Wojenne dzieci
Poszliśmy na wojnę jako chłopcy, a wróciliśmy jako bestie. Pół roku szkolenia sprawiło, że czuliśmy się niczym bogowie. Myśleliśmy, że potrafimy zrobić wszystko i nic nam nie grozi. Przecież literatura tak pięknie opisuje bitwy i wynosi na piedestały bohaterów. Chyba każdy marzył o tym by zostać jednym z nich. Jednak wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że bohaterem zostaje się po śmierci. Nasze myśli były skupione na jednej dacie. Dwudziesty piąty czerwiec. To dzień, w którym zostaliśmy wysłani na front. Pałaliśmy rządzą zabijania. Przecież jedziemy bronić ojczyzny do cholery!
Pierwsze tygodnie na polu bitwy były inne niż się spodziewaliśmy. Chodziliśmy jedynie na bezsensowne patrole gdy nad naszymi głowami ciągle latały odrzutowce z bombami. Słyszeliśmy w oddali huki bomb, a nocami niebo rozjaśniało się wybuchami. Rwaliśmy się do walki, a nie chciano nas wysłać na front. Mieliśmy do niego jedynie dwadzieścia kilometrów. Tak blisko, a jednak zbyt daleko. Michał każdego dnia błagał porucznika aby coś zrobił. Nazywaliśmy go Ostrym. Był prawdziwą maszyną do zabijania. Już na szkoleniu wybił parę barków i podbił nie jednemu oko. Jednak nie potrafił strzelać tak dobrze jak Daniel. Nikt nie strzelał lepiej od niego. Nazywaliśmy go Snajperem. Był jeszcze Kuba. Dla nas jednak zawsze będzie Kapelanem. Chyba modlił się każdego dnia. Jego przeciwieństwem był Dawid. Typowy ateista, który zarezerwował sobie pseudonim Lucyfera. Ostatnim z naszej grupki był Mickiewicz, a raczej Artur. Był typowym romantykiem i ciągle czytał poezję.
Wojna rozpoczęła się dla nas dopiero we wrześniu. Koalicja przygotowała wielką ofensywę, której początkiem miało być zdobycie kluczowego miasta. To ono miało otworzyć nam drogę ku stolicy wroga. Jakie były nasze nastroje? Byliśmy szczęśliwy. Niektórzy płakali ze szczęścia, a inni siedzieli cicho jakby wiedzieli czego możemy się spodziewać. Wszystko zaczęło się w nocy. Najpierw potężny ostrzał artylerii, któremu towarzyszyły nasze okrzyki, a zaraz po nim intensywne naloty. Do boju ruszyły setki tysięcy żołnierzy, tysiące czołgów i innych maszyn. Dwa kilometry przed budynkami, niebo zostało przecięte przez smugi po pociskach dużego kalibru. Wybuchy i płonące domy rozjaśniały tamtą noc. Nasz transporter był w trzeciej fali. Widzieliśmy jak pociski smugowe latają dookoła nas i nad nami. Jednak wtedy jeszcze żyliśmy swoją wizją wojny. Obudziliśmy się pięć minut po wyjściu z transportera. To wtedy Ostry został postrzelony. Biegł jako pierwszy, a ja tuż za nim. Widziałem jak upada. Podbiegłem do niego i wtedy zobaczyłem widok, który mnie sparaliżował. Nie miał połowy twarzy, a krew zebrała się w wielką kałużę. Klęczałem nad nim jak słup. Nie potrafiłem się ruszyć. Tamtej nocy poległy tysiące naszych żołnierzy, a Michał był jednym z nich.
Po dwóch tygodniach ciężkich walk miasto było nasze. Pośród jego zabudowań zostało dziewięć tysięcy naszych żołnierzy. Morale w oddziale mocno się zmieniły. Już nikt nie krzyczał i nie pragnął iść na front. Spojrzeliśmy śmierci w oczy i nie chcieliśmy tego robić ponownie, ale musieliśmy. To był dopiero początek. Nic nie zwiastowało by wojna miała się szybko zakończyć. Teraz czekał nasz marsz w głąb terytorium wroga. Do najbliższego miasta mieliśmy ponad dwieście kilometrów. Nikt nie spodziewał się wielkiej obrony. Wyruszyliśmy po trzech dniach odpoczynku. Szliśmy na szpicy natarcia. Nasz oddział dostał rozkaz sprawdzenia małej wsi. Nie wiem czy można było to nazwać nawet wsią. Było tam jedynie dziesięć domów i wielkie pola. Szliśmy w szyku gdy nagle usłyszałem wybuch. To była mina przeciwpiechotna. Szybko padliśmy na ziemię i wypatrywaliśmy wrogów. Jednak cisza. Nikogo nie było. Przeciwnik musiał zastawić na nas pułapki. Na początku nie zastanawiałem się kto na nią wszedł, ale gdy sytuacja się uspokoiła to zacząłem pytać. To był Kuba. Nasz medyk już był przy nim. Kapelan stracił jedną nogę, a rękę miał w strzępach. Został ewakuowany śmigłowcem. Zmarł po miesiącu w szpitalu. Nie mieliśmy czasu na łzy. Trwała wojna, a my musieliśmy iść dalej.
Dziesięć kilometrów przed miastem znajdował się mały posterunek. Daniel wypatrzył w nim wrogów. Resztę roboty miały załatwić nasze śmigłowce. Baza wroga została ostrzelana z rakiet i działek. Mój oddział miał iść sprawdzić czy ktoś przeżył, a jeżeli tak to zneutralizować przeciwnika. Gdy doszliśmy na miejsce chciało mi się rzygać. Dookoła leżały części ludzkich ciał. Spalone i rozerwane na części. Myślałem, że wszyscy zginęli, ale wtedy usłyszałem stękanie. Jeden z nich wciąż żył. Był przygnieciony przez kawałek betonowej ściany. Nauczyli nas, że jest tylko jedno wyjście w takiej sytuacji. Strzeliłem mu prosto w głowę. Musiałem ulżyć mu w cierpieniach. Tak to sobie tłumaczyłem.
Koalicja była gotowa do szturmu na miasto. Tym razem nasz oddział szedł na szpicy. Nikt nie krzyczał gdy wybuchały bomby i pociski artyleryjskie. Każdy siedział w ciszy gdyż wiedzieliśmy co nas tam czego. Początek ataku był krwawy. Trzech żołnierzy z oddziału zostało zabitych. Przez pięć godzin wdarliśmy się jedynie na dwieście metrów w głąb miasta. Zapowiadała się ciężka bitwa i dłuższa od pierwszej. Wróg tym razem lepiej przygotował obronę, a istnym koszmarem byli snajperzy. Kurierzy śmierci. Daniel jako najlepszy strzelec dostał karabin wyborowy. Nie raz uratował mi życie. Jednak i na niego przyszedł czas. Był najlepszym snajperem jakiego znałem. Wypatrzył snajpera i dał znać na radiu, że zaraz go zdejmie. Wtedy usłyszałem głośny huk i Snajper się już nie odezwał. Dowódca kazał mi sprawdzić co z nim. Daniel nie żył. Został zabity przez wrogiego snajpera. Miał z tyłu głowy wielką dziurę wylotową. Dostał prosto w oko.
Walka o miasto wciąż trwała. Byliśmy skryci w rowie przy drodze gdy zaczął się ostrzał artylerii wroga. Dziesięć metrów ode mnie leżał Artur. Pocisk spadł tuż obok niego. Jego twarz była cała poszarpana i od krwi. Został ewakuowany. Po pół roku pobytu w szpitalu odesłali go do domu. Jednak miał paskudne blizny na twarzy. Popełnił samobójstwo po dwóch miesiącach. Nie mógł wytrzymać psychicznie tych blizn oraz koszmaru wojny. Budził się co pięć minut z krzykiem. Śniły mu się tylko koszmary. Ciekawe ilu naszych spotka ten sam los.
Zostałem z naszej paczki tylko ja i Lucyfer. Dotrwaliśmy do końca tego koszmaru. Pięć lat trwała nasza wojna. Poległo na niej dziesięć milionów naszych żołnierzy. To była cena pokoju. Pokoju po bezsensownej rzezi. Nasz oddział brał udział w paradzie zwycięstwa. Wiele osób płakało i nam dziękowało. Cywile się cieszyli jakby to był wielki festyn, ale nie widzieli tego co my. Nigdy nie ujrzą rozerwanych krwi i rzek krwi. Nigdy nie usłyszą krzyków rannych. Nazywają nas bohaterami, ale czy nimi jesteśmy? Zostaliśmy bestiami. Lucyfer nie potrafił sobie poradzić. Pewnej nocy się upił i zabił trzy osoby w tym policjanta. Został zastrzelony na miejscu. A ja? Zostałem sam. Każdej nocy widzę te obrazy i słyszą moich towarzyszy. Ostrego, Kapelana. Lucyfera, Snajpera i Mickiewicza. Byliśmy jeszcze młodzi. Tylko ja wciąż żyje. Idąc ulicą spoglądam w okna i rzucam się na ziemię gdy jakieś auto zbyt gwałtownie zahamuje. W sylwestra odurzam się alkoholem i narkotykami. Tak naprawdę umarłem wraz z nimi. Tam na wojnie.
Komentarze (10)
P.S. Chyba lubisz nazywać bohaterów swoim imieniem, co nie?
P.S.2 Najbardziej mnie ciekawi z kim oni właściwie walczyli. Rosja, Niemcy, Rosja? Naprawdę nie mam pojęcia.
"Nikt nie krzyczał gdy wybuchały bomby i pociski artyleryjskie" - Przecinek przed "gdy"
W którymś momencie też, wybacz nie znajdę teraz, zasypałeś powtórzeniem słowa "snajper". Niezbyt estetycznie to wyglądało.
Zrobisz, jak uważasz, ale pomyśl nad rozwinięciem tego. Pozdrawiam.
Mogłeś z większymi emocjami opisać działania na froncie. To moje spostrzeżenie. Opowiadanie jest super. Lubię czytać Twoją prozę. Pozdrawiam serdecznie :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania