Włóczykinierzy

żal patrzeć, szmulą się tacy całymi garściami,

sami straciwszy rozeznanie, gdzie i dokąd.

jak raz się wyruszy na poniewieruchę

– nie ma zmiłuj,

trzeba dostrzępić się do końca,

wydrążyć aż po najciaśniejsze zakamarki.

 

i tak tłuką drewniejące kości, samozwańczy konsyliarze

Rady Nieistniejącej, odważnikowie o sercach jak

postronki i głowach niczym szkiery,

którym najlepiej wychodzi gramolenie się na szalkę,

by zeskakiwać cymbałami w dół,

na złamanie krzyża.

 

krąży gorzki żart o tych spariasowańcach, że

mają niedorosłe dusze, więc po śmierci przyjdzie im

przeczekiwać wieczność w niebiańskim powiecie

dla zmarłych niemowląt i poronionych płodów

(bo gdzież wpuścić takich pomiędzy poważne zbawiuchy?!).

 

przegnać ich na czternaście i pół wiatru? dołączyć?

– zastanawiam się chwileńkę, dobrze znając odpowiedź.

 

układam plan wędrówki, żłobię linijki w powietrzu.

może uda mi się przewrócić Znak,

wiecie, ten wszechdrogowy zakaz wjazdu,

który, gdy tylko się go minie – ożywa i bije

"przestępców" swoją tarczą, natychmiast schyla się

– i robi bęęęę! – prosto w głowy, czy dachy samochodów.

 

pomocuję się z Prawem, postaram się złamać Mu kark.

wiem, nie będzie łatwo,

zaryzykuję więcej, niż dużo.

 

a potem, o ile uda mi się przeżyć, usiądę

w pierwszej lepszej knajpce i, aby wybić

klina klinem, zamówię małą tragedię.

w szkle, z palemką. na miejscu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania