Wiśniowy kapturek

Szła dzieweczka do miasteczka, ale trafiła na Goofreya. Los prowadził ją krętymi leśnymi drogami (przynajmniej trzy razy nieświadomie wybrała złą drogę) aż pod mury opuszczonej fabryki budyniu. Goofrey akurat szukał. Czego? Czegokolwiek zdatnego do zjedzenia. Deszczówki miał w zapasie na jeszcze trzy tygodnie, ale z żarciem zawsze były problemy. I nawet nie szło o to, że Goof szamał na potęgę. To był facet jak każdy inny. Dekadę temu nawet zdolny do częściowej adaptacji w społeczeństwie na jakieś trzy-cztery dni. Potem z roku na rok było już tylko smutniej, samotnej. Spotkał ją na polnej ścieżce przebiegającej obok fabryki. Ubrana w czerwony płaszcz z naciągniętym na blond włosy kapturem (dla odmiany koloru wiśniowego). Blada twarz, ledwo dostrzegalna w ostatnich promieniach słońca istniała na razie dla Goofreya jak zamknięta księga, przynajmniej z dotychczasowej odległości. Miał szczęście, bo tydzień temu się ogolił, a dwa tygodnie wcześniej wziął kąpiel (nie pytajcie, gdzie). Zagwozdką był wybór opcji: uśmiechnąć się do niej, czy pozostać obojętny i po prostu na chama podbiec, co pewnie na jakiś czas zdezorientuje dziewczynę.

— Dzień… dobry wieczór. Chyba, tak myślę, że raczej się zgubiłam i nie wiem, gdzie jestem.

— U mnie. W domu jesteś. Moim. Fajny co nie? — Goofrey wskazał na kompleks fabryki, ale nie zdecydował się na uśmiech.

— Duży. Bardzo duży, ale ja się zgubiłam. Gdzie jestem? Daleko stąd do miasta?

Goof nie odpowiedział. Zbliżył się o cztery kroki do dziewczyny i milcząco wyczekiwał.

— Nie wie pan? Szłam skrótem przez las, ale to był poroniony pomysł. Teraz nie wiem, gdzie jestem i źle mi z tym.

— To fabryka budyniu. Do miasta jeszcze kawałek drogi, ale to przez ten cholerny las nigdy nie dojdziesz. To pojebany las, wiem, co mówię. Lepiej chodź do mojego domu, dam ci coś do zjedzenia, bo i tak zaraz noc.

Dziewczyna ścisnęła mocniej wiklinowy kosz, który ledwo utrzymywała w obu dłoniach. Spod białej serwetki wystawała szyjka butelki.

— Ale ty chyba masz prowiant.

— To dla wujka Nerwana. Niosę mu trochę słodyczy i wino. Ma żałobę. Ciocia zginęła w wypadku tramwajowym.

— Przejechał po niej?

— Tylko po głowie, ale to wystarczyło. Ciocia wracała ze spotkania służbowego, ale pomyliła drogi i wpadła pod tramwaj.

— To jak będzie?

Dziewczyna zawahała się. Z jednej strony spacer przez skryte w mroku leśne ostępy, z drugiej noc w opuszczonej fabryce budyniu (miała na niego alergię, co tylko potęgowało niezdecydowanie). Plastikowy rewolwer ukryty w kieszeni płaszcza, naładowany kulkami, czekał.

— Chyba się skuszę na przenocowanie. Tak myślę, że pan chyba nie ma nic do ukrycia.

— Oprócz cichej wrażliwości na piękno natury, nic a nic. Jak ci na imię?

— Reheutza Gustchisma — wycedziła nerwowo, obserwując otaczające drogę zarośla. — Tu chyba nie jest bezpiecznie.

Goof uśmiechnął się. Tak. Poczuł, że to odpowiedni moment.

— W domu jest bezpiecznie.

Niepokój, który odczuwała coraz mocniej był bezzasadny, tłumaczyła sobie w myślach. Szli przez trzy korytarze, schodami w górę, na lewo do drzwi z numerem sześć, a potem stanęli obok drzwi z napisem DY EKTOR.

— Moje gniazdo — oznajmił dumnie.

Surowy wystrój ‘’sypialni’’ Goofreya wyglądającej jak biuro po przejściu tornada złodziei ocieplała stojąca w rogu koza. Za kratowanymi drzwiczkami tańczyły płomienie, które Goof nazwał jedynymi tu ciepłymi istotami poza nim.

— Wiesz co Reheutza? Będę mówił ci Kapturek.

— Dlaczego? Chyba nie z powodu pochodzenia mojego imienia? Jestem w połowie Niemką, ale w szkole mówili, że mam urodę luksusowej mewki. Mewy są przecież piękne.

Odpowiedź utkwiła mu w gardle, ale w porę przełknął ją razem ze śliną. Usiadł na starej pryczy, jedynym wyposażeniu sypialni poza kozą i krzesłem stojącym pod niewielkim oknem wychodzącym na las. Polecił, żeby na nim usiadła. Niechętnie przystała na propozycję. Była przekonana, że na spodniej stronie siedziska swoje pajęcze gniazdo wił wielki, czarny pająk. To uczucie zmroziło krew w żyłach i wzmogło wydzielanie potu. Niespokojne przebieranie nogami nie umknęło uwadze Goofa, który akurat dorzucił do ognia drewienko na kolejne kilkanaście minut ciepła.

— Boisz się? Tutaj nie ma czego się bać. Tam na dole, w lesie… różne rzeczy widziałem i słyszałem. Mrok nocy lubi płatać figle.

— Boję się pająków. Jeden na pewno jest po drugiej stronie siedziska, czeka, aż włożę tam palce.

— Nie wkładaj i tyle — wzruszył ramionami, kładąc się na ‘’wygodne’’ legowisko.

Kapturek spojrzała na niego z nasilającym się przerażeniem w oczach. Atak paniki tylko czekał aż go wypluje w panicznym wrzasku.

— T-to silniejsze o-ode mnie — jęknęła, przełykając głośno ślinę.

— Wiesz co? Połóż się, a ja zrobię codzienny obchód po fabryce.

— Zostawisz mnie tu samą?

— Tylko na kilkanaście minut. Sprawdzę główną halę i kilka mniejszych, a potem tu wrócę — Jego słowa brzmiałyby bardziej przekonująco, gdyby łeb nie zdobiła naznaczona zakrzepłymi ranami łysina.

Był ubrany w czarną kurtkę i spodnie. Zniknął za drzwiami w mroku w ciągu jednej chwili. Przez kilka sekund słyszała tupot ciężki butów, potem tylko głuchą ciszę. Zaryglowała drzwi na dwa spusty, po czym próbując opanować narastający strach, usiadła na pryczy. Nie miała nawet odwagi podjeść do okna i spojrzeć w ciemność za nim. Zawieszona pod sufitem żarówka dawała słabe, ale wystarczające światło. Było ciepło. Koza grzała pokój. Mimo, że lęk krążył po jej ciele, nieświadomie opadła na skrzeczący stary materac. Zasnęła.

*****

Rodzina szczurów przebiegła tuż przed jego stopą. Zdążył zmiażdżyć najmniejszego, rozchlapując jego juchę na podeszwie buta. Ostre białe światło latarki uchwyciło pusty szczurzy worek, pozbawiony zawartości. Nie lubił brudzić swojej garderoby, choćby dlatego, że była cholernie skromna, znoszona i śmierdziała stęchlizną. Szczury spotykał rzadko, rzadziej niż naiwne blondynki w lesie. Dłonie drżały mu niespokojnie, im bliżej był męskich kibli, które mieściły się po drugiej stronie fabryki. W środku nie było już niczego. Wszystko, co można było zniszczyć, ukraść albo obsrać dokonało się przeszło dekadę temu. Cholerne szczury nie pałętały się po fabryce bez przyczyny. Wyczuwając niebezpieczeństwo, uciekały na drugi koniec budynku, gdzie zagęszczenie pomieszczeń było największe. Obok resztek pisuarów zobaczył starego znoszonego buta. Poplamiony i dziurawy śmieć leżał pod ziejącą pustką dziurą, która kiedyś była oknem. Resztki ramy i szkła leżały wszędzie, tworząc labirynt przeszkód. Wzrok Goofa zawisł na szklanym, przezroczystym fresku. Brwi utworzyły dwie czarne zjeżdżalnie na czole, a nos zwinął się jak harmonijka. Tak, Goofrey kichnął, parsknął i kaszlnął jednocześnie, nie ocierając przy tym ust, a jedynie oblizując ich kąciki. Obrzydliwe, ale natchnęło go na bardziej radykalne postrzeganie filozoficznych póz myślicieli. On przyjmował taką, kiedy kichał, widząc wtedy myślami podwójną hawajską z dodatkowym ananasem z puszki. Taka nasza matka Ziemia, tylko mniejsza i smaczniejsza, myślał.

— Mam dziewczynę, chyba dziewicę, na pewno idiotkę — oznajmił, świecąc latarką w pustą otchłań, gdzie znajdowały się kabiny.

Fajne było to mlaskanie, zanim O-z-689 wyfrunął jak wróżka z kibla. Zawsze pachniał przy tym trochę inaczej, ale nigdy tak, jak powinien, błąkając się starymi rurami szamba. Mlask! Nie! Mlaaaaask!

— O! — Dziwadło pojawił się przed Goofreyem, szczerząc wilcze zęby.

— Nowe perfumy?

— La pulpa… a dalej co nie pamiętam, ale nie drogie, za dychę i połowę. — Szare, gęste futro świeciło w mroku na jasnożółty kolor. Trochę w klimacie letniego słońca.

— Nie masz dwóch?

— Nie, mam jedną, ale dobrą. Sama przyszła — Duma. Duma tryskała przez ubytki w zębach jak wstrząśnięta oranżada.

— One nigdy nie przychodzą. Nie wiesz, gdzie rury się kończą. Tam jest dopiero bufet.

— Ja jestem tylko Goofrey, Goof, jak na wilko–człowieko–chuj wie co, jesteś niezły.

Naszpikowana igiełkowatymi zębiskami paszcza wytrzeszczyła swój arsenał chyba w akcie zadowolenia. Dziwadło (to imię) miał ze dwa metry wzrostu, ale przez wyhodowany garb wyglądał na dwadzieścia mniej. Ogona szukał od dekady, ale ani złodzieja, ani siekiery, która odcięła jego własność, nie odnalazł.

— Jest w moim pokoju. Idziemy?

— Załatwię to szybko.

— Będzie brudno. Chyba wolę, żebyś zrobił to na zewnątrz.

— Będzie jej zimno.

— Ma ciepły płaszcz.

Dziwadło pokręcił łbem.

— Ja jestem zwolennikiem naturyzmu.

— Ki chuj? Znaczy, co?

— Zjadam tylko nagie dziewice.

*********

We śnie wujek jakoś nie mógł umrzeć. Tramwaj rozjeżdżał go raz po raz, jak wałek ciasto na pierogi, ale on ciągle żył. Rozmawiał z Kapturkiem o pierdołach w stylu, a co u ciebie na obiad? Odpowiadała na wszystkie pytania z przerwami na tramwaj, który przejeżdżał wujka po raz któryś.

— Kapturek! — Wrzask zerwał dziewczynę na równe nogi. Nawet nie musiała przecierać oczu.

— Już jesteś? Co się stało?

— Mój przyjaciel ma do ciebie sprawę.

Dziwadło wszedł do pokoju już w trakcie wrzasku dziewczyny. Darła się jak papier toaletowy, z tych tanich i szorstkich.

— Bierz ją. Jest twoja.

Protesty nie ustawały, a nawet nasilały się, ale ciężki argument, jakim była wilcza łapa, rozdmuchał wszystkie wątpliwości. Rzucił ją na piaszczystą drogę obok fabryki. W świetle Dziwadła wyglądała jak porcelanowa lalka.

— Zamierzasz ją rozebrać? — Goofrey mimowolnie zacierał ręce. Taki odruch z dawnych lat.

— Tak jak mówiłem.

Pazury szarpały precyzyjnie, szybko, ale nie namiętnie. Był w tym zwierzęcy popęd podyktowany instynktem. W połowie albo nieco po, przestał. Zatrzymał machinę i odstąpił od dziewczyny na dwa kroki. Poruszyła głową nagle, po czym otworzyła oczy.

— Jestem prawie naga! Goof, przecież miałam tylko nocować!

— Co ja mogę? Wyskakuje mi to coś z kibla i prosi, a ja nie mogę odmówić, jak ktoś mnie prosi.

— Nie wierzę!

Wilcza łapa zawsze działa. A łapa zmutowanego wilko–człowieka działała idealnie. Popsuł jej trochę twarz, ale nie patrzy się maskę, tylko w jej wnętrze, a to było smaczne. Oblizywał się przez dziesięć minut. Goof spoglądał z boku, od czasu do czasu kręcąc ósemki w powietrzu lewą stopą.

— Wiesz co, Dziwadło? — spytał, patrząc w niebo.

— Co?

— Nie wiem jak ty, ale mam wrażenie, że to nie tak powinno być.

— O czym ty mówisz?

— Nie wiem, kurwa, pierdzielę, co mi ślina na jęzor przyniesie, ale chyba, tu coś się nie zgadza.

— Goof, stary, wyskakuję ci z kibla nie po raz pierwszy i – pauza, przełknięcie – mogę z całą pewnością powiedzieć, że spełniłeś dobrą rolę, swoją rolę.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Lakion 19.01.2020
    Dobre, choć momentami trudno odróżnić Goof'a od Człeko-wilka. Mówią jakby jednym głosem. Trochę surrealistyczna Bajka o "Czerwonym Kapturku". 5.
  • marok 19.01.2020
    No motyw z kapturka był inspiracją ;)
  • Pan Buczybór 19.01.2020
    uuuuu, a gdzie zakończenie? Co dalej z pół nagą dzieweczką?
    Czuję się zawiedziony. Ale tylko trochę. Może to kwestia wczytania się w zakończenie...
    Nie, nie wiem w sumie. Spoko opko i w ogóle, fajne opisy, te dialogi jakby trochę oderwane od rozsądku, ale no... Przez tą końcówkę pozostał lekki niesmak.
    Pozdrawiam
  • marok 19.01.2020
    Oderwanie od rozsądku było założeniem. Mam nadzieję że nie były zbyt oderwane. Końcówka nie wiem. Dla mnie zamknięta. Dziewczyna zginęła poza kadrem bo budżet był niski :))
  • JamCi 19.01.2020
    Tu byłem, co myślę - wisz :-)
  • marok 20.01.2020
    Ano wiem :)
  • Enchanteuse 20.01.2020
    Ale mam szczęście. Dwie wersje Czerwonego Kapturka jednego dnia.Ta jest jednak zdecydowanie bardziej mroczna od poprzedniej, która czytałam. Hmm. Zakończenie wskazuje na kontynuację, będzie? Bo jeśli nie, wypadałoby dać mocniejszy akcent. Poza tym historia zgrabnie opowiedziana. Jedynie tą "juchę" bym zmieniła na krew. Językowo wszystko wskazuje na to, że jest to historia współczesna, myślę, że jest to niepotrzebny archaizm.
  • marok 20.01.2020
    Hmmm, no może to zakończenie takie zbyt otwarte. A może co dalej będzie, zobaczę jak mi pozwoli dobre natchnienie. Nie wykluczam, że może coś skrobnę. Lubię tę słowo ''jucha'' ale może faktycznie trochę archaiczne :)
  • Enchanteuse 20.01.2020
    marok też je lubię. Ale wiesz, musimy czasem przedkładać nasze preferencje, żeby stylistyka się zgadzała.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania