Woń księżyca — Prolog
Dziewięć szwajcarskich zegarów, dziewięć porcelanowych filiżanek, dziewięć misternie zdobionych puzderek i dziewięć gatunków herbaty sprowadzanej ze wschodu — czarna, zielona, czerwona pu–erh, biała, rooibos, la pacho, oolong, malinowa i owocowa z płatkami hibiskusa.
Spod drewnianych wiek szkatułek flegmatycznie wydobywała się mocna, kusząca woń goździków, imbiru, kardamonu i dzikiej róży.
Ulotne fluidy zapachów przenikały przez siebie wzajem, drażniąc wrażliwy na wszelakie pachnidła nos Flawii.
Koneserka wdychała bogactwa królestwa aromatów, mając przymknięte powieki. Rozróżniała poszczególne rodzaje wonności, rozkładała bukiety wyziewów, by następnie tworzyć z nich całkiem nowe zestawienia.
— Liście morwy będą najtrafniejszym wyborem — powiedziała szeptem, głosem czystym i melodyjnym, kładąc swoje blade, kościste dłonie na hebanowej powierzchni pianina — Najbardziej delikatna odmiana, której brak cierpkości czarnej herbaty. Idealny wybór, jeżeli nie jest się pewnym gustu osoby, mającej nas odwiedzić.
Flawia schowała dwie saszetki do małej kieszonki umiejscowionej na piersi czarnej, prostej pensjonarki.
Miała skrytą nadzieję, że gość nie ulotnił się zza drzwi domu, mimo tego, że na dworze panował monstrualny ziąb.
Wyjrzała na werandę.
Stała tam niska, ubrana w czerwony płaszczyk dziewczyna. Spod kaptura, oprymowanego futrem, opadały na ramiona kasztanowe loki.
— Zastałam Flawię Perrot? — spytała uprzejmie. Jej spękane usta i czerwone od mrozu policzki uniosły się w szerokim uśmiechu.
— Owszem. Wejdź — gestem zaprosiła dziewczę do środka.
— To pilne, czy muszę...
— Panna Perrot nie przyjmuje odmowy w jakiejkolwiek postaci. Zaparzę herbaty, wtedy porozmawiamy.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania