Władczyni Smoków. Rozdział 1
Muszę uciekać - powtarzałam sobie w głębi, biegnąc coraz szybciej i szybciej. Z każdym kolejnym krokiem moje zmęczenie stawało się coraz większe, nie wiedziałam jak długo dam jeszcze radę tak biec. Gdy kolejny raz upadłam, zahaczając nogą o zwalone, porośnięte mchem drzewo nie miałam już siły aby się podnieść. Moje poranione i zdarte do krwi przez smocze ziele nogi, ostatecznie odmówiły mi posłuszeństwa. Leżałam tak w bezruchu za tym zwalonym, mającym pewnie z dwieście lat drzewem i modliłam się do opiekuna lasu aby szybko zakończył mój żywot. Wiedziałam że pościg był coraz bliżej, czułam jak całe moje ciało drży od tętentu końskich kopyt. Nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać... zwinęłam się więc w kłębek i oparłam plecy o mokry mech porastający pień, leżąc tak czekałam aż mnie znajdą. Moim całym ciałem wstrząsały dreszcze a las dookoła mnie spowił półmrok, tylko nieliczne promienie słońca docierały do dna lasu. Zapadła przejmująca cisza, która po chwili przerwał głos jednego z królewskich najemników. - Gdzie ona jest do cholery?! Nie mamy całego dnia żeby ją ścigać!- jego głos brzmiał donośnie i rozszedł się cichym echem po roztaczającym się dookoła, nieprzebytym lesie. -Rozdzielmy się! Kalen jedź do Pieczary ognia i po drodze jej wypatruj a ty Saron jedź w stronę Zatrutych bagien i spotkamy się na Równinie wiatru. - A co jeżeli ja spotkamy?- zapytał jeden z najemników, jego głos był nieco milszy jakby należał do młodego chłopaka nie dużo starszego niż ja. - A jak ją spotkacie po drodze to przywieźcie mi ją żywą, sam się z nią rozprawię. Powiedziawszy to rozdzielili się i po dłuższej chwili znów zapadła cisza, jednak postanowiłam się jeszcze przez chwile nie ruszać z miejsca w którym leżałam. Upewniwszy się że nikogo nie ma już w pobliżu, zdecydowałam że najlepszym wyjściem będzie wstać i spróbować uciec. Okazało się to jednak nie takie łatwe...ilekroć starałam się podnieść coś krępowało moje ruchy, skutecznie uniemożliwiając mi wstanie. Zdecydowałam że znów poproszę ducha lasu o pomoc. Wolnym, stonowanym głosem zaczęłam mówić - Pradawny duchu tego lasu, który jesteś obecny w każdej rzeczy żyjącej i mającej swoje miejsce w tym lesie. Pozwól mi odejść w pokoju, składam dla ciebie ofiarę z krwi. Po omacku zaczęłam szukać czegoś na tyle ostrego i twardego abym mogła naciąć skórę na ręce, natrafiłam na ząbkowany kolec smoczego ziela. Urwałam go i nacięłam nim fragment skóry wokół nadgarstka. Gdy poczułam że krew zaczyna płynąć z rany szybko przyłożyłam rękę do ziemi aby mogła w nią wsiąknąć, po chwili krew przestała się lać a ja poczułam że mogę się ruszyć. Postanowiłam szybko wstać i uciekać- a przynajmniej spróbować uciec. Gdy wreszcie udało mi się wstać dostrzegłam że moje ciało było owinięte smoczym zielem, tak jakby duch tego lasu celowo mnie ocalił przed schwytaniem. Tylko dlaczego? Czy to było celowe? Czy po prostu wysłuchał mojej prośby? W tym momencie to było jednak mało istotne, zaczynało zmierzchać a po zmierzchu moje szanse żeby się stad wydostać były minimalne. Krążyły wśród wieśniaków opowieści o tym jak powstał ten las. Ponoć został on stworzony przez Reona- pierwszego smoka który umiał przybrać ludzką postać. Władał on bowiem ogromną siła i mocą, która mogła wyrządzić zarówno dobro jak i zło. Zapragnął on aby ludzie oddawali mu cześć i czcili go jako boga, gdy się nie zgodzili zaczął on w swym ogromnym gniewie niszczyć wioski i zabijać ich mieszkańców. Ówczesny smoczy władca- pierwszy z rodu wygnał reona i skazał na wieczną banicję za jego zbrodnie. Wściekły i zrozpaczony reon wezwał pradawne złe moce które potem zawładnęły nim do końca i w tym właśnie miejscu powstał Las Dusz. Miała być to kara dla wszystkich ludzi którzy go znieważyli. Ponoć po zmroku czające się tutaj zło wychodzi na polowanie i wabi ludzi którzy mają słabości i pragnienia z którymi nie potrafią walczyć, dając im właśnie to czego pragną a potem pożerając ich dusze. Nikt do końca nie wie czy to aby na pewno jest prawda i nikomu nie udało się tego sprawdzić, chociaż nie jeden próbował...ale żaden śmiałek nie powrócił a w dni take jak ta ponoć w tym lesie słychać krzyki uwięzionych tutaj dusz. Nie powinnam o tym teraz myśleć, tylko się stąd wydostać- powtarzałam sobie, żeby się nie bać. Moje tętno znacząco przyśpieszyło, więc zatrzymałam się aby trochę odpocząć. Ostatnie promienie słońca przedzierały się między gęstymi koronami starych, porośniętych mchem drzew i docierały do dna lasu. Wszędzie wokół leżały zwalone stare drzewa a dno lasu porastało gęsto Smocze ziele. Jego drobne, eliptyczne i ostro zakończone czerwone listki dawały wrażenie jakby dno lasu mało zaraz zapłonąć. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę że w tym lesie panuje całkowita cisza, nie słychać śpiewających ptaków, szmeru strumieni, tak jakby ten las był martwy. Uznałam że nie będę się nad tym zastanawiać tylko postaram się stąd wydostać. Więc nie czekając aż całkowicie się ściemni, udałam się w jedynym na daną chwilę znanym mi kierunku- na Pustynie smoków, nazywaną inaczej Cmentarzem smoków.
****
- I co? Znaleźliście ją? Rozległ się głos jednego z królewskich najemników, czekających na swoich kompanów na Równinie wiatru. Miejsce to było całkowitym pustkowiem, smaganym przez nieustanne suche wiatry. Gdzie okiem sięgnąć rozciągała się jałowa pustynia, porośnięta suchymi jak wióry roślinami. Popękana od żarzącego słońca ziemia, od wielu lat nie widziała wody a niegdyś zamieszkujące to miejsce zwierzęta dawno wyginęły. Jednym słowem było to istne piekło na ziemi. Jednak nie zawsze tak wyglądało to miejsce, niegdyś była to rozległa, tętniąca życiem oaza. Teraz w miejscu gdzie suchy wiatr wzbija w powietrze tumany kurzu i pyłu rosły gaje oliwne i pistacjowe, dające schronienie i pożywienie dla wielu zwierząt. Bujne trawy porastały rozległy teren a jeziora z krystalicznie czystą wodą nigdy nie wysychały, był to istny raj na ziemi. Jednak wiadomo, nic nie trwa wiecznie. Gdy ostatni smoczy władca Atalos odszedł do Niebiańskiej krainy dusz, cała wszechobecna magia zaczęła umierać a wraz z nią takie miejsca jak to. Ludzie z czasem zapomnieli o magi a królestwa zakazały jej używania, pod groźbą śmierci. To właśnie wtedy narodziło się zło, coraz więcej smoków i ludzi przechodziło na stronę ciemności aby służyć Reonowi, który poprzysiągł że zemści się na ludziach. Minęło ponad czterysta lad od śmierci smoczego władcy, magia już przestała istnieć a ludzie stracili wszelką nadzieję że kiedyś znów ludzie i smoki będą żyć w pokoju. - Nigdzie jej nie ma! Tak jakby zapadła się pod ziemię, przeszukałem całe zatrute bagna i jedyne co udało mi się znaleźć to szczątki zwierząt! O mało sam bym nie wylądował w tej zielonej brei! Zdenerwowanie w głosie Sarona było dobrze wyczuwalne. Jego sięgające do ramion czarne włosy teraz lepiły się od brudu i potu do twarzy i szyi chłopaka. Odgarnął je szybkim ruchem, wycierając przy okazji pot spływający mu po twarzy i rozejrzał się uważnie dookoła. - Za czym tak patrzysz? Myślisz że nagle ta dziewczyna wyjdzie z lasu! Powiedział drwiącym głosem, uważnie przyglądając się towarzyszowi Kalen. Coś w to wątpię przyjacielu, pewno już jest daleko stąd a my tylko tracimy niepotrzebnie czas na jej poszukiwania. Najlepiej wynośmy się z tego miejsca póki jeszcze nie jest ciemno, w przeciwnym razie... - W przeciwnym razie co? Przerwał mu rozwścieczony saron. Boisz się duchów? Nie po to wyjeżdżałem ścigać tą dziewczynę żeby teraz się poddać! Wbij sobie to do swojego pustego łba! - Co ty powiedziałeś? Wywrzeszczał aż kipiąc ze wściekłości Kalen! Nie nazywaj mnie głupkiem, sam nie jesteś lepszy... kłótnia przybierała na sile z każdą sekund, dopiero przyjazd Teona ją przerwał. - Zachowujecie się jak małe przestraszone dzieci! A nie jak dorośli mężczyźni! Powiedział donośnym głosem a zamilkł na chwilę aby obaj mogli ochłonąć. Po dłuższej chwili zapytał. - I co? Macie jakieś wieści? Meldować mi tutaj natychmiast. Teon był mężczyzną dużo starszym niż pozostała dwójka, był dobrze po trzydziestce. Jego brązowe, krótko ścięte włosy gdzieniegdzie przybrały już szary odcień a ciemny idealnie wyprofilowany czarny zarost sprawiał iż wyglądał na dużo starszego niż był w rzeczywistości. Usiadł wygodniej w swoim siodle, poluzował nieco uścisk nóg na obu wyłożonych i obszytych czarną skórą tybinkach. -A więc słucham. Powiedział po dłuższej chwili, obaj mężczyźni siedzący na swoich koniach spojrzeli na niego. Pierwszy zaczął mówić Kalen. - Byłem przy pieczarze ognia, po drodze postanowiłem też sprawdzić wąwóz śmierci... Byłeś w wąwozie śmierci?! Zwariowałeś! Mogłeś tam zginąć i teraz zamiast tej dziewczyny musielibyśmy szukać ciebie. To było nieodpowiedzialne...głupie... Wrzeszczał wściekły saron. - Saron ma rację, to było głupie i nieodpowiedzialne. Przerwał Teon, rozejrzał się dookoła po czym powiedział spokojnym głosem. - Najważniejsze że jesteś cały Kalenie a więc kontynuuj... - tak jak mówiłem byłem też przy okazji w tym kanionie.... Skierował swoje brązowe oczy na sarona w spojrzeniu mówiącym '' Jeszcze raz mi przerwiesz, to cie zabiję''. Saron tylko spuścił głowę w dół i słuchał, nie odzywając się już ani słowem. Kalen mówił dalej - Nie było tam ani żywej duszy, no po prostu pustka. Tak jakby to miejsce dawno zostało zapomniane przez Boga. Nie było też śladu dziewczyny, chyba od dawna nikt tamtędy nie podróżował. Ale znalazłem to... sięgnął prawą dłonią pod swój długi, brązowy płaszcz i po chwili wyciągnął zawiniątko wielkości swojej pięści. Ostrożnie rozchylił kawałek płótna a ich oczom ukazała się połyskująca w ostatnich promieniach zachodzącego słońca srebrna smocza łuska. - Co to jest? Zapytał saron, wyglądał na zaniepokojonego jakby zobaczył ducha. -Czy to jest... przerwał nagle i nie mógł wydusić z siebie ani słowa, jego błękitne niczym bezchmurne niebo oczy wpatrzone były w przedmiot trzymany przez kalena. - Tak to jest dokładnie to o czym myślisz saronie...to jest smocza łuska i wygląda na to że nie leżała tam długo. Odpowiedział za niego teon, po czym zsiadł ze swojego czarnego niczym noc konia i podszedł do kalena trzymającego smoczą łuskę. Ziemia pod stopami była tak wyschnięta że gdy zeskakiwał z konia wzbił w powietrze tumany kurzu i pyłu. Nie należał on bowiem do najchudszych osób, wręcz przeciwnie. Był dobrze zbudowany jak na najemnika ale czego tu się spodziewać, już jako chłopiec mający zaledwie 6 lat uczył się walki mieczem i ćwiczył pilnie pod czujnym okiem ojca który był kowalem. - A więc co my teraz z nią zrobimy? Zapytał wystraszony kalen - A jeżeli ten smok jest gdzieś w pobliżu i czeka na łatwą kolację? Nie mamy z nim najmniejszych szans więc może zostawmy ją tutaj i szukajmy tej dziewczyny? Zapadła chwilowa cisza którą przerwał rozbawiony głos sarona. - Smok? Co ty sobie żarty robisz? Smoki wyginęły wiele setek lat temu ani jeden nie przeżył i tak nagle miał by się wziąć nie wiadomo skąd. Przestań opowiadać takie brednie. Jego śmiech poniósł się cichym echem po opuszczonej okolicy, gdy przestał się śmiać zauważył że kalen i teon patrzą na niego wyraźnie rozdrażnieni i poirytowani jego zachowaniem. - Co wy tak serio z tym smokiem? - A widzisz żeby ktoś poza tobą był rozbawiony całą tą sytuacją? Wywrzeszczał wściekły kalen. - Dobra już dobra przepraszam, w takim razie co teraz robimy? -Nie pozostaje nam nić innego jak tylko zabrać nasze znalezisko do króla. Powiedział poważnym tonem teon, dosiadając swojego konia.- A dziewczyna? Przerwał zdezorientowany kalen. - Co z dziewczyną? Mamy tak po prostu teraz wrócić do zamku? - Właśnie? Chyba nie za to nam ma zapłacić król? Żebyśmy ją mu dostarczyli? A poza tym... Przerwał nagle saron, widząc zdenerwowanie w brązowych oczach teona. - Dziewczyna albo już dawno nie żyje albo robi za czyjąś kolację. Powiedział obojętnym głosem teon. Słońce już zachodzi nie możemy tracić ani chwili czasu, król zapewne zapłaci dużo za tak cenne informacje. Ruszajmy więc w drogę, wio!
****
Gdy słońce schowało się już za górami a jego ostatnie ciepłe promienie całkowicie znikły, pogrążając cały las w ciemności poczułam się okropnie samotna. Stałam po środku dzikiego i w dodatku nawiedzonego lasu, nie wiedząc co mam dalej robić. Postanowiłam że najrozsądniej będzie poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Do łatwych zadań to jednak nie należało, w nieprzeniknionym mroku trudno było cokolwiek dostrzec. Och gdyby była tutaj teraz ze mną moja mama- powiedziałam pod nosem sama do siebie. Na pewno wiedziała by co należy zrobić-czułam jak zaczynają piec mnie oczy i z każdą przemijającą sekundą zbiera się w nich coraz więcej łez, Które po chwili ciepłym strumieniem zaczynały płynąć po moich zimnych policzkach. Szybko jednak otarłam łzy dłonią i przypomniałam sobie słowa mojej mamy które zawsze mi powtarzała ''Musisz być silna luno, nigdy się nie poddawaj. Pamiętaj moje drogie dziecko zawsze jest jest jakieś wyjście, tylko musisz go znaleźć" Wiem moje imię jest dość dziwne ale tak naprawdę to moi rodzice, których i tak bardzo kocham znaleźli mnie niedaleko swojego gospodarstwa. Nie byłam ich prawdziwą córką a w noc w którą mnie znaleźli ponoć księżyc świecił tak jasno że postanowili nadać mi właśnie takie imię luna- co znaczy księżyc. Dobra dość tego wspominania powinnam teraz skupić się na znalezieniu miejsca na nocleg. Sama ta myśl że mam spędzić samotną noc w tym okropnym lesie przyprawiała mnie o dreszcze. Panowała całkowita cisza, tak jakby czas się tutaj zatrzymał. Wolnym krokiem posuwałam się naprzód, wyciągając co jakiś czas ręce żeby sprawdzić czy nie ma przede mną jakiegoś drzewa na które przypadkiem mogła bym wpaść. Nieprzenikniona ciemność otaczała mnie dookoła, starałam się nie myśleć o swoich lękach i słabościach, żeby nie przyciągnąć do siebie duchów polujących teraz zapewne w lesie. Idąc tak do przodu w pewnym momencie przepadłam przez coś dużego i wylądowałam po drugiej stronie z łoskotem, łamiąc leżące tam twarde gałęzie i raniąc ciało smoczym zielem. -No pięknie. Wymamrotałam wściekła pod nosem, zaciskając zęby z bólu. -Nie dość że jestem już cała mokra, poobijana to na pewno mieszkańcy tego przeklętego lasu już wiedzą gdzie czeka na nich kolacja. Był środek nocy, wkoło zapadła całkowita cisza no dobra powiem szczerze byłam przerażona. Siedziałam oparta o jakieś stare zwalone i na wpół spróchniałe drzewo, trzęsąc się z zimna. Na dodatek byłam cała mokra, poraniona i wszystko mnie bolało a panująca dookoła ciemność potrafiła płatać niezłe figle. Właśnie zastanawiałam się ile czasu zostało jeszcze do świtu, no tak na oko to pewnie jest koło północy. Słońce wschodzi o szóstej rano a więc pozostało mi siedzieć tutaj aż sześc godzin! Myśląc tak kątem oka zauważyłam że jakby zrobiło się odrobinę jaśniej, podniosłam zmęczony wzrok a moim oczom ukazały się tysiące migoczących jasno światełek. Myślałam że jestem już tak zmęczona że mam zwidy i to tylko moja wyobraźnia robi sobie ze mnie żarty, myliłam się jednak. Wkoło mnie w powietrzu unosiły się duszki leśne nazywane inaczej przewodnikami dusz. Jeden z nich usiadł mi na dłoni i pocierał swoimi małymi nóżkami o kruche i delikatne skrzydełka po czym odleciał w swoją stronę. Byłam bardzo zaskoczona że pojawiły się tutaj, moja mama jak byłam mała opowiadała mi bajkę a raczej legendę na temat leśnych duszków. Ponoć pojawiają się tylko tam gdzie żyją istoty magiczne albo występuje magia. Jednak z tego co pamiętam w tym lesie od wieków nie ma magi, więc nie wiem skąd one się tutaj wzięły. Mój wzrok przykuło jeszcze jedno źródło światła, tym razem dużo większe i jaśniejsze. Jego ciepły blask wydobywał się z sakiewki którą dał mi nieznajomy staruszek stojący przy leśnej ścieżce. Zaraz, zaraz coś mi tutaj nie pasuje- mówiłam sama do siebie. -Przecież przedmioty same z siebie nie potrafią świecić, chyba ze...są magiczne- dodałam po chwili. Ostrożnie wzięłam sakiewkę i trzymając ją w obu dłoniach, ułożyłam się nieco wygodniej. Oparłam plecy o pień a nogi podciągnęłam do klatki piersiowej, tak że mogłam położyć dłonie na kolanach. Sakiewka była miła w dotyku. Opuszkami palców wyczuwałam wyszywane zdobienia a materiał z którego ją wykonano był miękki niczym jedwab. Ostrożnie ją otworzyłam a światło które się z niej wylało było oślepiające więc zmrużyłam oczy. Ostrożnie włożyłam dłoń do środka i po chwili moja dłoń natrafiła na twardy, nierówny i nieco podłużny przedmiot, który z jednej strony był wyraźnie szerszy. Wyciągnęłam dłoń z sakiewki trzymając w niej źródło światła, ułożyłam dłoń na kolanie po czym ją otwarłam a blask nieco osłabł. Na mojej dłoni leżał dziwnie wyglądający kamień. Miał kształt dużej łzy z nieregularnymi krawędziami, jego powierzchnia w dotyku była zimna i gładka z wyraźnie wyczuwalnymi krawędziami. Jakby ktoś wcześniej go oszlifował, coś mi się wydawało jakbym go już gdzieś widziała. No tak oczywiście teraz do mnie dotarło ze każdej nocy śni mi się ten kamień i jakaś jaskinia czy grota po środku której znajduje się kryształowy ołtarz w kształcie czterech smoczych głów. Nie myślałam nad tym dłużej, poczułam się bardzo senna więc schowałam z powrotem kamień do sakiewki i postanowiłam odpocząć. Nie wiem ile czasu minęło odkąd zasnęłam, jednak miałam przeczucie że coś mi grozi i muszę jak najszybciej się stąd wydostać. Obudził mnie dopiero piekący ból lewej nogi, wstałam natychmiast i zobaczyłam że teraz sakiewka z kamieniem żarzy się czerwonym blaskiem. Podświadomie wiedziałam że to nie wróży nic dobrego, tak jakby kamień mówił do mnie '' musisz uciekać, grozi ci niebezpieczeństwo'' Usłyszałam trzask łamanych gałęzi, szczekanie psów i głosy ludzi wołających do siebie " Szukajcie, ona musi tutaj gdzieś być' Już wiedziałam że mój koszmar zaczyna się od nowa. Zaczęłam biec przed siebie ile sił w nogach, widziałam przed sobą koniec lasu i rozciągającą się dalej pustynie smoków. To moja jedyna szansa żeby uciec, mówiłam sobie w myślach. Ludzie nie pójdą dalej za mną tylko muszę się stąd wydostać, już prawie jestem tylko jeszcze trochę. Byłam na skraju lasu kilka kroków dzieliło mnie od wolności, czułam jak gorące powietrze omiata moją twarz i nagle... Nie wiem skąd on się wziął, jakby wyrósł spod ziemi. Na mojej drodze pojawił się mężczyzna w długim zielonym płaszczu i kapturze na głowie a w prawej ręce trzymał srebrny sztylet. Nie miałam możliwości żeby go ominąć albo zahamować. Ruszył swobodnym krokiem w moją stronę, zasłoniłam się tylko dłońmi i z całym impetem wpadłam na niego. On nawet nie drgnął, podniósł tylko głowę schowaną w kapturze a jego oczy rozbłysły niczym dwa rozgrzane węgle. Chwycił mnie mocno lewą dłonią, wbijając swoje palce w moje ramie. Zaczęłam się szamotać lecz to na nic, był o wiele silniejszy niż ja. Zbliżył się do mnie tak że czułam jego oddech na szyi i powiedział łagodnym, ironicznym głosem -Myślałaś że uciekniesz? Przede mną nie da się uciec. Nie pozwolę na to aby przepowiednia się wypełniła. Powiedziawszy to zaśmiał się szyderczo a po chwili jednym ruchem przyciągnął mnie do siebie wbijając mi sztylet w brzuch wyszeptał jeszcze -Twoja droga właśnie dobiegła końca. Czułam jak słabnę z każdą sekundą i robię się śpiąca. Mężczyzna wyciągnął sztylet z mojej rany, odwrócił się i tak szybko jak się pojawił tak szybko zniknął. Leżałam na ziemi, uciskając dłońmi krwawiącą ranę. To już koniec- wyszeptałam do siebie, dławiąc się własną krwią. Słyszałam coraz cichsze głosy ludzi które wkrótce całkowicie ucichły a mnie pogrążyła nieprzenikniona ciemność.
Komentarze (34)
Jesteś tu nowa, więc od razu mówię, że nie wspominamy twoich błędów dla zabawy, lecz, żebyś je zrozumiała :) Tak jak mówiłam, jak chcesz, abym Ci wpisała błędy to pisz. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu, naprawdę, jeśli poprawisz wszystkie błędy, będziesz bardzo dobrze pisać :D
Zapraszam na swój profil ;-)
Widzę, że konwersja opowi zlała cały Twój tekst w jedną całość i nie wiem, jak to wygląda w oryginale, ale częstym błędem pisarzy jest nie robienie (lub zbyt rzadkie robienie) akapitów. Pamiętaj, że zbita ściana tekstu jest strasznie odpychająca już na pierwszy rzut oka, dlatego rób wiele akapitów. To upłynni tekst (pewnie sama to wiesz).
Po drugie - długość. Z autopsji wiem, że za długie teksty na opowi raczej nie są chętnie czytane, dlatego na Twoim miejscu, na przyszłość (zrobisz oczywiście jak chcesz) podzieliłbym tej długości tekst na trzy osobne (o długości mniej więcej kolejnych podrozdziałów).
Czy coś jeszcze... chyba na tą chwilę nie. Jak mówiłem, nie przeczytałem całości dokładnie, więc a propos fabuły nie chcę się wypowiadać szczegółowo, żeby Cię nie skrzywdzić w żaden sposób.
To chyba tyle, jakbyś chciała pomocy przy pisaniu (albo po prostu pogadać, czemu by nie?), to znajdź mnie na faceboku po prostu i tyle (jestem jedną z niewielu osób, które tu poznasz z imienia i nazwiska :D).
No i jeszcze jedno,
witamy na opowi! :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania