, to summa summarum tekst po prostu działa.
A u Ciebie jest to świetnie zrobione.
Tak prawdziwie. Z tymi kwestiami, co w człowieku psychikę wiercą.
Aczkolwiek sądzę jak, już wiesz, że mimo tego, że tak się skończyło... to powędrowała do Świata, jeszcze piękniejszego.
bez lęku, że się... nie obudzi→zdaniem mym:)↔Pozdrawiam:)→5
Miłego dnia
Pięć.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania