Wiśnie w ogrodzie

Lustro

 

Sylvia Plath

przełożył Zbigniew Herbert

 

Jestem srebrne i dokładne. Nie mam uprzedzeń.

Cokolwiek widzę połykam natychmiast

Takie, jakie jest, niezamglone ani miłością, ani nienawiścią.

Nie jestem okrutne tylko prawdomówne –

Oko małego, czworokątnego boga.

Większość czasu medytuję na przeciwległej ścianie.

Jest ona różowa i nakrapiana. Patrzyłem na nią tak długo

Że sądzę iż stała się częścią mojego serca. Lecz ona migoce.

Twarze i ciemność rozdzielają nas bezustannie.

 

Teraz jestem jeziorem. Kobieta pochyla się nade mną,

Przeszukuje aż do dna, żeby odkryć kim jest naprawdę,

Potem zwraca się do tych kłamców, świec i księżyca.

Widzę jej plecy i odbijam je wiernie.

Nagradza mnie łzami i niepokojem rąk.

Jestem ważne dla niej. Odchodzi i powraca.

Co rano twarz jej zastępuje ciemność.

We mnie zatopiła młodą dziewczynę i we mnie stara kobieta

Staje naprzeciw niej, dzień po dniu, jak okropna ryba.

 

Mirror

 

I am silver and exact. I have no preconceptions.

What ever you see I swallow immediately

Just as it is, unmisted by love or dislike.

I am not cruel, only truthful—

The eye of a little god, four-cornered.

Most of the time I meditate on the opposite wall.

It is pink, with speckles. I have looked at it so long

I think it is a part of my heart. But it flickers.

 

Faces and darkness separate us over and over.

Now I am a lake. A woman bends over me,

Searching my reaches for what she really is.

Then she turns to those liars, the candles or the moon.

I see her back, and reflect it faithfully.

She rewards me with tears and an agitation of hands.

I am important to her. She comes and goes.

Each morning it is her face that replaces the darkness.

In me she has drowned a young girl, and in me an old woman

Rises toward her day after day, like a terrible fish.

 

„Dwoje ludzi…, którzy są tak dobrani duchowo, tak naprawdę stanowią jedną osobę… jedno źródło siły, z którego oboje czerpią inspirację (…)”. Tak mówiła Sylvia Plath o swoim związku z angielskim poetą Tedem Hughesem. Rzeczywiście, nie sposób mówić o Sylvii, nie wspominając o Tedzie i na odwrót – Ted bez Sylvii byłby wybrakowany. Niemniej stanowili dwa osobne, oryginalne głosy poetyckie. Ona – Amerykanka z Massachusetts, której ojciec – biolog, znawca pszczół (jego zajęcia staną się inspiracją dla jej późniejszych wierszy) – zmarł, gdy poetka miała zaledwie osiem lat. Piszę „poetka”, bo właśnie wtedy debiutuje pierwszym wierszem. On – angielski poeta pochodzący z Yorkshire, gdzie spędził dzieciństwo, które – jak sam przyznawał – go uformowało. Poznali się z Sylvią w Anglii, podczas jej pobytu na stypendium w Cambridge. Stali się parą właściwie od pierwszego spotkania. Jednak najlepsze wiersze Sylvii powstaną, gdy Ted ją opuści, a ona zostanie sama z dwójką dzieci i w czasie niezwykle srogiej zimy napisze wybitny tomik wierszy „Ariel”, który wydany zostanie po jej śmierci. Pierwszy raz Sylvia próbowała popełnić samobójstwo jeszcze jako nastolatka – połknęła tabletki nasenne swojej matki. Mówiła o sobie „Pani Łazarzowa”. Za drugim razem nie zmartwychwstała. Zagazowała się w wieku trzydziestu lat. Tomik „Ariel” został wyróżniony nagrodą Pulitzera.

 

Pisała wyłącznie o własnych doświadczeniach, nierzadko trudnych, które potrafiła odnieść do większych, tragicznych wydarzeń XX wieku. Jej język był chłodny, zdystansowany. Zbigniew Herbert, wybierając do tłumaczenia „Lustro” Sylvii Plath, literalnie się w nim przegląda, sam bowiem pisał w wierszu „Pan Cogito obserwuje w lustrze swoją twarz”: „przed lustrem twarz odziedziczona / worek gdzie fermentują dawne mięsa”. Są sobie zdumiewająco bliscy: oboje potrafili pisać o sobie, jakby pisali o kimś obcym, potrafili być swoim lustrem.

 

Rubrykę redaguje Alicja Rosé

_____________________________________

 

Zygmunt Jan Prusiński

 

WIŚNIE W OGRODZIE

 

Przyglądam się wiśniom

powstają z miłości

można posłuchać w nich opowieści

jak tylko skupisz się

tak jak nad rzeką myśli układasz.

 

Roztrwonię swój czas

obiegnę trawy i krwiste pola

bo jest w nich życie

tam nie ma samotności

nikt nikogo nie krzywdzi.

 

Pisałem o makach w Łaskarzewie

potulny stan napięć

kiedy myślałem o tobie

w brzmieniu smukłego klarnetu

a Nikołaj grał i Szubert grał...

 

Czy mogę cię pokochać

w tym ogrodzie drzew

chodzi o dotyk by wpłynął

spokój - namacalne dzieło

żywicą wiśni się podzielmy.

 

29.6.2015 - Ustka

Poniedziałek 9:52

 

Wiersz z książki „Szudroczyć"

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania