Wróbel Kos

- Musimy porozmawiać o Kosie – troska z jaką Jenny wyćwierkała te słowa, spowodowała, że pióra Johana odruchowo stanęły dęba - albo jak kto woli się nastroszyły.

- Po pierwsze, mam dość tego jak go nazywasz. Tyle razy cię prosiłem, żebyś nie używała tego imienia. Jesteśmy przez to pośmiewiskiem wszystkich okolicznych ptaków. Jesteśmy przecież Wróblami, a nasz syn nie może nosić imienia po innym gatunku ptaków. To takie upokarzające. Może dlatego, jest mu wszystko jedno i nie ma za grosz w sobie poczucia godności. Może to przeklęte imię pozbawiło go tożsamości a co za tym biegnie, również poczucia szacunku do samego siebie.

- Johan, nie przesadzaj – Jenny wiedziała, że jej mąż może mieć trochę racji, ale nie mogła się przyznać, że ich pierworodny nosi imię, jej pierwszej miłości. Niestety za jej czasów takie mezalianse nie wchodziły w grę, dlatego Kos, którego spotkała kiedyś pod dachem katedry, pozostał na zawsze w jej pamięci jako doskonały, szarmancki ale niestety poza zasięgiem. Do dziś nosi w sobie pamięć tamtego spotkania, przelotnego spojrzenia w lewe oko, to które leży po stronie serca.

Szybka to była miłość, ale wieczna jak się okazało.

- Dobrze, postaram się tak go nie nazywać. Fakt jednak jest taki, że Twój syn znowu przebywał cały dzień w knajpie.

- Masz na myśli tawernę nad jeziorem?

- Zwał jak zwał – to już dawno przestała być tawerna. Teraz to zwykły bar dla turystów. Nie chcę cię denerwować ale Kos, to znaczy nasz pierworodny, znowu się stamtąd nie ruszał.

- Masz na myśli to, że żebrał?

- Niestety, chociaż on tego tak nie nazywa.

- Tak a to ciekawe, jak nasz kochany synalek to określa?

- Mówi, że prowadzi działalność gospodarczą w dziedzinie szeroko pojmowanej rozrywki.

- Podkradanie ciastek turystom to według niego działalność gospodarcza? Nie wiem po kim ten dzieciak odziedziczył taką fantazję, pewnie po twojej matce, albo ojcu schizofreniku.

- Po pierwsze moja mamusia, zawsze mu odradzała to zajęcie, a mój tatuś – latający dziś w różowym ptasim niebie, nigdy nie był prawidłowo zdiagnozowany, więc wypraszam sobie te insynuacje.

- Dobrze kochana, skupmy się raczej na naszym synu. Co masz zamiar z tym zrobić?

- Myślałam, że jako ojciec, no nie wiem porozmawiasz z nim, czymś go zajmiesz, nauczysz go czegoś. Słyszałam , że na przykład Kosy poświęcają swoim synom więcej czasu.

- Co ty za bzdury opowiadasz? I co ty w ogóle masz za obsesję na punkcie tych kosów?

- Tak jakoś mi się obiło o uszy.

- Pierwsze słyszę. Nie interesuje mnie w ogóle co ci się o uszy obija. Mam dość tej całej sytuacji. Myślisz, że jestem głupi, całe życie mnie oszukujesz, wzdychasz do jakiegoś fircyka a ja to znoszę, ale teraz mam dość. I jeszcze ten gówniarz, żebrzący u ludzi, tak jakby nie mógł normalnie żyć jak na wróbla przystało. Odchodzę, to znaczy odlatuję. Radź sobie sama.

- Nie, tylko nie to. Znowu histeryzujesz. Zachowujesz się jak koliberek, machasz tymi skrzydełkami a i tak nigdzie nie dolatujesz. Daj już spokój, trzeba z nim po prostu porozmawiać. Dowiedzieć się czemu to robi, zachęcić by przestał. Przecież musi to jakoś instynktownie wyczuwać, że spoufalanie się z ludźmi, zawsze źle się kończy. Dlaczego tego nie widzi? Może to nasza wina, może źle go wychowaliśmy, może gdyby nie te twoje ciągłe wyprowadzki i awantury, Kos nie byłby dziś taki jaki jest?

- Czyli, to wszystko moja wina, tak?

- Czyjaś na pewno musi być, więc dlaczego nie twoja.

- Może i mam ptasi móżdżek ale wiem kiedy się mnie obraża. I zdecydowanie sobie tego nie życzę.

- Masz rację.

- Chociaż raz w życiu przyznałaś mi rację.

- Nie przesadzaj kochany, zawsze wiedziałam, że masz ptasi móżdżek, a teraz lepiej się połóżmy, zanosi się na burzę.

 

- Dalej chłopaki, zbieramy się zaraz będzie burza.

- Jeszcze tylko jedna grupa, kończy się rejs dla emerytów, a z nich to dopiero woda wyciąga. Zamawiają najwięcej – frytki, gofry – to czego nie dają im jeść w ich ośrodku. To chodzące góry żarcia.

- A co na to Kos, gdzie on jest?

- Przy trzecim stoliku, obrabia parę przyjaciółek, które rozpływają się nad jego słodkością.

- Metoda na słodkie oczy?

- Wiadomo no i ostatnio też na przekrzywiony zalotnie łepek.

- On jest genialny.

Grupa wróbli wylądowała w niedalekiej odległości od stolika, przy którym swoje umiejętności oczarowywania turystów prezentował z dumą ich przywódca Kos.

Zarówno wróble jak i ludzie ulegali temu czarowi. Tak już po prostu było. Kos mógł robić i jeść co chciał. Przyfruwał na stolik, najpierw udając nieśmiałego, wpatrywał się wprost w oczy swojej ofiary, przekrzywiał przy tym delikatnie łepek, uwidaczniając w ten sposób piękno swojego oka. Każdy się na to nabierał i już za chwilę słychać było – ochy i achy – zachwytu i miłości od pierwszego wejrzenia. Bo Kos dzięki swojemu szóstemu czy siódmemu zmysłowi, wyczuwał miłośników zwierząt wśród turystów, w sposób wręcz doskonały. Nigdy praktycznie się nie mylił.

I wszyscy go kochali – ludzie za piękno i możliwość przebywania tak blisko niego a wróble za spryt i hojność z jaką dzielił się z nimi zdobyczami. Nigdy bowiem nie zagarniał wszystkiego dla siebie. Kiedy już urobił na tyle turystów, by swobodnie poruszać się po ich suto zastawionym stoliku, zwoływał swoich towarzyszy. Ale nie całą grupę, tylko po kolei, jeden po drugim, by nie wystraszyli ludzi. A oni zanim się zorientowali na swoim stoliku gościli po chwili, zamiast jednego milusińskiego, cała gromadę milusińskich.

Ale teraz już trzeba było się zbierać. Zaraz będzie burza, poza tym na dziś już wystarczy ciastek.

Po skonsumowaniu ostatnich okruchów, ferajna zaczęła rozfruwać się do swoich gniazd. I na Kosa przyszła też pora. Choć był już dorosły, ciągle pomieszkiwał w gnieździe rodziców. W zasadzie nie wiedział dlaczego. Nie miał problemów z nawiązywaniem romantycznych kontaktów z płcią przeciwną, z tą samą zresztą też nie, ale mimo wszystko wolał przeciwną. Jednak wizja ustatkowania się, założenia swojego własnego gniazda, dbania o niego, posiadania potomstwa, niesamowicie go przerażała. Oczywiście nikomu się do tego nie przyznawał, ale taka była prawda.

Wiedział, że życie, które prowadzi, w końcu źle się dla niego skończy. Czasami dopadały go wyrzuty sumienia, że ma za sobą całą grupę kumpli, którzy wpatrują się w niego jak kruki w gnat, ale starał się nie wtajemniczać ich nadto w swoje poczynania i trzymał ich z daleka od pewnych aspektów działalności, którą prowadził. Nie chciał na przykład nigdy, pozwolić, by któryś z jego kumpli wybierał stolik, czyli mówiąc ich żargonem, by zataczał jaskółkę, albo zapuszczał żurawia. To była jego rola. Wymagała najwięcej cierpliwości i odwagi – wiązała się bowiem z bezpośrednią konfrontacją z człowiekiem.

Kos zdawał sobie sprawę, że ludzie nie są przyjaciółmi zwierząt, choć i zwierzęta dla siebie nawzajem też czasami nie są. Pamięta ze szkoły lekturę o folwarku zwierzęcym – miejscu, w którym zwierzęta za bardzo naśladowały ludzi i jak to się dla nich skończyło.

Dlatego jego działalność była tak niebezpieczna – miała bowiem więcej wspólnego z charakterem ludzi, niż zwierząt. To granie ofiary, manipulacja, wykorzystywanie słabości związanej z bezwarunkową miłością do zwierząt, którą niektórzy ludzie posiadają – wszystko to nie leżało w naturze wróbli, a raczej było cechą charakterystyczną ludzi, które Kos przejął jak można przejmować neurony lustrzane, od kogoś kogo się podziwia – jak usłyszał kiedyś od wielkiej miłośniczki zwierząt, gdzieś w Portugalii. I przynosiło mu to ogromne korzyści materialne ale coraz częściej czuł, że nie było zgodne z jego naturą.

Poczuł się bardzo zmęczony i jedynie czego teraz pragnął, to umościć się w gnieździe rodziców i zasnąć otoczony ich miłością.

Wiedział, że to pragnienie należy do małego, tygodniowego Kosa, który pewnego dnia, został sam w gnieździe, bo mama wyfrunęła za tatą, który postanowił się wyprowadzić, ponieważ, przez światło być może w małym wróbelku dostrzegł podobieństwo do sąsiada innego gatunku. To właśnie wtedy mały Kos po raz pierwszy poczuł, że jest nie dość – jego własny ojciec bowiem, nie widział w nim wróbla, a to boli, jak to cholernie boli.

Wróciwszy do gniazda, zastał rodziców, wyjątkowo, siedzących wtulonych w siebie. Uśmiechnął się na ten widok, ale zaraz jego uśmiech znikł z dzioba. W rogu gniazda – choć to wbrew wszystkiemu – stała jego walizka. Rodzice postanowili się go pozbyć.

- Synu – odezwał się ojciec – wyprowadzasz się.

- Ale tato, dlaczego? Dlaczego właśnie teraz?

- Przynosisz mi wstyd i kropka.

Kos wyrzucił walizkę z gniazda, a potem odfrunął.

Kolejny dzień zaczął się zwyczajnie. Kos przyfrunął na miejsce zbiórki na starym żaglowcu. Porozdzielał zadania między kolegów, i ruszył ku swemu przeznaczeniu do tawerny. Tam kolejny raz zaświtała mu myśl, że może zacząć wszystko od nowa. Wiedział, że może żyć tak jak chce i to nie ważne, że ktoś uzna, że to nie godne. Nic bowiem na to nie poradzi, że jest piękny i że ludzie zakochują się w nim od pierwszego spojrzenia w jego czarujące oczy. Może właśnie na tym polega jego misja na tej sztucznej wyspie – dać ludziom doświadczyć kontaktu z dziką przyrodą w postaci wróbla na stoliku, wyjadającego ciastko, w bardzo cywilizowano – kulturalny sposób, prosto z talerzyka.

Tydzień później odbyło się huczne wesele Kosa, na które nie przybyli rodzice, ale za to nowi pozagatunkowi przyjaciele – emeryci z pobliskiego domu starców. Wybranka Kosa okazała się również niezbyt oczywista – najmłodsza córka sąsiadów jego rodziców, która mimo szlacheckiego urodzenia, nie zawahała się wyjść za niego, nazywając go Stanisławem Wokulskim wśród wróbli zamieszkujących wyspę Marken w Holandii.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • ... do szuflady 13.09.2021
    Barbara, nie mogłam inaczej "zapunktować" ?
    Przeczytałam jednym tchem i z wielką przyjemnością.
    N i E b A n A L N E - napisane z ogromną swadą i humorem, choć nierzadko bardzo gorzkim, ale cóż, tak to bywa... uroki niejednego "wróbelkowa" Przeczytałam zaledwie parę Twoich opowiadań i choć nie zostawiłam pod nimi żadnego znaku to z pewnością jeszcze wrócę do nich.
    Jestem pod wrażeniem ich nietuzinkowej treści i "kalibru".
    Pozdrawiam serdecznie.
  • Dziękuję bardzo. Bardzo się cieszę, że sprawiłam Ci przyjemność- przepraszam za dwuznaczność?również pozdrawiam.
  • ... do szuflady 13.09.2021
    Hahahahaaa... przyjemność to przyjemność ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania